13 lipca 2023

Od Souela – Skok

Dzisiejszy dzień był stosunkowo chłodny. Słońce kryło się za chmurami, jak gdyby się obraziło na świat, nie spuszczając na ziemię żadnego, choćby najmniejszego promienia, który mógłby rozgrzać twarze. Szarość wydawała się nie mieć końca, a wiatr sprawiał, że nikt normalny nie myślał o rozpięciu swojej kurtki.
Idealny wręcz dzień, by się gdzieś przejść.
Souel założył wygodny szary dres, do sznurka od kaptura bluzy przywiązał koniec czarno-czerwonego pióra. Zarzucił na siebie krótką kurtkę, oczywiście nawet nie myślał, żeby ją zapiąć. Poprawił swoją fryzurę, by nie wyglądała jak u kogoś, kto dzisiaj jeszcze nie ruszał włosów, przełożył przez ramię torbę nerkę, po czym opuścił swój pokój.
Zbiegł po schodach, w chwilę znalazł się w przedsionku. Nie było jednak mu dane w ciszy przyszykować się do wyjścia, ponieważ ledwo zatrzymał się przy butach jak usłyszał:
— Idziesz na trening?
Powstrzymał wykrzywienie ust w lekkim zniesmaczeniu.
Matka zawsze była dociekliwa w sprawach lokalizacji jej syna, miejsca, w którym przebywał. Ilekroć próbował wyjść z domu, nie było opcji, że kobieta tego nie zauważyła... No, chyba że wymykał się przez okno, a bywały takie sytuacje. Robił to zwykle w nocy, kiedy nie mógł spać, a otwarte okno nie wystarczało, żeby się przewietrzyć. Ale tak poza tym matka zawsze musiała być świadkiem wyjścia.
— Nom — odpowiedział, przeciągając chwilę tę jedną sylabę.
To wcale nie tak, że już solidny czas temu wypisał się z prywatnych zajęć.
— Wrócisz za dwie godziny? — dopytała matka.
Druga kwestia: zawsze musiała wiedzieć, kiedy wróci. Jedyny wyjątek stanowiło jego chodzenie na uczelnie, ale tylko dlatego, że nauczyła się już godzin powrotu syna do domu.
Ubrał buty, z racji że nigdy nie rozwiązywał sznurówek nie musiał ich teraz wiązać.
— Jeszcze pójdę do biblioteki.
Bezpieczna odpowiedź. Nie wiedział, czy nie pochodzi po sklepach, czy nie spotka przypadkiem kogoś znajomego, a może po prostu straci rachubę czasu. Nigdy nie należał do osób, które specjalizowały się w układaniu szczegółowych grafików swojego dnia. Preferował lecieć bardziej na czuja. Co wiatr przyniesie, to weźmie. Dlatego właśnie jedną z najlepszych opcji było okłamywać rodziców. To znaczy! Kłamanie jest złe, żadne dziecko nie powinno nigdy tak postępować, nikt się nie powinien uczyć od Souela. On to jednak robił, bo wtedy trzymał matkę w spokoju. A wolał przyjść przed zapowiedzianym powrotem niż później. Szkoda zamartwiać rodzicielkę.
— Rozumiem — usłyszał z salonu. — Nie wracaj zbyt późno, dobrze?
Czy zostało gdzieś wspomniane, że Souel technicznie był już dorosły?
— Dobrze — odpowiedział. — Idę!
— Jasne, pa, pa!
— Pa!
Gotowy wyszedł z domu.
Swoją przechadzkę rozpoczął od skierowania się w stronę centrum miasta. Nie zabrał ze sobą hulajnogi, więc szedł na nogach. Podpiął do komórki słuchawki, zapuścił sobie playlistę nazwaną misz-masz – miał tam absolutny muzyczny bajzel: lawiny piosenek ulubionych zespołów, między innymi Jutro Razem Vox Mettalica, jakieś stare klasyki oraz artyści, których słuchał po jednym utworze i poza tym kompletnie ich nie znał. Cóż, był trochę zbyt leniwy, by poświęcić czas na tworzenie kilku playlist na różne okazje czy humory.
Wspiął się zewnętrznymi schodami na dach jakiegoś budynku, wziął rozpęd i z pomocą wiatru przeskoczył na kolejny. W ten sposób wskakiwał coraz wyżej, aż wreszcie dostał się na jeden z najwyższych. Zgrabnie wylądował, rozejrzał się dookoła, a gdy uznał, że nikogo w pobliżu nie było przeszedł do działania.
Otworzył torbę, zaczął wyciągać potrzebne rzeczy. Klęknął na podłożu, postawił przed sobą dwie zapachowe świeczki, które zapalił z pomocą zapalniczki. Pilnując, by wiatr czasem nie zdmuchnął płomieni odwiązał od sznurka bluzy pióro. Włożył je do wcześniej postawionego między świeczkami pustego kałamarza. Na koniec jeszcze wybrał z torby opakowanie kart, z którego wyciągnął jedną, przedstawiającą podmuch wiatru, a następnie oparł ją o kałamarz.
Klęcząc tak przed przygotowanym przez siebie, prowizorycznym ołtarzykiem złożył dłonie, zamknął oczy i zaczął się modlić. Na samym początku chwilę wychwalał Władcę Powietrza, a potem przede wszystkim prosił o opiekę oraz wsparcie w trudnych chwilach. Jeszcze minutę poświęcił na ciszę.
Usłyszał dźwięk lekkiego przesuwania się czegoś. Podniósł powieki, od razu zauważył, że karta Wiatru osunęła się na ziemię. Bez słowa wziął ją do ręki postawił w pionie. Znowu się osunęła. Ponowił próbę. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Zaczął powoli tracić cierpliwość; w pewnym momencie nie wytrzymał i po prostu rzucił kartą.
— Chwila, nienienienienie! — rzucił cicho pod nosem.
Wywołał podmuch wiatru, który przyniósł do niego kartę. Złapał ją, pospiesznie otarł z niewidzialnego brudu. Ponownie oparł o kałamarz.
— Stój — rozkazał jej, jak gdyby miała go posłuchać.
I stała.
Powrócił do modlitwy. Gdy ją dokończył, wyjął z kieszeni złożoną kartkę papieru. Rozłożył ją, zaczął czytać napisany jeszcze w domu list.

Drogi Władco Powietrza Aerindzie,
Tradycyjnie piszę do Ciebie list, żeby...

Dobra, nie chciało mu się go po raz jedenasty przeglądać. Raczej nie popełnił żadnych błędów.
Do wolnej ręki wziął zapalniczkę. Odwrócił list do góry nogami, nastawił nad płomieniem. Kartka się zapaliła, przez chwilę można było oglądać jak stopniowo czernieje, gdy nagle płomienie w oka mgnieniu ją pochłonęły, nie pozostawiając po niej nic poza chwilowymi iskierkami. Souel oczywiście musiał się poparzyć.
Wsunął pospiesznie palec wskazujący oraz kciuk do ust, schłodził śliną. Gdy zabrał dłoń, cicho syknął.
Postanowił jeszcze trochę się pomodlić, a potem zaczął się pakować. Zdmuchnął wiatrem świeczki, przykrył je wieczkiem i schował wszystko z powrotem do torby, poza piórem, które ponownie przywiązał do sznurka bluzy. Co prawda, chwilę się zastanawiał czy może nie powróżyć sobie z kart, ale ostatecznie pokręcił głową. Zrobi to w domu.
Wstał, otrzepał kolana. Poprawił swoją kurtkę i torbę, wykonując ten ruch delikatnie podskoczył. Wreszcie podszedł do barierki.
Wziął głęboki wdech.
— O tak — powiedział do siebie. — Miejskie powietrze. Zdecydowanie lepsze od tego bliskiego naturze.
Przynajmniej nie dym papierosowy.
Spojrzał na tłoczące się w dole miasto. Na najbliższym skrzyżowaniu właśnie zaświeciło się zielone światło, które uwolniło korek. Auta ruszyły, jeden motocyklista przemknął między samochodami. Równolegle do pojazdów wkroczyli na pasy piesi. Z góry wyglądali jak małe robaczki, zmierzające w tylko sobie znanym kierunku.
Stał tak kilka minut, aż uznał, że pora się już zbierać. Zaczął wdrapywać się przez barierkę, podniósł jedną nogę.
— NIE SKACZ, O BOGOWIE!
Nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować na niespodziewany krzyk, ktoś złapał go w pasie od tyłu.
Zły ruch.
Bardzo zły.
— A, a, a NIE, NIE, NIE! — wrzasnął przerażony.
Odruchowo przywarł do barierki, za żadne skarby nie chcąc jej puścić. Jak na jego nieszczęście nieznajoma kobieta (tak można było wywnioskować po głosie) również nie zamierzała się poddać. Mocniej objęła go ramionami, zaczęła ciągnąć do siebie.
Na dachu budynku zapanowała nerwowa atmosfera. Dwójka wydawała się ze sobą siłować: kobieta próbowała odciągnąć Souela od barierki, Souel zaś trzymał się mocno poręczy, jak gdyby do niej przymarzł. I przy tym nawzajem się przekrzykiwali.
— ŻYCIE NIE MUSI SIĘ TAK SKOŃCZYĆ! — wołała przerażona kobieta.
— NIE, PROSZĘ MNIE PUŚCIĆ, PROSZĘ, PROSZĘPROSZĘPROSZĘPROSZĘ — zapętlał Souel, będąc na skraju płaczu.
— NIE PUSZCZĘ!
— PROSZĘ!
— NIE MOŻESZ SKAKAĆ!
— AAAAAAAAAAA!
— AAAAAAAAAAA!
Ciekawe, że jeszcze nikt nie wszedł na dach, by sprawdzić, o co chodzi z tym darciem mordy.
Ostatecznie Souel puścił barierkę; nie tyle, że się poddał, a nie miał już siły... To znaczy, miał siłę, ale dłużej nie wytrzymał... To znaczy... W każdym razie puścił barierkę, a skoro jakoś nie przemknęła mu przez umysł myśl, że uprzedzenie o tym kobiety byłoby całkiem dobrym gestem, obydwoje skończyli na ziemi.
Souelowi udało się uwolnić z uścisku nieznajomej, czym prędzej odsunął się od niej na bezpieczną odległość. Chwilę poświęcił na wyrównanie oddechu, zamrugał parę razy, czując łzy między powiekami. Otarł je szybko rękawem, usiadł po turecku i na sekundę schował twarz w dłoniach.
To było najgorsze przeżycie zaraz po byciu porwanym za dziecka.
A miał być spokojny dzień. Nie musiał iść na uczelnię, więc towarzyszył mu od rana dobry humor, trening załatwił mu kilka godzin poza domem, wysłał list do Władcy Powietrza... I co, i prace tego wszystkiego na rzecz jego samopoczucia poszły się walić, bo jakaś kompletnie nieznana osoba postanowiła zgrywać bohaterkę ludzkości. Że też musiało paść akurat na niego! Musiała wejść na ten dach, bo to był jedyny w całej Astorii! Co on złego zrobił, czym zgrzeszył?
Władco Powietrza, proszę, miej mnie w opiece!
Kobieta jakiś czas dyszała, jak gdyby przebiegła maraton; zaczesała ręką swoje ciemne, kręcone włosy do tyłu. Podparła się od tyłu ręką, wykonała głęboki wdech.
— Proszę, nigdy więcej nie próbuj zrobić czegoś takiego — powiedziała, jeszcze chwilę łapiąc oddech. — Cokolwiek ci się przydarzyło w życiu, nie musi być powodem do porzucenia wszystkiego! Żyję o wiele dłużej od ciebie, zaufaj mi, praktycznie wszystko da się rozwiązać! — Odchyliła głowę do tyłu. — Nie dość, że mam na głowie ogoniastego gnojka, to jeszcze to...
Souel pociągnął nosem. Sprawdził, czy nadal miał przy sobie pióro: na szczęście nigdzie nie uciekło. Odetchnął z wyraźną ulgą, a następnie spojrzał na ciemnoskórą kobietę.
— Nie zamierzałem się zabić! — zawołał.
— Ach, tak? — odpaliła tamta, lecz wtem zmierzyła go wzrokiem z góry na dół. — Rzeczywiście nie zamierzałeś — dodała znacznie spokojniej, w pewnym stopniu zdziwiona.
— No przecież powiedziałem!
Skrzywił się mocno, zamknął oczy – ogólnie wyglądał, jakby zaraz miał się popłakać. Jęknął głośno, złapał się za głowę. Ile by dal, żeby ta cała sytuacja wreszcie dobiegła końca. Albo lepiej, żeby o niej całkowicie zapomniał.
Tymczasem kobieta odwróciła wzrok, na jej twarz wskoczyło zakłopotanie. Powoli wstała, otrzepała spodnie, a następnie podeszła do Souela.
— Czemu więc próbowałeś przejść przez barierkę? — spytała odrobinę niezręcznie, gdy nagle w jej oczach pojawił się błysk. — Umiesz latać?
Wyciągnęła dłoń, pomogła mu się podnieść.
— Nie — odpowiedział Souel, wstając. — T-To znaczy... Umiem wiatrem złagodzić lądowanie, więc po prostu chciałem przeskoczyć z jednego dachu na drugi...
Poprawił swoje ubrania razem z torbą, następnie zakłopotanym ruchem podrapał się w kark. Kobieta spojrzała na jego twarz, ukazując przepraszającą minę.
— Ach, ale mi teraz głupio — powiedziała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. — Wybacz. Po prostu z natury mam silną potrzebę pomagania innym i jak cię zauważyłam z jedną nogą prawie po drugiej stronie barierki to, cóż, z góry założyłam najgorsze.
Souel popatrzył na nią. Rzeczywiście, pewnie z perspektywy kobiety wyglądał jak ktoś, kto miał za chwilę odebrać sobie życie. Zwilżył językiem usta. Na jej miejscu zrobiłby prawdopodobnie to samo. Chociaż raczej nie ściskałby najmocniej jak mógł, a wpierw próbowałby porozmawiać... Ale w każdym razie nie mógł jej za nic winić.
— Nic się nie stało — odpowiedział wolno. — Tak naprawdę dobrze pani zrobiła. I też widać, że w prawdziwej tego typu sytuacji uratowałaby pani komuś życie. A to bardzo dobre.
Usłyszawszy jego słowa, kobieta uniosła brwi.
— Cieszę się, że się nie gniewasz — odparła, uśmiechając się pogodnie.
Souel odwzajemnił uśmiech.
Pomińmy, że przez panią prawie zmarłem na zawał serca...
Dostał nauczkę. Następnym razem dokładnie się rozejrzy i sprawdzi czy nikt czasem nie będzie świadkiem jego wcale-nie-podejrzanego skoku. Przynajmniej będzie mógł to całe wydarzenie dorzucić do kolekcji; obok dnia, kiedy ktoś go przyłapał na modleniu się przy własnoręcznie rozłożonym ołtarzyku. Aczkolwiek skalą chyba nic nie przebije ratowania potencjalnego samobójcy. Poza porwaniem...
Kobieta przestąpiła z nogi na nogę, wzięła nieco głębszy wdech.
— Nie będę już ci przeszkadzać — rzekła. — Gdybyś kiedykolwiek potrzebował pomocy, daj znać.
Sięgnęła ręką do kieszeni, z której wyciągnęła wizytówkę. Wręczyła ją Souelowi i tłumacząc się, że już musi iść, wróciła do środka budynku. Żywiołak odprowadził ciemnowłosą wzrokiem, na pożegnanie wykonał pospieszny ukłon. Wyprostowawszy się, popatrzył na wizytówkę.
— Policjantka? — Uniósł jedną brew.



Bonus

Kobieta rytmicznie schodziła po chodach, gdy nagle dostrzegła coś długiego i ciemnego, co zniknęło za zamykającymi się drzwiami. Nie musiała się długo zastanawiać, by odgadnąć, co to było. Wzięła nieco głębszy wdech, podążyła za tym czymś. Otworzyła drzwi, od razu ujrzała stosunkowo wysokiego chłopaka, który wydawał się iść w jej stronę. Gdy się wymienili spojrzeniami, tamten rzekł:
— O, szukałem cię.
— I wcale nie oglądałeś z ukrycia sytuacji na dachu — odpowiedziała sarkastycznie kobieta, krzyżując ręce na piersi.
— A skąd u ciebie taki pomysł?
— Nie próbuj w gierki, ogon cię zdradził.
Na te słowa chłopak popatrzył za siebie. Jego pełne usta na moment przemieniły się w wąską kreskę. Przyjął jednak spokojny wyraz twarzy.
— Nie jestem jedyną istotą na świecie z ogonem — powiedział.
W odpowiedzi kobieta posłała mu wymowne spojrzenie. Chwilę później westchnęła, a następnie ruszyła korytarzem.
— Lepiej dla ciebie, jeśli za mną podążyłeś, a nie się włóczyłeś sam po budynku. Poza tym, gdzie twoje rękawiczki?
— Weź, od noszenia ich mam strasznie suchą skórę! — jęknął tamten, doganiając ją. — Musiałaś mi dać gumowe?
— Musiałeś zapomnieć wziąć swoje z domu?
Słysząc to, chłopak skrzywił się mocno. Zmarszczył brwi w irytacji, nie postanowił jednak kłócić się z policjantką; jedynie raz machnął gniewnie ogonem. Dostał od kobiety nową parę rękawiczek, niechętnie je naciągnął na swoje dłonie. Westchnął ciężko.
— Dobrze, że to sprawa morderstwa, inaczej bym wyglądał jak wariat — mruknął.
Ku jego zaskoczeniu, policjantka zatrzymała się i spojrzała na niego jak na najgorszego z kryminalistów. On również stanął w miejscu, popatrzył na nią, unosząc wysoko brwi.
— Czy ja właśnie dobrze usłyszałam? — zapytała z niesamowitą wręcz powagą policjantka.
— Co... Nie, nie, nie! — gorączkowo zaprzeczał tamten. — Przejęzyczenie, przejęzyczenie! Proszę, daruj mi, mieliśmy dzisiaj zamawiać pizzę! — Zaczął pocierać o siebie dłonie niczym farmer sprzed wieków błagający swego pana o darowanie mu życia.
Kobieta jednak nie odpowiedziała. Bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła dalej.
— Och, weź, no! — zawołał rozpaczliwie za nią chłopak. — Fienna! Ach, Fienna!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz