14 lipca 2023

Od Raouna do Bashara

Z ust Raouna wydobywał się głośny, wręcz nieopanowany śmiech. Zgiął się w pół, łapiąc rękami za brzuch; mało brakowało, a upadłby na podłogę.
Na początku nawet nie miał tyle nadziei, że jego plan wypali. Poruszanie szkieletem było dla niematerialnego bytu trudniejsze niż mogło się wydawać, zwłaszcza że kilka razy prawie się zrujnował. Gdyby Bashar go zauważył, plan spaliłby na panewce szybciej niż się pojawił. Na szczęście udało mu się – stworzył scenę Kostuchy sięgającej po duszę.
Nagłe stuknięcia zwróciły jego uwagę. Wyprostował się nieco, spojrzał na pacjenta. Mężczyzna zerwał się jak poparzony, poślizgnął na wykładzinie, omal nie upadając, a gdy stał już na nogach, wystrzelił niczym z procy, wypadł z wrzaskiem na korytarz i tyle go widziano.
— Ty, patrz, uciekł-HAHAHAHA! — znów wybuchł śmiechem.
Och, to chyba był najlepszy prank, jaki kiedykolwiek zrobił. Mogło z nim konkurować tylko opętanie zmarłego w trakcie pogrzebu.
— O, Pramatko! — zawołał, próbując się uspokoić. — O, Najwyższa Złota Boginio Pramatko! Popłakałbym się, gdybym mógł. — Otarł z oka wyimaginowaną łzę. — Och, jak dobrze, że brzuch nie może mnie rozboleć. Och...
Zamilkł, lecz to nie był koniec, ponieważ kilka sekund później ponowił śmiech, który trwał jeszcze z dobrą chwilę.
Basharowi z kolei nie było wcale do śmiechu. Widząc, że pacjent zniknął mu z oczu, zacisnął dłoń w pięść. Wstał, spojrzał na kościotrupa, jednym, nieco nerwowym ruchem ręki go odepchnął.
— Nie spodziewałem się, że bóg może zachowywać się tak niedojrzale — powiedział poważnie, głos zdradzał złość. — Ile ty masz lat, dwanaście?
Raoun wyprostował się, poprawił kitel, który miał na sobie (zdecydowanie za często go kopiował od Bashara).
— Ho, ho, takie słowa! — zawołał, był jednak znacznie spokojniejszy niż się mogło z początku wydawać. — Ale rozumiem, nie możesz pogodzić się z tym, że dałeś się tak wrobić. — Na jego ustach zatańczył złośliwy uśmieszek.
— Nawet ci nie nadepnąłem na odcisk. Tak jak wcześniej Giordano, tak teraz mnie się uczepiłeś? — Powoli, acz w sposób ciągły jego głos się podnosił. — Nie masz nic lepszego do roboty w swoim pozbawionym sumienia życiu? O ile to można nazwać życiem, patrząc na twój smutny stan. — Podparł się rękami na biodrach.
Usłyszawszy ostatnie słowa lekarza, oczy Raouna błysnęły odrobinę mocniejszym światłem.
— Ha, w porównaniu z kimś tak pozbawionym smaku jak ty jestem bardziej żywy niż komukolwiek mogłoby się wydawać! — prychnął niczym rozeźlony koń.
— O, czyli jednak można cię zranić. Widać, że z ciebie tak żywy bóg, jak z wilka owca.
Usta Raouna odsłoniły zęby, zmrużył gniewnie jedno oko, gdy nagle dostrzegł ruch z boku. Udał, że nie robi nic wielkiego poza przewróceniem oczu i wykorzystując okazję dyskretnie spojrzał w stronę drzwi gabinetu. Momentalnie nad jego głową zaświeciła się wyimaginowana żarówka.
— Oho, odezwał się! — parsknął. — Nie wiedziałem, że z tak mrocznej istoty będzie takie strachajło, które wystraszy się zwykłego dydaktycznego szkieletu! Co, nie chciałeś go, bo się bałeś? Oj, biedny, nie bój się, on ci nic złego nie zrobi! — powiedział głosem zmartwionej matki. — No już, już dobrze.
Wyciągnął rękę, udał, że głaska lekarza po głowie — tamten próbował ją odtrącić, ale jego dłoń nonszalancko przeniknęła przez ramię boga.
— Przestań się wygłupiać — warknął Bashar. — W takim tempie skończę przez ciebie na zwolnieniu zdrowotnym...
— Doktorze Karim?
— Cóż, wtedy powinieneś mi podziękować — stwierdził bóg.
Oj, jak bardzo te słowa nie spodobały się Basharowi. Oczy jego złowrogo błysnęły, żyłka na skroni pulsowała jak gdyby miała za chwilę pęknąć.
— Ty... — wycedził. — Niech no ja tylko znajdę jakiś na ciebie sposób to zobaczysz...!
— Doktorze Karim.
Dopiero w tym momencie Bashar zorientował się, że ktoś go wołał. Odwrócił głowę, jego oczom ukazała się pielęgniarka. Kobieta stała na progu, nieco zmartwionym wzrokiem mierzyła go od stóp do głów. Zza jej pleców, oddalona kawałek wyglądała jakaś pacjentka, która po tym jak została zauważona, zniknęła za ścianą.
— Czy wszystko w porządku? — zapytała wolno pielęgniarka.
— Tak, tak... — odparł nerwowo Bashar, prostując się jak gdyby nigdy nic.
Odchrząknął cicho, niezręcznie poprawił swój kitel.
Pielęgniarka jeszcze raz go zmierzyła wzrokiem.
— To nie będę przeszkadzać.
Powoli wyszła z gabinetu i zamknęła za sobą drzwi. W pomieszczeniu nastała cisza.
Bashar cicho westchnął. Odwrócił się, by kontynuować przerwaną spinę, lecz ku jego zapewne niemałemu zdziwieniu Raouna już nie było.
Bóg wyszedł z pomieszczenia obok gabinetu Bashara, zaczął iść korytarzem. Minął czekające na tradycyjnych w szpitalach, niewygodnych krzesełkach starsze panie, które rozmawiały właśnie o doktorze Karimie. Nie był jednak zainteresowany ich słowami, dlatego kompletnie je ignorując, poszedł dalej.



— Słyszałam, że doktor Karim wyrzucił dydaktyczny szkielet ze swojego gabinetu.
Stosunkowo młoda pielęgniarka z widniejącym na identyfikatorze imieniem Grace podniosła wzrok znad papierów, które właśnie przeglądała. Spojrzała na swoją koleżankę, pokręciła głową.
— Nie, Rose, to nie tak — poprawiła ją. — Po prostu model się przewrócił i został uszkodzony. To było trzy dni temu jak wtedy ten pacjent wybiegł z krzykiem.
Od pamiętnego wydarzenia wśród pielęgniarek zaczęły krążyć różne plotki i pogłoski. Oczywiście, nawet pomijając element paranormalny w postaci czepiającego się boga-ducha, wiele szczegółów odbiegało od rzeczywistości; zadaniem Grace było więc prostowanie wszystkiego. A przynajmniej ustalenie stabilniejsze wersji, ponieważ kiedy tego dnia zajrzała do gabinetu po tym, jak zobaczyła uciekającego pacjenta, o ile dobrze pamiętała, szkielet jeszcze stał w jednym kawałku. Nie wiedziała zatem, skąd nagły uszczerbek na zdrowiu kościotrupa – mogła się jedynie domyślać. Miała tylko nadzieję, że doktor Karim nie ucierpiał na tym.
— O, czyżby doktorek wyładował złość na Kostku?
Obok pielęgniarek na ladzie siedział po turecku Raoun. Z odrobinę znudzonym wyrazem twarzy próbował poruszyć przyczepionym łańcuszkiem do podstawki długopisem; raz mu się udało, lecz Grace szybko postawiła przybór na miejscu, tylko przez moment spoglądając na niego z pewnym minimalnym zdziwieniem.
— I co, już nie ma u niego modelu? — dopytała Rose.
— Tego nie, ale HRy dały mu nowy — odpowiedziała Grace.
— Ach, mam nadzieję, że już nie będzie więcej takich strachliwych pacjentów. Tacy to są najgorsi!
— Na pewno jeszcze będą — rzucił Raoun.
Co prawda, zrobił sobie te parę dni wolnego od nawiedzania Bashara – zajął się swoimi sprawami, miał okazję pograć w ciekawą fabularną grę z Kanno, Yen oraz jej przyjaciółką, odwiedził też ciocię Oledię, ale nie zamierzał tak prędko odpuścić. Ba, nawet w ciągu tych ostatnich dni potajemnie zaglądał do szpitala, głównie żeby sprawdzić czy Bashar nie wziął czasem urlopu. Na szczęście lekarz nigdzie nie uciekł. Dalej chodził do pracy, jak gdyby od tego zależało jego życie.
Raz jak Raoun ukradkiem zajrzał przez ścianę, zobaczył, że lekarz wyszukiwał w Internecie informacje na temat boga. Czyli nie tylko nie zapomniał, ale też koniecznie chciał się dowiedzieć więcej: zapewne szukał jakiegoś haczyka. Jak dobrze, że Raoun nigdy się jakoś specjalnie nie wychylał, więc nie było o nim nic poza kilkoma linijkami niepotrzebnego tekstu.
Właśnie, powinien się przywitać z panem doktorem. Pewnie się biedak za nim stęsknił. Tylko jak by to zrobić? Przecież nie pójdzie do jego gabinetu i nie powie: Hej, to ja.
Ponownie przewrócił długopis, poczuł cień satysfakcji, który jednak nie trwał długo, ponieważ smukła ręka z powrotem postawiła przybór na miejsce. Spojrzał na Grace, chwilę się jej przyglądał.
— Panie doktorze!
Grace wpadła do gabinetu cała zdyszana. Siedzący przy swoim biurku Bashar zabrał wzrok z monitora, na którym coś czytał, popatrzył na pielęgniarkę.
— Co się stało? — spytał, unosząc brwi.
— Brakuje personelu w ER! — wydyszała kobieta. — Dużo pacjentów, potrzebna jest pomoc innych lekarzy!
Usłyszawszy jej słowa, Bashar wstał. Nie wyglądał na zadowolonego, w jego ruchach dało się też dostrzec przebłyski niechęci, lecz najwyraźniej postanowił się sprężać, ponieważ w chwilę minął pielęgniarkę i pobiegł korytarzem.
Grace odprowadziła go wzrokiem, trochę jeszcze poświęciła na zebranie oddechu. Oparła się ręką o ścianę; gdy lekarz zniknął z jej pola widzenia, na jej twarz wskoczył złośliwy uśmieszek.
To się Bashar zdziwi jak wpadnie do spokojnego ER.
Gdy kobieta już stała przy swojej koleżance i jak gdyby nigdy nic kontynuowała rozmowę, Raoun skorzystał z okazji, by udać się do gabinetu Bashara. Rozsiadł się wygodnie na miejscu doktora. I choć z początku zamierzał po prostu czekać na powrót lekarza, gdy udało mu się wykonać pełny obrót w fotelu na kółkach, wpadł na kolejny pomysł.
Jakiś czas później drzwi do gabinetu otworzyły się, do środka wszedł Bashar. Nie wyglądał na szczęśliwego, jego ruchy zdradzały zrezygnowanie oraz pewnego rodzaju irytację. Potarł palcami oczy, podniósł wzrok, gdy nagle się zatrzymał. Zamrugał parę razy, zmarszczył brwi w wyraźnej konfuzji. Nie wiedział, na czym się skupić: Raounie siedzącym na jego miejscu czy zajmującym krzesełko po drugiej stronie biurka szkielecie.
— Co robisz? — przywitał się.
— Badam pacjenta — oznajmił Raoun tonem jak gdyby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Bashar skrzywił się, podszedł bliżej.
— Nie sądzę, żeby potrzebował badania — rzucił krytycznie.
— Jak śmiesz! — oburzył się wtem bóg. — To pani Kościowska! Nie widzisz? — Wskazał miednicę, po czym odchrząknął i splótł dłonie w sposób charakterystyczny dla Karima. — Pani Kościowska przyszła, ponieważ martwiła się o swoje zdrowie. Na szczęście z kośćmi nie ma żadnego problemu, a z pozostałymi układami to już w ogóle.
Lekarz wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał się przed podparciem czoła ręką. Stał chwilę w milczeniu, w końcu wziął głęboki wdech.
— To nie gabinet reumatologa, tylko onkologa. Zresztą, do ciebie bardziej by pasował neurochirurg — dodał.
— Czemu?
— Bo działasz na nerwy.
W pomieszczeniu nastała cisza.
Następnego dnia Raoun opętał neurochirurga.
No opętał neurochirurga. Stał sobie jeden przed automatem i czekał na kawę, więc Raoun zrobił siup i go opętał. Kawa była niedobra. Ale pozbył się posmaku batonem.
Sprawdził nazwisko widniejące na kitlu, który nosił. Paul Newron. Zwilżył językiem usta, rozejrzał się wokół. Szybko dostrzegł drzwi, obok których widniała tabliczka z napisem: Neurochirurg, dr Paul Newron, bez wahania wszedł do środka. Miał jeszcze trochę czasu, zanim Bashar zawita w progach szpitala, więc postanowił poczekać.
Rozsiadł się w fotelu, zdjął białe crocsy i położył stopy na biurku. Zaczął się rozkoszować wygodą ubrań, które nosił. Spuścił wzrok na niebieską koszulkę i równie niebieskie spodnie. Woah, ciuchy chirurgów to są wygodne! Jakbym nosił piżamę.
Nieco znudzony zaczął przeglądać spoczywające na biurku książki medyczne. Poczytał trochę o neurocytach oraz synapsach, gdy minął kwadrans, założył z powrotem crocsy, wstał i wyszedł.
Szedł sobie spacerowym krokiem, spotkał Grace, więc zamienił z nią parę zdań. Nie, nie rozmawiali o doktorze Karimie. Czemu mieliby? Przecież nie był on najważniejszą osobą w szpitalu. Najważniejszy w szpitalu był pacjent. Wow, nawet to zabrzmiało jak na miarę prawdziwego lekarza. Raoun powinien sobie zapamiętać na przyszłość. W każdym razie trochę porozmawiał z pielęgniarką, a następnie ruszył dalej. Cel miał na ten moment jeden.
Bez pukania otworzył drzwi gabinetu onkologa, wszedł do środka. Ujrzał Bashara, który właśnie siadał do biurka.
— Przybyłem! — oznajmił Raoun, rozkładając ręce niczym bóstwo, które objawiło się oddanym wiernym.
Bashar spojrzał na niego z niemałym zdziwieniem malującym się na twarzy.
— Doktor Newron? — spytał niepewnie. — Co pana tu sprowadza?
— Jestem neurochirurgiem, więc przyszedłem!
Karim dalej nie rozumiał.
— Po co?
— Działać na nerwy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz