Musiał radzić sobie sam.
Powiedzmy, że nie pierwszy raz rzeczywistość prezentowała mu taki obrót wypadków, gdy demon musiał załatwiać jakieś sprawy w pojedynkę, ale na litość – były przecież jakieś granice! Bashar życzyłby sobie braku tego typu rzeczy akurat wtedy, gdy był nad stołem operacyjnym, a jego pacjent radośnie tańczył na granicy między tym światem a następnym. Z drugiej strony – miał co chciał. Za bardzo polegał na pomocy Raouna, choć dobrze wiedział, że bezcielesny bożek to wcielenie czystego chaosu, podążające wyłącznie za swoimi zachciankami i chwilowymi nastrojami, a demon po prostu o tym zapomniał, zwiedziony tym, jak Raoun precyzyjnie asystował mu przy operacjach. I proszę, takie były tego efekty.
— P-panie doktorze? — Eachan wpatrywał się w niego oczami okrągłymi jak spodki. — Limit tiopentalu? Tak?
— Nie — warknął demon, marszcząc brwi. — Pinceta.
— Co?
— Pinceta — powtórzył.
Eachan popatrzył na swoje ręce, popatrzył na stojący zaraz obok stolik na kółkach, na którym spoczywała charakterystycznie seledynowa płachta przetykana lśniącym srebrem narzędzi chirurgicznych. Po chwili wahania wziął jedno, ostrożnie podał Basharowi, jakby w ręku miał nie metal, ale cieniuteńkie szkło. Demon zgarnął tę nieszczęsną pincetę, wprawnym ruchem naciągnął pierwszy szef, zaczął przecinać nitki.
Ten delikatny, różowawy fragment tkanki, ledwie co uformowany w miejscu cięcia, zaczął pękać i rozłazić się z ledwie słyszalnymi mlaśnięciami, gdy podtrzymujące ciało szwy stopniowo lądowały w podstawionej w pobliżu nerce.
— Kleszcze.
Eachan stał jak słup soli, wpatrując się niezbyt rozgarniętym spojrzeniem w Bashara.
— Powiedziałem „kleszcze”!
Eachan drgnął, znów zwrócił wzrok ku stolikowi, gdzie leżały wszystkie narzędzia.
— Jak tak dalej pójdzie, to pacjent się nam tu zanudzi — wtrącił Raoun. — Na śmierć.
Bashar nie skomentował, chociaż ocena Raouna była bliska prawdy. Operacje wymagały precyzji, ale wymagały też pewnej szybkości reakcji i działania! Nie można było stać nad otwartym pacjentem i myśleć o niebieskich migdałach, a już na pewno nie powinno się tyle zastanawiać nad czymś tak prostym, które narzędzie ze stolika podać. Szczególnie gdy Bashar wyraźnie mówił, czego potrzebuje.
Kleszcze wylądowały w końcu w dłoni lekarza, mężczyzna wsunął je między płaty ciała, zaczął rozsuwać…
— Chyba będę mdlał.
Demon podniósł wzrok na swego asystenta. To rozbiegane spojrzenie stało się mgliste, ledwie przytomne, gdy młodszy mężczyzna powoli, krok po kroku, tracił kontakt z rzeczywistością. Bashar niemal widział już te blednące z każdą chwilą usta.
— Oho, no to zaraz będzie dwóch pacjentów — mruknął Raoun.
I gdy Bashar sądził, że gorzej być nie może, Eachan zachwiał się, a następnie runął nieprzytomny na podłogę.
Anestezjolożka przebiegła wzrokiem między wyświetlaczem a leżącym na podłodze Eachanem, zrobiła krok w stronę tego ostatniego.
— Nie. — Głos Bashara mógł swą stanowczością zmusić wierzbę, by wydała gruszki. — Mamy tu jednego pacjenta.
Kobieta cofnęła się, znów spojrzała w monitory, kliknęła coś przy dozowaniu leków. Jej wzrok uciekał co jakiś czas ku Eachanowi.
Tymczasem zaś demon próbował usilnie nie dopuścić do tego, by pacjent odleciał mu ze stołu, próbował też nie potknąć się o leżącego mu pod nogami Eachana, gdy sięgał po kolejne narzędzia, starał się też sam nie wymagać żadnej pomocy medycznej, bo właśnie najzwyczajniej w świecie trafiał go szlag.
Ktoś z obserwujących operację przytomnie powiadomił, kogo trzeba, do sali wkroczył nowy instrumentariusz, a kto inny zajął się wyciągnięciem rozpłaszczonego na płytkach asystenta. Bashar nie dostrzegł nawet, kto to był i co się stało z omdlałym mężczyzną, zajmując się wyłącznie tym, co miał na stole i nie pozwalając swoim myślom biegnąć w żadną inną stronę.
Nie było dobrze.
To nie była operacja do wykonania przez samotną parę rąk. Cyrografy na nic, Bashar został sam, uzbrojony jedynie w swe umiejętności i doświadczenie nabyte z przeżycia dwóch lekarskich żywotów. No dobrze, może półtora, obecnego życia jeszcze trochę mu zostało, a przynajmniej taką miał nadzieję. Jednak to się mogło szybko zmienić, jeśli nadal będą wydarzały się takie przypadki.
Raoun pozostał na sali operacyjnej, popatrując w stronę otwartej klatki piersiowej, podchodząc do monitorów wyświetlających stan funkcji życiowych pacjenta i kręcąc się wokół rozkrojonego człowieka.
— Że też akurat… — zaczął, ale zaraz skupił się na czymś innym. — Teraz trzeba tak trochę… Tak od dołu!
Jakby Bashar nie wiedział.
— Opętaj kogoś innego — rzucił demon, zerknąwszy przelotnie na anestezjolożkę.
— To tak nie działa! — Burknął bożek, krzyżując ręce na piersi.
Bashar zaklął. Nic nie szło po jego myśli, dzień przynosił problem za problemem. Za dużo szczęścia miał ostatnio w życiu, Raoun za dobrze sprawdzał się jako instrumentariusz i oto były tego konsekwencje. A ponoć Fortuna była w komitywie ze wszelkimi piekielnymi istotami, to powinna mu w końcu sprzyjać, prawda?
Nieprawda.
— Tętno spada. — Słowa anestezjolożki dobiegły go jakby zza grubej szyby.
Bashar zacisnął usta. Ta delikatna nić, jaka łączyła duszę z ciałem, rwała mu się w palcach, siepała na brzegach, grożąc przerwaniem w każdej chwili.
— Adrenalina.
Adrenalina nic nie dała. Bashar próbował, starał się złapać te resztki nadziei, ściskał wątek życia, lecz nic to nie dało. Raoun stał u jego boku, przestępował z nogi na nogę, zerkał z monitor anestezjolożki, na bieżąco relacjonował wyniki. Nie pomogło. Słowa bożka nie sprawiły, że łatwiej było sięgnąć po narzędzia, albo że te wszystkie przerwy, jakie pojawiły się na początku, bo Eachan nie był w stanie poddać ssaka na czas, nagle przestały istnieć.
W pewnym momencie lekarz to poczuł. Nieuchronny moment, gdy śmierć wyjmowała mu życie pacjenta z rąk, przejmując duszę w posiadanie. Koniec przeciągania liny, koniec starań, walka była skończona, on zaś przegrał. Bashar wiedział to, nim jeszcze sprzęt odezwał się tym charakterystycznym, przeciągłym dźwiękiem, oznajmiającym, że wszelkie starania poszły na marne i oto pacjent miał trafić do kostnicy, nie zaś sali pooperacyjnej.
Bashar cofnął dłonie, odłożył skalpel, zacisnął usta. Spodziewał się jakiegoś komentarza od Raouna, ten zaś nie nadchodził podejrzanie długo. Demon nie do końca zwrócił uwagę na to, że bożek wpatruje się gdzieś w bok, a jego wzrok podąża za czymś, czego tam nie było.
— No i tyle z twoich starań — mruknął w końcu Raoun, odwracając się do lekarza. — Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – pacjent się ucieszył, że umarł.
Bashar rzucił mu chłodne spojrzenie.
— Co ci się znowu roi?
— No serio! Cieszy się! — Raoun spojrzał w bok, wskazał dłonią. — Powiedz mu, że się cieszysz.
Bashar stał nad zwłokami, nie doczekawszy się ani sensownej odpowiedzi, ani reakcji ze strony powietrza, ani niczego innego. Anestezjolożka popatrywała na niego z rosnącą obawą, lekarz zaś usiłował w jakiś cudowny sposób zgadnąć, czy Raoun znów odstawia jakieś mało śmieszne pranki, czy od tego przeskakiwania między kolejnymi osobami coś mu się poprzestawiało w tej jego boskiej głowie, czy może…
— Widzisz, cieszy się. — Raoun zrobił niewielką pauzę, przypatrzył się lekarzowi. — Nie widzisz.
— Nie widzę.
— Ale się cieszy.
To nie było tak, że Bashar nigdy nie stracił pacjenta. Zdarzały się przecież operacje zbyt ryzykowne, by na pewno się powiodły, zaś demon nie stronił od nich, biorąc na siebie trudne zadania i nie cofając się przed wyzwaniami. Ludzcy lekarze często tchórzyli, wybierając łatwiejsze drogi i próbując sprawić, by ich lekarski życiorys składał się wyłącznie z uratowanych pacjentów i nietrudnych przypadków. Bashar zaś, używając całego swego doświadczenia, preferował bycie kimś, kto po prostu nie bał się dobyć skalpela, szczególnie gdy sytuacja była beznadziejna.
Oczywiście, że na początku swej kariery, gdy jego specjalizacją było serce, zaś tajniki przeszczepiania tego jakże witalnego organu nadal były w powijakach, każdy utracony pacjent wchodził demonowi na ambicję, sprawiając, że nastrój mu się sypał i mężczyzna wpadał w przykrą spiralę roztrząsania przebiegu operacji, dzielenia włosa na czworo i rozmyślania nad tym, co mógłby zrobić inaczej, lepiej, po prostu optymalnie. To myślenie do niczego nie prowadziło, bo jedno stanowiło przeanalizowanie operacji i wyciągnięcie wniosków, a drugie – doszukiwanie się nie wiadomo czego w swym postępowaniu i próby przeskoczenia własnego cienia. Tego drugiego Bashar się w końcu oduczył, choć nie było łatwo.
Teraz sytuacja była inna. Człowiek nie żył, bo lekarz nie wziął do równania jednego z czynników, a raczej – nie wziął pod uwagę jego zmienności. Oczywiście, że to by było zbyt piękne, gdyby Raoun mógł sobie bez problemu opętywać, kogo chciał, kiedy chciał i na jak długo. Czy wtedy w ogóle chodziłby po świecie jako niematerialny byt? Czy może raczej znalazłby sobie jedno ulubione ciało, żyłby sobie spokojnie i przeskakiwał na innych, gdyby akurat naszła go fantazja? Dla Bashara opętanie kogoś nie było takie łatwe, demon musiał się namęczyć, złamać duszę danej osoby i nakłonić ją, by dała się opętać. Z Raounem tak nie było, bożek nie musiał pytać o zgodę, a jego przejęcie ciała było całkowite. Żadnego tam siłowania się z prawowitym właścicielem – cyk i opętane. Gdzieś musiał być haczyk. Demon okazał się stary i głupi, skoro nie przyszło mu to do głowy.
Bashar zaszył się w swoim gabinecie. Nawet Grace nie chciała go niepokoić, dobrze wiedząc, że lekarzowi nie należało przeszkadzać, jeśli miał właśnie taki humor. Administracja niczego od niego nie chciała, pacjentów nie miał, oficjalnie był po godzinach. Nikt nie powinien go o tej porze niepokoić. Nikt, oprócz jednej osoby.
Raoun przeniknął przez drzwi, wparował do gabinetu, jak do siebie, rozsiadł się na krześle. Bashar popatrzył na niego z głębi wyściełanego fotela, westchnął ciężko. Był zły na bożka, był zły na siebie, na Eachana, na anestezjolożkę i na panią z HR-ów. Na tą ostatnią już tak dla zasady. Złość przeszła mu mniej więcej wtedy, kiedy mył dłonie po operacji, jakby ta chłodna woda spływająca po palcach ściągała z niego niepotrzebne emocje i studziła uczucia pojawiające się w jego wnętrzu wbrew woli. Teraz czuł się głównie zmęczony i nie miał w planach prowadzenia tej rozmowy, nie czuł się na siłach. Ale nie miał wyboru. Bo to pierwszy raz robił coś ponad własne siły?
Raoun popatrzył na niego w milczeniu, skrzyżował ramiona na piersi.
— Teraz musisz mnie docenić.
Bashar nie odpowiedział. Splótł dłonie na blacie.
— Widzisz, jak wyglądają operacje beze mnie? Nikt nie jest w stanie asystować tak dobrze, jak ja!
— Dopóki jesteś w stanie to robić.
Bożek zaperzył się.
— Aish, ty po prostu lubisz szukać dziury w całym! Sam powiedziałeś, żebym odpuścił Eachanowi, a jak przez twoje decyzje są problemy, to jest potem na mnie! I w ogóle nie myślisz o tych momentach, kiedy wszystko szło dobrze.
— Myślę o nich — odparł demon. — I właśnie obaj dostaliśmy dowód na to, jak to wszystko idzie, kiedy nie jest dobrze.
Raoun prychnął w odpowiedzi.
— Wolałbym uniknąć takich sytuacji w przyszłości — kontynuował Bashar. — Dlatego muszę wiedzieć, jakie są twoje ograniczenia jeśli chodzi o opętywanie ludzi.
Bożek uniósł brew, obdarzył go spojrzeniem, jakim rodzic obdarza dziecko zadające absurdalne pytanie.
— Bogowie nie mają ograniczeń.
Bashar miał na końcu języka powiedzenie, że prawdziwi bogowie zapewne nie, ale był już zbyt zmęczony, by startować do kolejnej potyczki i kłócić się z Raounem we własnym gabinecie.
— Skoro jesteś bogiem, to spełniasz prośby śmiertelników, tak?
— Jeśli są sensowne — odparł bożek, marszcząc lekko brwi. W jego spojrzeniu czaiła się podejrzliwość.
— W takim razie mam prośbę.
Raoun zamarł, popatrzył na Bashara dziwnie.
— Mierzyłeś temperaturę? Bo coś mi się widzi, że masz gorączkę.
— Mam prośbę. — Demon kontynuował niezrażony.
— Jaką?
— Żebyś mnie informował, jeśli któryś śmiertelnik przestanie nadawać się na opętywanie.
Raoun skrzywił się, z jego spojrzenia nie znikała czujność. Bashar, będąc specjalistą w formułowaniu wypowiedzi w sposób, który byłby odpowiedni, czekał cierpliwie. Specjalnie nie ujmował całości w sztywne ramy, specjalnie też przeniósł „odpowiedzialność” za opętanie na śmiertelnika. „Kiedy nie będzie się nadawał” brzmiało bardziej tak, jakby to człowiek miał się zużyć, nie zaś Raoun zmęczyć.
— Ach, słowa i słowa — westchnął bożek, wywrócił oczami, wrócił wzrokiem do Bashara. — Zastanowię się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz