Kelnerka zaprowadziła dwójkę nowych gości restauracji do wolnego stolika. Wręczyła im po jednej karcie dań, a następnie, wykonawszy lekki ukłon, odeszła.
Mężczyźni pochwycili menu i zaczęli przeglądać propozycje. Młodo wyglądający, czarnowłosy lekarz spokojnym spojrzeniem lustrował nazwy, podczas gdy zajmujący miejsce po drugiej stronie, zdecydowanie starszy mężczyzna zmarszczył swoje krzaczaste brwi.
— Ło cię pierdziulę — rzucił. — Czuję się, jakby mieliby mi tu wystawić rachunek za samo siedzenie. Lekarze naprawdę tyle hajsu zarabiają? Najwyraźniej nie wszyscy. — Popatrzył przelotnie na Bashara.
Demon obdarował go krytycznym spojrzeniem. Nie skomentował jednak ostatniego zdania tamtego.
— Dlatego załatwiliśmy kogoś, kto pokryje koszty. — Ruchem głowy wskazał ciało, które opętywał bóg.
Tak, specjalnie wcześniej się rozejrzeli dobrze po doktorach, żeby znaleźć kogoś, kto wyglądał na osobę z przynajmniej czterema zerami na koncie bankowym. Nie musieli długo szukać, ponieważ szybko wypatrzyli samotnego, siwego już lekarza, który na dodatek nie wydawał się być uczestnikiem konferencji. No najlepszy kandydat, jakiego mogli znaleźć! Raoun tylko na jego wiek narzekał, ponieważ niezbyt przepadał za opętywaniem osób starszych. Na szczęście ten śmiertelnik nie wydawał się jeszcze cierpieć na popularne dolegliwości związane z wiekiem. A na pewno miał się lepiej od Wiśniewskiej.
Oboje znów chwilę trwali w milczeniu. Wpatrywali się w swoje karty dań, aż w końcu zadecydowali, co zamówią. Raoun gestem zawołał kelnerkę.
— Poproszę pozycję piątą i trzecią z dań makaronowych oraz drugą z mięs — powiedział.
— Dobrze. — Kobieta coś zanotowała w notesie.
— A dla mnie również pozycja druga z mięs — rzekł Bashar. — Tylko bez soli.
Usłyszawszy jego słowa, kelnerka popatrzyła na niego i uniosła brew.
— Czyli dla pana pozycja druga, a dla pana — wskazała Raouna — piąta, trzecia i druga?
— Tak. — Uśmiechnął się niewinnie bóg.
— Dobrze.
Coś dopisała do notesu.
— To wszystko?
Obydwoje przy stoliku przytaknęli. Gdy kelnerka odeszła, Raoun zmarszczył na moment brwi.
— Przecież mało zamówiłem — rzucił do siebie. — Ach, wada bogatych restauracji...
Porcje zawsze musiały być takie małe, że człowiek tak naprawdę dostawał tylko preludium do jedzenia. A co miał powiedzieć ktoś taki, jak Raoun? On tu głodował, a bogowie przecież nie mogli głodować!
Czekając na jedzenie, Bashar przepytywał go z medycyny. Bóg odpowiadał bezbłędnie na każde z nich, jego ton jednak zdradzał znudzenie. Chciał zabić czymś czas związany z czekaniem na jedzenie, to fakt, ale nie w ten sposób! Naprawdę demon nie miał nic lepszego do roboty? Kiedy on się wreszcie pogodzi z tym, że Raoun był po prostu idealny? Jak bóg czegoś nie umiał, to tylko dlatego, że umieć tego nie chciał! Tak się mówiło! W jego stronach...
— Bashar, ty chyba pogodzisz się z moją zajebistością dopiero wtedy, gdy twoje ciało trafi na stół operacyjny i będziesz chciał, żebym je uratował — jęknął.
W myślach postanowił sobie, że któregoś dnia zaprowadzi Bashara na oglądanie przebiegu jakiejś operacji i opęta operatora, gdy demon nie będzie się tego spodziewał. Może to akurat sprawi, że boomer uwierzy w jego zdolności.
Wiara śmiertelników niekiedy była taka przykra...
Jakiś czas później doczekali się jedzenia. To znaczy wpierw Raoun, bo przygotowanie makaronu zajęło kucharzom mniej niż steków. Bóg więc mógł porobić lekarzowi smaka, zajadając się swoimi porcjami niczym osoba w dobrze płatnej reklamie. Nie uzyskał tym, co prawda, specjalnych reakcji ze strony doktora, ale trochę się pobawił.
Gdy zjawiło się mięso, Raoun zdążył skończyć oba makarony. Spojrzał na widniejący na talerzu wołowy stek, polany, wróć, udekorowany liniami pikantnego sosu. Nie zwlekając ani trochę, odkroił pierwszy kawałek i włożył go do ust. Zaczął żuć, gdy wtem uniósł brew.
— Hm?
Bashar również odkroił fragment swojego steka. Już go zbliżył do warg, gdy nagle inny widelec wytrącił mu mięso. Jego powieki delikatnie drgnęły. Spojrzał na boga, wyraźnie oburzony. Tymczasem Raoun zamienił talerze, lekko mówiąc:
— Twój jest większy.
— A twój już wybrakowany — odpowiedział niezadowolonym tonem Bashar.
— Żeby cię to czasem nie zabiło.
Położył przed sobą wcześniej należący do lekarza talerz, nabił na swój widelec odkrojony kawałek, wziął go do ust. Chwilę pożuł, po czym pokiwał głową.
Między dwójką nastała cisza, obydwoje zajęli się jedzeniem. Raoun delektował się stekiem, cały ten czas solidnie się zastanawiając, czy może powinien zamówić kolejny. Był taki dobry! Z drugiej strony nie wypadało mu zapchać żołądka starego doktora; już przecież zjadł dwa makarony (carbonarę i w sosie serowym z brokułami). Nie znał się zbytnio na organizmach śmiertelników w podeszłym wieku, ale wiedział, że byli oni bardziej wrażliwi i tacy delikatni na w zasadzie wszystko. Nie to, co on, bóg. Jego nawet nie da się tak łatwo zabić! Co, chciało jakieś inne bóstwo skrócić jego żywot, to zdołał tylko zapieczętować, i to nie własnymi siłami, tylko z czyjąś pomocą.
Bashar podniósł wzrok znad talerza, spojrzał na Raouna. Od kilku minut nie zamienili ze sobą nawet zdania.
— Nic nie mówisz — zauważył.
— Bo się w brzuchu źle układa — odparł krótko bóg, jeżdżąc odkrojonym kawałkiem steka po liniach z sosu.
W tych ekskluzywnych restauracjach zawsze musieli podawać jedzenie, jakby się bawili w jakiegoś abstrakcyjnego malarza. I Raoun nie miał normalnie problemu do sztuki, sam czasem lubił pooglądać jakieś lepsze obrazy, na przykład Finze'a Banggo, ale jedzenie powinno być podane tak, żeby się je wygodnie jadło. A obsługa zamiast tego chyba chciała, żeby goście rezygnowali z męczenia się nad ścieraniem misternych wzorów nabazgranych sosem. Co, może potem go zgarniali do następnego dania? To niech go w ogóle nie dają.
Dwójka znów chwilę milczała.
— Właśnie, notatki — przypomniał sobie wtem Bashar.
Na te słowa Raoun otworzył szerzej oczy. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
— Och... — wymsknęło mu się spomiędzy warg.
Demon popatrzył na niego tymi swoimi rubinowymi oczami, Raoun zbyt mocno poczuł na sobie jego spojrzenie.
— No nie mogłem ich zabrać! — bronił się bóg. — Nie mam materialnych rąk! — Odłożył sztućce i poruszył palcami, jakby coś w nich rytmicznie ściskał. — Potem ci je dam! — Machnął niezgrabnie ręką.
Na szczęście Bashar go nie skarcił. Jedynie cicho westchnął.
— Pamiętaj, żeby potem mi je dać.
— Zapamiętam, zapamiętam — zapewnił go. — Nie jestem jakimś zapominalskim dzieciakiem!
Z lepszym nastrojem kontynuowali jedzenie.
— O, doktor Burain? — usłyszeli wtem.
Jak jeden mąż odwrócili głowy, podnieśli wzrok na stojącego nad nimi mężczyznę.
Szklane drzwi się rozsunęły, wpuściły do szpitala Bashara razem z drugim, starszym doktorem. Siwy mężczyzna odszedł na bok, przyczaił się gdzieś w kącie, a chwilę później z jego ciała wyskoczył Raoun. Bóg dogonił demona, wsunął ręce do jak zwykle podkradzionego od innego lekarza kitla.
— Aish, a miałem więcej zamówić! — jęknął niezadowolony. — Musiał ten koleś przyjść! Uch, najgorzej, kiedy opętuję kogoś i spotykam znajomych lub rodzinę tej osoby!
Uwielbiał opętywać, lecz niezwykle mu przeszkadzały tego typu momenty. Musiał wtedy ostro improwizować, a czasami to się w ogóle poddawał i zostawiał ofiarę samą na pastwę losu. Nie będzie się przecież niepotrzebnie tyle produkował dla uratowania kilku minut, kiedy mógł po prostu sobie pójść.
Wjechali windą na odpowiednie piętro, zaczęli iść korytarzem. Humor ogólnie przynajmniej częściowo im dopisywał. Raoun nie był fanem konferencji, potrafił się nieźle na nich wynudzić, ale ubzdurał sobie, że jak rzeczywiście ogarnie dla Bashara jakieś notatki, to tamten trochę przychylniej będzie na niego patrzył. Zastanawiał się tylko, ile jeszcze razy będzie musiał udowadniać, że jako bóg jest po prostu świetny.
Nagły krzyk odwrócił ich uwagę. Zatrzymali się, spojrzeli za siebie – ich oczom ukazała się jedna z pielęgniarek. Widząc doktora Karima, kobieta podbiegła do niego.
— Ach, doktorze, co robić! — zawołała przerażona.
— Co się stało? — spytał spokojnie Bashar, choć jego głos zdradzał malutką nutę zaniepokojenia.
— Pacjenci walczą!
Niemal w tym samym czasie demon i bóg unieśli brwi.
— Jak to, walczą? — dopytał lekarz.
— Nie wiem, dokładnie, o co chodzi, ale ktoś inny coś powiedział, że są wrogich gangów i się biją!
Raoun popatrzył w kierunku, z którego pielęgniarka przybiegła, dostrzegł cisnącą się przy wejściu do jednej z salek grupkę pracowników oraz pacjentów. Nie zwlekając, ruszył tam, żeby zobaczyć, co się dzieje. Bashar szybko polecił pielęgniarce wezwać ochronę, a następnie dogonił boga.
Im oczom ukazało się dwóch pacjentów, którzy stali złowieszczo naprzeciw siebie, w na razie bezpiecznym odstępie kilku kroków. Pięści mieli gotowe do ataku, podwinięte rękawy ukazywały drapieżne tatuaże. Gapie szeptali coś między sobą, komentowali, że lada moment dojdzie do bitki.
Bashar zmierzył gangsterów wzrokiem, najwyraźniej badając oraz oceniając sytuację. Zmarszczył brwi.
— Raoun... — zaczął, lecz urwał, gdy zdał sobie sprawę, że boga już przy nim nie było.
Nim się zorientował, przed tłum ktoś wyszedł. Przyjrzał się pospiesznie sylwetce, po swojej minie pokazał, że od razu rozpoznał osobę. Mężczyzna w kitlu na moment odwrócił się do niego, posłał mu lekki uśmiech; napis na kieszonce przedstawił Newrona, zaś chwilowy biały błysk w oczach kogoś zupełnie innego.
Opętujący neurochirurga Raoun podszedł bliżej do napastników, przeciągnął się raz.
— Chyba nie zamierzacie się naparzać w szpitalu? — rzucił do nich.
Mężczyźni popatrzyli na niego, nie wyglądali na zadowolonych.
— Nie wpierdalaj się w cudze sprawy, doktorku — odpyskował jeden z nich, ze zgoloną na zero głową. — To sprawa między reprezentantem Czerwonych Jaszczurek a skurwysynem ze śmierdzących Tarantul.
— Śmierdzących Tarantul?! — oburzył się drugi, z kolczykiem w nosie. — Ja ci zaraz pokażę, ty zgniły gadzie pierdolony!
Czerwone Jaszczurki, Tarantule – oczywiście, że to musiały być typki z wrogich sobie gangów! Jakimś cudem trafili do jednej sali i teraz bałaganili w szpitalu, w biały dzień!
Pająk naskoczył na Jaszczura, sprzedał mu solidnego prawego sierpowego. Tamten zachwiał się, wykonał kilka kroków w tył. Potarł ręką policzek, z furią w oczach wypowiedział parę soczystych przekleństw. Przyszykował odpowiedź na atak, gdy nagle w nich obu wjechało szpitalne łóżko. Odbili się od metalowego stelaża, wpadli na drugi materac. Szybko się jednak podnieśli i od razu sprawdzili, co się stało.
Raoun zabrał dłonie z ramy łóżka, wyprostował się, krzyżując ręce na piersi.
— Panowie, nie chcecie mi kazać użyć drastycznych środków — powiedział spokojnie, udając zmartwienie. — Rozumiem, że blisko macie do profesjonalnej pomocy medycznej, ale nie lepiej oszczędzić niepotrzebnych obrażeń?
— Powiedziałem doktorowi, żeby się nie wpierdalał — warknął nisko łysy. — Nie chcesz chyba, żeby twoje święte rączki ucierpiały. — Strzelił ostrzegawczo paliczkami.
Odepchnął od siebie łóżko, Raoun jednak w porę go uniknął: wykonał przy tym pełny, zgrabny obrót, koniec kitla za nim zafalował. Pająk chciał wykorzystać tę okazję i zaatakować go po łuku z pięści, lecz bóg się nie dał. Szybko się schylił, przełożył prawą rękę pod ramieniem oponenta, złapał ją drugą, a gdy wykonał krok naprzód, wybił nogą przeciwnika z równowagi i nagłym skłonem powalił go na ziemię. Gangster jęknął z bólu, złapał się za swoje plecy.
Wszyscy oglądający się zapowietrzyli. To jednak nie był koniec.
Silne, umięśnione dłonie zacisnęły się niczym węzeł na torsie Nerwona.
Em, nie, Raoun wcale nie był w tarapatach.
Nadepnąwszy z całej siły na (dziękować Tesdin) bosej stopie Jaszczura, Raoun szybko się wyślizgnął z uścisku. Odskoczył żwawo w stronę tłumu i pochwycił w ręce stojak na kroplówkę, łapiąc go jak włócznię.
— Jeśli nie chcesz skończyć na OIOMie, to lepiej grzecznie się poddaj — rzucił do łysego Raoun. — I ty też! — zwrócił się do wstającego Pająka. — Chyba że naprawdę pragniecie opowiedzieć swoim szefom o tym, jak zostaliście zmiażdżeni przez lekarza w szpitalu. W takim wypadku mogę dla was zrobić wyjątek!
Szybko się domyślił, że nie mógł liczyć na sprawne negocjacje. Gangsterzy ruszyli na niego z pięściami, jeden jednak dostał z impetu całym stojakiem, drugi natomiast został unieruchomiony kolejną sprytną sztuczką. Gdy oponent próbował kopnąć boga, ten w odpowiednim momencie obrócił się do niego bokiem, unikając w ten sposób bezpośredniego ciosu; prawą ręką złapał za kostkę, lewą zaś pchnął przeciwnika, jednocześnie nogą podstawiając mu haka. Tak osiłek skończył na podłodze.
Do sali wpadli ochroniarze, szybko ogarnęli sytuację. Skrępowali gangsterów, a chwilę później na miejscu zjawiła się policja. Zadali kilka pytań Raounowi pod przykrywką Newrona, na które tamten dumnie odpowiedział, a gdy go puścili wolno, odszedł kawałek i zostawił neurochirurga w spokoju.
— Widziałeś to? — rzucił Raoun do Bashara, gdy do niego dołączył. — Bum i leżą! Z bogiem się nie zadziera! — Zaśmiał się głośno.
On się umiał bić jak niewielu! Ktoś mógłby sobie pomyśleć, że utraciwszy swoją boską siłę, nie miałby szans w starciu z jakimiś osiłkami, lecz Raoun był mistrzem walki i znał różne ruchy, do których wcale nie była potrzebna siła; co swoją drogą bardzo ładnie przed chwilą zwizualizował. Normalnie chwila i koniec. Pozamiatane.
— Pamiętaj, Bashar, jakbyś kiedyś miał z kimś problem, daj znać. Hydży, hydży! — Sprzedał powietrzu kilka niematerialnych ciosów. — Bam, po nim!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz