Wspomnienie o tym, że magii powietrza można użyć w walce, od razu przywołało traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa Merlina. Chłopak dorastał w otoczeniu swych dziewięciu sióstr, z których każda potrafiła stać się potworem w ludzkiej skórze, jeśli ktoś ją sprowokował. A że owej prowokacji nie musiało być dużo, Merlin często lądował w opałach, na które wcale się nie pisał. Konwencja genewska zabraniała krzywdzenia cywilów w trakcie wojny, ale jego jakże cudowne siostry nie stosowały się do żadnej z konwencji.
Merlin pamiętał, jak był jeszcze małym pacholęciem, a jego o dwa lata starsza siostra, Melpomene, czyniąca dramat i tragedię ze wszystkiego, postanowiła zabrać mu jego ulubioną podusię w jednorożce. Merlin wiedział, że nie można bić dziewczyn, nawet jeśli to są własne siostry, a poza tym zawsze wiedział, że w starciu z którąkolwiek nie ma żadnych szans, więc od razu poszedł wypłakać się mamie w spódnicę. Za ów naturalny dla pokrzywdzonego dziecka akt został nazwany przez rodzoną siostrę podłym kapusiem, skarżypytą, wstrętną łajzą i mamałygą, a potem Melpomene, w przypływie typowego dla siebie dramatycznego gniewu, posłała jego podusię na najwyższą gałąź drzewa. Podusia się porwała, tata musiał ją ściągać, polować na latające resztki watoliny i zaszywać wszystko, bo Merlin poryczał się tak, że dostał czkawki, a potem mama się wkurzyła i wszyscy mieli szlaban. Chłopak pamiętał z tamtej sytuacji głównie to, że czuł się pokrzywdzony i niesprawiedliwie potraktowany. Samo wspomnienie już go stresowało.
— Powiedz, że nie będziemy się tu zaraz klepać — jęknął, ale jego słowa nie dotarły do Bernadette, zapatrzonej w Souela jak w obrazek. Merlin westchnął.
Tymczasem zaś ich nadmiernie przystojny prowadzący obdarzył grupę kolejnym z szerokiej gamy swych uśmiechów dydaktycznych.
— Jestem przekonany, że wiele razy słyszeliście, że w magii to nie sama surowa, czysta siła ma znaczenie, ale że to poprawne i mądre jej wykorzystanie decyduje o tym, jak powiedzie się dane zaklęcie.
Głowy większości grupy kiwały się jak u dzięciołów i nawet ten osiłek Russell, uważający, że skoro problem nie został rozwiązany, to po prostu trzeba mocniej uderzyć, kiwał głową zgadzając się z Souelem. Merlin nie raz widział, jak tata rozdziela kotłujący się kłąb gniewnej magii i swoich córek, rzucając może ze dwa drobne, celne zaklęcia. Jego nie trzeba było przekonywać, on miał na to dowody.
— To podejście jest szczególnie ważne jeśli weźmie się pod uwagę magię powietrza. Powietrze otacza nas z każdej strony, a próby manipulowania dużymi jego objętościami wymagają dużych nakładów energii. Jednak jeśli dobrze przemyśli się sprawę, można uzyskać taki sam, lub nawet silniejszy efekt, używając niewielkiej objętości, ale w mądry sposób.
Klasa zgodnie pokiwała głowami. Chyba część postanowiła od tej pory robić wszystko w mądry sposób.
— Czy ktoś z was słyszał kiedyś o przypadku, gdy dana konstrukcja runęła jakby sama z siebie? Jakiś most, który po prostu się zerwał?
— Most Tacoma? — rzucił Merlin, sam nawet nie wiedząc, po co to robi.
— Bardzo dobrze — pochwalił go Souel, a Bernadette rzuciła podejrzliwe spojrzenie.
Merlin wzruszył ramionami. Co jak co, ale katastrofy to on miał ogarnięte. W życiu nie wszedłby na most, który podejrzanie regularnie drgał, ani nie wpakowałby się do budynku, w którym wiatr gwiżdże między przęsłami. Jakoś nie dostrzegł, że swoją odpowiedzią wpakował się w kolejne miejsce, w którym nie chciał być.
— To może opowiesz nam coś więcej o tym wypadku?
— Ja?
Souel splótł profesjonalnie dłonie, obdarzył go tym zachęcającym uśmiechem i pokiwał głową.
— Hm, więc no… To było tak, że ee… Był taki sztorm, no i wtedy wiatr wiał, ale no… To nie sztorm zerwał ten most, tak? Bo jak wiatr wiał, to yy… most wpadł w rezonans. Że się tak chwiał góra-dół, ale zamiast się przestać chwiać, to chwiał się coraz mocniej, bo ten rezonans, nie? No i w końcu wziął i się zerwał.
— Dokładnie tak było. Wiatr nie musiał być silny – wystarczyło tylko tyle, by wprowadzić most w rezonans, a reszta potoczyła się sama. — Souel skinął głową Merlinowi. — Dziękuję za wyjaśnienie nam tego.
— No, nie ma sprawy. — Chłopak bąknął w odpowiedzi.
Prowadzący wrócił do zajęć i jak to w tych wszystkich podręcznikach do dydaktyki piszą, po wstępie teoretycznym przychodził czas na praktykę.
— Skoro wiecie już, jak ważne jest precyzyjne kierowanie swoją mocą, gdy przychodzi do magii powietrza, chciałbym zaproponować wam małe ćwiczenie. — Souel wyciągnął skądś plastikową paczkę pełną jakichś kolorowych…
— To baloniki? — odezwała się jakaś osoba w klasie.
— Otóż to, bardzo dobra odpowiedź — pochwalił ją Souel, a dziewczyna aż pokraśniała z zadowolenia. Bernadette prychnęła, zaś Souel otworzył właśnie paczkę. — Będziecie dmuchać baloniki. Ale nie w zwyczajny sposób – użyjecie do tego magii. Na tyle dużo, by rozciągnąć balonik, ale nie tyle, by pękł, dobrze?
Klasa pokiwała głowami. Merlin miał wrażenie, że jak tak dalej pójdzie, wszyscy wrócą do domu z naciągniętymi karkami.
— Pokażę wam teraz, jak to poprawnie zrobić.
Souel wyciągnął jakiś niebieski balonik, odłożył paczkę na bok. Podciągnął lekko rękawy, by lepiej było widać jego dłonie, a potem z wprawą magika wykonał pełen gracji gest. I już, guma rozciągnęła się gładko, balonik urósł w oczach i już po chwili Souel wiązał na końcu supełek.
— I voilà, dużo szybciej i prościej, niż gdyby użyć siły własnych płuc. A teraz rozdam wam wasze baloniki.
To powiedziawszy, Souel odłożył swój nadmuchany balonik, wziął z powrotem paczkę i przeszedł się po klasie, by rozdać każdemu jego przydziałowy balon. Merlin sięgnął do paczki, wyciągnął jakiś żółty. Przez moment zastanawiał się, czy od razu nie wziąć dwóch, bo przecież pierwszy na pewno mu pęknie. Ale nim się zebrał, moment minął i Souel poszedł już gdzieś dalej, zostawiając biednego Merlina z jego samotnym, żółtym balonikiem.
Uczniowie rozeszli się nieco po klasie, każdy znalazł sobie nieco miejsca, by ćwiczyć zaklęcie. Merlin skupił się na swoim baloniku, starał się nie rzucać w oczy, stojąc tyłem do reszty i głównie martwiąc się tym, by balon mu nie pękł. Chłopak zawinął rękawy, złapał balonik tak, jak zrobił to Souel (a przynajmniej tak mu się wydawało), a następnie gestem nagarnął powietrze, starając się jakoś wepchnąć je do środka przez tę wąską szyjkę. Oczywiście, że szło mu słabo. Na początku balon zawsze jest taki nierozciągnięty, pierwsze dmuchnięcie jest najcięższe, a Merlin miał właśnie problem z tym, by zacząć. Za bardzo skupiał się na tym, by potem nie przesadzić i nie…
BUM!
Merlin podskoczył. Komuś już pękł balonik, Souel już uspokajał uśmiechem, mówiąc, że nic się nie stało, i że ten się nie myli, kto nic nie robi. Z paczki wywędrował kolejny balon, ktokolwiek rozerwał swój, mógł próbować swoich sił z następnym.
Merlin wrócił do swojego balona. Zastanawiał się, czy jakby go tak wziął i na szybko nadmuchał „siłami natury”, to czy Souel by się zorientował. Chyba nie miał jakiegoś zmyślnego czaru na ogarnięcie, kto sobie trochę pomógł, prawda? Jak wytrze koniec o koszulkę, to nawet nie będzie zaśliniony, no nie do odgadnięcia… Młody czarodziej stwierdził, że to w sumie dobry pomysł, musiał tylko zobaczyć, gdzie jest Souel i wybrać moment, gdy ten nie patrzył w jego stronę. Odwrócił się i…
— Jak ci idzie? — Souel stał idealnie za nim, obdarzył go właśnie tym swoim uśmiechem.
— Jakby chciało, a nie mogło — przyznał Merlin trochę zbyt szczerze.
— Nie martw się, na początku każdemu jest trudno dopasować odpowiednią siłę zaklęcia. Po to przecież ćwiczymy, prawda?
— No prawda.
— W takim razie spróbuj jeszcze raz. Na początku trochę mocniej, ale zaraz potem będziesz musiał osłabić nieco wiatr.
— Tak, panie profesorze — odparł Merlin, odwracając się od Souela i nie dostrzegając miny drugiego mężczyzny.
Chłopak odetchnął, skupił się. Obecność prowadzącego, dyszącego mu w kark, nie pomagała mu w najmniejszym stopniu. W sumie to było dokładnie na odwrót, Merlin naprawdę wolałby już wrócić do nauki w pojedynkę. Ale nic nie dało się na to poradzić, musiał jakoś przez to wszystko przebrnąć. Znów wykonał gest dłonią, tym razem nieco intensywniej, skupiając więcej ze swej mocy na czubkach palców i kierując strumień powietrza do szyjki balonika. Coś tam w środku rozciągnęło się mocniej, Merlin poczuł, jak powietrze przekracza tę magiczną granicę, gdy balon w końcu nie protestował, będąc nadmuchiwanym. Żółta kula urosła szybko, Merlin cofnął dłoń, zacisnął palce na wylocie. Balon trochę tam pierdnął, wypuścił część powietrza, ale chłopakowi udało się w końcu zawiązać koniec.
— Doskonale — pochwalił go Souel. — To teraz możemy przejść do dalszej części ćwiczeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz