Spokojnego dnia, który później okazał się być tylko pozornie spokojny, w przyjemnej aurze wolnego od pracy oraz akompaniamencie muzyki klasycznej Kanno stał przy ekspresie, czekając na swoje latte. W ręku trzymał książkę, w której autor podważał wszelakie teorie i poglądy; czytał akurat rozdział, gdzie negowane było istnienie duchów. Nie był wielbicielem ani utworu, ani samego twórcy, zwłaszcza że w wielu momentach się nie zgadzał z nim, ale mimo wszystko lubił poznawać opinie innych. Poczuć tę pewną satysfakcję, że istnieją osoby głupsze od niego. Bo jak można nie wierzyć w duchy? To to samo co nie wierzyć w wampiry.
Gdy jego kawa wreszcie była gotowa, złapał kubek za ucho, pociągnął pierwszy łyk.
Poranek mu mijał bardzo miło, spokojnie...
— Kanno!
— Czego? — burknął pod nosem.
— Chodź ze mną na rynek.
Słysząc te słowa czarodziej odwrócił głowę, spojrzał na stojącego przy granicy aneksu kuchennego Raouna.
Kanno zmierzył go wzrokiem z góry na dół. Dopiero po trzech sekundach spytał:
— A po co niby? Nie możesz iść sam?
— Bo będę karmił gołębie... — zaczął tamten.
— To po prostu kogoś opętaj.
Raoun spojrzał na czarodzieja, zmrużył wymownie oczy.
— Chcę, żebyś zrobił mi zdjęcie.
— Zdjęcie? — zdziwił się Kanno. — Przecież nie mamy sprzętu, który cię wykryje. A jak kogoś opętasz to na zdjęciu w sumie nie będziesz ty.
— Dlatego przez caluteńki miesiąc przygotowywałem się właśnie na ten oto moment.
W odpowiedzi czarodziej uniósł jedną brew.
— Jak się okazuje — kontynuował Raoun, podchodząc bliżej — jeśli przez dłuższy czas będę oszczędzał swoją energię do absolutnego minimum to jak kogoś potem opętam to będę mógł przyjąć swój wygląd.
Stanął obok ekspresu, podparł się rękami na biodrach.
Kanno ponownie zmierzył go wzrokiem, pociągnął kolejny łyk kawy.
— Na ile? — zapytał, udając zupełne niezainteresowanie.
— Przy tym, co teraz nazbierałem — Raoun popadł na chwilę w zamyślenie — na minutę.
— Wow. Niesamowite.
Na te słowa bóg zmarszczył brwi.
— Ta, ta, też się cieszę, że się cieszysz. To całkiem sporo, okej? Mamy całą minutę, żeby zrobić dobre zdjęcie!
Czarodziej przyjrzał się uważnie bogu, wziął głęboki wdech. Ten to miał niekiedy pomysły. Opętać kogoś i przyjąć swój wygląd na aż minutę, żeby zrobić sobie zdjęcie z gołębiami. Kto by pomyślał, że Wielki Bóg Raoun taki cel sobie postawi w tym dniu? Kanno wiedział, że powinien się spodziewać czegokolwiek z jego strony, ale tego akurat nigdy by nie przewidział.
Raoun spoglądał wyczekująco na kumpla, przestąpił z nogi na nogę. Koniecznie, ale to koniecznie chciał mieć to zdjęcie. Powód numer jeden: był bogiem, mógł wszystko. Powód numer dwa: lubił bardzo gołębie. Powód numer trzy: bo kto mu zabroni? Szkoda tylko, że jak na złość nie miał zbytnio kogo innego zapytać. Kanno naprawdę był jedyną opcją. Chyba powinien zdobyć więcej relacji, które mógłby później wykorzystać. A w ogóle najlepiej byłoby mieć własne ciało. Może jednak powinien spiąć niematerialne poślady i z całych sił się postarać...
Któregoś dnia, któregoś.
Któregoś na pewno.
Kanno pokręcił delikatnie głową, westchnął ciężko. Nie widział siebie idącego na rynek tylko po to, żeby zrobić zdjęcie duchowi, który opętując kogoś będzie karmił gołębie. Wolał spędzić ten dzień w swoim domowym zaciszu, czytać książkę przy dobrym napoju i na chociażby chwilę zapomnieć o trudach, z którymi musiał się zmagać w pracy. Jego szefowa potrafiła być naprawdę okropna. Może powinien znaleźć sobie nową robotę.
— Nie chcę iść na rynek — powiedział.
Raoun patrzył na niego z dobrą chwilę.
Dwójka stanęła na samym środku rynku, zaczęli się rozglądać. Raoun spojrzał za siebie, wskazał ręką zajmującego samotnie ławkę wysokiego mężczyznę. Zwrócił uwagę czarodzieja, po czym obydwoje podeszli do nieznajomego.
Bóg się nie cackał z takimi sprawami. Nie dając mężczyźnie nawet milisekundy na zauważenie, co się dzieje, wskoczył do jego ciała. Wstał na równe nogi, przeleciał wzrokiem po pozostałych przechodniach. Gdy był gotowy, można było wreszcie przejść do wykonania planu.
Jeszcze przed przemianą zaczął rozsypywać ziarno. Nie musiał czekać długo jak gołębie zaczęły się do niego zlatywać i otoczyły go niczym tłum fanów (których swoją drogą tutaj nie miał). Poświęcił trochę czasu na oswojenie przynajmniej części ptaków, żeby mogły one swobodnie koło niego chodzić; jeden odważny wylądował na jego ręce.
W międzyczasie Kanno stał kilka kroków dalej z komórką w ręku. Przed chwilą pojawiły się nowe wiadomości na grupie pracowników od jego szefowej i wystarczyło przelecenie ich wzrokiem, by humor czarodzieja został zepsuty. Szefowa kazała do końca przyszłego tygodnia skończyć projekt, którego nawet nie zaczęli porządnie, a już po samym schemacie było widać, że potrzebowali prawie miesiąca. Jak tak dalej pójdzie to Kanno tam wykituje.
Pokręcił głową. Nie mógł się teraz tym przejmować. Poszedł na rynek, więc powinien przynajmniej na chwilę zapomnieć o problemach związanych z pracą.
Raoun ponownie zmierzył wzrokiem okolicę. Gdy upewnił się, że nikt go nie obserwował, zgrabnie zmienił swój wygląd. I dokładnie w tym momencie część gołębi obsiadła go jakby był ich ulubionym drzewkiem. Jeden nawet postanowił sobie zrobić gniazdo z jego głowy.
— Szybko, fota! — zawołał do czarodzieja Raoun.
Kanno zamrugał parę razy, spojrzał na boga. Podszedł o parę kroków bliżej, lecz zachował pewien dystans, by nie przepłoszyć ptaków i zaczął robić komórką zdjęcia.
— Okej — powiedział chwilę później.
Raoun zbliżył się do niego, obaj przejrzeli zdjęcia. Bóg zmrużył lekko oczy.
— Okej! — Przytaknął, niemal strącając z głowy gołębia. — To trzecie jest najlepsze!
— Też tak uważam.
Poszło o wiele szybciej niż myśleli. Uwinęli się w zasadzie kilka sekund. Mimo to Raoun nie oddał od razu ciała bogu ducha winnemu śmiertelnikowi (który w żaden sposób nie zaszkodził istotom wyższym, zajmując się jedynie swoimi przyziemnymi sprawami), a postanowił wykorzystać pozostały czas – w końcu druga taka okazja szybko nie nadejdzie.
Przeciągnął się parę razy, gołąb na głowie machnął kilkukrotnie skrzydłami, jednak nadal wytrwale trzymał się włosów.
— O, Pramatko, jak dobrze! — zawołał Raoun. — O, jakie miłe uczucie!
Choć w formie niematerialnej miał swoją tradycyjną aparycję, posiadanie własnej fizycznej powłoki było zupełnie innym doświadczeniem. A że ostatnio dawno nie zmieniał niczyjego wyglądu, prawie zapomniał, jak to było mieć namacalne ciało na swój wzór. I ach, jakie to było przyjemne!
— Kanno, Kanno, Kanno! — odwrócił się do czarodzieja i wyciągnął dłoń. — Kanno, piątka! Piąteczka, Kanno!
Kanno stał z boku, chwilę obserwował Raouna. Cicho westchnął.
— Piąteczka — to mówiąc przybił mu piątkę.
— O, Kanno! — usłyszeli wtem.
Obydwoje jak jeden mąż odwrócili głowy i spojrzeli w kierunku, z którego usłyszeli bardzo znajomy głos. Nie musieli długo szukać wzrokiem; wręcz niemal od razu dostrzegli fiołkowe włosy siostry Kanno.
Och...
Niedobrze?
Czarodziej nie wiedział zbytnio, czy nagłe pojawienie się dziewczyny na rynku mogło się skończyć dobrze, głównie ze względu na stojącego obok Raouna. Popatrzył ukradkiem na boga, dyskretnie machnął mu ręką, by sobie poszedł, lecz tamten nie dostrzegł gestu. I nim zdołał go zauważyć, dziewczyna już stała tuż przed nimi.
Kanno przybrał swój tradycyjny, spokojny z nutą znudzenia wyraz twarzy.
— Hej — powiedział.
Yen otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, lecz zastygła w bezruchu. Przeniosła swoje spojrzenie na stojącego obok brata mężczyznę. Zmierzyła go wzrokiem z góry na dół raz, drugi, trzeci, cały ten czas milcząc. Jakimś trafem zignorowała gołębia na głowie.
Kanno wziął nieco głębszy wdech.
Raoun stał spokojnie, lecz mimo swojej postawy porządnie się zastanawiał, czy powinien sobie pójść, czy może jednak zostać. Yen nie znała jego wyglądu jako... jako jego, a Kanno wcale nie był no-lifem pozbawionym znajomych, więc nie powinna połączyć kropek. Iść, stać, iść, stać, iść...
— To twój kolega?
Na to pytanie mężczyźni zamrugali, po czym wymienili się spojrzeniami. Bóg zamierzał coś odpowiedzieć, lecz czarodziej go wyprzedził, krótko mówiąc:
— Znam go.
— Rozumiem. — Yen jeszcze raz zlustrowała wzrokiem Raouna. — Jak masz na imię?
— Raoun — palnął bóg.
Kanno popatrzył na niego, momentalnie pobladł. Gdyby mógł, rzuciłby na niego zaklęcie, lecz nie chciał w żaden sposób skrzywdzić niewinnej osoby, która się kryła po boskim wyglądem.
Yen spoglądała na Raouna.
— Dźwięczne imię — powiedziała wtem.
Mężczyźni spojrzeli na nią, oboje jak jeden mąż unieśli brwi.
No tak. Yen, cóż, nigdy nie zapamiętała imienia bytu, który nawiedzał jej brata. Zawsze nazywała go tym duchem, a nawet jak raz usłyszała imię, jednym uchem wleciało, a drugim wyleciało. Ale co tu się dziwić; dziewczyna nie miała w zwyczaju pamiętać, jak się nazywali ci, których nie lubiła.
Raoun jako pierwszy całkiem się rozluźnił. Pstryknął palcami, uśmiechnął się zawadiacko i rzucił:
— Brzmienie z pazurem, co nie?
— W sumie — zaśmiała się Yen z nutą niezręczności.
Kanno zmierzył wzrokiem swoją siostrę. Dawno jej nie widział w takim wydaniu, z takim zachowaniem. Chyba ostatni raz był cztery lata temu, kiedy zobaczył ją w parku z...
Ach.
Och.
Powstrzymał się przed podparciem czoła ręką. Już dobrze wiedział, co zachowanie dziewczyny oznaczało i nie był wcale z tego faktu zadowolony. Tylko takich bzdet mu brakowało. Niby Yen mówiła, skończyła z zalotami, a jednak... Ach, powinna się skupić na nauce. Ktoś musiał przejąć tytuł głowy rodziny Avoir.
Ale oczywiście, że Yen jeszcze nie skończyła rozmowy.
— Może się wymienimy numerami? — zaproponowała.
Raoun popatrzył na Kanno, który dyskretnie pokręcił głową.
— Jasne! — odpowiedział z uśmiechem.
Sięgnął do kieszeni, wyciągnął komórkę. Spojrzał na ekran, gdy wtem zdał sobie sprawę, że przecież nie należała do niego. Przygryzł na dosłownie sekundę dolną wargę, schował urządzenie z powrotem do spodni.
Podał dziewczynie numer z pamięci. Tamta zapisała i od razu zadzwoniła, lecz ku jej pewnemu zdziwieniu nie usłyszała dzwonka ani chociażby burczenia w kieszeni mężczyzny. Posłała mu pytające spojrzenie, tamten pospiesznie wytłumaczył, że to jego, em, służbowa, tak, służbowa komórka, a prywatną zostawił w domu, tak.
Yen coś tam jeszcze wystukiwała w swoim urządzeniu, Kanno spojrzał wpierw na nią, potem na boga. To niezapowiedziane i zupełnie przypadkowe spotkanie na rynku zaczynało się przedłużać, a przecież czas im się powoli kończył; w znaczeniu czas przemiany Raouna. Lada moment jego boska powłoka mogła opaść, a powrót oryginalnego wyglądu ciała mógłby nieźle zaskoczyć czarodziejkę. Trzeba było jak najszybciej się rozejść.
— Nie spieszy ci się? — spytał Yen, choć ukradkiem posłał wymowne spojrzenie Raounowi.
Bóg popatrzył na niego. No tak, minuta!
Usłyszawszy jego słowa dziewczyna pospiesznie sprawdziła godzinę.
— Masz rację — odpowiedziała. — Mam się spotkać z Souelem, pewnie na mnie czeka. Idę.
Bez konkretnego pożegnania minęła mężczyzn i poszła dalej.
Dwójka odprowadzała ją wzrokiem, dopóki nie stracili jej z oczu. Raoun minimalnie pokiwał głową.
— Nawet bez pa — powiedział niespodziewanie ochrypłym głosem.
Odchrząknął głośno, popatrzył na swoją dłoń... to znaczy już nie swoją. Tak oto minuta minęła. Przynajmniej w odpowiednim momencie. Trochę głupio by było, gdyby się przemienił na oczach Yen; ale by dziewczyna miała zdziwko, kiedy z przystojnego mężczyzny (tak, Raoun wiedział, że dobrze wyglądał) nagle zrobiłby się jakiś losowy typek.
Siedzący na jego głowie gołąb zatrzepotał skrzydłami i odleciał, pozostawiając po sobie jedynie drobne pióro. Bóg to kompletnie zignorował, dalej skupiony na odejściu Yen.
— Myślałem, że chociaż ze mną się pożegna — rzucił.
— Ta, bo jesteś Wielkim Bogiem Raounem i z tobą się należy zawsze żegnać — odparł sarkastycznie Kanno.
— O, nareszcie się nauczyłeś!
Powrócił na ławkę, na której wcześniej siedziała ofiara jego opętania i zostawił ją w spokoju. Nieznajomy mężczyzna zamrugał parę razy, podrapał się po głowie, przy okazji zdejmując z niej pióro. Raoun tymczasem dogonił Kanno, który już zaczął iść w stronę domu.
Czarodziej wyciągnął z kieszeni bezprzewodowe słuchawki, włożył je do ucha.
— Naprawdę musiałeś podać jej swój numer? — zapytał z cichym westchnieniem, nawet na niego nie spoglądając.
— Chciała to niech ma — odparł Raoun, wzruszając ramionami. — Może czasem wyśle jakąś wiadomość albo chociaż mema.
— Mam nadzieję, że nie będzie oczekiwała od ciebie szybkiej odpowiedzi.
Tutaj niestety Kanno miał rację. Raoun nie był w stanie regularnie sprawdzać wiadomości na komórce. Poza tym, że nie miał w nawyku często jej używać, operowanie urządzeniem bez materialnego ciała należało do niezwykle trudnych zadań. I nawet gdyby udało mu się odczytać wiadomość to nie było opcji, że da radę odpisać. No, może jakby zastosował wszelakie możliwe skróty.
Czarodziej szedł spokojnym krokiem, myślami dalej studiując całą tę sytuację z Yen, jaka miała miejsce chwilę temu.
— Nawet nie zareagowała, gdy powiedziałeś, jak się nazywasz — zauważył. — Myślałem, że tylko ten jej przyjaciel nie ma pamięci do imion. Najwyraźniej ją zaraził.
— Nie wiem, o kim mówisz i nie obchodzi mnie to — przyznał szczerze Raoun. — Pokaż zdjęcie, chcę jeszcze raz zobaczyć.
Kanno bez odpowiedzi wykonał polecenie. Bóg spojrzał na zdjęcie, uśmiechnął się dumnie.
— O tak!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz