Siedział na kozetce po turecku, niby obserwując wizytę Giordano, lecz wzrok miał odrobinę nieobecny.
Dobra, pora na małe ułożenie wszystkich dotychczas zebranych informacji.
Raoun chciał samodzielnie załatwić sprawę Massimo, lecz Bashar Karim, lekarz, który akurat przyjął krytyka na wizytę okazał się być dosyć sprytny i odkrył, że swego stopnia celebryta już kilkukrotnie padł ofiarą opętania. Co więcej, wnioskując po wypowiedzi o boskiej cierpliwości niesamowicie szybko domyślił się, że istota opętująca to najprawdopodobniej bóstwo.
Co to za okoliczności, tak właściwie? Rozumiał, że lekarze tego świata byli mądrzejsi niż ci, których znał z rodzinnych stron, ale nie pojmował, jak doszło do tego, że ze wszystkich doktorów na tym świecie trafił akurat na tego, który potrafił go rozgryźć. Medycyna, co prawda, obejmowała częściowo te, em, nadnaturalne i magiczne kwestie, ale to nie tak, że wiedza na temat bóstw oraz opętywania była ogólnie dostępna, znana całemu społeczeństwu. A już szczególnie, jeśli chodziło o sztukę połączenia tych dwóch odłamów w jeden element, pozwalający przyłapać pewnego boga na gorącym uczynku.
Chwila, czy Bashar w ogóle wiedział coś na temat Raouna? Czy wiedział, kim on naprawdę był? No, może nie naprawdę-naprawdę, ale na poziomie tutejszym.
Zmarszczył brwi w zadumie. Lekarz nie wydawał się posiadać te informacje. Inaczej po usłyszeniu imienia boga zareagowałby w specyficzny sposób. Albo chociaż zarzuciłby kąśliwym komentarzem. Coś w stylu: Uuu, nie tylko bóg, ale cudzy bóg. Albo: o, nie nasz. Albo cokolwiek innego, podobnego. A że tego nie zrobił, pewnie nie słyszał o kimś takim jak bóg Raoun...
Co było w pewnym sensie trochę smutne.
Czasami go bolało, że tak w zasadzie mało kto wiedział, kim on naprawdę był. Wróć, nikt tutaj tego nie wiedział. Może ktoś by jeszcze pokojarzył, jeśli pewnego dnia nudził się do tego stopnia, żeby w Internecie poszukać informacji na temat każdego istniejącego bóstwa lub też przestudiować dokładnie inne źródło wiedzy o bogach, ale co do dokładnej tożsamości to nikt jej nie znał.
No, może Kanno coś tam trochę się orientował, ale nie był zainteresowany do tego stopnia, by większość zapamiętać (raz tylko pytał czy można zaduszki potraktować jako jego święto). Zwłaszcza, jeśli było to powiązane z miejscem, którego czarodziej najprawdopodobniej nigdy nie zobaczy na oczy. To znaczy, to nie tak, że nie da się tam dostać. Po prostu jak już Raoun odzyska klucz to najpewniej nikogo ze sobą nie zabierze. Bo po co?
— Ach!
Wyrwany z zamyślenia podniósł głowę i spojrzał w stronę, z której dobiegł ten nagły dźwięk. Wstał, podszedł do biurka, gdzie doktor Karim właśnie dezynfekował palec krytyka, coś mrucząc o zabójczych długopisach. Raoun popatrzył na Massimo, pokręcił głową z cichym westchnieniem.
Recenzent dostał nowy długopis, złożył swój podpis na pewnym dokumencie. Zaciekawiony nagle bóg zapuścił żurawia przez jego ramię, zaczął czytać treść, lecz niespodziewanie kartka zniknęła mu z pola widzenia; ostatnie, co dostrzegł to mały czerwony ślad.
— No i wszystko rozwiązane — rzucił pod nosem Bashar, szybkim ruchem ręki też się podpisał.
Zamienił dwa zdania z pacjentem, lecz Raoun nie słuchał, o czym mówili (zwłaszcza że lekarz znów musiał się pochwalić swoimi lingwistycznymi zdolnościami i zapuścić coś nieznanym językiem), skupiony na czymś innym.
— Ale kartka jest zabrudzona, nie trzeba wziąć nowej? — spytał niby niezainteresowanym tonem.
Karim podniósł wzrok na boga, ich spojrzenia się spotkały, doktor szybko jednak popatrzył ponownie na krytyka.
— Odpowiednie jedzenie jest kluczem do zdrowia, czyż nie? — to mówiąc splótł palce dłoni.
— Ma pan doktor rację — potwierdził Giordano.
Raoun stał chwilę w kompletnym bezruchu. W końcu niemo odchrząknął, przeniknął przez biurko, by znaleźć się po drugiej stronie i schylił się nieco.
— Rozumiem, że to szpital, ale nie powinno się trzymać zabrudzonych dokumentów — powiedział lekko.
Sięgnął ręką w kierunku szuflady, do której wcześniej lekarz schował kartkę, lecz w ostatniej chwili na jego drodze stanęła dłoń Karima.
— Ach, te szuflady czasami się nie domykają — mruknął mężczyzna do recenzenta.
No, teraz Raoun miał pewność. Pan doktorek go normalnie widział i słyszał.
Może to właśnie stąd jego rozeznanie w kwestii opętywania? Może był tego świadkiem? Albo... Chwila, a może on rzeczywiście był szamanem? To w sumie niezły pomysł. Czego nie uleczy zwykła medycyna, tym się zajmą rytuały oraz talizmany. Mieć różne opcje to przecież dobra taktyka. Sam Raoun by z czegoś takiego korzystał.
Kurde, no ciekawie, ciekawie. Doktor Karim nie był wcale takim zwyczajnym doktorem. Aż Raoun zaczął się zastanawiać, jak to jest opętać kogoś takiego. Jeśli miał być szczery to bardzo rzadko wskakiwał do ciała kogoś, hm, przynajmniej trochę specyficznego. Nie dlatego, że unikał takich osób, a najzwyczajniej w świecie ciężko było określić na pierwszy rzut oka, kto skrywał coś niecodziennego, a kto nie. Poza tym mimo wszystko większość tego społeczeństwa stanowili ludzie i istoty, z których nadnaturalnego potencjału Raoun nie mógłby skorzystać bez odpowiedniej wiedzy.
Nachylił się nieco w jego stronę, gdy nagle otworzył nieco szerzej oczy. Białe źrenice błysnęły mocniejszym światłem.
W tym ciele...
Uniósł jedną brew.
— Aaaa, więc to tak! — zawołał niespodziewanie, uśmiechając się.
Lekarz odchylił odrobinę głowę, krzywiąc się zapewne w reakcji na głośny niemal krzyk tuż koło jego ucha.
Bóg przeniknął przez mężczyznę, zgrabnie podkradając jego kitel, po czym oddalił się od biurka. Złożył dłonie za plecami niczym szlachcic, zaczął oglądać buteleczki, pudełeczka i inne obiekty poukładane na półeczkach za szklanymi drzwiami szafki.
Bashar dokończył wizytę z Giordano; coś tam mu jeszcze wypisał w recepcie, a na koniec pożegnał i odprowadził go wzrokiem. Krytyk, przyglądając się otrzymanej karteczce wyszedł z gabinetu, zamknął za sobą drzwi.
Nie minęła chwila jak Raoun zajął zwolnione miejsce przy biurku. Usiadł prosto, poprawił swój kitel, splótł palce dłoni w charakterystyczny dla Karima sposób i przybrał poważną minę.
— Witam, co panu dolega? — spytał głosem pełnym skupienia, próbując imitować ton Bashara. — Aaa, rozumiem. — Nie dał tamtemu nic powiedzieć. — To typowy przypadek opętania. Mhm, widzę to wyraźnie. — Pokiwał głową. — Przepiszę panu receptę.
Sięgnął ręką do kubeczka z długopisami, nie pochwyciła ona jednak ani jednego, a po prostu przeniknęła. Mimo to Raoun ułożył ją w sposób, jakby rzeczywiście go w niej trzymał. Tak oto wyimaginowanym długopisem zaczął coś skrobać na wyimaginowanej kartce – pewnie równie wyimaginowaną receptę.
Bashar cały ten czas w ciszy obserwował białookiego. W pewnym momencie wyprostował się, otworzył usta z zamiarem powiedzenia czegoś, lecz wtem po gabinecie rozległ się odgłos pukania do drzwi. Lekarz spojrzał na nie, wychylając się nieco na bok. Z szybkim: Proszę pozwolił osobie pukającej wejść.
Klamka się przechyliła, zza drzwi wyłoniła się stosunkowo młoda kobieta, ubrana w strój pielęgniarki.
— Doktorze Karim?
— Tak? — odpowiedzieli jednocześnie Bashar i Raoun.
Lekarz spojrzał na boga odrobinę wymownie. Tamten nie zareagował w konkretny sposób. Ba, nawet nie popatrzył w jego stronę.
Tymczasem nieświadoma niczego pielęgniarka oznajmiła:
— Jeden pacjent odwołał swoją wizytę. Pani... — spojrzała szybko na trzymany w dłoni notes — Brighens.
Mężczyzna pokiwał głową.
— Rozumiem — znów powiedział w tym samym czasie, co Raoun.
Tak, Raoun w tej sytuacji bawił się przednio. Może i mógł w tym momencie po prostu wyjść i nigdy więcej nie zobaczyć Karima. Ale też mógł tego nie robić. Mógł zostać, skorzystać z okazji. Jakiej okazji? Hm, pewnej.
Pramatka chciała, żeby Raoun nawiązywał regularny kontakt ze śmiertelnikami, więc to robił. Miał stanowić pomost? No i stanowił.
A to, jakie dokładnie tego skutki były to już sprawa drugorzędna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz