— No i ona wtedy do mnie, że to ja jestem nienormalny i że ja powinienem się leczyć…
— Ją to powinno się leczyć, najlepiej w izolatce zamknąć. — Dante przerwał mu, wychylił kolejny kieliszek czystej, rozgrzało, zaszczypało w gardle. Nie skrzywił się nawet, poprosił barmana o to samo.
— Bez przesady. — Oliver wywrócił oczami. — Miała swoje momenty, ale ogólnie się dogadywaliśmy.
— Przysięgam, jeszcze raz udasz, że laska nie była chodzącą czerwoną flagą, to ci przywalę.
Niższy mężczyzna odchylił głowę w geście bezsilności, westchnął, lecz wątły uśmiech błąkał mu się po ustach. Dokładnie tego oczekiwał po tej rozmowie, że ktoś w końcu weźmie jego stronę w tej historii, nieważne, co powie, chociaż Dantego szczerze nie mogła bardziej już nie obchodzić cała ta sytuacja. Zwykle plotkarz, tego dnia nie miał ochoty na spoufalanie się i wyciąganie pikantnych sekrecików z fotografa. Gdzieś na samym początku wywodu zgubił się w tym, kto na kogo nakrzyczał, co kto komu wysłał, jednym uchem informacje wpadały, drugim wypadały. Jego zaangażowanie w rozmowę ograniczało się do komentowania byłej Olivera, nagadał na nią trochę tego, trochę tamtego. A gdy coś pomieszał, jego kolega śmiał się tylko, mówił, że pewnie już za dużo tej wódki poszło.
Właśnie chyba za mało poszło, bo jeśli jeszcze raz wrócimy do tematu tej lambadziary, a ten będzie mi płakał na ramieniu zaraz, to wypierdalam stąd i tyle mnie widzieli, pomyślał z przekąsem. Ale sprawa przymarła trochę, Oliver obracał po ladzie niedopitym drinkiem, zamyślił się. Dante wykorzystał moment spokoju, oparł się plecami o blat, rozejrzał trochę. Nie miał pojęcia, ile czasu już tu siedzieli, stracił rachubę czasu, ale zdecydowanie coraz więcej ludzi napływało do środka, kręciło się na parkiecie, pierwsze zgony zalegały w kącie. Dudniące basy muzyki klubowej wbijały się mu pod czaszkę, przeszkadzały, a nie powinny. Był rozdrażniony, myślał o tych wszystkich zamówieniach, których nie udało mu się skończyć tego dnia, o Kuttnerze, który się rozchorował i przekazał mu część administracji do ogarnięcia, o rozkojarzonej randce, która sama nie wiedziała, kogo chce bardziej tego wieczoru w swoim łóżku - swoją byłą, czy hybryda. Przymknął oczy i westchnął, próbując wyłapać, jaka piosenka leciała teraz z głośników. Jakiś rockowy kawałek, brzmiało znajomo.
Nawet się nie poruszył, gdy Oliver go pocałował. Poczuł tylko te duszące perfumy, z brakiem jakiegokolwiek gustu wybrane, zbyt blisko swojej twarzy, poczuł, jak mężczyzna łapie go za koszulę, przyciąga niezdarnie do siebie, opiera się o umięśnione ciało Dantego. Poczuł żurawinę na ustach. Nienawidził żurawiny. Oddał niechciany pocałunek, zerknął kątem oka na stojącą nieopodal szklankę, na ognisto pomarańczową zawartość i resztki lodu. Więc gustu do drinków też nie miał.
— Myślałem, że nigdy się nie zdecydujesz — wymruczał, kryjąc gorycz smaku całusa, gdy Oliver w końcu się od niego odsunął. Syrenia dłoń przesunęła się w dół po plecach, nie zatrzymała się nigdzie konkretnie. Facet go trochę denerwował, ale ciało miał przynajmniej dobre.
— Tobie jest naprawdę ciężko odmówić. — Zachichotał Oliver, zielone oczy spojrzały w górę znad przymkniętych powiek, próbując odgadnąć intencje kryjące się za różowymi szkłami. — Może… pójdziemy do mnie?
Odpowiedział mu półuśmiechem, rozbawiony jego naiwnością. Dante dokładnie wiedział, dlaczego on zgodził się na to wyjście - chciał się upić, przespać się z kimś i mieć nadzieję, że jutro będzie lepsze. Oliver zaś siedział cały czas w dołku ze swoimi świeżymi ranami, licząc, że przystojne zastępstwo wystarczy, żeby zapomnieć i poczuć się o tę krztę lepiej. Może w głębi wiedział, że to nic nie zmieni, ale postanowił spróbować mimo to. Jak wielu z nim tego próbowało i równie wielu poległo w swoich staraniach. Och słońce, rozczarujesz się nad ranem, lecz nie mną, a sobą.
— Czytasz mi w myślach. — Musnął policzek mężczyzny, wsunął mu kosmyk włosów za ucho. Nie był jego niańką, od niczego nie zamierzał go odwodzić, żeby zadbać o jego samopoczucie, w końcu on sam coś z tego miał mieć. Wyregulowali rachunek z barmanem, po czym hybryd dał się pociągnąć w stronę wyjścia, drugi mężczyzna ściskał go mocno za nadgarstek, wbijał jedną z bransolet w skórę.
Przyjechali rowerami i nimi mieli zamiar wrócić. Nie przeszło żadnemu przez myśl, żeby iść pieszo, bo może się któremuś za mocno w głowie zakręcić, żeby powoli doczłapać się do domu, gdzie będą się spieszyć. A może żadnego po prostu ten pomysł nie interesował.
Nie ujechali nawet dwóch przecznic.
Mieli się ścignąć kawałek, do spożywczego, który mijali wcześniej, lecz zakręt w prawo okazał się morderczy dla rozpędzonego Olivera. Zdążył jeszcze głośno zakląć, nim jego dwukołowiec wywrócił się z brzdękiem. Kolejny krzyk był wręcz bliski szlochu.
— Coś ty odwalił? — Zaśmiał się Dante, o mało sam nie spadł, wyhamowując przed leżącym plackiem na ziemi fotografem. Oddychał nierówno, upadek wybił mu dech z piersi na chwilę.
— Ale mnie noga napierdala. — Odkaszlnął, rozbieganym wzrokiem przyglądał się zapalonej nad nim latarni.
— Żeś się ładnie wyłożył, kolego. Oczywiście, że coś się boli. — Hybryd znowu prychnął śmiechem, podszedł z zamiarem wykaraskania Oliver spod damki. Zapachniało mu świeżą krwią z zadrapań, postarał się ją zignorować. — Żałuj, że siebie nie widziałeś, tak cię…
— Ała, cholera! — wrzasnął tamten, gdy blondyn zahaczył o jego lewą nogę. Poderwał się do siadu na tyle, ile mógł, zacisnął dłoń na materiale spodni. Dante zawahał się, zmarszczył brwi, spojrzał to na kończynę, to na twarz Olivera, jeszcze raz na kończynę.
— Ty możesz w ogóle wstać?
— Ja nogi ruszyć nie mogę.
Odstawił oba rowery na bok, obszedł fotografa dookoła, jak jakiś obiekt badawczy, z którym nie wiedział, co począć. Oliverowi leciały po policzkach ciche łzy.
— Kurwa. — Krawiec westchnął, wyciągnął telefon. — Dzwonię po karetkę.
Na pogotowie musieli czekać jakieś dziesięć minut, przez które prawie w ogóle się do siebie nie odzywali. Blondyn pokręcił się jeszcze trochę, pomyślał, że może ustabilizowałby tę nogę, ale nie miał pojęcia czym. Rozdrażniony usiadł, nie mogąc uwierzyć, że zamiast przewalać się teraz w łóżku, utknął w centrum z chłopem, który tak niefortunnie spadł z roweru, że aż trzeba było do niego pomoc medyczną wzywać. Przecież to jakiś śmiech losu był.
Gdy karetka wychynęła w końcu z uliczki, Dante zamachał do nich, skinęli mu głową, wyłączyli rozrywający bębenki sygnał.
— Pan Selachinius? — Krótko ostrzyżony ratownik wysiadł z pojazdu, zerknął na poszkodowanego.
— Ta, to ja dzwoniłem.
Kierowca również wysiadł, przyniósł sprzęt medyczny, zabrali się do opatrywania rannego. Drzwi z tyłu rozwarły się, pojawiła się trzecia ratowniczka, wysunęła łóżko transportowe. Zapytali mężczyznę o parę kwestii, jak Oliver spadł, czy próbował coś z jego nogą robić, odpowiadał im dość zdawkowo, ale wyglądali na ukontentowanych. Obłożyli kończynę dwoma szynami, dokładnie obwiązali.
— Czy pan pojedzie z nami? — odezwał się nagle jeden z medyków do Dantego, fotograf czekał już gotowy do zapakowania do środka pojazdu.
— W jakim celu? — Brew mu się uniosła.
— Mógłby pan pomóc koledze w nawigacji po szpitalu, będzie trochę dokumentów do wypełnienia, on może nie mieć na to siły.
Hybryd zmrużył oczy, cmoknął w zamyśleniu. Różowa strzała stała przypięta do latarni, mógłby jakoś wrócić po nią potem, to nie był problem. A karetką nigdy nie jechał. Łobuzerski uśmiech cisnął mu się na usta. Wrócił spojrzeniem do ratowników, do poturbowanego Olivera i wskoczył do ambulansu.
Szpitale kojarzyły mu się głównie z czasami studiów, gdy musiał przyjeżdżać na zszywanie, po co gorszych rundach boksu. Aż słyszał trenera powtarzającego, żeby trzymał mocniej ten papier, poczekał chwilę na niego i żeby zostawił tę pielęgniarkę, nikt nie chce takiego okrwawionego śmierdziela. Nigdy nie były to poważne urazy, przecież nie bił się o żadne wielkie tytuły, więc w razie problemów walki zatrzymywano szybko, ale czasami można było równo oberwać.
Plastikowy kubek podrygiwał mu w ustach, starał się utrzymać kroplę wody w jednym miejscu. Trochę znudzony, Dante rozwalił się na krześle, przerzucił nogi przez podłokietnik, głowę trzymał nieco odchyloną, ręce złożył na piersi. Nic za bardzo nie działo się od czasu przewiezienia ich do szpitala. Olivera posadzili na wózku z wysuniętym do przodu podparciem na nogę, pomógł mu jakiś formularz wypełnić, bo ten to się pokładał w tej poczekalni. Podpierał się na ręce, niby żeby nie zasnąć, ale słabo mu to szło. Kazali im czekać, doktor dyżurujący kogoś właśnie przyjmował.
Z głośnym westchnięciem hybryd podniósł się i pomaszerował w stronę baniaka z wodą po kolejną dolewkę. Gdzieś trzasnęły drzwi, ktoś śpiesznym krokiem przemierzał pobliski korytarz. Zerknął odruchowo na przechodzącą przez salę osobę, stracił na moment zainteresowanie, by zaraz jednak obdarzyć delikwenta drugim, znacząco dłuższym spojrzeniem.
HELLO, SAILOR.
Dante żył pięknem, żył pięknymi rzeczami, jego praca polegała na wyciąganiu najlepszego z ludzi za pomocą swoich kreacji, lecz niewiele osób było w stanie spełnić jego wysokie wymagania i wprowadzić go w prawdziwy zachwyt i pożądanie. Bo to nie chodziło zawsze o wygląd, ale także, żeby mieć to coś, co by od razu zawróciło w głowie, odebrało mowę i wymagało podziwu. Chodziło o sposób stania i mówienia, o drobne gesty, które osłabiały jego silną wolę, o spojrzenia, które pokonywały wszystkie jego bariery i kazały klękać.
Kim, do ciężkiej cholery, był ten lekarz?
Silnie zarysowaną szczękę trzymał zaciśniętą, byle nie ziewnąć, czarne włosy ledwo co poprawił, znowu musiał przejechać po nich dłonią. Wyglądał na tak zmęczonego, znużone oczy trzymał utkwione w jednym punkcie, gdzieś w oddali w kolejnym odgałęzieniu pomieszczenia. Upoił się nim, wręcz zachłysnął przez tę krótką chwilę. Bogowie, dlaczego on tak dobrze wyglądał w tym pogiętym kitlu, nawet te komiczne kapcie mu nie przeszkadzały.
Nie lubił przyjmować rozkazów od innych, ale dwa razy by się zastanawiał, gdyby doktorek kazał mu zdjąć ubranie do badania.
Krawiec się ożywił, nabrał werwy, jakiej brakowało mu od paru godzin. Niespodziewana wizyta w szpitalu zdobyła dla niego nieopisaną wartość. Wrócił pospiesznie na swoje miejsce, ślizgiem prawie wpadł na Olivera.
— Hej, pst! — Pstryknął mu placami przed twarzą. — Widziałeś tego lekarza?
Fotograf był półprzytomny.
— Jakiego lekarza? — wybełkotał.
— Przechodził tu przed chwilą.
— Co z nim?
— Kurewsko ładny był.
To za to wybudziło rannego mężczyznę, rozwarł usta zszokowany.
— Dante?! Leżę ze złamaną nogą po wyjściu z klubu z tobą!
— Zauważyłem, nie martw się. — Parsknął śmiechem. Zrozumiał podtekst i kulturalnie go przemilczał, nie mając w zamiarze porzucenie flirtu z doktorkiem dla jakieś małostkowej randki.
— Co to w ogóle ma być? — fuknął Oliver. — Jeśli tak ma dalej wygląda twoje wsparcie, to może lepiej będzie, jak sobie pójdziesz.
Mężczyzna wyśmiał go znowu.
— O nie, słońce, teraz to na pewno się nigdzie stąd nie ruszam.
— Słucham?
Nie było czego, gdyż Dante zabrał się do wprowadzenia swojego genialnego planu w życie.
— O, pielęgniarka! Przepraszam, przepraszam panią! — Dante podbiegł do oddalającej się korytarzem kobiety, uśmiechnął się rozkosznie. — Przepraszam, że przeszkadzam, ale o coś muszę zapytać. Czy doktor dyżurujący to ten pan z ciemnymi włosami? Ogolony, w moim wieku mniej więcej?
— Zgadza się, doktor Karim, właśnie idę po niego w sprawie pana kolegi — odpowiedziała mu, lecz uciekła gdzieś wzrokiem, wygładziła ubranie. — Coś przekazać?
— Tak, proszę, bo wie pani… wszystko dobrze było, a teraz nie wiem, serce mi kołacze, duszności jakieś takie mam… — Udał rozkojarzenie i trzęsienie rąk, złapał się dramatycznie za pierś. — Jak tylko doktor obok mnie przeszedł, to się zaczęło. Mógłby mnie doktor także zbadać?
Pielęgniarka poderwała głowę zdezorientowana.
— Pan…? Przepraszam, ja chyba nie rozumiem.
— Nie szkodzi — Głęboki, przyjemny głos poniósł się między ścianami. — Proszę tylko mu powiedzieć, że będzie miał dwóch pacjentów, nie jednego.
Poruszyła ustami, jakby chcąc coś powiedzieć, zaraz je jednak zamknęła, ruszyła w stronę, gdzie blondyn ostatni raz widział lekarza.
Kąciki ust same poszybowały mu do góry, gdy zobaczył niedowierzanie Olivera. Może mógł załagodzić sytuację, powiedzieć, że to nic osobistego, ot, kolejny wybryk, ale za dobrze się bawił, oglądając, jak fotograf się na niego obraża. Spokojnie podszedł od tyłu do wózka, złapał za drążki, tamten nawet nie protestował z braku energii, choć robił wszystko, byle nie spojrzeć na Dantego.
Za rogu wychynął doktorek.
— To oni?
— Tak.
Hybryd wyprostował się elegancko, z irytacją pomyślał, że zdecydowanie za prosto się ubrał, ale to nic, przecież od czegoś miał ładną buzię. Obdarzył nadciągającego lekarza szarmanckim półuśmiechem, skinął mu grzecznie głową. Mężczyzna przyjrzał mu się nieco dłużej niż Oliverowi, szukając śladów kłamstwa. Chciało mu się krzyczeć, był tak cudowny.
— Dobry wieczór państwu, nazywam się Bashar Karim, lekarz dyżurujący, zapraszam do gabinetu. — Mężczyzna się nawet nie zatrzymał, pokierował ich ruchem dłoni we właściwym kierunku. Dante posłusznie popchał wózek i zabrał się do robienia tego, co umiał najlepiej – zachowywania się bez pardonu.
— Doktorze, czy bolało?
Karim się odwrócił, zmarszczył brwi.
— Czy co bolało?
— Jak pan z nieba spadał. — Błysnęły wampirze kły w szerokim uśmiechu, pełnym dumy ze swoje okropnego podrywu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz