— Tang.
— Su.
— Yuk.
— Tang.
— Su.
— Yuk.
— Tang.
— Yuk.
— A! Wpadłeś!
Raoun klasnął w dłonie, wielce uradowany, jak gdyby wygrał wejściówki do spa. Z kolei stojący przy nim kucharz spuścił głowę z miną dziecka, które upuściło loda.
— Panie Giordano.
Słysząc to nazwisko bóg odwrócił głowę, podniósł wzrok na wiszącą nad nim kucharkę. Kobieta posyłała mu zniecierpliwione spojrzenia; szturchnęła swojego kolegę w geście, by tamten się opamiętał. Drugi kucharz wyprostował się nagle, odchrząknął niezręcznie, wycierając chwilę dłonie o swój fartuch, a następnie chowając je za plecami.
— Hm? — Raoun uniósł brew, w duchu ciesząc się, że szybko przyzwyczaił się do reagowania na nazwisko krytyka kulinarnego.
— Proszę jeść — subtelnie, z niewinnym uśmiechem ponagliła go kucharka. — Wystygnie.
— Ach, no tak, jak mogłem zapomnieć!
Poprawił metalowe pałeczki w dłoni, które uderzając o siebie cicho zabrzęczały. Nie zwlekając dłużej pochwycił w nie kawałek mięsa i włożył go do ust.
Zagryzł parę razy.
Otworzył szeroko oczy.
Mmmmmmm! Soczysta wieprzowinka zamarynowana w winie ryżowym, w chrupiącej panierce z mąki ziemniaczanej z nutą imbiru, skąpana w słodko-kwaśnym sosie! Czuję, jakby moje kubki smakowe rozpuszczały się od tak wspaniałego smaku! Spróbował warzyw i grzybów. Świeżutka marchewka, ogórek szklarniowy, uszak bzowy idealnie niosący z dokładnością czarodzieja przygotowany sos! Pociągnął nosem, niesamowicie wzruszony. Ach, ten Massimo, jego kubki smakowe są tak rozwinięte! Jak dobrze, że go wyłapałem wtedy w tamtej restauracji!
— Panie Giordano.
— Hm? — odparł odrobinę łamiącym się głosem Raoun, który z racji, że należał do Giordano i był naturalnie skrzypliwy nie brzmiał za dobrze.
Kucharka przyglądała się uważnie jego twarzy. Spojrzała na oczy w smutnym kształcie.
— Wszystko w porządku? — zapytała wolno.
Raoun zamrugał parę razy, dopiero teraz zdał sobie sprawę, że po okrągłym policzku krytyka spłynęła drobna łezka. Jednym zgrabnym ruchem ją otarł, niedyskretnie pociągnął nosem, przytakując.
— Wasz tangsuyuk jest wyborny — powiedział z pełną buzią.
Usłyszawszy jego słowa, obydwoje kucharze niemal podskoczyli z radości. Przybili sobie piątkę, kobieta objęła ramię swojego partnera, żywiołowo przeskakując z nogi na nogę. Nikt się jednak nie dziwił ich zachowaniu – w końcu zostali pochwaleni przez jednego z największych recenzentów w całym świecie, samego Massimo Giordano. Równie dobrze mogliby wygrać główną nagrodę w loterii. Chociaż Raoun na ich miejscu to by wolał kasę...
Pomocnik na konkursie podszedł do stołu, by zabrać talerz, lecz ku jego sporemu zaskoczeniu został powstrzymany przez samego krytyka. Raoun pacnął dłoń mężczyzny, na co tamten odrobinę się wzdrygnął. Nie rzucił jednak żadnym niemiłym słowem, a przeprosił, po czym trochę niepewnie się odsunął. Bóg odprowadził go wzrokiem, zacmokał pod nosem z dezaprobatą. Nie będzie mi jakiś śmiertelnik zabierał jedzenie spod nosa! Mi, Wielkiemu Bogu Raounowi! W rodzinnych stronach nikt by nawet nie myślał o popełnieniu tak karygodnego grzechu!
Westchnął cicho, zwilżył językiem usta.
Gdyby tylko wiedzieli, kim jestem!
Oczywiście zjadł danie do końca; mało brakowało, a by jeszcze oblizał talerz. Wszyscy zebrani na sali obserwowali go z różnymi minami, choć jedno było pewne – nikt nie miał pojęcia, co się dokładnie działo.
Następny członek konkursu powoli podszedł ze swoim daniem, zapewne niezbyt wiedząc czy Massimo Giordano nie potrzebuje czasem przerwy. Ku jednak jego niemałemu zaskoczeniu krytyk z niespodziewanym wręcz uśmiechem na twarzy przyjął następny tangsuyuk, który z równie wielkim smakiem co przy poprzednim zjadł.
Podobnie było i z trzecią porcją.
I z czwartą.
I z piątą.
Pół godziny później ludzie odprowadzili wzrokiem Giordano, który musiał się udać na odpoczynek, bowiem tak dużo zjadł, że nie dałby rady od razu ogłosić wyników. Wciąż opętujący go Raoun usiadł na kanapie w małym pomieszczeniu. Odetchnąwszy ciężko pociągnął porządny łyk gorzkiej herbaty, którą na jego polecenie zaparzył ktoś z obsługi.
— O Pramatko, ale się najadłem! — rzucił do siebie. — Chociaż w prawdziwym ciele dałbym radę pociągnąć jeszcze z trzy porcje, zwłaszcza że były one dość małe.
Skrzywił się nieco na myśl o swojej dawnej potędze, dopadła go nagła nostalgia. Pokręcił jednak głową, próbując odrzucić negatywne myśli. W końcu powróci w pełnej krasie, na pewno, na sto dziesięć procent! Powróci i... I może zostanie degustatorem! Będzie jeździł po restauracjach, jadł co chciał, za darmo, bo wszyscy, których odwiedzi pomyślą sobie: Wow to bóg Raoun, trzeba go ugościć, a może szepnie innym dobre słówko o naszej skromnej knajpce! A jak powróci do oryginalnego tytułu to już w ogóle wszyscy będą omo, omo. O tak, tak zrobi. Niech tylko zdobędzie ciało na stałe!
— Dobra, trzeba będzie się zwijać — wymruczał, zmieniając pozycję. — Ile można siedzieć w ciele jakiegoś zgreda...
Już miał wyskoczyć z ciała, lecz w ostatniej chwili się powstrzymał. Wyprostował się na kanapie, pociągnął kolejny łyk herbaty, a następnie wstał i udał się z powrotem na salę główną.
Zjadł tyle to teraz wypadałoby osobiście wydać werdykt. W końcu biedny Massimo jak się ocknie i zobaczy, że trzeba ocenić jedzenie, którego nawet nie spróbował to zgłupieje. Raoun będzie wielkoduszny: wyręczy go z tego zadania.
Stanął na środku sceny, odchrząknął głośno, zwracając tym uwagę wszystkich. Odczekał, aż zapadnie cisza, po czym rozpoczął swoją przemowę:
— Każdy tangsuyuk był przepyszny i nie mogłem się oprzeć żadnemu. Naprawdę, zjadłem wszystkie i czuję się teraz, jakbym zamiast z wody był w siedemdziesięciu procentach z tangsuyuku! — Na chwilę przerwał, by nacieszyć się rozbawieniem zebranych. — Powiedziałbym, że potem będę zbierał żniwa z przejedzenia, ale tak nie będzie haha! — zaśmiał się głośno na żart, który tym razem tylko on zrozumiał. — No dobra. — Odchrząknął. — Po długim, ale to jakże długim, a także niezwykle trudnym namyśle zadecydowałem, że zwycięzcą zostaje... — zrobił dramatyczną pauzę — restauracja Rong!
Wszyscy zaczęli bić brawa, podczas gdy para kucharzy skoczyła sobie w ramiona. Kobieta przytuliła mocno partnera, piszcząc z radości, mężczyzna wykonał z nią pełny obrót niczym tancerz na występie. Zwycięzcy zostali poproszeni o wyjście na środek odebrać statuetkę, czek oraz pokaźny bukiet kwiatów. Ach, jeszcze ustawili się do zdjęcia. Raoun ułożył palce prawej dłoni w V-sign, wyszczerzył zęby, odrobinę mrużąc oczy.
Fotograf wykonał kilka zdjęć, pokazał je. Bóg spojrzał na recenzenta, zmarszczył brwi, widząc białe źrenice. Dobra, nikt nie zauważy.
Chodził po podjeździe do garażu, próbował kopnąć rosnące obok kwiatki, lecz jego stopa za każdym razem przenikała przez nie. Nie przejął się tym jednak ani odrobinę – w zasadzie to robił cokolwiek, żeby zabić czas.
Drzwi od sporego domu otworzyły się, na zewnątrz wyszedł Massimo Giordano, na odchodnym jeszcze coś wołając do swojej żony. Tupnięciem poprawił buta, zszedł z ganku i podszedł do swojego samochodu, który już czekał na podjeździe. Raoun odwrócił głowę, widząc krytyka czym prędzej do niego przydreptał.
— O, jesteś — powiedział. — Słyszałem, że dzisiaj jedziesz do restauracji Rong, więc pomyślałem, że potowarzyszę.
Giordano odblokował kluczykiem auto, wsiadł za kierownicą, rzucając swoją teczkę na tylną kanapę. Raoun przeniknął przez drzwi i zajął miejsce pasażera, przeciągnął się nieco.
Samochód ruszył. Recenzent wyjechał na drogę, skierował się w stronę miasta. Potarł palcami oczy, gdy stanął na światłach, użył kropli nawilżających. Kiedy zaświeciło się zielone, pojechał dalej. Nieco nerwowym ruchem wyłączył radio; bóg już teraz musiał przyjrzeć mu się dokładnie.
Giordano dzisiaj wyglądał na naprawdę przygnębionego, jakby jakaś tragedia na niego spadła. Raoun nie wiedział, o co mogło pójść, ponieważ nie wnikał w jego życie prywatne, więc nie mógł się domyślać czy to było coś powiązanego z rodziną, pracą, czy może...
Och.
Już wiedział, o co pewnie chodziło.
Poprawił swoją pozycję w fotelu, cicho odchrząknął. Spojrzał przez boczne okno, jakiś czas obserwował budynki, które pojazd mijał. Splótł palce dłoni, wydał z ust dźwięk pop. Dopiero po krótkiej chwili odwrócił głowę i popatrzył na recenzenta.
— Cóż... — zaczął wolno, przeciągając słowo; uciekł wzrokiem gdzieś na bok. — Tak sobie pomyślałem nad tym trochę i... i zdałem sobie sprawę, że, hm, że już parę razy cię opętałem i chyba zacząłeś zauważać pewne dziwne rzeczy, co?
Spojrzał na Giordano.
— Zauważyłeś — stwierdził, krzywiąc się niezręcznie. — No dobra, trochę się zagalopowałem. A miałem nie nękać innych. Jeszcze ktoś nieodpowiedni mnie nakryje i będzie problem — rzucił na marginesie. — Ale! Przestanę! Serio! Zostawię cię w spokoju. Dzisiaj będzie ostatni raz! Najostatniejszy! Daj mi tylko jeszcze trochę posmakować twoimi zmysłami jedzenie z Rong...
Samochód skręcił, Raoun popatrzył na drogę. Uniósł brwi. Nie jechali już w stronę restauracji. Wręcz przeciwnie, skierowali się prosto na parking przed szpitalem. Bóg zmierzył wzrokiem budynek, otworzył szerzej oczy. Czemu tu zajechali? Coś się stało? Coś się działo? Skąd ta zmiana kursu? Tyle pytań nasuwało mu się na myśl, że o mało nie przegapił wysiadki.
Wyskoczył z auta, dogonił zmierzającego w stronę głównego wejścia Massimo. Przyjrzał mu się z góry na dół, zmarszczył brwi w konfuzji.
— Czemu tu idziesz? — zapytał, dobrze wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi bezpośrednio od recenzenta.
Weszli do środka, powitał ich wielki hol. Raoun rozejrzał się dookoła. Jak tak teraz tu był to zdał sobie sprawę, że wcześniej był w szpitalu tylko dwa razy: jak poszedł z Kanno i jak postanowił sam sobie pozwiedzać. To był jego trzeci.
Chwila, prawie zgubił Giordano.
Potruchtał za nim, przenikając przez krzątające się pielęgniarki oraz kilku pacjentów. Widząc, że Massimo siada na jednym z plastikowych krzesełek czym prędzej zajął miejsce tuż obok. Przeleciał wzrokiem po znajdujących się najbliżej drzwiach, przytaknął.
— Wah, idziesz do lekarza? — to brzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. — Przeze mnie? Kurde — rzucił mniej przejęty niż powinien być.
Poprawił kaptur bordowej bluzy, schował ręce do kieszeni czarnej kamizelki. Chwilę tak siedział, rytmicznie wykrzywiając usta w różne strony, w końcu jednak nie wytrzymał i wstał. Zaczął spacerować po korytarzu, ukradkiem zaglądając po kolei do gabinetów. Ciekawe, jak to jest opętać lekarza. Pewnie nic nadzwyczajnego w jego przypadku. Dopóki nie uda mu się w jakiś sposób posiąść wiedzy medycznej to nawet w ciele międzyświatowej sławy kardiochirurga poczuje się jak zwykły, przeciętny śmiertelnik.
— Pan Giordano? — usłyszał.
Odwrócił głowę, spojrzał na drzwi, zza których lekarz szukał wzrokiem recenzenta.
— Cholera — syknął pod nosem.
Massimo podniósł wzrok na doktora.
— Tak?
— Zapraszam do gabinetu — odpowiedział tamten, po czym zniknął za drzwiami.
Giordano wstał, już miał iść, lecz niespodziewanie się pochylił. Sprawnie zakrył oczy, których źrenice na moment błysnęły bielą, trzy sekundy później ponownie ruszył.
Wybacz, Massimo, ale ja się tym zajmę.
Okupujący ciało krytyka kulinarnego Raoun wszedł do gabinetu, zamknął za sobą drzwi. Zajął miejsce na krześle przed biurkiem, po którego drugiej stronie już siedział lekarz.
Bóg pospiesznie przeleciał wzrokiem po pomieszczeniu. To był jego pierwszy raz, kiedy był pacjentem w szpitalu. To znaczy, tak w rzeczywistości nie był żadnym pacjentem, ale teraz musiał jednego udawać, więc nie miał tyle pewności a propos tego czy pójdzie jak nóż po maśle. Starał się jednak wierzyć, że da radę. Zresztą, był Wielkim Bogiem Raounem.
— Zanim podzielę się nowiną o lekarstwie na pański problem, zapytam jeszcze czy w ciągu tych paru dni miał pan jakiś kolejny epizod z amnezją? — doszło jego uszu.
Odwrócił głowę, popatrzył na stosunkowo młodo wyglądającego lekarza, który teraz posyłał mu pytające spojrzenie. Czyli Massimo już raz był na wizycie.
Zmrużył nieco oczy. Epizod z amnezją? To w ogóle ma jakąś nazwę? Chwila, co to za nazwa? Po prostu go opętuję?
— Jest lekarstwo? — zapytał, odrobinę się nachylając do przodu.
— Cóż, istnieje pewna metoda, którą właśnie panu polecę — odpowiedział doktor.
— Och.
Słysząc to, lekarz popatrzył na niego z nutą zdziwienia. Uniósł jedną brew.
— Och? — powtórzył.
Okej, Raoun, zaczynasz działać, za trzy, za dwa, za jeden...
— Hm, bo już nie potrzebuję leczenia.
No to typ pojechał. Nawet sam doktor, jako jedyny z zebranych w tym pomieszczeniu cokolwiek wiedzący o medycynie, wyprostował się w swoim fotelu, który cicho zaskrzypiał.
— Nie potrzebuje pan leczenia? — Skrzyżował ręce na piersi. — Co za niespodzianka.
— Nie potrzebuję — odparł twardo Giordano. — Żona poleciła mi szamana, który powiedział, że to po prostu zła energia wynikająca z przemęczenia pracą.
Jeśli istniałaby nagroda za kreatywnego inaczej kłamcę, Raoun z pewnością by ją zgarnął – może i dwa razy. Nie mógł po prostu powiedzieć, że już nie ma tych całych epizodów z amnezją... W sumie to naprawdę nie mógł. A może...? Ach, tak czy siak już rzucił jedno, więc teraz nie dało się wcisnąć drugiego.
Poprawił koszulę, jaką nosił pod marynarką, przeklinając krytyka za to, że nie mógł się on pogodzić z faktem, że powinien albo zacząć nosić większe ubrania, albo wziąć się w garść i pozbyć się kilku centymetrów w pasie. Zamiast do jedzenia to chyba lepiej by było, gdyby bóg go opętywał do ćwiczeń.
Tak właściwie to co go to obchodziło. Jego własne ciało było idealne...
— A to ciekawa diagnoza — stwierdził po krótkim namyśle lekarz.
Raoun umiał określić po jego głosie, że mężczyzna nie był zbytnio przekonany. Czyli musiał dalej wciskać mu jakiś kit.
— Tak przez ostatnie kilka dni się zastanowiłem i rzeczywiście to może być przez pracę — powiedział wolno. — Najwyraźniej nawet zawód krytyka potrafi w końcu wymęczyć. Też przyznam, że zaniedbałem nieco relację z moją żoną, Juliettą. Może to znak od bogów, że powinienem wziąć wolne i dobrze je wykorzystać. Wykorzystać na healing.
Rozłożył nieco ręce, jakby chciał w ładny sposób zaprezentować ostatnie słowo. Ukradkiem przyjrzał się doktorowi.
Okej, szybki plan B: jak lekarz nie łyknie to nawymyśla coś o wyczerpującym ocenianiu żarcia. Czyli w sumie dalej plan A. Ech...
Damy radę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz