28 lipca 2023

Od Merlina do Souela

Oczywiście, że jak tylko zaczęli nowy temat, to Merlinowi od razu beznadziejnie szło. Jemu zawsze beznadziejnie szło, przynajmniej na początku. Potem czasem było znośnie, nie aż tak tragicznie albo no od biedy ujdzie. Chłopak przywykł już do tego, choć w większości przypadków sprawiało to, że od razu tracił serce do przedmiotu i do tego, czego miał się uczyć – ta samonapędzająca się zależność sprawiała, że naprawdę dobre oceny były dla niego jedynie marzeniem, a nauka stanowiła najczęściej jedno wielkie pasmo udręki. Z Souelem było inaczej – bo chociaż Merlin zaczynał tak, jak zawsze, czyli beznadziejnie, to jednak genashi go nie strofował ani nie załamywał rąk, tylko cierpliwie tłumaczył i chwalił, choć nie było za co. To zaś zdawało się ściągać młodego czarodzieja z jego zwyczajowych torów, prowadzących w stronę niechęci i braku wiary we własne możliwości, a zamiast tego motywowało go, by spróbować ponownie i nie zrażać się, jeśli kolejna próba również okaże się porażką. Bo przecież jeśli powtórzy dane ćwiczenie wystarczająco wiele razy, w końcu zacznie mu ono wychodzić, magia go posłucha i chłopak opanuje zaklęcie, chociaż wcześniej wydawało się poza jego możliwościami.
Oczywiście, że powietrze nie chciało go początkowo słuchać. Lecz gdy ten cienki folder, który Merlin miał przenieść z jednego miejsca na drugie („Jest lekki i ma dużą powierzchnię, zaczniemy od niego, będzie ci łatwiej”), znowu zakołysał się i zjechał w trawę, chłopak wcale nie westchnął ciężko, nie machnął dłonią i nie stwierdził, że nie ma co próbować znowu, bo i tak nie zda. Nie, Merlin zawinął zjeżdżające mu rękawy flaneli i podjął kolejną próbę przelewitowania tego nieszczęsnego folderu. Bo niby dawał sobie radę z telekinezą, ale ten czar działał na innych zasadach, o co innego chodziło, na czym innym trzeba było się skupić. Merlin westchnął. Magia była serio skomplikowana.
— Prawie dobrze — podsumował Souel. — Postaraj się utrzymać to samo ciśnienie powietrza po obu stronach folderu, wtedy będzie stabilniejszy.
Merlin skinął głową, podjął kolejną próbę dźwignięcia i przesunięcia przedmiotu. O ile podniesienie go nie było takie trudne, o tyle przeniesienie go, gdy do podtrzymującego strumienia powietrza musiał dodać jeszcze ten, który go przesuwał, robiło się jakieś bardziej problematyczne.
— Jeśli przesuwasz go do przodu, wzmocnij trochę strumień podtrzymujący właśnie z przodu — poinstruował go Souel. — Musi równoważyć ten, który popycha przedmiot, inaczej folder się przechyli.
Merlin spróbował, folder trochę zadrżał w powietrzu, nieco zwolnił, ale przelewitował te dwie kępy trawy dalej, niż poprzednim razem. Nim, rzecz jasna, gruchnął w końcu między wiechcie.
— Coraz lepiej ci idzie — pochwalił go genashi.
Merlin poszedł, wziął folder, otrzepał okładkę z pyłków i grudek ziemi, gdy coś przykuło jego uwagę. Jakiś lekki ruch na granicy widzenia, ale może tylko mu się wydawało. Mimo to zerknął w stronę okalających ten wolny spłachetek ziemi drzew, zmarszczył lekko brwi. Nie, przywidziało mu się. Ten ruch to musiała być po prostu tańcząca na wietrze gałąź, a może jakiś ptak właśnie poderwał się do lotu, zakołysał liśćmi. Merlin wrócił do Souela, znów spróbował swoich sił z folderem. A gdy ten zaczął posłusznie latać wokół nich, Souel dobył piórnika – inny kształt, inna masa, pierwsza próba zmuszenia go, by polatał wokół kępki koniczyny i dmuchawców, spaliła na panewce. Piórnik wykręcił radosne salto i gruchnął na ziemię. Merlin poszedł po niego, wyłowił go z trawy, znów zerknął w stronę drzew.
Nie, tym razem żaden ruch nie przyciągnął jego uwagi. Chłopak przesunął dłonią po karku. To było głupie, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że ktoś go obserwuje, i to wcale nie Souel. Czarodziej zmarszczył brwi, potrząsnął głową. Durne wrażenie. A poza tym – kto by to niby mógł być? Może jakiś zaciekawiony człowiek, mieszkający w okolicy i mający za dużo wolnego czasu postanowił popatrzeć sobie, co też najlepszego wyprawia dwójka młodzieńców. Nie robili niczego nielegalnego, więc Merlin wzruszył w końcu ramionami, odpuścił i wrócił do Souela.
Genashi wypatrywał czegoś między drzewami.
— Coś się stało? — spytał Merlin.
Souel wrócił do niego wzrokiem, pokręcił głową.
— Nie, to nic takiego. — Wskazał dłonią piórnik. — Przy wąskich przedmiotach strumień podtrzymujący powinien być lekko pod kątem i podtrzymywać piórnik z obu stron, wtedy będzie stabilniejszy. A potem dodajesz ten trzeci strumień, który podtrzyma przód.
— Czemu zawsze są trzy strumienie podtrzymujące? Do folderu też były trzy. — Merlin podrzucił piórnik w dłoni.
— To… tak mówi matematyka. Chodzi o to, że przez trzy punkty w przestrzeni zawsze można poprowadzić tylko jedną płaszczyznę i jeśli będziesz odpowiednio manipulował tymi strumieniami, będziesz w stanie podnieść obiekt o dowolnym kształcie. Dwa strumienie to za mało, przedmiot na pewno się przechyli, a dodanie czwartego strumienia nie jest konieczne.
Piórnik znieruchomiał w dłoni Merlina, spoczął w niej luźno, gdy chłopak oparł dłoń na biodrze, zamyślił się.
— Skoro trzy punkty podparcia są najstabilniejszą opcją… — zaczął, Souel pokiwał głową — to dlaczego krzesła mają cztery nogi?
Genashi zamrugał.
— Łatwiej je zaprojektować.
Czarodziej chwilę trawił jego słowa.
— W sumie ma to sens.
I wrócił do lewitowania tego nieszczęsnego piórnika.
Merlin wyczuł, że coś się zmieniło nie dlatego, że sam to zauważył, tylko dlatego, że nic nie docierało do Hawthorna.


— Hawth, kurna, Klio już się pytała o tę książkę. Ja jej naprawdę potrzebuję z powrotem.
— Jasne, spoko, nie stresuj się tak, jutro na pewno ci przyniosę.
— Wczoraj mówiłeś to samo — burknął Merlin.
— I przedwczoraj — wtrąciła Guinevere, Bernadette pokiwała głową.
Całą czwórką siedzieli pod klasą, czekając na kolejne lekcje, Merlin zaś w międzyczasie pochłaniał jedną ze swych kanapek z dżemem. Guinevere próbowała powtórzyć materiał, Bernadette trochę ją zagadywała, Hawthorn błądził wzrokiem po idących korytarzem uczniach. Nagle jego oczy rozbłysły, lekki uśmiech pojawił się na twarzy, chłopak poruszył się nieco, wyprostował. Merlin wziął kolejny kęs bułki, podążył za spojrzeniem Hawthorna.
Luciana płynęła z gracją wśród zdążających gdzieś ławic innych uczniów, pełnym wdzięku ruchem odgarnęła długie włosy, przelotnie skrzyżowała wzrok z Hawthornem. Cień uśmiechu przebiegł po twarzy dziewczyny, Hawthorn chyba zapomniał, na jakiej planecie żyje, a potem spojrzenie Luciany powędrowało do Merlina. Może chłopakowi tylko się wydawało, że coś rozbłysło w tych migdałowych oczach, że dziewczyna zwolniła na moment, może chciała podejść bliżej…
A potem dzwonek zadzwonił, Merlin zapomniał o całym zdarzeniu, skupił się na lekcji i na tym, jak bardzo nie chce, żeby nauczycielka wyrwała go do odpowiedzi.


— Hawth, serio!
Piąty dzień, kiedy Hawthorn nie był w stanie skupić się na tyle, by zwrócić Merlinowi książkę, zaczął się lekką kłótnią i skończył tym, że chłopcy burczeli na siebie, mitygowani nieco przez Guinevere. Merlin obiecał, że autentycznie się obrazi, jeśli nie dostanie swojej własności w poniedziałek, Hawthorn zaś wywracał oczami, że to nie może być aż tak pilne, i że na poniedziałek to już naprawdę-naprawdę przyniesie tę książkę. Merlin westchnął tylko, pokręcił głową, mruknął coś o tym, że kto nie ma dziewięciu sióstr, ten nigdy nie zrozumie, jak to jest, jak się jedna srogo wkurzy. Rozstali się, nie pomachawszy sobie na do widzenia, gdy Hawthorn z dziewczynami ruszył w stronę przystanku autobusowego, Merlin zaś wrócił do szkoły, zostać na zajęcia wyrównawcze z zaklinania.
Czekał właśnie pod salą, próbując zmusić zmęczony po całym dniu nauki umysł do tego, by wykrzesał z siebie resztki energii i przyswoił tę nieszczęsną klasyfikację magicznych metali, ale po szesnastej jego mózg nadawał się już tylko do oglądania niezbyt ambitnego anime. Chłopak westchnął ciężko, zamknął w końcu książkę, przygotowując się mentalnie na opiernicz od nauczycielki, że znowu nic nie umie.
— Hej.
Merlin drgnął, uniósł wzrok, spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę.
— Hej?
Luciana posłała mu uśmiech, przechyliła wdzięcznie głowę.
— Ciężki dzień?
— Ciężkie życie — odparł Merlin, nie zastanawiając się już nawet nad tym, dlaczego niby ktoś taki, jak Luciana, miałby go zaczepiać.
— Wiesz… mam coś dla ciebie — powiedziała nagle, sięgając do torby.
Merlin uniósł brwi, podążył wzrokiem za buszującymi wśród książek dłońmi.
— Dla mnie?
— Aha. — Dziewczyna wyciągnęła jakiś drobiazg. — Znaczy, nie chcę, żebyś jakoś źle o tym myślał, ale… bo widzisz, zamówiłam trochę rzeczy online, i sprzedawca dorzucił gratis do paczki, taką zawieszkę. I jak ją zobaczyłam, to od razu pomyślałam o tobie.
Luciana wyciągnęła dłoń w jego stronę, w jej wnętrzu…
— Jednorożec? — Merlin ożywił się, wyciągnął rękę po zawieszkę.
— Mhm, dlatego od razu skojarzył mi się z tobą. — Chłopak był zbyt zajęty jednorożcem, by dostrzec uśmiech Luciany. — To zawieszka na telefon. Weź, zawieś sobie.
— Oo, dzięki! — Merlin odpakował jednorożca z folii, spojrzał na różowy sznureczek z małym dzwoneczkiem, wyciągnął swój telefon, złowił wzrokiem pustą dziurkę na zawieszkę. — Ogarnę to w domu, chyba nie dam rady tak bez czegoś cienkiego, żeby…
— Ja ci pomogę.
Telefon uciekł z dłoni chłopaka, podobnie jak i jednorożec. Luciana z mistrzowską precyzją przełożyła cienki sznureczek przez dziurkę, zawinęła pętlę i już, jednorożec dyndał wesoło przy telefonie Merlina.
— Wow, dzięki, serio! — Chłopak w końcu wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— To co, dzień trochę lepszy? — spytała, zapinając z powrotem torbę, wyciągając swój telefon. Obudowę zdobiła nalepka z gotującym się do lotu łabędziem.
— I to jak!
W tym momencie telefon Merlina postanowił się obudzić, ekran zalśnił nową wiadomością. Chłopak kliknął instynktownie. Souel. Czarodziej przeleciał wzrokiem treść, nie zwrócił uwagi na to, jak jednorożec zalśnił przelotnie jakimś dziwnym światłem, jak tym samym blaskiem odpowiedział łabędź. Luciana uśmiechnęła się, lecz ten uśmiech miał jakieś podejrzane zabarwienie. Sama zerknęła na swój wyświetlacz, coś tam kliknęła.
— Zaraz masz zajęcia, tak? — Merlin skinął głową. — W takim razie powodzenia. Ja lecę już do domu.
— Jasne… I jeszcze raz dzięki za zawieszkę, jest super!
— Fajnie, że ci się podoba! To do jutra!
— Do jutra!
Luciana zniknęła pospiesznie w korytarzu, przystanęła, wyciągnęła znów telefon. Uśmiech błąkał się jej po twarzy, gdy wzrokiem przebiegała wyświetlacz.



Souel
Pasuje ci 15?
Merlin
Jasne, tam gdzie zawsze!
Souel
Ok, to do zobaczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz