26 lipca 2023

Od Bashara do Dantego

Bashar zmierzył mężczyznę spojrzeniem medyka, który na izbie przyjęć widział już po prostu wszystko. Podryw nie mógł wywrzeć już gorszego wrażenia, a gdyby wzrok mógł zamrażać, demon powinien otworzyć jakiś instytut krioterapii, na pewno byłby oblegany.
— Co pan pił?
— Eliksir miłości. — I znów ten olśniewający uśmiech.
— Coś procentowego?
— Miłość upaja najmocniej.
Lekarz westchnął. No nie dowie się, co mężczyzna brał, ale widać nie był to jedynie alkohol, skoro zbierało mu się na tego typu żarty. Demon postanowił, że najpierw zajmie się szybszym i mniej problematycznym przypadkiem, jakim był mężczyzna na wózku. Ten miał niemożliwie skwaszoną minę, ramiona trzymał skrzyżowane na piersi, a usta wydął, nie patrząc na swojego kolegę.
— Proszę spocząć. — Demon wskazał gestem stołek, zwracając się do stanu przedzawałowego w różowych okularach. Mężczyzna przysiadł jakoś zbyt ochoczo, a ten uśmiech nie schodził z jego twarzy. Wodził wzrokiem za Basharem, gdy lekarz pochylił się nad jego towarzyszem.
Nastąpiło to, co zawsze. Krótki wywiad, mężczyzna opowiedział o swym wypadku komunikacyjnym, że rozbił rower na latarni, i zrobił to na tyle widowiskowo, że skończył na dyżurze.
— Czy coś jeszcze pana boli?
— Wszystko — jęknął mężczyzna, Bashar zaś westchnął.
— Sprawdzę stawy. Powie mi pan, kiedy będzie bolało.
Mężczyzna wykrzywił usta w podkówkę.
— Teraz boli.
Lekarz podparł dłoń na biodrze.
— Nawet pana nie dotknąłem, a pan już jęczy.
— Pan doktor ma po prostu talent — wtrącił stan przedzawałowy, Bashar zaś rzucił mu spojrzenie niosące groźbę skierowania na kolonoskopię.
Prócz siniaków, jeszcze stłuczony nadgarstek – bolał dopiero przy konkretnym ruchu, potrzeba było lekarskiej ręki, by ten problem znaleźć. Bashar zajął się ręką, przykazał jej nie przemęczać, zmieniać opatrunek i smarować maścią, a do wesela się zagoi. Zaś co do nogi…
— Pojedzie pan teraz na ortopedię, to trzeba prześwietlić i wtedy złożyć — powiedział rzeczowo, wywołując na twarzy pacjenta jeszcze bardziej uciemiężony wyraz.
Bashar miał mu już powiedzieć, że było nie jeździć po pijaku na rowerze, bo to, że to tylko rower, wcale nie oznaczało, że człowiek nie może sobie zrobić krzywdy, lecz odpuścił w końcu, westchnąwszy tylko, i zawołał siostrę, by zajęła się połamanym pacjentem, zawiozła go na odpowiedni oddział. Odwrócił się do drugiego mężczyzny.
— Dobrze, to teraz mogę zająć się panem.
— Nie mogłem się doczekać — zamruczał, obdarzając Bashara kolejnym z gamy swych szerokich, olśniewających uśmiechów.
Lekarz zmarszczył brwi. Mężczyzna wyraźnie był pod wpływem czegoś interesującego, jednak demon musiał przyznać, że narkotykami się nie zajmował, nie było to częścią jego specjalizacji, ani w tym, ani w żadnym z jego poprzednich żywotów. Biorąc pod uwagę to, że rynek szybko się zmieniał, i co jakiś czas przez kluby i bary przechodziła fala czegoś nowego i modnego, Bashar miał niewielkie szanse na zgadnięcie, co też powoduje u pacjenta taką wesołość połączoną z pleceniem trzy po trzy. Najchętniej rzuciłby to w diabły, ale pacjent to pacjent, Bashar musiał go zbadać i chociaż sprawdzić, czy i on się nie poturbował w tym całym wypadku. Pan złamana noga mówił, że obaj jechali na rowerach, no i obaj byli po paru głębszych.
— Będę potrzebował pana danych...
— Sześć-cztery-siedem…
Bashar uniósł brew.
— Co to za cyfry?
— Mój numer telefonu.
— I po co mi pana numer telefonu?
— Żeby zapisać w ulubionych.
I znów ten uśmiech. Lekarz przeklął w myślach swoje dobre serce i ulegnięcie prośbie doktora Newrona, żeby przejąć od niego dyżur. A mógł się czymś wykręcić…
— Proszę pana…
— Wystarczy Dante.
— Proszę. Pana. — Demon zrobił efektownie groźną pauzę, potem odetchnął i złagodniał. Może trzeba było innego podejścia? — Nie jestem policjantem. Cokolwiek pan wziął, nie będę pana za to karać ani ścigać, nikomu też na pana nie doniosę.
— Ja też na pana nie doniosę.
Proszę?
— Nie doniosę nikomu, gdzie jest najładniejszy anioł, co im uciekł z nieba.
Gdyby Bashar nie był demonem, możliwe, że wzniósłby oczy ku niebu, szukając tam źródła cierpliwości i opanowania, a także boskiego natchnienia, jak okiełznać bujającego w obłokach pacjenta. Niebo było jednak ostatnim miejscem, które udzieliłoby mu pomocy, toteż lekarzowi pozostało to, co go nie zawodziło i na co pracował przez długie lata.
Wiedza medyczna.
— Dobrze, skoro nie chce pan współpracować… — Bashar sięgnął do kieszeni, wyjął z niej coś, co na pierwszy rzut oka mogło być długopisem. Mężczyzna kliknął na próbę, latarka zaświeciła i zgasła. — Proszę zdjąć okulary.
Zmiana była bardzo szybka – uśmiech zniknął, pojawił się znowu, ale jakiś przygaszony, nieco niepewny.
— Wie pan doktor, to Oliver wjechał w latarnię, a nie ja, więc to jemu trzeba zbadać wzrok.
— Wierzę, że wzrok ma pan dobry, ale muszę panu zajrzeć w oczy.
— Jestem pod opieką okulisty, to są naprawdę dobrze dobrane szkła.
— Bardzo się cieszę, że dba pan o swoje zdrowie. A teraz proszę zdjąć okulary.
— A czy nie może pan doktor po prostu napisać, że z oczami wszystko w porządku? Pójdzie szybciej, ja nikomu nie powiem… — Zasugerował, podpierając swoje słowa kolejnym uśmiechem. Bashar westchnął. Czy ten pacjent musiał być aż tak oporny?
— Proszę nie zachowywać się jak dziecko i zdjąć okulary do badania.
— Skoro pan doktor aż tak nalega… — Mężczyzna poprawił się na stołku, podniósł dłoń, by sięgnąć okularów i… — Ale pod jednym warunkiem.
— Pan sobie kpi.
— Jestem śmiertelnie poważny.
Lekarz miał szczerą nadzieję, naprawdę życzył sobie tego, by w tym momencie do gabinetu wpadła pielęgniarka z wieścią, że właśnie przywieźli kogoś na skraju śmierci, może z odciętą kończyną, krwotokiem tętniczym i rozległymi obrażeniami klatki piersiowej. Takiego, którego trzeba było ratować natychmiast, i który wymagałby skomplikowanej operacji, jaką mógłby przeprowadzić tylko Bashar i nikt więcej. Wszystko, żeby uwolnić go od tego problematycznego człowieka, który najwyraźniej świetnie się bawił, grając mu na nerwach.
— Słucham w takim razie. Ale jeśli to jest jakaś durnota…
— Kiedy pan doktor kończy dyżur?
Bashar obdarzył go spojrzeniem zdolnym skroplić tlen z powietrza.
— Dzięki takim geniuszom jak pan i pana kolega, dopiero o szóstej rano — powiedział, marszcząc brwi. — Okulary.
— Szósta rano — powtórzył mężczyzna, uśmiechając się bardzo podejrzanie, ale zdjął w końcu te nieszczęsne, różowe szkła. Bashar zastanowił się przelotnie, czy wygodnie mu patrzeć na świat przez różowe okulary, a potem zajął się badaniem.
Lekarskim spojrzeniem zmierzył te wyraźnie nieludzkie oczy o błękitnej tęczówce rozlewającej się na całą ich powierzchnię i czarnej źrenicy wbitej w jego spojrzenie. Wprawnym ruchem podniósł podbródek mężczyzny, nachylił się bliżej do niego…
— Panie doktorze…
— Cisza.
…przytrzymał powiekę, poświecił w lewe oko latarką. Potem to samo zrobił z drugim. Źrenica rozszerzała się i kurczyła wręcz podręcznikowo, reagując szybko na zmianę oświetlenia, Bashar nie dostrzegł żadnych nieprawidłowości. Wyłączył latarkę, odsunął się.
— I po krzyku, może pan założyć okulary.
— Jak te źrenice są trochę rozszerzone, to się proszę nie przejmować.
— Tak pan mówi? — Lekarz spojrzał na niego badawczo.
— Czytałem, że rozszerzają się, jak człowiek patrzy na kogoś ładnego.
Uśmiech wrócił, wróciły i okulary, a także rezon mężczyzny. Bashar wrzucił latarkę z powrotem do kieszeni.
— Jeszcze jeden taki tekst i wyrzucę pana z gabinetu.
— Niech mi pan doktor tego nie robi, przecież ja potrzebuję pomocy!
— A ja próbuję jej panu udzielić — odparł Bashar, marszcząc brwi. — Proszę podciągnąć rękawy.
O dziwo mężczyzna posłuchał od razu, prezentując mu ręce aż po same ramiona. Bashar nie zwrócił uwagi na lekko naprężony biceps, bardziej skupił się na wnętrzach łokci, starając się dostrzec tam te charakterystyczne zaczerwienienia po igle. Skóra mężczyzny była jednak czysta i wolna od jakiejkolwiek ranek. Lekarz zamyślił się. Cóż, nie było tak, że środki odurzające można było przyjąć tylko za pomocą strzykawki, chociaż to trochę zawężało możliwości.
Demon podszedł do jednej z szafek, ściągnął z blatu ciśnieniomierz, założył opaskę na rękę pacjenta, kliknął. Rękaw nadął się, aparat zaburczał, zapikał, po chwili podał wynik.
— Ciśnienie w normie, ale tętno to ma pan bardzo wysokie — powiedział częściowo do mężczyzny, częściowo do siebie. — Leczy się pan na serce?
— Myślę, że niedługo zacznę.
— Narzekał pan na duszności i ból w klatce piersiowej.
— O tak! — Mężczyzna się ożywił. — Nasilają się, gdy tylko pan doktor się oddala.
Bashar spojrzał na szafkę z lekami, tam, gdzie trzymał ketonal, i pierwszy raz od długiego czasu zaczął kontemplować swoje życiowe decyzje. Otrząsnął się, dobył stetoskopu.
— Proszę się rozebrać.
Ochoczo kliknęła sprzączka paska.
— Co pan wyprawia? Koszulę zdjąć! — Bashar zmarszczył gniewnie brwi. — Pan myślał, że co ja panu będę badał?
— Nie wiem, ale chciałem być gotowy na każdą ewentualność.
Lekarz postanowił ze szczegółami opisać cały ten incydent, a następnie udać się do HRów po dobrze zasłużoną podwyżkę. Perspektywa wyższej pensji nieco złagodziła jego humor. Demon przyciągnął sobie drugi stołek, usiadł naprzeciwko pacjenta. Odruchowo ogrzał w dłoni głowicę…
— Ale pan doktor jest troskliwy.
…i od razu tego pożałował. Westchnął, założył słuchawki, przyłożył membranę do piersi mężczyzny.
Odbijający się echem szum pompowanej szybko krwi rozbrzmiał w jego uszach dobrze znanym, familiarnym rytmem. Bashar w skupieniu przesuwał głowicą po ciele, przymknął na moment oczy, starając się usłyszeć jakiekolwiek niepokojące tony i dźwięki, może coś nie tak w samym rytmie, może gdzieś w tej melodii pojawiała się nieproszona synkopa. Ale nie, im dłużej słuchał, tym mocniej był przekonany, że wszystko jest w porządku, a serce jest całkiem zdrowe. Tylko to tętno, takie przyspieszone…
— Nie mogę panu podać żadnych leków, aż nie dowiem się, co pan brał — powiedział w końcu, odsuwając się i zdejmując słuchawki.
— Na miłość nie ma lekarstwa.
— Na ośli upór też nie — Bashar wstał, schował stetoskop. — Może się pan ubrać.
— Koniec badań? — spytał tamten, w głosie brzmiało autentyczne rozczarowanie.
— Koniec. Pacjent nie współpracuje.
— Zrobiłem wszystko, co pan doktor kazał! — zaprotestował, wstając.
Demon przeszedł kawałek, usiadł przy biurku, wyciągnął z szuflady jakąś barwną kartkę, zaczął zaznaczać coś w gąszczu pokrywających ją kwadracików. Mężczyzna podszedł bliżej, nachylił się nad nim, wsparł dłonią o biurko. Bashar przystawił swą pieczątkę, podpisał, odwrócił się do pacjenta. Powieka mu nie drgnęła, gdy tuż przed twarzą miał widok nagiego, całkiem wyrzeźbionego torsu. Przynajmniej pacjent o siebie dbał.
— Mówiłem, że może się pan ubrać.
— Liczyłem na to, że może pan doktor zmieni zdanie.
Szafka z ketonalem kusiła.
— Proszę się ubrać, ja zawołam pielęgniarkę i zaprowadzi pana na dalsze badania — zawyrokował, wstając.
Poszedł po pielęgniarkę, wyjaśnił jej, w czym rzecz, a gdy wrócił do gabinetu, jego pacjent siedział grzecznie na stołku, z koszulą zapiętą kulturalnie pod samą szyję. Wstał na widok wchodzącej do gabinetu kobiety, wziął kartkę ze skierowaniem na badania i równie grzecznie podreptał za siostrą, w końcu zniknął w trzewiach szpitala.
— Może jestem przewrażliwiony — mruknął do siebie demon. Ten olśniewający uśmiech coś zapowiadał i bardzo się Basharowi nie podobał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz