18 lipca 2023

Od Raouna do Bashara

Bashar nie był głupi. Po akcji na sali operacyjnej na pewno się domyślił, że Raoun miał swoje limity. Osobiście bogu niezbyt się to podobało, głównie dlatego, że nie lubił zdradzać komukolwiek swoich aktualnych słabości; już bez tego inni, widząc go w takim stanie, brali za co najwyżej cień boga. Dzielenie się ograniczeniami wcale tutaj nie pomagało.
Nic jednak nie mógł na to poradzić, zwłaszcza że odkrycie przez lekarza tego sekretu było zaledwie kwestią czasu. Czuł, że bawiąc się w doktora wcześniej czy później limit opętywania wyjdzie na jaw. Nie przypuszczał jedynie, że nastąpi to tak szybko.
Jeszcze ta cała prośba. Jak bardzo się w głębi cieszył, że nie był bogiem, który musiał spełniać życzenia. Pramatka wykonała świetną robotę, dając swoim bogom w pełni wolną wolę. Aczkolwiek nie mechanizm próśb w tym momencie zaprzątał mu umysł, a same słowa Bashara: dowód na to, że wiedział coś o limicie, ale też dziwnie dobrane, w sposób... niepodobny do niego.
— No nic, idę — rzucił lekko, wstając. — Mam inne sprawy na głowie. A ty sobie posiedź i podumaj. Mam nadzieję, że na następny raz bardziej ochoczo skorzystasz z mojej pomocy. I że się nie będziesz tyle zamartwiał śmiercią pacjenta, inaczej przykry z ciebie lekarz — dodał na odchodnym.
Bez jakiegokolwiek pożegnania odwrócił się na pięcie i opuścił gabinet, tradycyjnie przenikając przez drzwi.
Szedł spacerowym krokiem korytarzem, minął recepcję, lecz zatrzymał się, gdy usłyszał głos Rose:
— Doktor Karim przeżywa utratę pacjenta.
— Cóż, to nic przyjemnego — stwierdziła Grace, siadając przed monitorem.
— Trochę się zdziwiłam, gdy usłyszałam od Iwony, że doktor Ink zemdlał na sali.
Usłyszawszy to, Raoun odwrócił w ich stronę głowę. Grace zrobiła podobnie, spojrzała na koleżankę i uniosła wysoko brwi.
— Naprawdę? — głos jej zdradzał zdziwienie. — Przecież wcześniej tak dobrze mu szło.
— Właśnie też nie rozumiem. Iwona jeszcze powiedziała, że doktor Karim dziwne się zachowywał. Jak gdyby dopadł go stres.
— Stres? Doktor Karim tak łatwo się nie stresuje.
W odpowiedzi Rose wzruszyła ramionami.
— Nie mam pojęcia, co dokładnie się stało. Brzmi jednak tragicznie...
Trzask.
Pielęgniarki zerwały się jak poparzone, na znak odwróciły głowy w kierunku, z którego dobiegł ten nagły dźwięk. Grace wstała, wyjrzała zza blatu recepcyjnego. Jej oczom ukazał się rozbity na podłodze kubek z porozrzucanymi długopisami. Otworzyła szeroko oczy, rozejrzała się dookoła. Nie dostrzegła jednak nikogo ani niczego, co mogłoby to spowodować.
Raoun stał z boku, obserwował pielęgniarki zbierające długopisy i fragmenty kubka, zaciskając obie pięści, aż kłykcie pobladły. Przygryzł dolną wargę, nie marszczył brwi, lecz w oczach widać było wyraźnie złowrogi błysk.
Był zły. Bardzo zły. Ale jeszcze bardziej był sobą zawiedziony. Wszystko szło dobrze: świetnie spisywał się w roli asystenta, Bashar aż przyzwyczaił się do jego pomocy, razem tworzyli świetny chirurgiczny duet... do czasu, jak Raoun opuścił ciało Eachana. Gdyby tego wtedy nie zrobił, gdyby odczekał jeszcze chwilę, te kilka sekund. Gdyby mógł śmiertelnika ponownie opętać. Gdyby był prawdziwym Bogiem Spirytyzmu, a nie jego resztkami...
Choć spędził w tej formie krótko (na tle długowiecznego boskiego życia), zdążyło się do niego dobrać tyle sytuacji, przez które mocno pożałował tego, co zrobił w przeszłości. Gdyby postąpił inaczej, gdyby nie postanowił zemścić się na tamtej pomniejszej bogince... Mógł po prostu ją nastraszyć. A tak to wszedł za skórę jej wielbicielowi, który znalazł sposób, by go zapieczętować...
Nie.
Od początku nie powinien tak lekceważąco traktować tego świata. Nie postrzegać jako piaskownicy na sąsiednim podwórku.
Koniec. Musiał zdobyć nowe ciało. Odzyskać dawną potęgę. Powrócić do bycia prawdziwym Bogiem Spirytyzmu. Wielkim i potężnym.
Ale oczywiście nie mógł tego zrobić w ciągu najbliższych dni.
Przepełniony gniewem jeszcze strącił z blatu pudełko chusteczek, po czym zabrał się i poszedł.



Minął tydzień, odkąd ostatni raz był w szpitalu. Nie przychodził głównie dlatego, żeby nie pokazać swojego przykrego stanu i utrzymać Bashara w przekonaniu, że coś jeszcze miał do roboty. Przesiedział więc ten czas w mieszkaniu Kanno, oglądając telewizję do czasu, aż tamten kazał mu znaleźć inne zajęcie. Też czarodziej pochwalił się pomysłowością, ponieważ wysypał na stół puzzle i kazał bogu układać. Układać. Puzzle. Bóg-duch.
No i co, no i siedział Raoun trzy dni, układając puzzle, a przynajmniej próbując, bo przenoszenie małych, lekkich, tekturowych kawałków bez materialnego ciała było trudniejsze niż mogło się wydawać.
— Kanno, znowu się skleiły!
Z głośnym jękiem położył głowę na stole, na szczęście nie burząc puzzli. Wydął usta niczym małe dziecko, któremu coś nie wychodziło.
— Pokaż.
Grający w tym teatrzyku rolę matki Kanno przerwał krojenie papryki. Podszedł do stołu, spojrzał na w niewielkim stopniu ułożony obrazek, od razu doszukał się niepasującego kawałku, który odczepił od reszty. Ponieważ puzzli wcześniej nikt nie otwierał (nieudany prezent od matki), nie były wyrobione i niektóre fragmenty trzymały się na tyle mocno, że niematerialne palce nie potrafiły ich rozdzielić. Przynajmniej nie były to klocki Dego. Swoją drogą to dobry pomysł na kolejne zajęcie. Ale mniejsza.
Po uratowaniu puzzlowego świata Kanno wrócił do robienia śniadania. Raoun odprowadził go wzrokiem, spojrzał z powrotem na układankę.
Co jak co, ale puzzli to on nie lubił – doszedłszy do takiego wniosku, kontynuował układanie.
Jakiś czas później Kanno dosiadł się do stołu z gotowym śniadaniem. Pociągnął niewielki łyk kawy, po czym zabrał się za kanapki. Wziął ze sobą książkę, lecz jak na razie jej nie otworzył. Z niezbyt znanych przyczyn zamiast czytania wybrał obserwowanie Raouna.
— Czyli rozpoczniesz oficjalne poszukiwania ciała? — zahaczył o temat.
— Ta... — odparł tamten, dalej skupiony na puzzlach. — Bycie duchem ma wady. Zresztą, z oryginalną mocą mogę swobodnie przeskakiwać między formą materialną i niematerialną. Z automatu lepsza sytuacja.
Kanno pokiwał głową, jak gdyby z czymś się zgadzał. Pociągnął kolejny łyk kawy.
— A masz już jakiś plan? Czy po prostu będziesz opętywał wszystkich po kolei, aż trafisz na odpowiednie ciało?
— Nie no, muszę znaleźć kogoś. — Dołączył do grupy kolejny kawałek. — Ech, żeby to tylko było proste.
— Ta, jakby jakieś bóstwo się o tym dowiedziało, to mogłoby być dla ciebie nieciekawie.
— A to mnie już nie interesuje. Gdyby rzeczywiście ktoś chciał mi coś złego zrobić, już dawno by to zrobił. Nie wzruszę się nawet, jak któreś z tutejszych bóstw się o tym dowie. Nie, żeby byłyjakoś specjalnie potężne — dodał, wzruszając ramionami.
Nastała cisza. Raoun w milczeniu walczył z puzzlami, Kanno zaś kontynuował śniadanie.
Szukanie ciała nie zapowiadało się przyjemnie. Może świat był przepełniony mieszkańcami, ale przez zewnętrzne podobieństwo do siebie niełatwo było znaleźć zwykłego człowieka. Ponadto, jeśli Raoun chciał to zrobić w sposób, hm, odpowiadający społeczeństwu, to, cóż... po prostu się nie dało. Społeczeństwo kazałoby mu zdobyć zgodę potencjalnego dawcy ciała, ale kto normalny by się zgodził? No właśnie. A jak barbarzyńsko ukradnie ciało i się ktoś o tym dowie, to będzie musiał się nastawić na kolejne czterysta lat w zapieczętowaniu. Wtedy to i bogowie z Ma'ehr Saephii o nim zapomną; jego wierni pewnie już dawno go spisali na straty.
Z dobrą chwilę tak siedzieli, aż w końcu bóg rzucił:
— W ogóle która godzina?
Czarodziej spojrzał na wiszący na ścianie zegar.
— Dziewiąta trzydzieści siedem.
— Już? — zdziwił się.
Podniósł wzrok znad puzzli, również popatrzył na zegar.
— Assa! — zawołał z nagłym entuzjazmem. — Rzucam te puzzle w pieruna!
Wstał i, nie dając blondynowi żadnych wyjaśnień, w kilku susach opuścił mieszkanie. Kanno podążył za nim wzrokiem, gdy stracił go z oczu, pokręcił lekko głową, żeby sekundę później powrócić do śniadania.
Raoun skorzystał z darmowej, ekhem, w jego oczach, ekhem, komunikacji miejskiej, żeby w pół godziny znaleźć się pod bardzo znajomym budynkiem. Zmierzył wzrokiem białe ściany, wykonał głęboki wyimaginowany wdech i pewnym krokiem przekroczył próg. Tak oto powrócił do szpitala.
Szedł korytarzem, przywitał się z twarzami, które kojarzył. Przekopiował ubrania od Newrona, skomentował włosy Rose, przeprosił Grace za kubek, pstryknął palcami do pacjenta z zeszłego tygodnia...
Wróć.
Zatrzymał się na wpół kroku, wykonał obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Zamrugał parę razy, spojrzał na jedną z kanap, gdzie siedział duch pacjenta z tamtej jakże niefortunnej operacji. Podeszłego wieku mężczyzna zauważył go; pomachał i ruchem ręki kazał podejść. I żeby było zabawniej, Raoun podszedł. Nie dlatego, że posłuchał. Żądał wyjaśnień.
— A co ty tu robisz? — rzucił mniej przyjaźnie niż z początku przypuszczał.
— A siedzę sobie — odparł spokojnie tamten.
— Nie zamierzasz przejść do zaświatów?
— Na razie nie mam w planie.
Pięknie. Raounowi absolutnie nie spodobała się ta odpowiedź. Przestąpił z nogi na nogę, skrzyżował ręce na piersi.
— To chociaż idź gdzieś, czemu akurat szpital?
— Byłem w innych miejscach, ale postanowiłem się jeszcze rozejrzeć.
— Rozejrzyj się gdzie indziej — rzekł zniżonym głosem.
Nie chciał, żeby ten duch tu się kręcił i samą swoją obecnością ciągle mu przypominał o tamtej operacji. Specjalnie cały tydzień siedział w domu, oglądając telewizję oraz układając puzzle, żeby potem z czystym umysłem tu przyjść i kontynuować zabawę, a nie dbać o potrzebę socjalizacji ducha.
Odwrócił się, już miał iść, lecz od tego powstrzymał go głos mężczyzny:
— W ogóle ten lekarz, który mnie operował, złożył wypowiedzenie.
— ŻE CO?! — Spojrzał na niego, wybałuszył oczy. — BASHAR ODSZEDŁ?!
— Nie, nie doktor Karim. — Pokręcił głową. — Ten drugi. Ten młody.
— A — na chwilę zamilkł. — Eachan odszedł?
A to nowina. Nie spodziewał się, że młody rezydent tak szybko odejdzie. Myślał, że może jednak wytrzyma jeszcze trochę, jakoś się pozbiera. W końcu wielu świeżo upieczonych lekarzy musiało się wpierw przyzwyczaić do widoku wnętrzności, które trzeba było naprawić. Niestety najwyraźniej ścieżka medycyna nie była mu pisana. Tylko ciekawe, jak w takim razie ukończył studia. Ech, pewnie miał bogatych rodziców...
Kurde, trochę szkoda, że odszedł. Może jakby Raoun trochę dłużej go opętywał, to by przejął na stałe jego ciało. I jeszcze przez dłuższy czas mógłby pobyć sobie tym samym lekarzem, zbudować lepszy teamwork z Basharem i tak dalej. Chociaż nie wiedział, czy Eachan na pewno był człowiekiem. Jeśli by się okazało, że należy do innego gatunku, cały plan poszedłby się walić. Może to dobrze, że go już tu nie ma.
— Właśnie — zaczął duch — z tego, co pamiętam, rozmawiałeś normalnie z doktorem Karimem, ale mnie już nie widział ani nie słyszał. Dlaczego?
Raoun spojrzał na niego, zmarszczył jedną brew.
— Cóż, nie jesteśmy z tej samej doniczki — odpowiedział pysznym tonem. — Ty jesteś ledwie duchem, ja zaś kimś o wiele lepszym.
— Kim?
— Nie zasługujesz na odpowiedź.
Pacjentowi nie mogła się ta wypowiedź spodobać. Prychnął niczym gburowaty dziadek, wyprostował się z zamiarem powiedzenia czegoś, lecz Raoun nie dał mu nawet ust otworzyć, ponieważ zgrabnie go wyprzedził, kierując temat w inną stronę.
— W sumie dziwne, że Bashar cię nie widzi — rzekł, chwilowo podpierając dłonią podbródek. — Myślałem, że tacy jak on widzą duchy. A może nie wszyscy... — Kilka sekund dumał. — Nie skłamię, chciałbym to sprawdzić. Tylko gdzie ja znajdę drugiego takiego?
Poczuł na sobie wzrok. Odwrócił głowę, spojrzał na stojącego kawałek dalej, młodo wyglądającego chłopaka, który ewidentnie ich obserwował – co więcej, gdy ich spojrzenia się spotkały, popatrzył gdzie indziej. Raoun szybkim krokiem ruszył jego stronę, tamten zaczął iść od niego, wepchał do buzi ostatni, choć całkiem spory fragment trójkątnego kimbapu, który akurat jadł. Nie było jednak mu dane uciec, bowiem niespodziewanie bóg przeniknął przez niego i zastawił (na tyle, ile mógł niematerialny byt) drogę, rozkładając przy tym ręce.
— Choeła jana! — wymemłał chłopak.
Włos na końcu jego ogona zjeżył się, on sam zaś prawie się zakrztusił ryżem.
Raoun stanął blisko niego, na tyle, by wyczuć odpowiednią energię. Gdy udało mu się określić rasę nieznajomego, odsunął się na dwa kroki, by dać mu przestrzeń i opuścił ręce.
— Ja tylko jedno pytanie — wytłumaczył.
Chłopak zmierzył go wzrokiem z góry na dół. Z dobrą chwilę milczał, ciężko było stwierdzić, czy od niepewności, czy po prostu jedzenia.
— Ale bez nawiedzania — rzekł twardo, gdy przełknął kimbap. — Mam wystarczająco dużo rzeczy na głowie.
— Co? Nie, nie będzie nawiedzania — zapewnił go pospiesznie bóg. — Jedno pytanie, nic więcej.
— Okej, dajesz. Tylko szybko, bo mnie inni wezmą za wariata. — Machnął raz ogonem niczym nieprzyjazny kot, ukradkiem się rozejrzał.
Nie zwlekając ani chwili dłużej, Raoun wskazał palcem siedzącego kawałek dalej ducha.
— Widzisz tego dziadka na kanapie?
Chłopak odwrócił się, kilka sekund patrzył we wskazanym kierunku.
— To podchwytliwe pytanie? — Powrócił wzrokiem na boga.
— Nie.
— Retoryczne?
— Nie.
— Mam kilka szans?
— To nie gra w dwadzieścia pytań.
Moment ciszy.
— Tak — odparł wreszcie chłopak.
— Super, dzięki. Możesz iść.
Nie dodając nic więcej, znów przeniknął przez chłopaka i poszedł. Wymienił się spojrzeniami z duchem pacjenta, lecz gdy tamten pokazał po sobie, że czekał, aż bóg do niego dołączy, Raoun jedynie pokazał mu środkowy palec, a następnie nonszalancko minął.
Interesujące. Jedne demony widziały duchy, inne zaś nie. To była naprawdę ciekawa obserwacja. Sprawiała, że gatunek ten był bardziej różnorodny niż mogłoby się wydawać. Tym bardziej że osobnik, którego teraz spotkał, miał ogon. Ale i tak Raoun był od nich lepszy. Nie tylko w kwestii widzenia zmarłych oraz opętywania. Ogólnie. Ogólnie był od nich lepszy. W końcu on to bóg, one demony. Proste.
A skoro o demonach mowa, powinien zajrzeć do Bashara. Już mógł z powrotem normalnie opętywać, więc wypadało się przywitać. I oczywiście zrobi to w tradycyjny sposób.
Bashar, jak każdego dnia przyjmował pacjentów. Właśnie był gotowy na kolejnego, czekał cierpliwie. Ku jego zdziwieniu, do gabinetu wpadł mężczyzna; za nim ciągnęły się słowa oburzonych pacjentów, według których wepchał się przed kolejkę.
— Panie doktorze, bardzo pilna sprawa! — zawołał, osuwając się na krzesło.
Demon zmierzył go wzrokiem z góry na dół, uniósł jedną brew.
— Co panu dolega? — spytał w końcu.
— Cierpię!
Kolejne nieco krytyczne spojrzenie ze strony lekarza.
— Na co pan cierpi? — Większego braku emocji okazać nie mógł.
— Na to samo, co Massimo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz