20 lipca 2023

Od Raouna do Bashara

Pastele.
Raoun dziwnie się ucieszył na widok takiego daru od śmiertelnika Bashara. Głównie dlatego, że nie spodziewał się tego jakże wspaniałego gestu. Dawno niczego od nikogo nie dostał. Aż przypomniały mu się lata jego świetności, kiedy wierni z Bianzh znosili mu dary. Nie, lepiej, czasy, kiedy tłumy ludzi pielgrzymowały do jego głównej świątyni w Ma'ehr Saephii, żeby złożyć mu ofiary w postaci różnych fajnych rzeczy oraz dobroci, a także pomodlić się o opiekę nad tymi, co odeszli. Ach, jak bardzo za tym tęsknił...
Potrząsnął głową, wrócił do malowania.
Nie miał wcześniej do czynienia z pastelami, musiał więc przed rozpoczęciem malowania przejrzeć kilka obrazów i filmików z nimi w roli głównej. Do tego, tradycyjnie, pożyczył sobie komórkę młodego chłopaka, którego opętywał, obiecując mu w duchu (jakby tamten mógł go usłyszeć), że nie będzie zaglądał w miejsca prywatne.
Nie dał jednak rady uniknąć spojrzenia na tapetę, która była zdjęciem właściciela smartfona z jakąś podobnie wyglądającą dziewczyną. I choć obydwoje nosili okulary przeciwsłoneczne, bóg potrzebował tylko kilku sekund zastanowienia, żeby zrozumieć, skąd oni tak znajomo wyglądali. Wszedł na aparat, odwrócił kamerę, żeby zobaczyć twarz chłopaka.
No i pięknie, opętał przyjaciela Yen.
Wcześniej tego nie zauważył, ponieważ zrobił szybką wyliczankę na osobach w parku i zaszedł chłopaka od tyłu, nie zwracając uwagi na twarz. A mogło coś mu zaświtać po tych włosach. Ale to nie tak, że on jedyny na świecie miał fryzurę w stylu wolf cut... Chwila, czy na zjeździe rodzinnym Avoirów nie wyszło czasem, że dzieciak jest jakimś jasnowidzem? No super, tego jeszcze brakowało.
Oby tylko nie zachował świadomości.
Udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a potem w sumie o tym zapominając, zabrał się w pełni za malowanie.
Oczywiście, sobotnie popołudnie z ładną pogodą nie mogło być długo spokojne. Nagłe krzyki zwróciły uwagę dwójki. Bashar długo nie zwlekał; jak przystało na rasowego lekarza szybko się zebrał i ruszył na ratunek. Raoun nie chciał zostać w tyle, lecz musiał załatwić pewną kwestię.
Młody chłopak o stosunkowo ciemnych włosach i dwukolorowych oczach zamrugał parę razy, rozejrzał się dookoła. Poruszył się, uniósł wyżej brwi, jakby z zaskoczeniem. Spuścił wzrok na swoje dłonie, trzymające przypięte do drewnianej podkładki dwie kartki. Ta z wierzchu była zapisana.
Hej!
Od razu sorka za pożyczenie twojego ciała. Potrzebowałem go na chwilę, ale dopilnowałem, by nic mu się nie stało. Jest całe i zdrowie!
Taka trochę głupia sytuacja, ale czy mógłbyś popilnować moich rzeczy? Muszę załatwić pilną sprawę, a nie mam jak tego wszystkiego zabrać ze sobą, więc niestety musiałem zostawić :(... Mam jednak nadzieję, że jesteś dobrą istotą, która to zrozumie i zaopiekuje się rzeczami. Wierzę, że okażesz serce ;)
Poniżej masz mój numer. Nie wiem, czy dam radę szybko tu wrócić, więc żeby nie zabierać ci ograniczonego czasu, pozwalam na udanie się w swoją stronę. Jedynie weź to ze sobą i daj znać, żebyśmy się potem mogli spotkać.

Pozdrawiam,
Wspierający Duch
Chłopak uniósł brwi, przybliżył nieco do twarzy kartkę.
— Ha, po jego trupie — żachnął się. — Najpierw cham mnie bez pytania opętuje, zabiera cenny czas, a teraz chce, żebym jeszcze przypilnował jego rzeczy?
Popatrzył na nieskończony obrazek, z dobrą chwilę mu się przyglądał.
— Dokończę go i sprzedam.
Wstał, zaczął zbierać wszystko, gdy nagle usłyszał harmider. Podniósł wzrok, spojrzał na nieduże zbiorowisko ludzi kawałek dalej. Przyjrzał im się uważnie. Nie dostrzegał szczegółów, więc uznał, że wykarmi swoją ciekawość i pójdzie sprawdzić, co się dzieje. Podszedł tam, stanął między innymi gapiami, popatrzył na nieprzytomnego człowieka.
— Proszę się nie martwić, jestem lekarzem — oznajmił jakiś mężczyzna, który kucnął przy nieprzytomnym.
Chłopak zamrugał parę razy. Popatrzył na wysokiego bruneta, który również się zbliżył do potrzebującego. Zmierzył go wzrokiem z góry na dół. Z dobrą chwilę mu się przyglądał, marszcząc lekko brwi i mrużąc oczy, aż w końcu otworzył usta, jak gdyby coś go oświeciło.
Wtem otworzył blok, wysunął pudełko, z którego wyjął pierwszą pastelę i zaczął nią wykonywać szybki portret nieznajomego. Uważając, żeby czasem nie przykuć uwagi, przyglądał się twarzy i zakreślał na kartce jej rysy.
— Już po tobie, koleś — mruczał do siebie pod nosem. — Już cię mam zapisanego. Myślisz, że jak jesteś martwy, to sobie możesz na wszystko pozwalać, ha?
Tymczasem Bashar udzielał pomocy. Zmierzył dokładnie wzrokiem twarz nieprzytomnego mężczyzny w średnim wieku, zbadał spłycony, przyspieszony oddech. Pospiesznie rozerwał koszulę, spojrzał na widniejące na klatce piersiowej sine przebarwienia.
— Odma opłucnowa — stwierdził pod nosem.
— Zapadnięte płuco? — Raoun zmarszczył brwi, również nachylił się nad nieprzytomnym. — Nie wygląda, jakby doznał jakiegoś urazu.
— Może to być też spowodowane chorobami lub paleniem.
— A, no tak.
Demon jeszcze egzaminował pacjenta, po czym rozejrzał się dookoła. Przeleciał wzrokiem po gapiach.
— Ma ktoś z państwa może tani, plastikowy długopis? — zapytał.
Odpowiedział chłopak trzymający blok rysunkowy. Odłożył pastelę, pospiesznie sięgnął do kieszeni swoich spodni i wyciągnął z niej długopis, który następnie wręczył Basharowi. Tamten rozłożył go na części, ułamał fragment plastikowej rurki. Po minie chłopaka można było stwierdzić, że niezbyt mu się to spodobało, nic jednak nie powiedział.
Lekarz złapał mocno w dłoń rurkę, dokładnie wycelował. Raoun obserwował uważnie jego ruchy, dość szybko wyczuł, co się miało za chwilę stać. Oj, będzie niezła akcja. Oj, nie mógł się doczekać reakcji innych. Ach, żeby miał przy sobie popcorn na zagrychę...
Oczy wszystkich zrobiły się wielkie jak złote monety, kiedy Bashar wykonał zamach i wbił długopis prosto siną klatkę piersiową. Pacjent się poruszył, wydawać by się mogło, że na moment zachłysnął się powietrzem, lecz chwilę później jego oddech zaczął się stopniowo wyrównywać.
Minutę potem zjawiło się wcześniej wezwane pogotowie ratunkowe. Z miejsca pasażera wyskoczył stosunkowo młody mężczyzna, za nim mniej energicznie (za mało jak na swoją pracę) przyszła kobieta. Obydwoje zaczęli badać nieprzytomnego, Bashar zaś pokrótce wyjaśnił im sytuację.
Wspólnymi siłami położyli pacjenta na noszach, gdy nagle kobieta się zachwiała. Jej współpracownik od razu to dostrzegł, podszedł do niej, położył rękę na ramieniu.
— Hej, wszystko w porządku? — zapytał. — Źle wyglądasz.
— Wybacz, nie najlepiej się czuję — odpowiedziała tamta; podparła czoło dłonią, nieco pobladła.
— Co? — zdziwił się wyraźnie. — W takim razie nie możesz prowadzić! Jeszcze coś się stanie!
— Ale ty nie masz prawa jazdy...
— Co. — Raoun popatrzył na nich obu. — Jaki ratownik nie ma prawa jazdy?
Co to się porobiło? Życie trzeba komuś ratować, a tu nie dość, że zaraz będzie trzeba pomagać kolejnej osobie, to jeszcze ratownik nie umie prowadzić karetki. Ten świat czasami miał takie głupie wady...
— No nic, ja poprowadzę — oznajmił Raoun, wzruszając ramionami.
Bashar usłyszał jego słowa; popatrzył na boga, nie wyglądał przy tym na rozweselonego. Otworzył usta, nim jednak cokolwiek powiedział, tamten już opętał ratownika. Przeciągnął się, wszedł do tylnej części karetki.
— Masz ty w ogóle prawo jazdy? — zapytał podejrzliwym tonem demon, odprowadzając go wzrokiem.
— Bashar, czemu bóg miałby potrzebować od śmiertelników jakiegoś kawałka plastiku, upoważniającego go do siadania za kółkiem? — rzucił Raoun, przeglądając pochowane buteleczki.
Po chwili grzebania wyciągnął dwie, które postawił z boku. Położył obok nich kawałek gazy, wyszedł na zewnątrz. Spojrzał na ratowniczkę, która cały ten czas skupiona była na bólu głowy, polecił jej wsiąść do pojazdu na miejsce pasażera. Tamta zbytnio nie rozumiała, co się dzieje, ale on ją zapewnił, że wie, co robi.
Z pomocą Bashara wnieśli pacjenta do karetki. Lekarz usiadł na ławeczce, złapał do ręki apteczkę, gdy wtem jego wzrok przykuły znajdujące się obok niego buteleczki. Przyjrzał im się uważnie, spojrzał na doklejone podpisy.
— Czy ty chcesz...? — Spojrzał na boga.
— Coś trzeba z nią zrobić — odparł Raoun, wzruszając ramionami.
Bashar westchnął ciężko, zabrał jedną z buteleczek.
— Ej! — oburzył się Raoun.
— Chyba nie zamierzasz uzyskać odwrotnego efektu — odpowiedział tamten.
— Aa... — Na sekundę uciekł wzrokiem. — Ale ten drugi dobrze wybrałem, prawda?
— Tak. Coś jednak wyciągnąłeś z tamtych książek.
— A widzisz, bo pokojarzyłem sobie z kwestią: Proponuję odpoczynek!
Demon posłał mu krytyczne spojrzenie.
— Propozycja? Propofol? — ciągnął dalej Raoun. — Nieśmieszne? — Skrzywił się. — Boomer.
Złapał buteleczkę wraz z gazą, odwrócił się i wyszedł.
Co Bashar mógłby pomyśleć o jego planie? Nie obchodziło go to. Co ktokolwiek inny mógłby pomyśleć? Tym bardziej go to nie obchodziło. Czy używanie propofolu było koniecznie? To go też nie interesowało. Po prostu zawsze chciał zrobić coś takiego odjechanego w stylu filmów i seriali.
Siedząca na miejscu pasażera kobieta włożyła do ust jakąś tabletkę. Przełknęła ją, wzięła głęboki wdech. Gdy drzwi z drugiej strony się otworzyły, popatrzyła na siadającego za kółkiem kolegę.
— Nie, ja poprowadzę — oznajmiła.
— Nie możesz. — Raoun pokręcił głową. — Poza tym, już postanowiłem.
— Ale...
— A może on powinien prowadzić? — Wskazał palcem poza karetkę.
Ratowniczka odwróciła głowę, zmierzyła wzrokiem gapiów, którzy powoli zaczęli się rozchodzić.
— Kto...?
Nie było jednak dane jej dokończyć, ponieważ bóg niespodziewanie przyłożył do jej nosa nawilżoną propofolem gazę. Przytrzymał trochę, kobieta po chwili zamknęła oczy, a gdy upewnił się, że szybka misja zakończyła się sukcesem, odłożył narzędzia mini-zbrodni i zapiął pasy.
— Gotowy na przejażdżkę? — zawołał do Bashara.
— Tylko nas tu nie pozabijaj — Bashar równie świetnie się bawił.
Bóg przekręcił kluczyk w stacyjce, silnik dał znak, że się uruchomił.
Ach, chodziło mu po głowie, żeby sobie trochę pojeździć. Ostatnio kierował, kiedy zdawał egzamin na prawko za jakiegoś typka i szczerze mówiąc zabrakło mu trochę takiego kopa. Musiał bardzo uważnie jeździć, mieć na uwadze każdą, nawet najgłupszą regułę, pilnować, by ani razu nie najechać na ciągłą, podczas gdy prawdziwi kierowcy niemal nigdy na to nie zwracali uwagi. Jeszcze mu jakiś duch wyskoczył na środek jezdni, jakby był u siebie. Przed L-ką! Jak można w ogóle tak zrobić?! Nawet Raoun tego nie robił, miał w sobie trochę politowania, nie chciał, żeby jakaś biedna dusza przez niego nie zdała. Ugh, jak odzyska ciało, to da lekcję tutejszym niematerialnym!
Trzymając cały ten czas stopę na sprzęgle, ustawił bieg.
— Znasz przepisy ruchu drogowego? — usłyszał od Bashara.
Odwrócił głowę, posłał mu przez okienko krytyczne spojrzenie. Pospiesznie spojrzał na dostępne w karetce przełączniki, zdołał całkiem szybko odnaleźć odpowiedni. Włączył syrenę.
— Teraz przepisy ruchu drogowego mnie nie dotyczą! — rzucił do demona, uśmiechając się zawadiacko.
Bashar westchnął.
— Pamiętaj, że mamy pacjenta uratować.
— No raczej nie zabić.
Chodnikiem koło głównej drogi szli sobie piesi, gdy nagle usłyszeli stłumiony dźwięk syren. Większość odwróciła głowy, zaczęła spoglądać w stronę, z której on dobiegał, coraz głośniejszy i coraz głośniejszy. Gdy ich oczom ukazała się pędząca karetka, przedzierająca się między tworzącymi korytarz życia innymi pojazdami, część zamierzała wrócić do swoich spraw, lecz wtem usłyszeli pisk opon.
Karetka wykręciła porządnego drifta na samym środku skrzyżowania, aż guma kół pozostawiła za sobą długi ślad. Gdy pojazd obrócił się o te wymagane dziewięćdziesiąt stopni, Raoun puścił ręczny hamulec i docisnął gaz do dechy. Ruszył dalej, pozostawiając za sobą tylko chwilowy obłoczek dymu.
Z tylu wydobył się dźwięk czegoś upadającego.
— Przypominam, że mamy pacjenta dowieźć żywego do szpitala — rzucił trochę wymownie Bashar. — I mam nadzieję, że dobrze jedziesz.
— Nie bierz mnie za amatora — jęknął w odpowiedzi Raoun.
Choć tak, przy tym drifcie to jednak trochę mu się poszczęściło. Ale nie to było teraz ważne.
— Nie bój żaby, Bashar — zapewnił demona bóg. — Masz mnie! Boga driftu karetkowego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz