17 lipca 2023

Od Raouna do Bashara

Spotkanie lekarzy zakończyło się w formalnej atmosferze, wszyscy zaczęli wychodzić. Bashar, tak jak pozostali, również opuścił pomieszczenie, zaczął iść wolnym krokiem w kierunku swojego gabinetu, gdy nagle ktoś go zatrzymał.
— Panie doktorze.
Odwrócił głowę, jego oczom ukazał się Eachan. Przyjrzał mu się uważnie, po postawie mógł stwierdzić, że to był ten prawdziwy.
— Czy naprawdę muszę asystować panu przy tych wszystkich operacjach? — spytał dość niepewnie młody lekarz. — To znaczy, to dla mnie ogromny zaszczyt operować z kimś takim jak pan, ale... — chwilę się wahał — nie mam pewności siebie...
Bashar przez kilka sekund zastanawiał się nad swoją wypowiedzią.
— Najszybciej się nauczysz, pobierając nauki bezpośrednio od kogoś doświadczonego — rzekł ostatecznie.
— To prawda. Ale sęk w tym, że... nie pamiętam ostatniej operacji...
Na te słowa doktor Karim spojrzał dosyć wymownie w bok.
Stojący przy nim Raoun uniósł brwi w pytającym geście, dobrze jednak wiedział, że chodziło właśnie o niego. Jednym, dużym krokiem znalazł się przy Eachanie, wyciągnął rękę i udał, że go nią obejmuje niczym kumpla.
— No, po prostu powiedz mu, że przez stres i nerwy mógł rzeczywiście zapomnieć — rzucił lekko — że niech się nie martwi, ponieważ w końcu się oswoi z operacjami, każdemu niedoświadczonemu to się może zdarzyć i nawet ty kiedyś przez to przechodziłeś.
Z początku ciężko było stwierdzić czy Bashar go w ogóle słuchał, ale wszelakie wątpliwości zostały rozwiane, ponieważ popatrzył na speszonego młodego lekarza, mówiąc:
— Jesteś jeszcze świeżakiem, więc może się zdarzyć, że przez stres i nerwy zapomnisz sam przebieg operacji.
Eachan podniósł wzrok znad podłogi, otworzył nieco szerzej oczy.
— Naprawdę? — zapytał.
— Tak, nawet Bashar przez to przechodził — odparł Raoun.
Doktor Karim jednak nie przekazał jego słów; wręcz kompletnie je zignorował.
— Tak — powiedział. — Najważniejsze, że uratowałeś pacjenta.
Nie dodając nic więcej, poszedł dalej.
Raoun podążył za nim wzrokiem, pokręcił głową, cmokając z minimalnym niezadowoleniem.
— Tak właściwie to tylko ja i on uratowaliśmy pacjenta — rzucił do Eachana. — Zapamiętaj: ja też pomogłem! Ja, doktor Raoun!



— Cięcie.
Bashar naciągnął pęsetą nić, Raoun w odpowiednim miejscu ją uciął. Doktor wyprostował się, odłożył narzędzie, wziął głębszy wdech. Podziękował wszystkim za wspólną pracę (to była tylko formalność), po czym jako pierwszy opuścił salę operacyjną. Wyrzucił rękawiczki i maseczkę, fartuch z czepkiem odłożył do wyczyszczenia, a gdy zmył wodą z rąk nie najprzyjemniejsze uczucie po gumie, ruszył korytarzem.
— Aż tak dobrze mi poszło, że nie stać cię nawet na pochwalenie?
Raoun cały ten czas był przy nim, lecz Bashar zdawał się go ignorować. Bóg dorównał mu kroku, poprawił czarną grzywkę Eachana, którego opętywał.
Minęło kilka dni, odkąd rozpoczął się projekt teamwork. Przez ten czas Bashar wziął na siebie wiele operacji różnego zakresu oraz stopnia trudności, żeby sprawdzać umiejętności boga i ku jego pewnemu zakłopotaniu tamten świetnie się w nich spisywał. Wszystkie swoje obowiązki, zadania wykonywał z należytą precyzją i starannością, nie popełniając żadnego, choćby najmniejszego błędu. Co prawda, czynności asystenta przy stole operacyjnym nigdy nie należały do najbardziej wymagających, ale jak na kogoś, kto jeszcze kilka tygodni temu nie miał absolutnie styczności ze współczesną medycyną, było to dość imponujące... Nie dla Raouna, oczywiście. On dobrze zdawał sobie sprawę, że „jak bóg czegoś nie umiał, to tylko dlatego, że umieć tego nie chciał”.
— Jeszcze trochę i zostanę operatorem! — zaśmiał się dumnie, podpierając się rękami na biodrach.
— Chyba w przyszłym wcieleniu — burknął w odpowiedzi Bashar.
Słysząc te słowa, Raoun spojrzał na niego, marszcząc nieco brwi.
— Dalej nie jesteś przekonany co do moich zdolności? Jak długo mam ci jeszcze udowadniać, że jestem stworzonym lekarzem?
Niestety doktor Karim nie odpowiedział na te pytania. Zamiast tego rzekł:
— Na razie zostaw Eachana w spokoju.
Raoun skrzywił się nieznacznie. Już miał wyskoczyć z ciała młodego, lecz niespodziewanie zaczepiła ich pielęgniarka SORu, która powiedziała, że potrzebna jest pomoc z pacjentem. Bóg oczywiście nie mógł pozwolić takiej okazji przejść koło nosa. Nie zwlekając ani trochę, ruszył na ratunek.
— Lepiej patrz dokładnie! — zawołał do Bashara.
Poproszony o intubację złapał za odpowiednie narzędzie i przeszedł do działania. Kilka minut później zabieg był już wykonany.
Wyprostował się, zdjął rękawiczki. Spojrzał wpierw na swoje dzieło, potem na Bashara... a raczej miejsce, w którym tamten jeszcze chwilę temu stał. Rozejrzał się pospiesznie, nigdzie jednak go nie dostrzegł. Westchnął ciężko, pokręcił głową.
Oczywiście, że musiał sobie pójść. Nie mógł postać chwilę i popatrzeć, jak Raoun wzorowo wykonuje swoje zadanie. Czyżby go ściskało od środka, że w przeciwieństwie do niego bogu niepotrzebne były żadne studia? Pewnie tak. I jeszcze bał się, że zostanie prześcignięty. W końcu jak się Raoun zagalopuje, to zostanie ordynatorem, a wtedy to demon będzie mógł tylko pomarzyć o dorównaniu mu.
Odwrócił się na pięcie, już miał iść, gdy nagle zaczepiła go ta sama pielęgniarka, tym razem każąc iść do innego pacjenta, który przyszedł z mocnym bólem brzucha. Raoun spojrzał na czekającego na niego śmiertelnika.
No dobra, odwali dobrą robotę, to wszyscy będą o tym mówić.
Krótko popołudniu był największy ruch w szpitalu, a ponieważ Eachan, to znaczy Raoun świetnie się spisywał, wszyscy go wołali, by pomógł im w najprzeróżniejszych sprawach. Sam bóg wczuł się w rolę młodego lekarza... chyba aż za mocno, ponieważ nim się obejrzał, dzienna zmiana dobiegła końca i przyszła pora na nocny dyżur.
Po kolejnych dwóch godzinach na SORze nieco zmęczony stanął przed automatem. Wrzucił monetę, wybrał losową kawę. Gdy napój był już nalany do papierowego kubeczka, wziął go do ręki i pociągnął pierwszy łyk. Nie smakowała najlepiej, nie dało się tego ukryć. Powinien był jednak zastanowić się nad swoim wyborem. Aczkolwiek nie można było zbyt wiele oczekiwać po automacie...
— Nie wiem czy kawa o tej porze to dobry pomysł — usłyszał.
Odwrócił się, ujrzał Bashara.
— Dla mnie nie ma czegoś takiego jak kawa o złej porze — odpowiedział.
To jedno zdanie wystarczyło, by doktor Karim rozszyfrował tożsamość stojącej przed nim osoby.
— Ale dla niego może być. — Ruchem głowy wskazał plakietkę doczepioną do kieszeni kitla tamtego. — Specjalnie go opętałeś, żeby napić się kawy?
— A co, jeśli?
Tak naprawdę spędził w ciele Eachana już dobre... sporo godzin. Trochę się zakręcił z pracą lekarza i nie zauważył, kiedy tyle czasu minęło, co odrobinę mu nie pasowało. Teraz jeśli opuści ciało, nie będzie mógł nikogo opętać przez pewien przykry czas, a że wspaniałomyślny Bashar zarezerwował sobie operację z samego rana, Raoun musiał czekać jeszcze te dodatkowe...
Sprawdził zegarek w komórce.
Cztery godziny.
Pociągnął kolejny łyk kawy. Zmęczenie co prawda nie dokuczało, ale postanowił na zapas doładować się kofeiną.
— Że też nie byłeś świadkiem działania moich złotych dłoni na SORze! — rzucił, cmokając zawiedziony.
— Dopóki nikogo nie zabiłeś... — zaczął obojętnie Bashar.
— Jakie „zabiłeś”, jakie „zabiłeś”?! Aż tak ciężko ci się pogodzić z faktem, że jestem taki wspaniały?
Doktor Karim nie odpowiedział. Sprawdził godzinę u siebie w komórce.
— Lepiej nie daj plamy rano — to powiedziawszy poszedł w swoją stronę, najprawdopodobniej do pokoju socjalnego.



Bóg nie dał plamy. Jak zwykle wzorowo wykonał swoją część pracy, do tego stopnia, że Bashar już naprawdę nie miał czego się przyczepić; jedynie coś tam burknął o tym, że Raoun nie powinien nic niepotrzebnego mówić w trakcie operacji. Tak, ponieważ on całym sobą popierał utrzymywanie sztywnej niczym metalowy kij atmosfery przy stole. Jakby, rozumiał, że nie powinno się rozpraszać siebie ani innych, ale bez przesady.
Wyszedł z bloku operacyjnego, przeciągnął się mocno, biorąc głęboki wdech.
— Jak zwykle świetna robota! — zawołał wesoło do siebie, po czym zwrócił się do Bashara: — Zróbmy sobie spokój na najbliższy tydzień.
— Hę? — zdziwił się tamten. — Już ci się znudziło?
Raoun zmrużył na moment oczy. Nie chciał mu mówić o swoim ograniczeniu.
— Nie, po prostu porobiłbym jeszcze coś innego — odparł lekko. — Zresztą, nie jestem prawdziwym lekarzem — wypowiadając ostatnie dwa słowa, posłał Karimowi wymowne spojrzenie.
Bashar się nie kłócił. W sumie ciężko było w tej kwestii. Oberwał własnym nożem w plecy, nie mógł nic na to poradzić.
— To idź sobie i daj mi spokój, przynajmniej na te parę dni.
— Jeszcze za mną zatęsknisz — odparł Raoun, krzyżując ręce na piersi.
Chwilę później stanął obok Eachana. Młody zamrugał parę razy, rozejrzał się dookoła, wyraźnie zdziwiony. Spojrzał na Bashara.
— Co się stało? — zapytał.
— Mieliśmy operację — odpowiedział bez mrugnięcia Karim. — Nie pamiętasz? Pewnie znowu przez stres. Powinieneś odpocząć — dodał.
Eachan spuścił wzrok na swoje dłonie.
— Panie doktorze!
Cała trójka odwróciła się, ujrzała wybiegającą z sali operacyjnej pielęgniarkę. Wyglądała na naprawdę spanikowaną. Nie było wątpliwości: coś złego się działo.
— Stan pacjenta się nagle pogorszył! — zawołała. — Prawdopodobnie doszło do krwotoku wewnętrznego!
Bashar zmarszczył brwi. Nie wahał się ani trochę, tylko od razu pobiegł z powrotem do sali.
— Będziesz musiał jeszcze raz się wykazać! — rzucił za siebie.
— S-Słucham?! — wyjąkał Eachan.
— Ruchy!
Młody lekarz dogonił doktora. Raoun podążył za dwójką wzrokiem, nie umiał ukryć pewnego rodzaju zakłopotania.
Ojoj, ojoj, ojojojoj. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Bashar oczekiwał, że bóg szybko z powrotem wskoczy do Eachana, poprawią w pacjencie to, co trzeba było i jupi, kolejne życie zaliczone bez jakichkolwiek większych problemów! Niestety sytuacja odrobinę, ale tak minimalnie się pokomplikowała; aż Raounowi zrobiło się trochę głupio... Nie, chwila, jakie głupio? To nie jego wina, że śmiertelnicy byli tacy słabi i od byle czego ich życia wisiały na włosku.
Wszyscy stanęli przed kranami, zaczęli w pośpiechu myć ręce. Nawet Raoun odruchowo nastawił dłonie pod bieżącą wodę, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że przecież nie mógł jej nawet dotknąć. Otrzepał palce z wyimaginowanych kropel, wpadł za pozostałymi na salę operacyjną.
Bashar i Eachan zostali ubrani w fartuchy i rękawiczki, stanęli po przeciwnych stronach stołu. Po krótkim raporcie anestezjologa Karim dostał do ręki nożyczki, już miał rozcinać szwy, lecz wtem usłyszał:
— Taka głupia sytuacja...
Podniósł wzrok znad brzucha pacjenta, ku jego jakże wielkiemu zaskoczeniu ujrzał Raouna tuż obok Eachana.
— Na co czekasz? — warknął.
— N-Na polecenia? — odpowiedział niepewnie Eachan.
Raoun przygryzł dolną wargę, poważną chwilę się wahał, ale w końcu rzekł:
— Nie mogę go opętać.
Słysząc te słowa, Bashar otworzył szeroko. Wyprostował się, prawie odłożył nożyczki, lecz zdołał je utrzymać w dłoni, żeby przypadkiem się nie zabrudziły (mikrobami czy innym syfem).
— Jak to?
— No nie mogę — odparł bóg, unikając kontaktu wzrokowego.
— Słucham? — zapytał w tym samym momencie młody.
Karim ledwo się powstrzymał przed potarciem palcami kącików oczu.
Raoun pobłądził wzrokiem po całej sali, wyraźnie speszony. Podrapał się po karku, zaklął cicho pod nosem.
Gdyby tylko poczekał wtedy choćby kilka sekund, to bez problemu zajęliby się tą sprawą! A tak to zostawił Bashara samego z niedoświadczonym Eachanem. Niesamowicie go wkurzało, że nie mógł w tym momencie nic zrobić. Nic, kompletne nic, co najwyżej stać i obserwować. Żeby chociaż był w stanie przekazywać młodemu rady, ale ten nawet nie wiedział o jego istnieniu. Ale się popieprzyło...
Ponownie zaklął, tym razem nieco głośniej.
— Mam limit, więc nie mogę! — palnął.
— Jaki limit? — Bashar wydawał się na ten moment ignorować pozostałych pracowników szpitala, którzy przypatrywali mu się ze zdziwieniem wymalowanym na zakrytych maseczkami twarzach.
— Po prostu! W każdym razie teraz nie mogę go opętać! Musisz radzić sobie sam lub z nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz