19 lipca 2023

Od Raouna – Biznesplan (5/5)

Półmrok panujący w pomieszczeniu zbywało światło wielu świec. Stały one na półkach, na szafkach, na niskim stoliku, jedna, największa znajdowała się na podłodze. Wszystkie nudno białe, bez jakichkolwiek zdobień. I dobrze, bo reszta pokoju krzyczała aż kolorami. Barwne obrazy, wielka podobizna półnagiej bogini, pstrokate dywaniki, wstążeczki, inne duperele. Zapalone kadzidło pilnowało, by zapach kojarzący się większości ze starym kościołem nigdy z tego miejsca nie znikał – niejedna osoba zalecała właścicielowi pozbycie się go.
Na jakimś cudem niewygodnej poduszce siedział szaman. Chował właśnie jakąś kartkę do z pozoru zwyczajnej koperty, którą następnie ładnie ułożył na stoliku. Wyprostował się, wziął nieco głębszy wdech. Dokładnie w tym momencie jego oczy błysnęły na biało.
Szaman zamrugał parę razy; dobrze wiedząc, co się mniej więcej wydarzyło, od razu spuścił wzrok na blat stolika w poszukiwaniu notki od Wielkiego Ducha. Szybko dostrzegł kopertę, lecz otworzył szeroko oczy, gdy ujrzał na niej duży napis: Wypowiedzenie. Pospiesznie wziął ją do ręki, wyciągnął ładnie złożoną kartkę, którą następnie zaczął czytać.
Ja, Wielki Duch, niniejszym oświadczam, iż nie chce mi się używać bogatego ani chociażby formalnego słownictwa, żeby poinformować cię, że rzucam tę robotę. Ta, ta, pewnie jesteś zaskoczony, zastanawiasz się, dlaczego, skoro tak dobrze szło... No właśnie. Tak dobrze szło, że doszedłem do wniosku, że się tu tylko marnuję. Ale nie martw się, problem nie tkwi w tobie. To ja. Ja byłem tak niedoświadczony, że zaproponowałem współpracę komuś takiemu jak ty.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W kuferku zostawiłem trochę pieniędzy, żebyś czasem nie umarł z głodu, oraz świętą radę od Wielkiego Ducha. Jeśli się do niej zastosujesz, na pewno będzie cię czekać świetlana przyszłość! ;)

Pozdro,
Wielki Duch
Przez dobrą chwilę szaman siedział w bezruchu, wyraźnie nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie przeczytał. Zmierzył wzrokiem cały tekst raz, drugi, trzeci. Wreszcie otworzył kuferek, spomiędzy kilku banknotów wygrzebał małą karteczkę z rzekomo świętą radą od Wielkiego Ducha:
Rzuć zawód szamana, zajmij się czymś normalnym, nie wiem, idź na budowę, sprzedawać w sklepie, cokolwiek.
— Co to ma znaczyć? — zapytał, rozglądając się. — Wielki Duchu? Wielki Duchu!
Był przygotowany na kolejne przejęcie ciała, zamknął nawet oczy... lecz do tego nie doszło. Powoli podniósł powieki, znów się rozejrzał po całym pomieszczeniu.
— Wielki Duchu! — powtarzał niczym zacięta płyta. — Proszę, wytłumacz mi! Wielki Duchu!
Nie doczekał się jednak odpowiedzi.



W budynku pewnej małej firmy grupka kilku osób siedziała przed komputerami z tabletami graficznymi. Każdy z nich coś tworzył lub edytował w Klip Studio Paint. Wśród nich był pewien stosunkowo młody chłopak o sięgających częściowo barków włosach. W pełnym skupieniu coś pisał żółtą czcionką, dodał do tekstu fioletowy cień.
— Idę kupić kawę, też chcesz?
W lekkiej panice przeskoczył myszką na inny projekt. Odwrócił głowę, podniósł wzrok na stojącą nad nim dziewczynę.
— Poproszę — odpowiedział.
— Taką, co zawsze? — dopytała tamta.
— Ta.
— Oki.
Odwróciła się i wyszła z pomieszczenia. Chłopak odetchnął z ulgą, powrócił do poprzedniej pracy.
Minęła godzina, zdecydowanie więcej czasu niż zamierzał poświęcić na ten projekt, ale trzeba było wykonać dobrą robotę, inaczej nie będzie z niej zadowolony. Ponieważ jednak nie znał się bardzo na sprawach designerskich, musiał wpierw trochę poprzeglądać grafikę Doogle, żeby nie tylko zdobyć przynajmniej odrobinę wiedzy, ale też się zainspirować. Czy się udało? Raczej. Cóż, w tym projekcie chodziło o prostotę i bezpośredniość. Niepotrzebne były efekty specjalne ani inne upiększenia. Byle zwracało na siebie uwagę.
Skończoną pracę zapisał w dwóch wersjach: programowej i obrazkowej, które następnie wrzucił jako załączniki do roboczej wiadomości. Nie, nie wysłał jej. Po prostu wylogował się z poczty, zamknął przeglądarkę incognito, a gdy upewnił się, że nikt na niego nie patrzył, zakrył dłonią oczy.
Wyprostował się, uniósł jedną brew. Spojrzał na siedzącą obok koleżankę, potem sprawdził godzinę. Coś mrucząc pod nosem, kontynuował swój projekt.
Następnego dnia Kanno, jak co dzień, wrócił z pracy do domu. Zamknął za sobą drzwi, zdjął buty, wszedł do pokoju dziennego, gdy nagle gwałtownie się zatrzymał. Spojrzał na sąsiada z mieszkania obok, Ceina, który siedział przy stole i układał jakieś małe karteczki. Powoli podszedł bliżej. Tamten podniósł wzrok, spojrzał na niego.
— O, jesteś — powiedział spokojnie, jak gdyby był u siebie.
Kanno zmrużył oczy.
— Raoun, co ty z nim robisz? — spytał.
— Segreguję.
Udając, że nie jest wcale tym zaciekawiony, czarodziej usiadł do stołu po przeciwnej stronie, położył torbę z boku.
— Pamiętasz, że nie lubię widzieć gości w swoim domu? — rzucił, posyłając mu wymowne spojrzenie.
— Ale inaczej nie mogę układać — odparł Raoun, odwzajemniając wzrok.
Obydwoje chwilę tak siedzieli, patrząc na siebie nawzajem. Wreszcie Kanno się odezwał:
— Odstaw go na miejsce, ja to zrobię — powiedział trochę niechętnie.
To nie tak, że był pomocny. Po prostu wolał, żeby Cein znalazł się u siebie.
Raoun skrzywił się, lecz wykonał polecenie. Wyszedł z mieszkania, wrócił parę minut później. Przez ten czas czarodziej oglądał karteczki, które okazały się być ulotkami, naklejkami oraz wizytówkami. Przyjrzał się im dokładnie, poczekał, aż Raoun z powrotem usiądzie na krześle.
— Czy ty próbujesz założyć własny biznes? — zapytał.
— Bingo — odparł bóg, pstryknął palcami. — Świetny pomysł, nie?
Ruchem głowy wskazał ulotkę, którą Kanno akurat trzymał w ręce. Tamten jeszcze raz się jej przyjrzał, po czym przeniósł wzrok na boga.
— Co będziesz robił? Usługi?
— Dokładnie! Będę opętywał ludzi i robił za nich różne rzeczy! — Oparł się o oparcie krzesła, parsknął śmiechem. — Ha, tak to szybciej się wzbogacę!
Kanno jednak nie wyglądał na przekonanego. Zmarszczył brwi w wyraźnym zastanowieniu, ponownie spojrzał na ulotkę, przeczytał zamieszczone na niej napisy.
— Myślisz, że ludzie będą z tego korzystać? Ja tam bym nie chciał, żeby ktoś mnie opętał.
— Ty nie, ale ktoś się na pewno znajdzie. — Wzruszył ramionami. — Zresztą, nie będę o tym mówił jako opętaniu, a pożyczeniu ciała. Wyręczeniu z obowiązku. Odpowiednie słownictwo i wszyscy będą chcieli z tego korzystać.
Raoun nie pozwalał Kanno popsuć swoich planów. Wykonał ulotki, był gotowy do rozwieszenia tego w różnych miejscach, był gotowy na wszystko. Nie było odwrotu. Nie, nie, nie.
Bóg już widział swój biznes. Co prawda, nie oczekiwał, że zaraz po starcie rzuci się na niego chmara chętnych, ale jak pierwsze, odważniejsze osoby przekonają się, że to dobry układ, polecą go swoim znajomym, potem ci znajomi swoim znajomym, i tak dalej, i tak dalej. Zresztą, promowanie to on sam mógł zrobić, co za problem. O, w sumie to dobry pomysł. Jak znajdzie chwilę, to skupi się na tym.
— Po co ci w ogóle pieniądze? — usłyszał.
Wyrwany z fantazji spojrzał na Kanno.
— Jak zdobędę ciało, to będę musiał z czegoś żyć — odpowiedział tonem, jak gdyby to była najoczywistsza rzecz na świecie. — Chyba że chcesz mnie przechować...
— Nie.
Szybka odpowiedź.
Raoun wzruszył ramionami. Ruchem głowy kazał czarodziejowi segregować kartki. Gdy tamten obrzucił go pytającym spojrzeniem, ruchem ust przypomniał mu, że przecież blondyn sam zaproponował pomoc. W odpowiedzi Kanno niechętnie zaczął rozdzielać ulotki od naklejek i kilku wizytówek.
— Zamierzasz tu się osiąść? — pociągnął dalej temat.
— Przynajmniej do czasu, aż odnajdę klucz. — Usiadł po turecku. — Właśnie, jakbyś go gdzieś zobaczył, to daj znać.
— Najpierw muszę wiedzieć, jak wygląda.
Racja. Że też Raoun nigdy wcześniej o tym nie wspomniał. Przynajmniej teraz była okazja.
— Nieduży, troszkę mniejszy od mojej dłoni. — Pokazał rękę. — Biały łuk z ciemnoniebieskim środkiem, wygląda jak brama. Zawieszony na wstążce.
Kanno może na takiego nie wyglądał, ale Raoun wiedział, że słuchał uważnie. Na moment przestał segregować, co wskazywało na to, że skupił się na wyobrażeniu sobie klucza. Siedział tak nieruchomo do czasu, aż w końcu pokiwał głową i powrócił do rozdzielania.
— Przynajmniej nie kształt typowego klucza.
— Pamiętaj! — naciskał Raoun. — Jak zobaczysz, daj znać! A najlepiej to mi go przynieś!
— Jasne, jasne, tylko to nie tak, że będę szedł sobie miastem i nagle go znajdę leżącego na chodniku.
— Nigdy nie wiadomo!
Podparł podbródek ręką, oparł się łokciem o blat. Zmrużył oczy, krótką chwilę trwał tak bez ruchu. Kanno mimo wszystko się nie mylił. Gdyby klucz rzeczywiście można było tak o sobie znaleźć na chodniku, Raoun już dawno byłby w domu. Ciekawe, co się z nim stało. Nie pamiętał, żeby go widział w muzeum, gdzie znajdowały się inne powiązane z nim rzeczy... Chociaż... Nie miał pewności... Aczkolwiek nie zamierzał w najbliższym czasie tam wracać. Do takiej eskapady potrzebował pełnej mocy, bez tego się nie obędzie. Głupi posążek...
Ostatecznie wstał z wyraźnym zamiarem wyjścia; Kanno popatrzył na niego, uniósł jedną brew.
— Gdzie idziesz?
— Promować swój biznes! — odparł stanowczo Raoun.
Nie dał czarodziejowi nic więcej dopowiedzieć, ponieważ przeniknął przez ścianę i tyle się go widziało. Blondyn powrócił wzrokiem na karteczki, po raz już któryś z kolei przyjrzał im się uważnie.
— Duchowe Wsparcie, ale nazwa — prychnął, a następnie kontynuował segregowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz