13 lipca 2023

Od Souela do Merlina

Souel tłumaczył akurat pewnej uczennicy, jak manipulować wielkością tarczy, gdy nagle poczuł porywisty wiatr. Odwrócił głowę...
I zamarł.
Przed jego oczami szalał wir. Cięższe przedmioty przesuwał, podczas gdy lżejszymi ciskał w pobliskie osoby, wywołując w ten sposób istny chaos. Uczniowie popadli w panikę, większość spoglądała na Souela – jedynego tutaj dorosłego. Souel zaś był w czystej trwodze, a w jego umyśle złowieszczo tańczyła karta Odwróconej Wyspy.
Czyli ostatecznie doszło do tragedii.
Młody Beannaithe wiedział, że Karty Elementarne posiadały niezwykłą moc i to, co przepowiadały, nie łatwo było zmienić, lecz mimo to wierzył, że dzisiejsze wróżenie nie spełni się tak szybko. Że może akurat dotyczyło jakiegoś późniejszego wydarzenia. W końcu przez następne dni też będzie robił rzeczy, które mogą się udać lub nie. Nie musiało chodzić akurat o praktyki. Ale chodziło.
Potrząsnął głową. Nie mógł teraz nad tym ubolewać. Musiał wziąć sprawy w swoje ręce, przejść do działania. Tutaj liczyła się każda sekunda.
— Wszyscy do wyjścia! — zawołał.
Uczniowie posłuchali; w popłochu zaczęli uciekać. Niestety, nie mogło być tak pięknie, ponieważ jedna dziewczyna potknęła się o coś i upadła. Souel podbiegł do niej, pomógł wstać.
Świst.
Choć wyczuł coś lecącego z wiatrem w jego stronę, nie zdołał w porę zareagować. Dostał czymś twardym, kanciastym w prawą część czoła, od impetu odchylił głowę w przeciwną stronę. Syknął cicho z bólu, na moment zmrużył oko.
— Wszystko w porządku? — usłyszał.
Popatrzył na uczennicę.
— Tak — odpowiedział pospiesznie. — Dasz radę biec?
— Tak!
To powiedziawszy, dziewczyna pobiegła do drzwi.
Ignorując ból, genashi się wyprostował. Stanął trochę szerzej na nogach, popatrzył na tkwiącego w samym środku cyklonu chłopaka. Licealista ewidentnie nie miał kontroli nad żywiołem, nie trzeba było nawet patrzeć na jego spanikowany wzrok. To wcale nie pomagało. Ponieważ nie było jak go wydostać z wiru, Souel musiał wpierw okiełznać wiatr, a najszybszy sposób odpadał, bowiem czyste rozproszenie mocy mogło zrobić uczniowi krzywdę. Ale co w takim razie mógł zrobić? Souel, myśl, myśl, myśl!
Wykonał gest ręką w próbie przejęcia kontroli nad cyklonem. Podszedł bliżej, lecz niespodziewanie został odepchnięty. Stracił równowagę, na szczęście szybko ją odzyskał. Ponowił gest, ale dalej nic się nie stało. Potrzebował więcej mocy. Przygryzł dolną wargę.
Wtem w jego głowie pojawiła się pewna myśl. Spojrzał za siebie, odszukał wzrokiem swoją torbę. Podbiegł do niej, wyciągnął zdobione pudełko, z którego następnie wybrał kartę Wiatru. Wrócił na pozycję, odpiął od włosów pióro. Przyjrzał mu się uważnie, a następnie zamknął oczy.

— Souel.
Mały chłopiec o włosach niebieskich z czarnymi końcami podniósł wzrok znad ułożonych równiutko na kamiennym schodku kart, którymi właśnie się bawił. Odwrócił głowę, widząc wysokiego, młodo wyglądającego, elegancko ubranego mężczyznę z charakterystyczną peleryną, pospiesznie wstał i otrzepał ubrania z niewidzialnego brudu, mówiąc:
— Tak, Władco Powietrza?
Władca Powietrza uśmiechnął się do niego. Jego ciemne, falowane włosy zatańczyły na delikatnym wietrze, podobnie jak sterczące na głowie piórka.
— Mam coś dla ciebie — oznajmił wesoło. — Ta-da!
Wyciągnął rękę zza pleców, pokazując trzymane w palcach czarno-bordowe pióro.
— Woah — Souel otworzył szeroko oczy.
Przyjął prezent: gdy tylko wziął go do rąk, poczuł emanującą od niego energię, silną i niezwykle znajomą. Pierścienie w jego oczach błysnęły.
— Czuję twoją moc — oznajmił.
— Bardzo dobrze! — pochwalił go Władca Powietrza. — Widzisz, to jest przygotowany przeze mnie artefakt, specjalnie dla ciebie! Będzie cię wspierał i wzmacniał twoją moc. A ponieważ ja go stworzyłem, będziesz się czuł, jak gdybym zawsze był przy tobie.
Chłopiec przejechał palcami po piórze, po czym przytulił je do siebie.
— Dziękuję!

Podniósł powieki, pierścienie rozbłysły mocniejszym niż zwykle światłem. Przełożył pióro i kartę do jednej ręki, drugą zaś wyciągnął przed siebie. Wykonał gest.
— Wielki Władco Powietrza Aerindzie — rozpoczął modlitwę. — Twoja moc jest nieograniczona, żadna inna siła jej nie przebije. Ty, który pchasz statki na morzu, który obracasz wiatrakami na polu, który zaprowadzasz życiodajne deszcze nad uprawy.
Zaczął powoli zbliżać się do cyklonu. Wiatr wciąż się stawiał, lecz w pewnym momencie zaczął stopniowo tracić na sile. Souel wykorzystał ten moment, żeby wytworzyć kolejny, otaczający obecny wir, który obracał się w przeciwnym kierunku.
— Proszę, wesprzyj mnie swoją wielką mocą, ażebym mógł pokonać stojące na mej drodze przeszkody — kontynuował. — Niech panowanie Władcy nie spotka nigdy końca.
Dwa wiatry walczyły ze sobą niczym dzikie lwy. Słychać było świst i huczenie świadczące o tym, jak bardzo zaciekłe było to starcie. Można było jednak określić, że pierwszy wir powoli ulegał drugiemu. Że jeden lew okazał się być słabszy od swojego nowego przeciwnika.
Souel nie spuszczał gardy, w pełni był skupiony na żywiole. Poczuł wypełniającą jego ciało energię. Zmarszczył mocno brwi.
— Aerind'ihs hewua!
Machnął mocno ręką.
I w tym momencie oba wiatry się rozproszyły.
Rozległ się dźwięk upadania kilku przedmiotów na podłogę, a potem nastała cisza... która nie trwała długo, ponieważ niespodziewanie salą zawładnął okrzyk triumfu.
Uczniowie wpadli do sali, wszyscy zaczęli z podziwem klaskać w dłonie i coś jeden przez drugiego wykrzykiwać. Uwolniony z cyklonu chłopak osunął się na ziemię, chwilę poświęcił na zebranie oddechu.
Souel otworzył szerzej oczy, wziął głęboki wdech. Wytarł z czoła kilka kropli potu. Wtem złożył dłonie do modlitwy, nadal trzymając pióro i kartę.
Dziękuję bardzo, Władco Powietrza, dziękuję bardzo, bardzo, bardzo, bardzo!
Ciężko było określić, jak bardzo się cieszył. Udało mu się zażegnać katastrofę. Dał radę! Myślał, że wywieje całą salę, ale miał szczęście. Jak dobrze, że kiedyś szkolił się pod okiem kogoś tak wspaniałego, jak Władca Powietrza. Inaczej na pewno nie poszłoby mu dobrze.
Jeszcze nie spotkał się z sytuacją, w której musiałby zdusić moc kogoś innej rasy. Niby z zewnątrz czarodziej i genashi w podobny sposób operowali danym żywiołem, lecz w głębszej praktyce zasady były trochę inne. Plus kto by pomyślał, że w takim niepozornym nastolatku będzie tyle mocy? Szczerze mówiąc, brak kontroli nad nią był niebezpieczny, co idealnie zostało przed chwilą pokazane. Mało brakowało, a komuś stałaby się krzywda...
— O nie, panie Souelu!
Usłyszawszy swoje imię, odwrócił głowę. Spuścił wzrok na uczennicę, która przypatrywała mu się z wyraźnym zmartwieniem na twarzy.
— Co się stało? — zapytał niczym martwiący się o swoich podopiecznych nauczyciel. — Ktoś jest ranny?
— Tak, pan! — Palcem wskazała jego czoło.
Na te słowa Souel uniósł brwi. Dotknął opuszkami prawą część czoła, gdy je zabrał, ujrzał na nich krew. Właśnie w tym momencie, jak gdyby na znak lub jakieś zaklęcie, poczuł pieczenie. Skrzywił się nieco, ale szybko zapanował nad swoją mimiką. Przybrał spokojny, profesjonalny wyraz twarzy i uśmiechnął się pogodnie do dziewczyny.
— To nic takiego, drobna ranka — zapewnił ją. — Czy wszyscy są cali? — zwrócił się do reszty.
— Tak! — odpowiedzieli prawie chórem uczniowie.
W reakcji na to pokiwał głową. Wsunął kartę Wiatru do kieszeni, pióro zaś przypiął z powrotem do włosów. Popatrzył na podnoszącego się kruczowłosego chłopaka, szybkim krokiem do niego podszedł.
— Jesteś cały? — spytał, wyciągając rękę.
Licealista spojrzał na niego, wyglądał na przestraszonego. Powoli skierował swoją dłoń w jego stronę, lecz ostatecznie ją cofnął i o własnych siłach wstał. Poprawił swoje ubrania, przestąpił z nogi na nogę.
— T-Tak — odpowiedział niepewnie. — A pan...? Och, pan nie, nie do końca...
Souel nieco się rozluźnił. Widział wyraźnie, że chłopak nie miał złych zamiarów, a do zdarzenia doszło zupełnym przypadkiem, nie mógł więc się ani trochę na niego gniewać. Cóż, on sam, gdy był mały, miał problemy ze swoją mocą i krótko po tym, jak ją odblokował, wywołał spore zamieszanie w jednej wiosce. Ale dobrze, że kontroli można było się nauczyć.
— Mną się nie przejmuj — rzekł pogodnie. — To nic...
— CO TU SIĘ STAŁO?!
Wszyscy zamilkli, jak jeden mąż odwrócili głowy. Widząc stojącą w progu nauczycielkę klasy, która wcześniej wyszła do toalety, zamarli.
Kobieta przeleciała po wszystkich wzrokiem. Popatrzyła na porozrzucanie przedmioty oczami wielkimi niczym złote monety. Gdyby coś trzymała w rękach, z pewnością by to opuściła; dziwne, że w ogóle stała.
— To miejsce wygląda, jakby tornado przez nie przeszło! — złapała się za włosy.
— Cóż, coś w tym stylu się wydarzyło... — wtrącił jakiś uczeń, lecz zamilkł, gdy zaliczył kuksańca w brzuch od stojącej przy nim uczennicy.
Tymczasem kobieta pokręciła głową z niedowierzaniem.
— Panie Beannaithe — zwróciła się do Souela — co tu się, na Wielkiego Ao, stało?
Genashi zamrugał parę razy.
No i oczywiście, że tłumaczenie tego wszystkiego spadło na niego. Pod nieobecność nauczycielki on był jedyną dorosłą osobą, więc to on ponosił odpowiedzialność. Co sobie kobieta pomyśli? Zostawi negatywną opinię i Souel nigdy więcej nie będzie mógł brać w tamtej szkole praktyk. Choć od początku liczył na to, że nie będzie musiał zbyt wiele razy spotykać się z czarodziejskimi licealistami, taka sytuacja pozostawi plamę na jego studiach, a przez to będzie mu ciężko znaleźć pracę; jak nie znajdzie pracy, to nie zarobi, a jak nie zarobi, to nie będzie mógł się wyprowadzić z domu...
Co się najlepszego wydarzyło!
Dosłownie tylko i wyłącznie obecność uczniów powstrzymywała go od pogrążenia się w rozpaczy.
— Ćwiczyliśmy stosowanie magii powietrza w praktyce, ale jednemu uczniowi wymknęła się spod kontroli... — zaczął niezbyt pewnie.
Nie było mu jednak dane dokończyć, ponieważ nauczycielka przeniosła swoje mordercze wręcz spojrzenie na kruczowłosego chłopaka, jak gdyby duchy, bogowie, wizja czy inna nieuchwytna energia wyszeptała jej coś na ucho.
— Panie Spellman — brzmiała przeraźliwie spokojnie — czy to pańska sprawka?
Wywołany chłopak w panice spuścił głowę, cały zesztywniał niczym glina, która zaschła. Słysząc wolny stukot zapewne dobrze sobie znanych obcasów, przeszedł go dreszcz.
— Panie Spellman? — powtórzyła nauczycielka, zbliżając się do niego.
— Ja... Ja... — zająknął się.
— To nie jego wina — usłyszeli oboje.
Nim się obejrzeli, Souel stanął między dwójką, zasłaniając sobą ucznia. Kobieta podniosła na niego wzrok, uniosła jedną z intensywnie zaznaczonych kredką brwi.
— Panie Beannaithe, nie musi pan kryć uczniów.
— Rozumiem to doskonale, proszę pani — odpowiedział spokojnie Souel. — Sam uważam, że uczniowie powinni dobrze wiedzieć o swoich błędach oraz wykroczeniach, jakich się dopuścili. Właśnie dlatego muszę wkroczyć i naprostować sytuację. — Wskazał siebie dłonią.
Wziął nieco głębszy wdech.
Co ty robisz, Souel, co ty robisz?!
Nauczycielka zmierzyła go wzrokiem z góry na dół. Milczała kilka sekund, aż w końcu powoli rzekła:
— Proszę mówić.
— W trakcie prowadzenia lekcji popełniłem błąd — zaczął tłumaczyć, ważąc każde wypowiedziane słowo. — Za szybko przeszedłem do następnego poziomu, podczas gdy nie wszyscy opanowali poprzedni. Powietrze to wszechobecny żywioł, ale przez to właśnie może się wymknąć spod kontroli. Niejeden mówi, że wiatr potrafi być bardziej niebezpieczny od ognia.
Przełknął ślinę, spojrzał na w tej chwili zamyśloną nieco twarz nauczycielki, niecierpliwie wręcz wyczekując jej odpowiedzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz