14 lipca 2023

Od Souela do Merlina

— Ach, no i po co ja się zgodziłem?
Odchylił się do tyłu na krześle, jęknął głośno z pewną rozpaczą.
Niespodziewanie przeżywał dzisiejszą rozmowę z nauczycielką licealistów. Jak... On... Go... Co się stało, że się zgodził na dodatkowe szkolenie? Coś go opętało czy jak? Robił wszystko, żeby mieć te praktyki za sobą i wrócić do swojej dobrze znanej rzeczywistości, a skończył zgadzając się na prywatne zajęcia z uczniem, któremu moc dosłownie wymknęła się spod kontroli. Merlin? Tak miał na imię? Po wszystkim wychowawczyni jeszcze zaczepiła go na odchodnym i szybko powiedziała, kim jest ten dzieciak, a także poleciła studentowi uważać... Czy Souel umrze? Czy oberwanie czymś w głowę było tylko zwiastunem?
— Będzie mi bardzo miło, jeśli będę mógł to zrobić — przedrzeźnił samego siebie.
Westchnął ciężko.
— Oj nie martw się, nie będzie tak źle.
Spojrzał na ekran swojego laptopa, gdzie widoczna była rozmowa wideo z przyjaciółmi. Popatrzył na widniejącą na tle doklejonych efektami specjalnymi drzewami Leę, która posyłała mu pocieszający uśmiech. Dziewczyna zawsze starała się myśleć pozytywnie i wspierać innych, nawet jeśli sama nie mogła zbytnio nic zrobić. 
— Oby nie było tak źle — odparł niezbyt przekonanym tonem Souel.
— Daj spokój, spisałeś się świetnie — rzuciła Yen w innej kamerce, acz z tym samym tłem, co jej współlokatorka. — Uratowałeś dzień raz, więc zrobisz to i drugi.
— Tak — zgodziła się z nią Suyeon, w połowie tylko widoczna przez panujący w pokoju, w którym siedziała półmrok. — Poza tym, teraz będziecie na świeżym powietrzu, z dala od niebezpiecznych obiektów, więc nie tylko spadnie ryzyko zagrożenia, ale też będziesz się lepiej czuł. Pomyśl o tym, że dzisiaj poradziłeś sobie w gorszych warunkach: zamknięte pomieszczenie, dużo fruwających przedmiotów, ciężar odpowiedzialności nad grupą około dwudziestu nieletnich — wymieniła na palcach. — Jutrzejsze ćwiczenia będą pikusiem w porównaniu do tych.
Nikt w ich paczce nie był głupi, ale Suyeon często przez resztę określana była jako ta najmądrzejsza. Zawsze wszystko dokładnie obserwowała i słuchała, wyciągała odpowiednie wnioski, plus nawet jak mówiła coś oczywistego, brzmiała tak inteligentnie. W dodatku w trudniejszych sytuacjach potrafiła zachować zimną oraz nie dać się ponieść emocjom. Ten tytuł spadał jedynie wtedy, gdy spierała się o coś z bratem... swoją drogą siedzącym w ciszy od dobrych kilku minut w półmroku, oświetlony jedynie świecami poza zasięgiem wzroku pozostałych i światłem bijącym z ekranu tabletu, którego w tej chwili używał. Niby spoglądał z góry w stronę kamerki, ale w rzeczywistości zajmował się czymś zupełnie innym; najprawdopodobniej rysował. Nie, na pewno rysował. Tylko wtedy milczał.
— Souel, musisz coś zrobić z tym negatywnym sposobem myślenia — o, odezwał się w końcu. — Tak to tylko pogarszasz sytuację, bo podświadomie doszukujesz się błędów i wad. A jak pójdziesz z pozytywnym nastawieniem, to od razu lepiej to wszystko przebiegnie, zobaczysz.
— Cheoryeon o dziwo ma rację — podsumowała go Suyeon.
— Ej!
Spojrzał gdzieś w bok, prawdopodobnie na siedzącą kawałek dalej siostrę. Dziewczyna odwzajemniła gest – wydawać by się mogło, że zaraz dojdzie do walki pomiędzy nimi. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Oboje w tym samym czasie powrócili wzrokiem w swoje ekrany.
— Souel, na pewno sobie poradzisz! — zapewniła go Yen. — Nauczyłeś mnie i Suyeon kilku sztuczek, pamiętasz? Chociaż Suyeon lepiej wychodzą — dodała.
— Ona po prostu używa iluzji — skomentował bez mrugnięcia okiem Cheoryeon.
Bliźniaki znów się wymienili spojrzeniami. Wtem Suyeon odłożyła komórkę, zniknęła ze swojej kamerki, żeby pojawić się u Cheoryeona, którego złapała za włosy i zaczęła ciągnąć.
— AAAAAA NIE MOJE WŁOSY! — wrzasnął, również odkładając tablet.
Minutę później na chatroomie znów zapanował spokój.
— Pamiętaj, Souel, jesteś naprawdę świetnym genashim! — dalej go pocieszała Lea. — Uczyłeś się od samego Władcy Powietrza, więc poradzisz sobie!
Souel spojrzał na nią, kąciki jego ust wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.
Jak dobrze, że mógł liczyć na wsparcie przyjaciół. Przed rozmową z nimi naprawdę się przejmował jutrzejszymi ćwiczeniami, ale teraz czuł się spokojniejszy. Rzeczywiście, da radę. Poradził sobie w gorszych sytuacjach, więc nauczenie tego i owego jednego licealisty nie powinno stanowić wielkiego problemu. A jeśli dobrze pójdzie, to kto wie, może to mu pomoże w przyszłości ze zdobyciem pracy?
— Właśnie, mieliśmy się umówić, żebyś mnie pokierował, jak narysować Władcę Powietrza — powiedział Cheoryeon, ręką gładząc swoje poczochrane, brązowe włosy.
— Daj mu się zająć ważniejszymi sprawami — zganiła go siostra.
— Proszę, nie walczcie znowu — uspokajała ich Lea, po czym zwróciła się do Souela: — Souel, myślę, że teraz powinieneś odpocząć. Jutro czeka cię aktywny dzień.
— Masz rację. — Przytaknął genashi. — To ja już będę kończył.
Pożegnawszy się z resztą, opuścił rozmowę. Zamknął laptopa, wziął głębszy wdech. Popatrzył na leżące z boku zdobione opakowanie kart elementarnych. Czy powinien zrobić sobie sesję na jutro? Nie był pewien. Szczerze mówiąc, trochę się obawiał, że znowu wyciągnie jakieś negatywne karty, kolejną Odwróconą Wyspę, może tym razem jeszcze dopełnioną Odwróconym Płomieniem i Chaosem, bo czemu nie... Z drugiej jednak strony chciał sprawdzić, jak bardzo powinien się przygotować. Kto wie, może akurat mu się poszczęści? Przecież karty elementarne nie składały się z samych negatywnych. Było sporo pozytywnych.
Ostatecznie złapał za opakowanie, wysunął karty i po szybkim tasowaniu rozłożył równo na biurku, wcześniej odsuwając dalej laptopa. Usiadł wyprostowany, złożył na moment dłonie do milczącej modlitwy. Wziął między palce pierwszą kartę, powoli ją odsłonił.
Dzień.
— Jest dobrze, jest dobrze — szepnął do siebie.
Dzień zwiastował polepszenie sytuacji. Dobry znak, jak na początek: Souel od razu nieco się rozluźnił. Nastaną lepsze czasy, więc jutrzejszy trening nie powinien wprowadzić żadnej tragedii.
Odsłonił drugą kartę.
— O tak! — Zacisnął triumfalnie pięść.
Biały Wróbel. Symbol oczyszczenia. Pełnił rolę komplementarną i oznaczał, że następna karta przyjmie dobre znaczenie, niezależnie od jej położenia, co prawda z pewnymi wyjątkami, ale już zwiększał szansę na dobrą wróżbę.
Okej, to została jeszcze trzecia karta. Z pewnym wahaniem wybrał ją, odkrył.
Most.
Zwykle inni go nie lubili, ponieważ mówił, że cokolwiek przepowiedziały pozostałe karty, spełni się na sto procent, bez wyjątku. Ilekroć więc pojawiał się w towarzystwie negatywnych przepowiedni, wszyscy się załamywali. Aczkolwiek tutaj sytuacja była inna. Most powiedział, że niezależnie od działań Dzień i Biały Wróbel się spełnią. Cóż, Wróbel akurat tutaj tracił swoje znaczenie, ale Souel tak naprawdę nie mógł narzekać. W porównaniu z poprzednim wróżeniem to było piękne.
Tak z humorem poprawionym dzięki przyjaciołom oraz kartom poszedł spać.



Wysiadł z autobusu, poprawił bluzę jednolicie czarnego dresu. Przemknął przez tłum, wyszedł na trawę, gdzie dostrzegł już czekającego na niego licealistę. Na wszelki wypadek zabrał pióro z włosów i obwiązał mocno końcówkę sznurkiem od bluzy.
Okej, Souel, dasz radę. Dasz radę. Przyjaciele powiedzieli, że dasz radę, więc dasz radę.
Przyszła pora na trening i ku nadziei genashiego, początek przebiegł bardzo gładko. Dwójka spokojnie sobie stała, odbijała wiatrem balon, nawet jak raz powiew postanowił dokuczyć, Merlin szybko załagodził sytuację. Aż było to trochę zaskakujące. Chłopak całkiem dobrze sobie radził. Może jednak nie wymagał tak mocnych korepetycji.
Odbijając tak, przypomniały mu się czasy, kiedy szkolił się pod okiem Władcy Powietrza. Nie mieli, co prawda, balonów, ale unosili na wietrze wpierw chustki, a potem coraz cięższe obiekty. Władca Powietrza w podobny sposób mentorował Souelowi. Z tą różnicą, że on sam był mistrzem panowania nad powietrzem, ba, nawet nie musiał używać żadnych gestów, żeby ot, tak przywołać wichurę. A z jaką gracją pływał po wietrze! Niejeden by pomyślał, że to nie kontrola nad żywiołem, tylko czysta lewitacja.
Obserwując wtedy Władcę Powietrza, Souel nie potrafił odtrącić myśli, że chciałby jak on używać zdolności. Nie, połowa z tego by mu wystarczyła. Nie, jedna trzecia. Nie mógł się przyrównywać do kogoś o tak wielkiej i do tego nieograniczonej mocy. To tak, jakby porównać kilkuletnie dziecko z zabawkowym zestawem lekarza do najznamienitszego chirurga w kraju. Po prostu się nie dało.
Nie wiedzieć, czemu, dopadła go nostalgia. Złapał balon, spojrzał na niego – choć pierścienie wokół źrenic lekko świeciły, oczy na ten moment wydawały się smutne. Nie mógł ukrywać, że tęsknił za Władcą Powietrza. Kontakt między nimi się nie urwał, mentor regularnie odpisywał na listy, jednakże słowa na papierze chwilami nie wystarczały.
Zamrugał parę razy, cicho odchrząknął. Nie mógł się zatracić w tęsknocie, nie teraz.
Po krótkim pochwaleniu Merlina przyszła pora na kolejne zadanie. Tarcze. Od razu dostrzegł niechęć na twarzy licealisty; pewnie wrócił wspomnieniami do wpadki, która rozwinęła się właśnie z niby niepozornego ćwiczenia z tarczą. Lecz Souel go uspokoił.
— Gotowy? — spytał.
Merlin przytaknął. Wystawił ręce, genashi poczuł gromadzące się przed nim powietrze w postaci tarczy. Niebieskowłosy zrobił podobnie: uniósł balon na wietrze i, osłaniając się tarczą, posłał go w stronę chłopaka. Tamten zmarszczył brwi, wyraźnie skupił całą swoją uwagę na lecącym w swoją stronę obiekcie. Wykonał delikatny gest dłonią, balon odbił się i pofrunął po skosie. Souel wykonał kilka kroków w bok.
W ten sposób chwilę poświęcili na odbijanie. Merlinowi z pewnym trudem przychodziło posyłanie obiektu po prostej linii, genashi jednak się tym nie zraził; czasami tylko nie chciało mu się biec, więc wiatrem przywoływał do siebie.
W pewnym momencie i młody czarodziej spróbował powietrzem zmienić tor lotu. Zmrużył oczy, zmarszczył brwi, wykonał kilka misternych gestów, gdy nagle zawiał mocny wiatr. Balon poleciał w nikomu nieznanym kierunku, liście pobliskiego drzewa niezbyt przyjemnie zaszeleściły. Chłopak zacisnął dolną wargę, nieco pobladł.
Souel zareagował w porę. Wykonał pewny siebie gest, powiewy się rozproszyły. Rozległ się jeszcze odgłos pękającego balona, a potem nastał względny spokój. Genashi chwilę badał energię otoczenia; gdy uznał, że sytuacja została zażegnana, rozluźnił mięśnie. W duchu odetchnął z ulgą. Podświadomie przejechał palcami po włosach, kosmyki na moment odsłoniły przyklejony do czoła plaster.
— Przepraszam — usłyszał wtem.
Spojrzał na Merlina, który stał niezręcznie ze spuszczoną głową.
— Nie masz za co — odpowiedział pogodnie. — To normalne, że moc może wymknąć się spod kontroli.
Podszedł do drzewa, ruchem dłoni przywołał do siebie resztki balonu. Te skrawki, które się stawiały, zebrał ręcznie (na szczęście były nisko zaczepione), a następnie wszystko wrzucił do torby i wyjął nowy. Sprawnie go wypełnił powietrzem, zawiązał supeł.
Dobrze, że szybko zareagował. Jeśli miał być szczery, odruchowo pomyślał o wczorajszym wydarzeniu i się nieco wystraszył. Nie chciał, żeby doszło do drugiej takiej sytuacji, nawet jeśli uratował dzień. Zagrożenia wpierw się unika, a dopiero potem, jak nie ma innej opcji, stawia się mu czoła.
Otworzył na moment szerzej oczy. Odwrócił się do licealisty, posłał mu minimalny uśmiech.
— Właśnie wpadłem na pomysł, że moglibyśmy poćwiczyć rozpraszanie wiatru — oznajmił.
W reakcji na jego wypowiedź Merlin uniósł jedną brew.
— Rozpraszanie wiatru? — spytał.
— Tak. — Przytaknął. — Wiem, że z początku może się to wydawać banalne, ale gdy moc wyrywa się spod panowania, niejedna osoba o tym zapomina. Jeśli użyjemy rozproszenia wiatru odpowiednio szybko, nie dojdzie do niczego złego, więc myślę, że tobie się przyda ten ruch.
Słysząc jego ostatnie słowa, chłopak wyraźnie spochmurniał. Souel od razu poczuł zakłopotanie.
— To znaczy! — rzucił nerwowo z uspokajającym gestem. — Nikt od początku nie jest mistrzem swojej sztuki. Jednym nauka przychodzi łatwiej, innym trudniej, to normalne. Ja również miałem z początku problemy, moja moc ujawniła się znacznie później od mojego brata, więc rodzice się o mnie martwili, w dodatku zostałem p... to znaczy miałem pewną sytuację... W każdym razie!
Był przekonany, że za chwilę zobaczy swojego ducha ulatującego z ciała, dlatego poświęcił sekundę na uspokojenie się i zebranie myśli.
— W sztukach walki wpierw uczysz się upadać, a dopiero potem atakować — zaznaczył.
Ładnie, że powiedział takie mądre słowa, tylko szkoda, że sam do nich się wcześniej nie zastosował. Zamiast tego zaczął uczyć dzieciaki rzeczy, które można wykorzystać w prawdziwej walce. Dzieciaki, bandę licealistów! Ale co miał zrobić, jak w podobny sposób uczył go Władca Powietrza? A jego przecież nie mógł za to skarcić!
Przepraszam, Wielki Władco Powietrza, jestem nikim więcej niż przykrym grzesznikiem!
Wziął nieco głębszy wdech.
— Przy rozproszeniu dobrze jest sobie wyobrazić powietrze, które rozchodzi się na wszystkie strony — powiedział tym swoim nauczonym z filmików na AllTubie dydaktycznym tonem. — Zademonstruję.
Przełożył balon do jednej ręki, drugą zaś zakreślił w powietrzu mały okrąg. Wiatr zaczął się wokół niego gromadzić, w częściowo widzialny sposób objawił się jako wir – podobny do tego, który przypadkiem ostatnio wytworzył Merlin, lecz zdecydowanie łagodniejszy. Souel chwilę tak stał, po czym wykonał kolejny gest i cyklon w jednej chwili się rozproszył – jedynie trawa, gałęzie i włosy chłopaków zafalowały.
— Dobrze jest pamiętać o tej możliwości — rzekł Beannaithe. — Im szybciej jej użyjemy, tym szybciej zażegnamy zagrożenie. — Wolno przestąpił z nogi na nogę. — Teraz ty popróbujesz. I nie martw się, że coś może pójść nie tak, dopilnuję, by nic nikomu się nie stało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz