19 lipca 2023

Od Raouna – Biznesplan (4/5)

Raoun przyjrzał się kobiecie, uniósł na moment jedną brew. Szczerze mówiąc, tuż przed przybyciem klientki rozmyślał pójście sobie. W końcu ile można siedzieć u szamana? Przecież było jeszcze tyle rzeczy do robienia! Na przykład sprawdzenie, co tam u starego dobrego lekarza, podenerwować Kanno, opętać kogokolwiek innego, zjeść zupę z pierogami u cioci Oledii... Właśnie, dawno tam nie był. Będzie musiał wpaść w najbliższym czasie, inaczej właścicielka zapomni o jego istnieniu.
Szaman spojrzał na klientkę, wyprostował się, pytając:
— Jaka to pilna sprawa?
— Mój syn ma jutro egzamin na prawo jazdy — zaczęła tamta — i musi zdać. Normalnie dobrze jeździ, ale w trakcie egzaminu tak się stresuje, że już cztery razy oblał. Panie, ja nie mam tyle pieniędzy, żeby mu fundować kolejne podejścia! On musi zdać, żeby wreszcie iść do pracy jak normalny człowiek!
Wysłuchawszy jej, szaman pokiwał głową. Raoun jednak wątpił, że mężczyzna wszystko zrozumiał.
— Cóż, jako szaman mogę przygotować talizman przynoszący szczęście. Pani syn jednak musi uwierzyć w jego moc, żeby...
— Pramatko, nie mogę — rzucił wtem Raoun. — Suń się.
Opętał szamana, przeciągnął się parę razy. Nie wiedział, czemu, ale koleś zawsze miał swoje ciało jakieś sztywne. Aż tak się stresował, że nie wyjdzie mu praca? To może powinien bardziej się do niej przyłożyć...
Odchrząknął głośno, przyjął pewną siebie postawę.
— Nie lękaj się, albowiem rozmawiasz teraz z Wielkim Duchem! — zawołał nieco zniżonym głosem, rozkładając ręce.
Kobieta zmierzyła go wzrokiem z góry na dół. Chwilę siedziała w absolutnej ciszy, w końcu jednak otworzyła szerzej oczy, jak gdyby coś sobie przypomniała.
— A, kojarzę! — Wskazała go palcem. — Ty jesteś tym całym Wielkim Duchem, o którym moja koleżanka wspominała! Chociaż jak tak teraz widzę na własne oczy, to nie jestem w pełni przekonana — dodała, marszcząc brwi.
Raoun nie oburzył się na ostatnie słowa. Już był przygotowany na tego typu sytuacje.
— Ho, ho, widzę, że twój umysł nie jest jeszcze czysty! Zapomnij o słowach szamana, bowiem ja, Wielki Duch, sprawię, że twój syn zda! — Uśmiechnął się pewnie. — Aż mi szkoda, że wcześniej nie przyszłaś, zaoszczędziłabyś pieniądze.
Usłyszawszy jego słowa, tamta zamrugała parę razy.
— Może pan, to znaczy Wielki Duch pomóc mojemu synowi?
— Jasna sprawa! Rozwiązałem problem podejrzeń o zdradę, toksycznego związku, znalazłem komuś partnera, polepszyłem biznes! Nie ma rzeczy, której bym nie mógł zrobić, hahaha!
Zaśmiał się głośno, zamilkł jednak, ponieważ głos szamana kompletnie nie pasował do śmiechu. Odchrząknął ponownie, poprawił swoją pozycję. Serio, jak ten koleś wytrzymywał tyle, siedząc na ziemi? Jeszcze ta poduszka była taka niewygodna. Co on tam napakował, kamienie?
Z krótkiego zamyślenia wybił go głos klientki:
— To co muszę w takim razie zrobić?
Typowe pytanie.
Typowa odpowiedź.
Wystawił dłoń, potarł kciuk o pozostałe palce. Kobieta spojrzała na gest, szybko go zrozumiała. Sięgnęła ręką do swojej krzykliwie czerwonej torebki (Raoun był przekonany, że gdzieś już ją widział), zaczęła w niej grzebać, nim jednak wyciągnęła z niej portfel, burknęła:
— Tylko nie wyłudzaj pan ode mnie tyle pieniędzy. Ja się tak łatwo nie nabiorę!
Raoun spojrzał na nią, zamrugał dwa razy.
No, takiej reakcji to się nie spodziewał. Poprzedni klienci byli skorzy do zapłaty, byleby Wielki Duch jak najszybciej spełnił ich prośbę. Nawet nie pytali o cenę – sami dawali kwotę, która wydawała im się odpowiednia; niektórzy troszeczkę przepłacali, ale bóg jakoś nie wyprowadzał ich z błędu.
— Ach, nie każę ci wyskakiwać z całego swojego dobytku — odparł zapewniającym tonem. — Siedem dyszek wystarczy.
— Siedem?! — oburzyła się nagle tamta. — Zdzierstwo! Dam trzy!
— Sześć.
— Trzy!
— Pięć.
— Trzy!
Bóg przewrócił oczami.
— Lepiej teraz dać pięć niż potem wybulić kolejną stówę na następne podejście do egzaminu. — Posłał jej wymowne spojrzenie, uniósł brew. — Mam rację?
Klientka spojrzała na niego, lecz szybko uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Z dobrą chwilę klęczała tak w milczeniu, wyraźnie się zastanawiając nad całą sprawą. Raoun w ciszy ją obserwował; myślał, że kobieta zaraz wstanie i wyjdzie z obrażoną miną. Jednakże na jego szczęście nie doczekał się tego. Dostrzegł ruch dłoni z pierwszymi oznakami starości, która wyjęła z torebki portfel i zaczęła powoli wybierać pieniądze.
— Jeśli mój syn nie zda z idealnym wynikiem, rozpowiem po całym mieście, jaki beznadziejny pan jest, żeby nikt więcej tu nie przyszedł — pogroziła, kładąc banknoty z kilkoma monetami na blat.
— Nie martw się, zda na sto procent! — zapewnił ją Raoun, zgarniając zapłatę nim tamta się rozmyśli.
Policzył kwotę, upewniwszy się, że wszystko się zgadza, schował pieniądze do kuferka. Wyprostował się, strzelił paliczkami, wziął nieco głębszy wdech.
Dobra, robota prosta. Musiał tylko opętać typka i zdać za niego prawko. Łatwizna. Może niektórzy tego nie podejrzewali, ale Raoun potrafił prowadzić samochód. Ba, samochód, motor, rower, prawie tir... mniejsza. Dobrze jeździł, załatwienie więc dla kogoś prawa do prowadzenia auta było bułką z masłem. No, chyba że...
— Ale zdał teoretyczny? — spytał wtem.
— Zdał, zdał — odpowiedziała klientka.
— To dobrze.



Słońce świeciło jasno na niebie, niebo było czyste, bezchmurne. Za oknem zapowiadała się piękna pogoda, idealna na wyjście gdzieś, lecz ci, co byli na zewnątrz, wiedzieli, że prawda była inna, bowiem wiał niby niemocny, acz dość zimny wiatr.
Stosunkowo młody mężczyzna siedział w poczekalni budynku DORD-u. Przebierał nogami, podnosił głowę na każde kroki, jakie usłyszał w pobliżu niczym małe zwierzę, które kryło się przed czyhającym na niego drapieżnikiem. Nie potrafił chwili wytrzymać bez ruchu.
Po drugiej stronie siedziała dziewczyna wyglądająca na licealistkę. Z beznamiętnym wyrazem twarzy wpatrywała się w swój smartfon, przeglądając TickTocki. Przewijała palcem, najwyraźniej nie trafiając na nic ciekawego, lecz jednocześnie kompletnie nie wykazała zainteresowania tym, co się wokół niej działo.
Mężczyzna nie wytrzymał. Wstał, zaczął chodzić tam i z powrotem; gdyby mógł, wydeptałby w podłodze rów. Zatrzymał się na moment, wyjrzał przez okno.
— Stresujesz się? — usłyszał.
Odwrócił głowę, spojrzał na dziewczynę.
— Tak — odpowiedział nieśmiało.
— Pierwszy raz? — spytała tamta.
— Nie... A ty?
Usłyszawszy to, dziewczyna przeleciała po sobie wzrokiem.
— Ta — odparła, lecz z nutą niepewności. — Ale mniejsza o mnie. Jak tobie idzie?
— Cóż... — popadł w krótkie zamyślenie. — Umiem wszystko, co trzeba zrobić na placu manewrowym. Ale jak wyjadę na drogę, wtedy... — nie dokończył.
— Rozumiem. — Pokiwała głową, po czym powróciła do przeglądania TickTocków.
Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem z góry na dół. Chwilę stał w milczeniu, w końcu jednak zebrał w sobie tyle odwagi, żeby zapytać:
— Czemu pytasz? — Starał się brzmieć możliwie jak najbardziej uprzejmie.
— Tak o — odparła krótko tamta, nie odrywając oczu od smartfona.
— A-A...
Schował ręce do kieszeni, znów wyjrzał przez okno. W pewnym momencie otworzył usta z zamiarem powiedzenia czegoś jeszcze, lecz wtem usłyszał swoje nazwisko. Odwrócił się, ujrzał już znanego egzaminatora. Pospiesznie do niego podszedł i ruszył za nim w stronę wyjścia.
Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem; gdy zniknął z jej pola widzenia, zmrużyła nieco oczy.
Kilka minut później mężczyzna stał na placu manewrowym, trzęsąc się... bardziej ze stresu niż zimna. Wzrok nerwowo wbity miał w przód samochodu, który w tym momencie wydawał się mieć twarz. Lampy złowrogo wpatrywały się w niego, zaś będąca na samym przodzie chłodnica wykrzywiała się w drobny, ale złowieszczy uśmieszek. Jakby pojazd tylko czekał, żeby zapodać biedakowi idealne oblanie egzaminu, kolejne zresztą.
Mężczyzna sięgnął ręką do kieszeni kurtki, poczuł w niej kawałek papieru. Matka dała mu jakiś talizman, twierdząc, że jeśli będzie go miał przy sobie, pomoże mu Wielki Duch... Jakby on w ogóle istniał. Nie wierzył, że jego rodzicielka aż poszła do szamana. Chociaż... Musiało jej naprawdę zależeć na tym, żeby wreszcie zdał. Czyli nie mógł jej już więcej zawieść. Musiał dać z siebie wszystko. Musiał mieć to za sobą.
Wziął głęboki wdech.
— Światła mijania są tutaj. — Wskazał ręką wspomniane lampy z przodu i z tyłu.
— Dobrze — odparł egzaminator.
Nie zadawał dodatkowych pytań. Już trzeci raz u niego ten mężczyzna zdawał, więc wiedział, że umiał on całą teorię. Nie pytał o szczegóły nawet prosząc go o wskazanie płynu chłodniczego. To akurat nie było żadnym problemem.
Poprosił o wejście do samochodu i przygotowanie się do jazdy. Kursant niepewnie wykonał polecenie. Wsiadł za kierownicę, zamknął drzwi, ustawił wpierw fotel i kierownicę, potem wszystkie lusterka. Zapiął pasy, wziął głęboki wdech. Jeszcze raz sprawdził, czy wszystko zrobił poprawnie.
— Dasz radę, Harry, dasz radę — powtarzał do siebie pod nosem. — Jestem gotowy — oznajmił głośno, spoglądając na egzaminatora.
— Dobrze, to proszę przejechać po łuku — odpowiedział tamten.
Łuk jeszcze był prosty, Harry wykonał go bez problemu. Z górką również sobie poradził. Najgorsze było dopiero potem.
Egzaminator zajął miejsce pasażera, chwilę coś notował w zeszycie, po czym, zapinając pasy, poprosił o wyjechanie z placu manewrowego.
Harry niepewnie wykonał polecenie, zatrzymał się przy wyjeździe na drogę, tuż przed znakiem STOP. Włączył kierunkowskaz, spojrzał w lewo, w prawo, przełknął głośno ślinę. Poczuł, jak jego dłonie robią się mokre, zacisnął palce mocniej na kierownicy. Spojrzał znów w lewo.
Siedzący z boku egzaminator zmierzył go wzrokiem.
— Proszę się nie stresować — powiedział spokojnie.
Wtem Harry usiadł prosto. Płynnie puścił częściowo nogę ze sprzęgła, jednocześnie naciskając na pedał gazu, gładko skręcił i ruszył główną drogą. Zmienił sprawnie dwa razy bieg, osiągnął odpowiednią prędkość, cały ten czas spokojny niczym tafla jeziora. Czując na sobie zaskoczone spojrzenie egzaminatora wykrzywił usta w lekkim uśmiechu.
Raoun wkroczył do akcji!
Odkąd Harry zawitał w budynku DORD-u, Raoun cały ten czas mu towarzyszył. Po samodzielnym zdobyciu odpowiedniej wiedzy poczekał, aż śmiertelnik ukończy zadania na placu manewrowym i przyjdzie pora na prawdziwą zabawę. No co, nie będzie za niego robił wszystkiego. Zwłaszcza że początek był beznadziejny. To, ile osób oblewało na łuku, było wręcz niesamowite. Bóg musiał się wpierw upewnić, że typ cokolwiek umiał. W końcu nie zda za kogoś, kto był ruchomą tykającą bombą na drodze.
Korzystając z chwili, wytarł dłonie o spodnie, krzywiąc się na myśl o pocie. Fuj, jak ludzie mogli się pocić? Okropność. Nienawidził tego.
Dostawszy kilka poleceń, wykonał je bez najmniejszego wahania. Płynnie zmienił pas, sprawnie zawrócił na rondzie, ładnie wyprzedził rowerzystę, który udawał, że ścieżki rowerowe po drugiej stronie ulicy po prostu nie istnieją. Aż egzaminator przyjrzał mu się uważnie.
— Bardzo dobrze panu idzie — powiedział.
— Co nie? — rzucił Raoun, wydawać by się mogło, że jest zaskoczony własnymi umiejętnościami. — Ja nie wiem, jak można tyle razy oblać! Przecież to takie proste!
Egzaminator pokiwał głową, coś zanotował w zeszycie.
— Widzę, że już się pan nie stresuje.
— No oczywiście, że się nie stresuję. Ci, co się tak bardzo stresują, nie powinni w ogóle prowadzić!
Oboje wymienili się spojrzeniami.
— Dlatego pokonałem stres — dodał pospiesznie Raoun, powracając wzrokiem na jezdnię.
Czas mijał, bóg jeździł wzorowo. Perfekcyjnie zaparkował równolegle, tutaj był z siebie naprawdę dumny. Wydostawszy się z osiedlowych uliczek, znów wyjechał na główną drogę. Dobre tempo, spokojny ruch, wszystko świetnie...
Pisk opon rozszedł się po okolicy. Egzaminator złapał mocniej swój zeszyt, spojrzał na kierowcę, który gwałtownie zahamował, ba, zatrzymał się w miejscu, tuż przed pasami.
— Czemu pan się zatrzymuje? — Nie był zły, ale bardzo zdziwiony. — Jest przecież zielone.
Raoun zmarszczył brwi, warknął cicho.
— Jak to, czemu, bo wziął i wyskoczył na pasy!
Egzaminator spojrzał przed siebie, jednak nie dostrzegł żadnego pieszego na jezdni.
— Nikogo nie ma na pasach.
— Przecież stoi! — odpalił Raoun, wskazując dłonią stojącego przed maską samochodu mężczyznę.
— Nie, nikogo nie widzę — głos egzaminatora emanował coraz większą niepewnością.
Bóg uniósł brwi. Kilka sekund błądził wzrokiem między egzaminatorem, a pieszym, gdy nagle wszystko zrozumiał. Zmienił bieg i, jak gdyby odpowiadając na krótkie trąbienie z tyłu, ruszył dalej. Przejechał perfidnie przez pieszego, gdy tamten na moment znalazł się w środku pojazdu, rzucił:
— Duchy też powinny przestrzegać zasad!
Mężczyzna stał jak wryty, podążając jedynie wzrokiem za samochodem.
Egzaminator zamrugał parę razy, odrobinę się rozluźnił. Chwilę poświęcił na namysł, w końcu jednak zapytał:
— Czy pan widzi duchy?
— Ta — odparł niezbyt zadowolonym tonem Raoun. — W takich sytuacjach chciałbym nie widzieć, ale nic nie poradzę. — Westchnął.
Oboje znów wymienili się spojrzeniami.
— To znaczy! — zawołał bóg. — Cóż, nie to, że... W zasadzie to... Aj...
Wpadł.
Gdyby nie ten cholerny pieszy...!
Jak ktoś mógł tak nonszalancko wparować na jezdnię?! Nie przeszło mu ani razu przez myśl, że za kółkiem mogła siedzieć osoba, która go normalnie widziała? Na pierwszy rzut oka duchy wyglądały zupełnie tak samo jak ludzie, ciężko więc było je odróżnić. Szczerze mówiąc, Raoun nieraz miał z tym sceny. I tak, jak w Ma'ehr Saephi nikt się nie dziwił na widok Boga Spirytyzmu rozmawiającego z powietrzem, tak tutaj ludzie czasami dziwnie reagowali. Jakby wcale nie mijali się na ulicach z wampirami, zmiennokształtnymi i innymi bajerami.
Egzaminator więcej się nie odzywał. Zaczął coś notować w zeszycie, Raoun próbował podejrzeć, lecz nie mógł na długo odrywać wzroku od jezdni. Przygryzł na moment dolną wargę.
Oby nie poleciały punkty, oby nie poleciały punkty...
Jakiś czas później Harry otworzył oczy, zamrugał kilkukrotnie. Rozejrzał się pospiesznie, uniósł brwi. Nie znajdował się już przed główną drogą, a na parkingu pod budynkiem DORD-u. Potarł ręką powieki. Ewidentnie nie miał pojęcia, co się stało. Spojrzał na siedzącego z boku egzaminatora, który coś pisał na kartce.
— No, w tamtym momencie to zatrzymał się pan gwałtownie — mówił mężczyzna — ale postęp był tak duży, że mogę na to przymrużyć oko. — Wręczył mu kartkę. — Gratuluję i szerokiej drogi — dodał z uśmiechem.
Harry w panice spojrzał na wynik.
— Z-Zdałem? — zapytał niepewnie.
— Tak.
Chwila ciszy.
— Dziękuję, bardzo dziękuję! — zawołał. — Dziękuję bardzo!
— Nie ma za co — odparł egzaminator.
Harry pożegnał się, wysiadł z auta, zachwiał się, lecz w porę odzyskał równowagę. Odszedł kawałek, wyciągnął z kieszeni kurtki komórkę, drżącymi palcami wybrał numer z listy kontaktów i zadzwonił.
— Mamo, zdałem! Ja zdałem! — W jego oczach zakręciły się łzy.
— Naprawdę? — odezwał się podekscytowany głos po drugiej stronie. — Tak się cieszę! Widzisz? Wielki Duch pomógł!
— Tak, pomogłem! — rzucił stojący obok Raoun.
Wykonał swoją pracę praktycznie wzorowo. Już nawet nie mógł się doczekać kolejnych klientów. To całe pomaganie nawet mu się podobało; choć on to traktował jak wykonywanie usługi. Dostał zgłoszenie, zapłatę, więc zrobił to, co miał zrobić. Ot taki biznes...
Otworzył szeroko oczy, zamarł na moment.
— EUREKA! — zawołał wtem na cały głos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz