27 lipca 2023

Od Bashara do Dantego

Dante – zdawałoby się, niewyczerpane źródło przeróżnych problemów – z westchnieniem usiadł na kanapie, odchylił się, łokciem wsparł gdzieś o zagłówek.
— Że panu doktorowi to się nie nudzi, tak mnie zawijać i odwijać z tych bandaży — wymruczał, zerkając na Bashara. Lekarz nie odpowiedział – usiadł przy nim, pochylił się, przypatrzył szwom na żebrach.
Nic się nie przesunęło ani nie odkleiło, rozcięcie szybko wypełniło się różową, delikatną tkanką, podbiegło po brzegach czerwienią i fioletem, lecz te rozmywały się już w spokojniejszą żółć i zieleń. Dante regenerował się błyskawicznie, jego proweniencja robiła swoje, część zasług Bashar przypisał jednak tym eksperymentalnym opatrunkom. Algi przyłożone na syrenie ciało musiały skutecznie działać. Powinien wspomnieć o tym swym znajomym.
— Nie naruszyłeś szwów, dobrze.
— Przecież pan doktor powiedział, żeby uważać, to uważałem — odparł Dante, pochylając się nieco. — Wszystko robię tak, jak pan doktor mówił. Potrafię być grzeczny.
Bashar podniósł na niego zmęczone, podszyte powątpiewaniem spojrzenie.
— To siedź spokojnie. — Lekarz odkręcił tubkę jakiejś maści, wycisnął nieco na palec. — Będzie trochę zimne.
— Postaram się nie płakać.
Bashar ostrożnie naniósł lek na ledwie zrastające się ciało, starając się nie naruszyć szwów ani nie urazić świeżej blizny. Był już zbyt zmęczony, by zwrócić uwagę na lekko napiętą ciszę gadatliwego zazwyczaj syrena.
— Miało być zimne, ale pan doktor ma takie ciepłe dłonie… — zaczął Dante. Bashar utopił resztę wypowiedzi w suchym dźwięku rozdzieranego opakowania gazy.
— Gdyby pan doktor trochę odpuścił, moglibyśmy już razem jeść śniadanie. — zauważył jego pacjent. — Naleśniki stygną…
Lekarz obdarzył go spojrzeniem dużo zimniejszym, niż jakakolwiek maść. Gaza okryła szwy, plastry przytrzymały gazę. Bashar zgarnął resztę opatrunków, przesiadł się za plecy Dantego. Znów nabrał nieco maści na palec, ostrożnie zaczął nanosić ją na zasklepiającą się ranę.
— Będziesz musiał zmienić opatrunki wieczorem — oznajmił, pochylając się mocniej nad plecami, przyglądając zrastającej się skórze. Rana na łopatce była płytsza, mniejsza, zagoi się szybciej.
— Pan doktor tak troskliwie się mną zajmuje, że do wieczora to wszystko będzie można zdjąć.
Bashar nie odpowiedział. Był koszmarnie zmęczony i niewyspany. Miał wrażenie, że najdrobniejsza czynność wymaga przemyślenia i nawet przyłożenie gazy w odpowiednie miejsce zdaje się jakimś filozoficznym problemem, pochłaniającym wszystkie siły jego umysłu. Kiedy Dante już pójdzie, a on sam w końcu będzie mógł się położyć, to nie zaśnie, tylko straci przytomność, przyłożywszy skroń do poduszki.
Pewnie dlatego nie od razu przyszło mu do głowy, że Dante może i poradzi sobie z żebrami i lewą dłonią, ale z łopatką będzie ciężko. Nie sięgnie przecież własnych pleców, nie opatrzy tej nieszczęsnej rany – do tego potrzebował drugiego człowieka, innej pary rąk, która sięgnęłaby tam, gdzie on by nie dał rady. Kogoś, kto nie powiedziałby „nie”, jeśli trzeba byłoby opatrzyć ranę.
— Masz kogoś? — Bashar spytał niezbyt fortunnie, gdy zmęczony umysł jakoś nie połączył wątków i nie przewidział, że Dante nie podąża przecież za niewypowiedzianymi, lekarskimi myślami.
Szerokie ramiona spięły się, rana uciekła spod palców demona. Dante odwrócił się, a ten charakterystyczny uśmiech sprowadziłby najcnotliwszego anioła na drogę grzechu i rozpusty.
— Nikogo, nie musi się pan doktor martwić. — Głos nabrał głębi, dłonie spoczęły na oparciach kanapy, twarz zbliżyła na tyle, że zarys tych niezwykłych oczu prześwitywał zza zasłony różu. — Widzę, że w końcu przestał pan doktor zgrywać takiego niedostępnego…
— Nie zmienisz sobie sam opatrunku na plecach. — Bashar nie cofnął się nawet o centymetr, a spojrzenie bez trudu wytrzymało nadmierną bliskość drugiego mężczyzny. — Dante, masz kogoś, kto opatrzyłby twoje rany?
Uśmiech zmienił barwę, mężczyzna cofnął się z nieokreślonym westchnieniem. Odwrócił znów plecami, parsknął cichym śmiechem. Bashar już nie widział jego twarzy.
— Pan doktor się tak nie martwi, poradzę sobie.
— Dam ci skierowanie do przychodni.
— Nie trzeba. — Zerknięcie przez ramię. — Mówiłem, że sobie poradzę.
Bashar westchnął ciężko, nakleił ostatni plaster. Gaza trzymała dobrze, ale trzeba było jeszcze bandaża. Demon sięgnął, rozerwał opakowanie, wyciągnął biały rulon. Odwinął go nieco, otoczył pacjenta ramionami, tak samo jak poprzedniej nocy, przyłożył początek bandaża na wysokości piersi.
— Przytrzymaj mi tutaj — polecił, niemal opierając podbródek o bark syrena.
Syren przytrzymał, elastyczne pasmo oplotło pierś, przeszło za plecami, znów powróciło na wysokość mostka. Bashar przełożył rulon w dłoniach, charakterystyczny splot zaczął pojawiać się na torsie.
— Wypiszę ci to skierowanie.
— Nie trzeba.
— Dante. — Kolejne przełożenie bandaża przez pierś, ramiona znów otoczyły ciało. — Musisz dbać o siebie i nie bagatelizować tych ran.
— Pan doktor to się stanowczo za bardzo przejmuje.
— Dam ci rozpiskę tego, jak się wszystkim zająć — kontynuował Bashar, ton nie znosił sprzeciwu. — Jeśli będziesz się do niej stosował, po tych rozcięciach nie zostanie nawet blizna.
— Blizny potrafią dodać uroku.
— Ale nie musisz ich nosić — odparł Bashar, rozwijając do końca bandaż i zabezpieczając go raczkami. Przesiadł się znów naprzeciwko Dantego, zajął lewą dłonią. — Musisz oszczędzać tę rękę.
— Wypisze mi pan doktor zwolnienie z pracy?
— Tak, dostaniesz L4 — odparł, pochylając się mocniej nad rozcięciem, delikatnie nanosząc maść na zrastającą się bliznę. — Wnętrze dłoni jest wrażliwe – jeśli nie będziesz go oszczędzał, to naprawdę może się skończyć niedowładem dłoni.
— Na mnie się wszystko szybko goi.
— Nie znaczy, że masz lekceważyć swoje zdrowie.
Westchnienie wydobyło się z piersi pacjenta, Bashar sięgnął po kolejną gazę i bandaż.
— Pan doktor nad każdym pacjentem się tak trzęsie?
Lekarz obdarzył go przelotnym, lecz wiele mówiącym spojrzeniem.
— Po prostu zatroszcz się czasem o siebie.
Bandaż zawiązano, Bashar zajął się otarciami na kostkach prawej dłoni. Nieco maści wystarczyło, strupki zasklepiły wszelkie ślady i teraz po prostu trzeba było czekać, nie ocierać o nic dłoni, pozwolić skórze się zregenerować.
— Połóż się. — Bashar dobył z apteczki kolejnej maści.
— Nie muszę, naprawdę. Przecież nic mi nie jest, pan doktor serio przesadza.
Lekarz westchnął, popatrzył na Dantego. Kość policzkowa wciąż nosiła fioletowy ślad, rozlewający się w okolicy skroni, podpływający nawet na czoło.
— Ja jestem lekarzem i to ja o tym zdecyduję.
— Samo się wyleczy.
— Połóż się i bądź cicho.
— Może mnie pan doktor jeszcze zaknebluje?
Bashar nie odezwał się. Patrzył dotąd, aż Dante westchnął, położył się i był cicho, poddając się lekarskim dłoniom, pozwalając na to, by palce naniosły nową warstewkę maści na skórę, zajęły się sińcami. Demon skończył z twarzą, przez moment wpatrywał się jeszcze w obitą skroń, nim przeniósł swą uwagę na brzuch i odsłonięte żebra. Powolne, okrężne ruchy, rozprowadziły maść, sięgając nawet najciemniejszych sińców.
— To tylko siniaki — protestował słabo Dante, Bashar zaś nie podjął nawet dyskusji, robiąc z syrenem to, co postanowił i za nic mając jakikolwiek opór. Maść znalazła się na sińcach, wnikając niespiesznie w skórę, niosąc ulgę i zaleczając wszelkie rany.
— Teraz możesz iść zjeść swoje naleśniki — zawyrokował demon, zbierając podarte opakowania po gazie i bandażach.
— Koniec szantażowania biednego pacjenta?
— Zależy, czy będzie grzeczny, czy dalej będzie mi się stawiał — odparł Bashar, mnąc w dłoni papierki. — Na razie idź zjedz.
Dante westchnął, lecz nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Przysiadł przy kuchennym stole, sięgnął po talerz, zgarnął sobie widelec. Bashar wrzucił śmieci do kosza, też usiadł przy stole. Zmusił własny umysł do tego, by cokolwiek zsyntezował, w końcu sięgnął po owsiankę. Nabrał może ze dwie łyżki. Kręciło mu się w głowie.
— Ta szklanka też jest dla ciebie — powiedział, przesuwając mętną, bladą ciecz w stronę syrena.
— Nie może mi pan doktor dać zjeść w spokoju?
— Nie mogę. — Bashar podniósł na niego spojrzenie. — Musisz to wypić.
— Gorzkie i niedobre.
— Wypij duszkiem, zagryź naleśnikiem. — Przesunął mocniej szklankę. — Trochę lekarstwa cię nie przerośnie.
Dante westchnął ostentacyjnie, lecz wziął do ust słomkę, w dwóch łykach osuszył zawartość. Skrzywił się teatralnie, wrócił do swych naleśników. Puchate i słodkie, szybko znikały z talerza, gdy syren zagarniał widelcem delikatny krem i rozrzucone po nim ziarna granatu. Myśli demona przelotnie umknęły ku mitologicznym historiom, gdy ta, która zjadła ziarna granatu, musiała zostać u boku króla podziemi. W duchu parsknął smutnym śmiechem. Ta historia źle mu się kojarzyła, przywołując wspomnienia, jakimi nie dzielił się z nikim, i jakie najchętniej pochowałby w głębokiej, zapomnianej krypcie.
— Pan doktor lubi granat?
— Jest mi obojętny — skłamał gładko, walcząc z owsianką.
Był głodny, prawda, lecz ciało nie chciało słuchać, domagając się wpierw odpoczynku, potem zaś jedzenia. Bashar westchnął. Przepracowywał się, sam o tym wiedział, lecz tego dnia dotarł do granicy, jakiej sam praktycznie nigdy nie przekraczał. Było źle, demon zaś resztkami silnej woli trzymał się przytomności, starając się nie pogrążyć do reszty w tym, czego przemęczone ciało potrzebowało, a czego on uparcie mu odmawiał. Dobrze, że poprzedniego wieczoru miał wciąż na tyle przytomności umysłu, by napisać Grace, że zwichnął nogę i nie będzie w stanie przyjść do szpitala. Noga była co prawda tylko skręcona, nie zwichnięta, niemniej jednak Bashar czuł, że będzie potrzebował więcej odpoczynku, niż wymagałoby zwykłe skręcenie. Już wczoraj jechał na oparach, dzisiaj pozostały mu tylko wspomnienia.
— Jakie potrawy pan doktor najbardziej lubi? — pytanie rozniosło się po dużym pokoju, lekarz potrzebował chwili, by zrozumieć słowa.
— Nie jestem wybredny — odparł, zagarniając łyżkę owsianki. — Dopóki dana potrawa jest przygotowana z dobrych, świeżych składników, na pewno będzie mi smakowała.
— Naprawdę nie ma pan doktor żadnych ulubionych potraw?
— Może te ostrzejsze bardziej mi smakują.
Dante uśmiechnął się wieloznacznie.
— Czyli lubi pan doktor na ostro, będę pamiętał… — wymruczał, pochylając się mocniej nad w połowie pustym talerzem. Bashar zignorował podtekst.
— Jeśli masz ochotę na coś jeszcze, możesz się poczęstować.
Dante przeciągnął wzrokiem po sylwetce lekarza, zaśmiał się przelotnie, wrócił uwagą do stołu.
— Pan doktor tak dobrze gotuje, grzechem byłoby nie skorzystać — powiedział miękko, przysuwając sobie kolejny talerz, zatapiając widelec w jedzeniu. — To pana hobby? Gotowanie?
Bashar zamyślił się na dłuższą niż zazwyczaj chwilę. Łyżka zgarnęła nieco owsianki i borówek.
— Chyba tak. Zainteresowałem się niedawno.
Tego poranka zdecydowanie nie był dobrym partnerem do konwersacji. Ciemne cienie kładły mu się pod oczami, mgła zdawała się ocieniać umysł.
— Twoje ulubione potrawy? — spytał mało sensownie. Zdawało mu się, że Dante już mu o tym mówił, a może po prostu Bashar sam do tego doszedł.
— Proponuje mi pan doktor wspólną kolację? — Mężczyzna obdarzył go uśmiechem, pochylając się nad stołem. — Gdzie tylko pan doktor będzie chciał, to z rozkoszą pójdę. Ostre… potrawy… mi niestraszne.
Bashar westchnął ciężko. To kocie mruczenie niespecjalnie wywierało na nim jakiekolwiek wrażenie i zdecydowanie wolałby usłyszeć normalne odpowiedzi.
— Jak się czujesz? — spytał, gdy Dante powoli kończył posiłek.
— Nigdy nie było lepiej — odparł mężczyzna, posyłając mu kolejny z szerokiego wachlarza swych uśmiechów. — Pan doktor tak starannie się mną zajął, jeszcze przygotował tyle jedzenia… Ja tu naprawdę nadużywam gościnności, powinienem iść. Zresztą, muszę sprawdzić, jak się ma mój rower.
— Spakuję ci resztę jedzenia na drogę.
Dante zamarł z widelcem w połowie drogi, przez oblicze przebiegł jakiś nieokreślony wyraz.
— Pan doktor przesadza.
— Zrobimy tak, jak mówię.
— Pan doktor to każdego swojego partnera tak traktuje?
— Pacjenta — poprawił go lekarz.
— Jest pan bardzo stanowczy…
— Wiem, co robię.
— Przecież nie narzekam. — Dante obdarzył go kolejnym uśmiechem. — Wręcz przeciwnie, ale naprawdę to już za dużo.
Miska z owsianką zaświeciła dnem, Bashar nie do końca zarejestrował słowa – wiedział tylko, że Dante jak zwykle się mu stawia, więc po prostu go zignorował.
— Napiszę ci też, jak masz się zajmować tymi ranami.
— Zadrapaniami.
Bashar podniósł na niego zmęczone spojrzenie. Coś nieokreślonego majaczyło na granicy widzenia, lekarz po chwili uświadomił sobie, że oto zaczynają się halucynacje. Pięknie. Nie odważył się przymknąć oczu obawiając się, że sen porwie go tam, gdzie siedział. Zamiast tego zapatrzył się gdzieś za okno, starając się pozbierać błądzące gdziekolwiek myśli.
— Skierowanie do przychodni, zwolnienie z pracy i leki — powiedział, bardziej do siebie niż do mężczyzny, wstając jednocześnie od stołu.
— No co pan doktor… wszystko się zagoi, niczego nie potrzebuję, jedzenie mam, a leków mi nie trzeba — zaprotestował Dante.
— Nie kłóć się.
— Ja się nigdy nie kłócę. — Usta znów rozciągnęły się w obezwładniającym uśmiechu. — Pan doktor się teraz położy, a ja pozmywam po śniadaniu.
— Na pewno nie będziesz zmywał z tą ręką — Bashar podszedł do jednej z szafek, otworzył, dłonie szukały przez chwilę między półkami.
— Pan doktor mi nie ufa? Potrafię pozmywać, to nie jest takie…
— Jesteś ranny. Teraz będziesz siedział i grzecznie czekał, a zmywaniem zajmie się zmywarka.
— Ale mógłbym…
— Dante. — Kropka na końcu zdania zaciążyła. — Siedź spokojnie.
Głębokie westchnienie dobyło się z syreniej piersi, lecz mężczyzna usiadł w końcu, splótł dłonie na blacie.
Tymczasem zaś Bashar wytargał jakieś plastikowe pudełko z przegródkami, znalazł pasującą do niego pokrywkę. Nieruszone śniadanie znalazło się w środku, lekarz starannie zamknął pokrywkę.
— Nie będzie tak dobre, jak świeże, ale przynajmniej nie będziesz musiał się przemęczać, gotując.
— Ja panu doktorowi to pudełko oddam — odparł syren, wstając mimo wszystko, podchodząc bliżej.
— Nie musisz.
— Jak to nie? — Dante zmarszczył brwi. — Przecież to pana doktora pudełko.
— To tylko przedmiot. — Lekarz przegrzebał kolejne półki, znalazł jakąś torbę z paskiem, wpasował do niej pudełko. — Teraz opatrunki.
— Przecież ja nie potrze…
— Potrzebujesz — uciął Bashar, przenosząc torbę na stół kuchenny, zaraz obok apteczki. Przerzucił jakieś małe paczki między apteczką i torbą. Na moment zatrzymał się, próbując dociec, ile tego wszystkiego będzie potrzebował Dante, skoro miał zmieniać opatrunek dwa razy dziennie przez następne pięć dni. Matematyka okazała się nagle bardzo skomplikowana, mnożenie prawie go przerosło. Bashar dorzucił jeszcze tubkę maści.
— Będziesz smarował te blizny dotąd, aż maść ci się skończy — powiedział, zerkając na stojącego nad nim mężczyznę. — Ostrożnie, żeby nie naruszyć szwów.
— Jak pan doktor się mną tak troskliwie zajął, to mi tam wszystko do wieczora zejdzie.
— Nie zejdzie — Bashar oparł się dłońmi o blat, westchnął ciężko.
— Z panem doktorem to wszystko w porządku? — Troska zadźwięczała w głosie.
— Poradzę sobie.
— Pytałem, czy w porządku, a nie czy pan doktor sobie poradzi.
Lekarz rzucił mu spojrzenie, przegarnął dłonią włosy. Odetchnął głębiej, resztkami silnej woli zebrał myśli. Jeszcze tylko trochę, jeszcze tylko zająć się ostatnim tego dnia pacjentem i będzie mógł odpocząć.
— Jestem trochę zmęczony, to wszystko. Tamta operacja była ciężka. — Uciął dyskusję. — A co do szwów – nie waż się ich skubać.
— Słowo harcerza, że nie będę! — zapewnił solennie Dante.
— Same się odkleją, ale masz im nie pomagać.
— No przecież mówię, że nie będę skubać.
Demon jakoś nie do końca w to wierzył.
Pokuśtykał do salonu, podszedł do biurka. Lakierowane drewno szuflad kryło w sobie parę zawiniętych ze szpitala, charakterystycznych bloczków. Bashar wyciągnął je na blat, usiadł, zgarnął leżące obok pióro. Dante podszedł bliżej, zerknął na szybko pokrywające się schludnym pismem kartki. Miękka stalówka zostawiała za sobą gładki ślad głębokiego indygo.
— Opatrunki są do zmiany rano i wieczorem. Dałem ci samoprzylepne, będą łatwiejsze do założenia. Przez pierwsze dni możesz potrzebować jeszcze bandaża, żeby je dodatkowo zabezpieczyć, ale jeśli weźmiesz sobie do serca moje słowa i zajmiesz się swoim zdrowiem — lekarz oderwał się od kartki, przelotnie spojrzał na Dantego — to bandaż nie będzie ci potrzebny. Uważaj też na dłoń, żebyś jej nie wyprostował za mocno.
— Ja to wszystko co do litery wypełnię, może być pan doktor spokojny.
— Tam są saszetki z tabletkami musującymi. To środek przeciwbólowy – weź go, jeśli będziesz się źle czuł. Tylko pamiętaj, żeby nie łączyć go z alkoholem.
— Ale wcześniej pan doktor powiedział, że można…
Bashar westchnął ciężko.
— Nie mówiłem, że można, tylko że skutki uboczne nie powinny być bardzo uciążliwe.
— Czyli jednak można.
— Nie, nie można.
— Ale jak skutki uboczne nie powinny…
— Dante. — Pióro znieruchomiało w połowie zdania. — Nie można.
Mężczyzna odgarnął z czoła w połowie wyschnięte włosy.
— To mi pan tych przeklętych tabletek nie daje.
— Weźmiesz na noc, żebyś spał.
Bashar dokończył pisanie, postawił kropkę, przesunął kartkę w stronę Dantego. Chwycił bloczek ze skierowaniami, błyskawicznie wypełnił rubryczki.
— Jak nie poradzisz sobie z tą łopatką, to tutaj masz jeszcze skierowanie do przychodni. Możesz pójść do najbliższej — pieczątka pojawiła się na kartce, Bashar złożył jeszcze zamaszysty podpis — nie musisz nigdzie dalej jeździć.
— Mówiłem, że sobie z tym poradzę.
— Możesz z tego skorzystać, albo nie. — Uciął lekarz, wziął się za wypisywanie zwolnienia z pracy. Zawahał się na moment przy liczbie dni. — Wypiszę ci zwolnienie na tydzień.
Dante parsknął krótkim śmiechem.
— O, to się Kuttner ucieszy.
— Twój szef będzie musiał się bez ciebie obejść przez pewien czas.
— A dałby pan doktor radę mu to powiedzieć osobiście? Pana doktora na pewno posłucha.
Oczywiście, że gdy Bashar podniósł wzrok, spojrzenie napotkało obezwładniający półuśmiech i mężczyznę pochylającego się nad nim stanowczo zbyt blisko. Lekarz westchnął, wsparł się o blat i wstał, zmuszając Dantego do nieznacznego cofnięcia się. Zgarnął wszystkie kartki, podał swojemu pacjentowi.
— Masz się stosować do zaleceń.
— Pan doktor tak wytrwale mi wszystko wypisywał, co do słowa zapamiętam.
— A będziesz się stosował?
Wzrok uciekł na moment w kierunku okna, nim wrócił do lekarza.
— W miarę możliwości.
Lekarz westchnął, nie liczył już nawet, który raz, a dzień przecież się dopiero zaczął.
— Jak się czujesz?
— Już pan doktor o to pytał.
— Wiem. — Bashar odkuśtykał w stronę kuchni. — Ale jeśli chcesz, możesz jeszcze zostać i odpocząć.
— Ja już i tak o wiele za długo zostałem.
Lekarz skinął głową.
— Zadzwonię ci po taksówkę.
Jasne brwi podskoczyły, Dante w dwóch krokach znalazł się przy Basharze, dłonie uniosły się, gestem powstrzymując lekarza.
— Teraz to pan doktor już naprawdę przesadza. Nie będzie żadnego dzwonienia po taksówkę – wrócę sam na rowerze.
— Miałeś się oszczędzać.
— Oszczędzam się. — Mężczyzna pochylił się, stanął między lekarzem i leżącym na kuchennym blacie telefonem. — Panie doktorze, ja już wczoraj bym sam wrócił, naprawdę.
Bashar rzucił mu wymowne spojrzenie, nie odezwał się.
— Nie może być tak, że pan doktor mnie tylko rozstawia po kątach. Nie będzie żadnego dzwonienia po taksówkę, wrócę normalnie do domu.
— W okolicy jest przystanek autobusowy. Weź swój rower i pojedź autobusem.
Dante pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
— Pan doktor to w tych podpowiedziach lepszy, niż jakakolwiek nawigacja.
— Mieszkam tutaj.
Torba pełna jedzenia i opatrunków trafiła w końcu w dłonie Dantego. Mężczyzna tylko trochę się jeszcze opierał, dla zasady próbował wymówić, lecz sprawa była już przesądzona. Przyciasną koszulkę ukrył częściowo pod kurtką, założył buty, stanął przy drzwiach. Bashar odsunął zasuwkę, uchylił drzwi.
— Mnie pan doktor wyprawia jak ucznia do szkoły — mruknął Dante z lekkim śmiechem, przekraczając próg. Wzrokiem błądził tu i tam, palce pocierały pasek torby. — Buziaka na pożegnanie też dostanę?
— Nie. — Bashar zrobił lekką pauzę, popatrzył na Dantego. — Dbaj o siebie.
Błądzące po pasku torby palce znieruchomiały, zacisnęły się lekko. Głos Dantego zabrzmiał jakoś inaczej.
— Pan doktor też niech dba o siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz