13 lipca 2023

Od Merlina do Souela

Oczywiście, że ten przeklęty balon musiał mu uciec, a w zamian za to chłopak dostał do ręki najbardziej pożądany balon w całej sali – ten trzymany przez Souela. Merlin już czuł na plecach te zazdrosne spojrzenia, rzucane mu przez damską część klasy. I jakby tego było mało, mieli się jednak klepać. Czy ten dzień mógł być jeszcze gorszy?
Chłopak nie miał czasu, by się nad tym zastanowić. Jego klasa w okamgnieniu podzieliła się na pary, on zaś musiał działać równie szybko.
Guinevere i Bernadette oczywiście były razem, tak jak zawsze, według tej niepisanej zasady, która panowała w jego małej, nerdowej grupie. Merlin zerknął w stronę Hawthorna – to on był zawsze jego parą, nigdy nie było inaczej. Ale oto wydarzyło się niespodziewane, a raczej typowy pech Merlina znów zaatakował.
Luciana wystartowała do Souela, zatrzepotała rzęsami, zmięła rąbek spódniczki i wyznała, że nie ma pary i czy pan profesor byłby może skłonny…
Student obdarzył ją uśmiechem dydaktycznym numer osiem, następnie zaś trzeźwo zauważył, że przecież uczniów przyszła tu parzysta liczba, logicznym więc było, że Luciana na pewno znajdzie sobie parę. Souel nie zamierzał zrzucać tak przytłaczającej odpowiedzialności na biedną dziewczynę, toteż gestem wskazał jej jednego z uczniów, który akurat był bez pary. Luciana westchnęła, skierowała swoje kroki ku…
Hawthornowi.
Merlin bezsilnie obserwował, jak jego kumpel zostaje sparowany ze swą kraszówą i radośnie zapomina o bożym świecie, a na pewno zapomina o swym wieloletnim towarzyszu niedoli, wspólniku niejednego projektu i dobrym przyjacielu, biednym Merlinie, który właśnie został sam jak palec, wystawiony przez gościa, wydawałoby się, niezdolnego do zdrady. Życie było tak niesprawiedliwe.
Merlin rozejrzał się, wciąż ściskając swój niebieski balonik, a jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Russella, ich klasowego tanka. Gość był niewyczerpalnym zbiornikiem many, rzucanie zaklęć go nie męczyło i na tym etapie Merlin podejrzewał, że jako dziecko Russell musiał wpaść do jakiegoś kociołka pełnego magicznego napoju, stąd u niego taka niezmordowana siła. Był magicznie niepokonany. Merlin za to był niestety zwykłym śmiertelnikiem i jeśli by mógł, wolałby raczej robić tę klepankę teoretycznie, nie zaś praktycznie.
— Chodź, chudy, nie mamy całego dnia — burknął Russell, podchodząc bliżej i groźnie podciągając rękawy bluzy. Merlin cofnął się pół kroku, drugi chłopak uśmiechnął kpiąco. — No nie peniaj, mordo, przecież nic ci nie zrobię. Co, balona się cykasz?
Merlin nie cykał się balona. Cykał się raczej tego, co Russell postanowi z nim zrobić.
Rosły chłopak popatrzył na swojego kolegę, westchnął.
— Dobra, to ty zaczynaj. Rzuć mnie tym balonem i miejmy to z głowy.
Merlin złapał swój balon, ucisnął lekko, zmierzył spojrzeniem Russella. Tamten już otoczył się tarczą, powietrze zawibrowało przejrzystą barierą, chroniąc go przed morderczym balonikiem. „Dobra, może nie będzie tak źle” pomyślał Merlin, nie wiedząc nawet, jak daleki był od prawdy. Nieco powietrza, lekki powiew, balonik poleciał w stronę chłopaka, a następnie odbił się gładko, podfrunął niegroźnie w górę, wrócił do Merlina. Ten złapał balonik, podrzucił w dłoni.
— Dawaj jeszcze raz. Ale tak bardziej z jajem, co? — Russell zaczął się rozkręcać.
Merlin nie był pewien, jak rzucić balonikiem „bardziej z jajem”, więc rzucił dokładnie tak samo. Jego partner zmarszczył brwi.
— Miało być z jajem, chudy.
I wtedy właśnie Merlin uświadomił sobie, że nie jeden Hawthorn kraszował Lucianę, i że Russell też należał do tego grona. Rosły chłopak zerkał od czasu do czasu na swój obiekt westchnień, ten jednak nie obdarzył go spojrzeniem, zajęty ćwiczeniami i wykonywaniem wszystkiego tak poprawnie, jak to było tylko możliwe, byle tylko ich superprzystojny prowadzący zechciał zwrócić uwagę i pochwalić. Pochwali Guinevere, Luciana nie mogła tego zdzierżyć, kobieca duma jej na to nie pozwalała. Merlin westchnął. To całe kraszowanie było tak problematyczne i skomplikowane.
Znów rzucił balonem, może nieco mocniej, próbując dodać tego jaja do rzutu, jednak dla Russella było to za mało.
— Zamieniamy się. Pokażę ci, jak to się robi — burknął, zawijając rękawy bluzy jeszcze wyżej.
Merlinowi dobrze szło tworzenie tarczy. Dorastanie wraz z dziewięcioma agresywnymi siostrami, których ulubionym sposobem rozwiązywania konfliktów była walka, sprawiało, że chłopak potrafił się obronić, tarczę przywoływał jednym gestem.
Russell zebrał siły, posłał balon w jego stronę. Merlin machnął dłonią, powietrze otoczyło go ciasnym kokonem, zadrżało ciepłem, smagnęło balon. Ten pękł z hukiem, Merlin podskoczył nieco, cofnął się jeszcze pół kroku.
— Specjalnie to zrobiłeś — Russell skrzywił się, naszykował kolejny balon.
Poleciał, wybuchł na tarczy Merlina. To wcale nie było tak, że chłopak sobie tego życzył, po prostu tak wyszło.
— Wiesz, te balony nie są jakieś bardzo wytrzymałe — odparł, próbując ratować sytuację.
Souel zerknął w ich stronę, gdy głośny dźwięk przyciągnął jego uwagę, podszedł bliżej. Merlin opuścił tarczę.
— Wszytko w porządku? — spytał genashi, zerkając to na niego, to na Russella.
— Tak, jakoś dajemy radę.
Prowadzący pokiwał głową, splótł dłonie.
— Jeśli baloniki wam popękały, możecie dalej ćwiczyć, po prostu posyłając strumień powietrza w stronę partnera — przypomniał, wciąż mając na twarzy jeden ze swych uśmiechów dydaktycznych. Merlin zastanawiał się, czy nie boli go od tego twarz – on by w życiu nie dał rady, żeby tyle czasu się uśmiechać. Jednak myśli te zaraz wywietrzały z głowy chłopaka, gdy ktoś zawołał Souela, rzekomo potrzebując jego pomocy, zaś Russell postanowił wrócić do ćwiczeń.
Teraz to Merlin otoczył się znów tarczą. Może tylko mu się wydawało, że wirujące wokół powietrze ma wyższą temperaturę, wydaje się gorętsze, bardziej gwałtowne, jakby przygotowane na to, by Russell cisnął w niego czymś naprawdę groźnym, a nie zwykłym powiewem.
Russell machnął dłonią, jego atak rozbił się niegroźnie, parsknął gdzieś w bok. Chłopak zmarszczył brwi.
— Dobra, chudy. Zamiana.
Zamienili się. Merlin czuł w piersi to przykre, gryzące uczucie, to nieprzyjemne gorąco i ucisk, jaki zawsze towarzyszył mu, gdy się stresował. Russell był poirytowany, Luciana nie zwracała na niego uwagi, chłopak postanowił sobie odbić to na Merlinie. Ten zaś naprawdę nie chciał być częścią tego wszystkiego, ale cóż mógł poradzić? Pozostało mu podążać za tym, co przynosił los.
Chłopak spojrzał na Russella, spojrzał na jego drgającą, grubą tarczę. Machnął dłonią i gdy tylko magia opuściła jego ciało, wiedział już, że zrobił źle. Powietrze, mające rozbryzgnąć się letnim powiewem na zaklęciu Russella, zmieniało się w ostrze, wąskie i chłodne, niczym cios sztyletu, zdolne przedrzeć się przez tarczę. Russell zdążył tylko unieść brwi, jego oczy z niedowierzaniem spojrzały na „chudego”, nim chłopak zachwiał się, runął do tyłu, klapnął tyłkiem na podłogę.
Ten moment wybrała sobie Luciana, by spełnić marzenie Russella, zerknąć w jego stronę. Lekki uśmiech zakwitł na jej twarzy na widok rozpłaszczonego na podłodze chłopaka, dziewczyna zachichotała, a potem odwróciła się do Hawthorna. Hawthorn też się zaśmiał.
To nie mogło skończyć się dobrze.
— Uch, sorry? — Merlin próbował ratować sytuację. Oczywiście na nic.
— Specjalnie to zrobiłeś, nie? — Russell wstał, otrzepał portki, spojrzał na Merlina z pogardą. — Chcesz się klepać na serio?
— Nie, no co ty…
— No to zaraz będziesz miał „na serio”.
Nie chciał tego. Naprawdę nie chciał tego, żeby Russell się wkurzył, żeby postanowił się bardziej klepać, i żeby w ogóle to wszystko miało miejsce. Merlin wielu rzeczy nie chciał, lecz i tak się działy, za nic mając chęci i zdanie chłopaka. Jak zwykle. Biednemu zawsze wiatr w oczy…
Russell machnął ręką w jego stronę, dłoń zacisnęła się w pięść, powietrze zwinęło się niczym atakujący wąż. Merlin nic nie zrobił, instynktownie wstrzymał oddech, znieruchomiał, jak ten durny jeleń w snopie świateł reflektorów. Nie wiedział, co się stało. Jego tarcza wydała jakiś dźwięk, jakby gniewny warkot, powietrze przyspieszyło, naelektryzowane magią, której Merlin tam nie użył. Zaklęcie Russella wcale jej nie rozerwało, tak jak Merlin się obawiał. I nie odbiło się też normalnie, tak jak chłopak się o to modlił. Nie, ten agresywny kłąb powietrza wrócił dokładnie tam, skąd przybył. Runął prosto na Russella. Chłopak zasłonił się w ostatniej chwili.
— Russell, ja nie chciałem, serio. — Słowa Merlina utonęły w pomruku jego własnej tarczy.
Russell patrzył na niego z niedowierzaniem. Merlin „Pierdoła” Spellman jednak coś potrafił.
— Nie żyjesz — powiedział przez zaciśnięte zęby.
Merlin nie usłyszał jego słów. Nie musiał. Żądza mordu w spojrzeniu Russella w zupełności wystarczyła. Chłopak rozejrzał się w panice. Gdzie był Souel, kiedy go potrzebował?
Tymczasem Russell zacisnął gniewnie usta, złożył palce w jakiś gest. Moc przeskoczyła między opuszkami, zawirowała, skrystalizowała w coś niebezpiecznego. Merlin nie miał pojęcia, w co, wiedział tylko, że nie chce tym oberwać. Naprawdę, naprawdę nie chce. Jego serce przyspieszyło, dłonie zziębły i zdrętwiały, a ten przykry ucisk i gorąco wybuchły w piersi parzącym, bolesnym uczuciem.
Jego tarcza ożyła. Niczym jakiś powietrzny potwór, otoczyła Merlina pierścieniem wyjącej furii, zamykając młodego czarodzieja w bezpiecznej ciszy oka cyklonu, lecz za nic mając sobie bezpieczeństwo wszystkiego, co go otaczało. Merlin w panice obserwował, jak przedmioty w sali zaczynają się poruszać, jak komuś dalej pękła tarcza, jak sam Russell wywala na niego oczy, cofając się w kierunku ściany. Serce tłukło się o żebra, lodowate dłonie dygotały.
— Ja nie chciałem… — Słowa utonęły w ryku wiatru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz