Rytmiczny dźwięk dzwonków roznosił się po całym pomieszczeniu, równie mocno co zapach kadzideł, z początku aż duszący. W środku panował półmrok, kontrolowany jedynie świecami, lecz wciąż dało się dostrzec gorączkę setek kolorów i wzorów atakujących z niemal każdej strony.
Pod wielkim obrazem przedstawiającym misterną półnagą postać jakiegoś bóstwa przy niskim stoliku na wyszytej złotą tylko z koloru nicią poduszce siedział pstrokato ubrany szaman. Żywiołowo wymachiwał dzwoneczkami, mrucząc pod nosem coś niezrozumiałego. Wybrał wolną ręką z miseczki garść ryżu, sypnął nią na blat. Kilka ziaren spadło na nogi zajmującej miejsce po drugiej stronie osoby.
Klientem był młody chłopak o ciemnych, sięgających ramion włosach. Siedział po turecku, dosyć krytycznym wzrokiem obserwował ruchy szamana. Patrzył na niego, patrzył, na sekundę spojrzał w stronę wyjścia.
Szaman poprzesuwał ziarna ryżu, z dobrą chwilę się w nie wpatrywał, jakby miał je zaraz zjeść. Chłopak również spoglądał na stół, sam próbując coś dostrzec.
— Jak masz na imię? — to pytanie wybiło go ze skupienia.
— Nicolai — odpowiedział.
Wcale nie minęło ponad pięć minut odkąd tu wszedł.
— Nicolai — zwrócił się do niego szaman. — Czeka cię świetlana przyszłość.
Nicolai uniósł brew.
— I wyczytał to szaman z ryżu — większego zwątpienia chyba nie mógł wyrazić swoim głosem.
— Wątpisz w moje nadludzkie zdolności?
— Nie, nie — zaprzeczył pospiesznie. — Nie no, super, fajnie, że czeka mnie, ten, świetlana przyszłość. Tylko ja chciałem wiedzieć coś o swojej, em, bliskiej przyszłości, jakby, w najbliższy, nie wiem, tydzień do przodu? Dwa tygodnie?
Szaman spojrzał na niego, zmrużył mocno oczy. Wpatrywał się tak w chłopaka przez dobre kilka sekund, powodując jakże niezręczną ciszę w całym pomieszczeniu. Nicolai odruchowo uciekł wzrokiem, szybko jednak nim powrócił na mężczyznę. Wsunął ręce do kieszeni, w jednej poczuł e-papierosa. Aż nabrał ochotę na palenie. Przyjaciel mu narzekał, że powinien rzucić nałóg. Cóż, przynajmniej już nie palił tradycyjnych.
Choć szaman wyglądał, jakby rzeczywiście próbował zajrzeć do przyszłości bruneta, tamten w końcu nie wytrzymał. Z głośnym jękiem wstał, poprawił swoje ubrania.
— Ech, po prostu pójdę do Souela, żeby mi wywróżył z kart — rzucił do siebie.
— Chwila, idziesz już? — zdziwił się niezmiernie tamten. — Zaczekaj! Jeszcze nie skończyłem...!
— A tam, dupa, nie będę siedział. Już mój przyjaciel lepiej umie wróżyć, a nie ma nic wspólnego z szamanami i używa tylko jednej talii kart, nic więcej. I to nawet nie jest tarot. Jak bardzo chcesz to mogę ci go przedstawić, byś się może czegoś nauczył.
Nie dodając nic więcej, kompletnie zignorował następne słowa mężczyzny i wyszedł. Przynajmniej zamknął za sobą drzwi.
Szaman poprawił swoją pozycję na poduszce, na której siedział, głośno wzdychając. Odłożył dzwoneczki na stolik, zgarnął ryż i z powrotem go wrzucił do miseczki. Zgasił jedną świeczkę, wielce niezadowolony.
— Ach, czemu jestem taki beznadziejny? — jęknął do siebie. — Czemu nie mam żadnych mocy, które by mi pomogły w pracy? Mogłem się przyłożyć do nauki to teraz miałbym jakiś porządniejszy zawód i nie oszukiwałbym innych oraz siebie. Gdybym tylko odziedziczył zdolności szamanistyczne po ojcu!
Wziął z miseczki garść ryżu i wrzucił do ust, chrupiąc na całe pomieszczenie.
Raoun stał kawałek dalej, obserwował mężczyznę z nieco uniesioną brwią. Jego interesem było jedynie przejście przez budynek, by dostać się na drugą ulicę, ale zupełnym przypadkiem natrafił na czyjś depresyjny wywód. Zmierzył wzrokiem szamana, wzruszył ramionami. Nie mój biznes.
Ruszył dalej, lecz wtem zatrzymał się na wpół kroku. Odwrócił głowę, znów spojrzał na mężczyznę.
Minęło kilka minut. Szaman otworzył szeroko oczy, których źrenice na dosłownie sekundę błysnęły bielą, zachłysnął się powietrzem. Wyprostował się na poduszce, wziął głęboki wdech.
— Co jest? — spytał, przecierając ręką lewe oko. — Przysnęło mi się na chwilę?
Rozejrzał się po sali, gdy nagle coś dostrzegł. Spuścił wzrok na blat stolika, ujrzał leżącą przed nim kartkę. Wziął ją powoli do ręki, przeczytał zapisaną na niej wiadomość, unosząc wysoko brwi.
Hej :DPrzechodziłem obok i tak kompletnym, niezamierzonym przypadkiem usłyszałem twoją rozmowę... w zasadzie to monolog, alepodsłuusłyszałem i po namyśle postanowiłem przedstawić pewną propozycję. Bo widzisz, mogę ci pomóc z twoją pracą! Na przykład jak będziesz miał do odprawienia jakiś egzorcyzm czy coś to mogęcię opęużyczyć ci swoją moc w ramach pożyczenia mi twojego ciała i wtedy wykonasz świetnie robotę! Jeśli jesteś chętny, możemy przedyskutować szczegóły ;)
Raoun siedział po drugiej stronie stolika z łokciami na blacie i dłońmi podpierającymi podbródek, uśmiechając się niewinnie do szamana.
Tak, Raoun postanowił dobić targu! Z szamanem! Czy się bał? Nie, skądże! Miał okazję zobaczyć go w akcji, a że nic konkretnego nie wyczuł, mógł śmiało stwierdzić, że siedzący przed nim mężczyzna co najwyżej mógł mieć marzenie o ścieżce szamana Już Yen lepiej by się sprawdziła w jego pracy, a z szamanizmem miała tyle do czynienia, że jedynie jej brat się w tym babrał. No, może jeszcze miała tego swojego kolegę, który coś tam jej wróżył...
Ej, czy to nie był ten sam typ, o którym wspomniał tamten gostek, Nicolai (czy jak mu było)? A możliwe, możliwe.
Kurde, jaki ten świat mały. Jeszcze trochę i on zostanie znajomym karciarza.
Szaman rozglądał się dookoła, co pewien czas powracając wzrokiem na kartkę.
— K-Kim jesteś? — zapytał drżącym głosem.
Ponownie na moment stracił przytomność. Gdy się ocknął, zauważył, że na kartce są dopisane kolejne słowa:
Jestem twoją nadzieją!
Mężczyzna zmrużył nieco oczy. Z dobrą chwilę dokładnie się przyglądał kartce, jak gdyby przez nią zahipnotyzowany, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. Wreszcie po tych solidnych kilkunastu sekundach wykonał ruch: zmarszczył brwi.
— Hm, zapytałem, kim jesteś, więc mogłeś jakoś tak lepiej odpowiedzieć — powiedział.
W reakcji na te słowa Raoun parsknął.
— Ho, ho, będzie mi tu wybrzydzał, śmiertelnik jeden!
Tak, tym razem wolał nie podawać swojej prawdziwej tożsamości. Choć normalnie jakoś mega specjalnie się nie przejmował, czy go ktoś wykmini, czy nie, ostatnio zaczęły pojawiać się osoby, które dowiedziały się (na własną rękę lub nie), kim w rzeczywistości był. Dla odmiany wypadałoby obrać drugą odnogę rozwidlonej ścieżki. Zresztą, jakiś tam byle jaki, nieznany światu szaman nie musiał wiedzieć, kto go właśnie nawiedził; jeszcze zrobi mu się niezwykle głupio, ponieważ wisiał za nim obrazek innego bóstwa.
Tymczasem mężczyzna zaczął się rozglądać po całym pomieszczeniu.
— D-Daj jakiś znak! — zawołał z nutą niepewności w głosie. — Jakikolwiek!
Usłyszawszy to, Raoun wyraźnie się skrzywił. Powoli zmienił nieco swoją pozycję.
— Daj jakiś znak — przedrzeźnił tamtego. — Żeby to było takie hop-siup, znak...
Przeleciał wzrokiem po znajdujących się na stole obiektach, ostatecznie skupił się na misce ryżu. Wyciągnął w jej stronę rękę z planem wysypania części ziaren, lecz mimo niejednej próby coś mu nie szło. Wziął głęboki wdech, próbując zachować spokój, lecz tracił go za każdym razem, gdy jego dłoń przenikała przez całą miskę.
Podczas gdy on próbował wykonać jedno pozornie proste zadanie, szaman dalej się rozglądał.
— Nic? — wymsknęło mu się spod nosa.
— Daj mi chwilę — warknął Raoun.
Szaman spuścił wzrok na kartkę.
— Może sobie poszedł? — rzekł do siebie.
— Daj. Mi. Chwilę!
W tym momencie miska się przewróciła, a znaczna część ryżu rozsypała się po blacie.
Mężczyzna zerwał się jak poparzony, niemal wyskoczył z poduszki, na której siedział. Obronił się rękami niczym przed jakimś atakiem, z dobre kilka sekund trwał tak, przypominając rzeźbę woskową. Wreszcie rozejrzał się dookoła, a następnie niepewnymi ruchami ręki zaczął zagarniać ziarna.
— Hah... — na moment zabrakło mu tchu. — N-Naprawdę się przewróciła...
Wolną dłonią podniósł miskę, zbadał ją dokładnie wzrokiem. Przesypał do niej ze stołu ryż, ostrożnie odstawił naczynie na miejsce.
Raoun dalej siedział po drugiej stronie, przyglądał się szamanowi z lekkim skrzywieniem na twarzy. Spodziewał się, że ze względu na swój fach mężczyzna szybciej, hm, uwierzy, że przy nim ktoś przebywał. W końcu był kimś, kto powinien na co dzień kontaktować się z duchami, zjawami i innymi nieuchwytnymi bytami. Już Raoun nawet nie oczekiwał, że śmiertelnik odgadnie jego prawdziwą tożsamość.
Szaman dalej się rozglądał po całej salce.
— Jeszcze... jeden znak? — zapytał nieśmiało, unosząc nieco palec wskazujący.
— Ach, jeszcze jeden? — jęknął Raoun.
Znów przeleciał wzrokiem po stoliku, tym razem swoją uwagę skupił na dzwonkach. Okej, dajesz. Nie spieprz tego...
Wyciągnął dłoń, palce dotknęły przedmiotu... w wyobraźni boga, a w rzeczywistości tradycyjnie przeniknęły. Syknął pod nosem, poprawił swoją pozycję, zmrużył mocno oczy, jak gdyby to miało cokolwiek dać. I dało, ponieważ udało mu się przesunąć dzwonki, które przy tym niegłośno zabrzęczały.
Szaman wzdrygnął się, popatrzył na dzwoneczki.
— O! — zawołał, zakrywając dłonią usta. — Poruszyły się! Naprawdę tu jesteś!
— Taaaaak, jestem tu, o Pramatko, mmmmmm, slayyyyy! — Raoun udał ton wypindrzonej laseczki, podparł się rękami na biodrach.
Ach, nie mam czasu na takie głupoty...
Minutę później szaman zamrugał parę razy, zdając sobie sprawę, że znowu na moment stracił przytomność. Już bez niepotrzebnego rozglądania się spuścił wzrok na kartkę, od razu dostrzegł nowy dopisek.
To przystajesz na moją propozycję czy nie, bo wiesz, mam swoje życie... ¯\_(ツ)_/¯
— Swoje życie? — jeszcze raz, tym razem na głos przeczytał ostatnie słowa. — Przecież nie żyjesz.
— Co. — Raoun się wyprostował. — A właśnie, że żyję! Nie umarłem! Mogę wrócić do dawnej potęgi!
Złapał za miskę, ponownie ją przewrócił, ryż skończył nie tylko na stoliku, ale też wokół niego. Szaman podskoczył na poduszce, w panice strzepnął z siebie ziarna. Szybko zmienił swoją pozycję, już nie siedząc ze skrzyżowanymi nogami, a ulegle klęcząc.
— D-Dobrze! — zawołał odrobinę drżącym głosem. — Zgadzam się!
Raoun zmierzył go wzrokiem; nie umiał powstrzymać lekkiego, acz wywyższającego się uśmiechu. Usiadł w sposób rozluźniony, wyprostował jedną nogę, która przeniknęła przez stolik.
— Ach, trzeba było tak od razu! — rzucił, ewidentnie mając lepszy humor niż chwilę wcześniej. — Jak od początku zamierzałeś się zgodzić to od początku powinieneś to zrobić. Niepotrzebne słowa odrzucić na bok.
Szczerze mówiąc nie był w stu procentach pewny czy jego pomysł na swego rodzaju biznes wypali, przynajmniej po zobaczeniu zachowania szamana. Coś czuł, że nie zawsze będą się dogadywać (zwłaszcza że komunikacja u nich była niemałym wrzodem na tyłku), ale liczył na to, że przynajmniej dostanie to, czego oczekiwał. A oczekiwał...
Świetnie! Biorę 50 na godzinę, tu masz numer, na który będziesz przelewać ;)
Szaman zamrugał parę razy, zmierzył wzrokiem dopisek do kolumny ręcznie zapisanych wiadomości. Otworzył nieco usta. Spojrzał na znajdujący się pod tekstem szereg cyfr.
— Od kiedy duchy mają konta bankowe?
— Od dnia, w którym stałeś się takim przegrywem — burknął bóg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz