27 lipca 2023

Od Dantego – Stado koni

Palec niecierpliwie stukał w plastik drzwi samochodu, zaraz dołączyła do niego reszta, ale i tym się szybko znudziły, przejechały po całej długości, ściągnęły jakiś paproszek. Dante westchnął ciężko, odchylił mocniej oparcie fotela, przymknął oczy.
— Grace…
— Już niedaleko.
— Już to mówiłaś.
— Bo pytasz się mnie co chwila.
Wydał z siebie pomruk niezadowolenia, obejrzał się przez okno. Wjechali na obrzeża miasta, gdzie głównie wielodzietne rodziny budowały nowe domy na świeżo kupionych działkach, dookoła znajdowały się nie wieżowce, a lasy i polany, chyba był tam nawet jakiś park narodowy. Nie miał powodów, żeby się zapuszczać w takie miejsce, nie miał pojęcia, dlaczego Grace miała. Zerknął na pielęgniarkę, ta przełączyła na kolejny utwór składanki na ekranie pojazdu, spojrzała jeszcze na nawigację, upewniła się co do następnego skrętu.
— Po prostu przyznaj się, że chcesz mnie zamordować na polecenie doktora i miejmy do z głowy.
Uśmiechnęła się, przelotnie obejrzała na swojego pasażera.
— Lubisz konie?
Wybiła go z rytmu. Dante wyrównał pozycję fotela, zmarszczył brwi, zawahał się.
— To raczej one nie lubią mnie, ja nic do nich nie mam.
— Co konie mają do ciebie?
— Śmierdzę im rybą.
Grace zaśmiała się, włączyła kierunkowskaz.
— Skąd w ogóle nagle temat koni? — Syren zlustrował ją znowu, lecz tylko skromny uśmieszek odbił się w różowych szkiełkach.
Choć temat koni wyjaśnił się w momencie, gdy zajechali na podjazd stajni, nie ułatwiło mu to zupełnie zrozumienia, co on tutaj robił. Każdą próbę wyciągnięcia więcej informacji kobieta zbywała pogodnym uśmiechem, zwyczajnie zachęciła do zagłębienia się za nią na teren posesji. Przybytek był schludny, niektóre rumaki wyściubiały chrapy przez okienka prowadzące na zewnątrz, popatrywały na gości z zaciekawieniem, czy oni też byli prawowitymi odwiedzającymi i przynieśli smakołyki. Dante nieśmiało wyciągnął dłoń do jakiegoś gniadosza, spróbował pogłaskać gwiazdkę na czole. Koń prychnął, machnął łbem, cofnął się. Mężczyzna skrzywił się, pokazał mu język i podreptał dalej za Grace.
Kobieta zdążyła zagadać do piegowatej dziewczyny, wyjaśniła, że przyjechali trening kolegi pooglądać.
— A, Bashara? — Syren zastygł w pół kroku. — Na tamtych padokach ćwiczy, zaprowadzę was.
Dante zrównał się z pielęgniarką, nachylił się oniemiały nad nią.
Kogo?
— Tak jakoś pomyślałam, że może byś chciał się ze mną przejechać i popatrzeć — odparła niewinnie. — Niespodzianka przypadkiem z tego wyszła.
Wciągnął nagle powietrze, nie zdążył się odezwać, uprzedziła go młoda dziewczyna.
— O, tam jest — i wskazała galopującego za płotem mężczyznę.
Koń poruszał się miarowym tempem, biegł grzecznie wytyczoną przez sznurki ścieżką, rozluźniona szyja podrygiwała w rytm kroków. Postawa lekarza, tak dobrze znana mu ze szpitalnych korytarzy, wpasowywała się w ruch wierzchowca, płynęła wraz z nim w niezachwianej harmonii w stronę tarczy. Jeździec naciągnął strzałę, zgrabne mięśnie napięły się pod idealnie dopasowaną koszulką, wycelował. Świst, Dante nie wiedział nawet, czy strzała dosięgła celu, mało go to interesowało. Pochłonięty dostojnością doktora, nie mógł oderwać od niego wzroku, a kiedy ten jeszcze skręcił lekko, ukazał swoją twarz, skupioną, krytycznie oceniającą przejazd, syren poczuł się, jakby stado koni przebiegło mu po piersi.
Jeszcze raz, błagam.
— Dante? — Dopiero gdy Grace odezwała się do niego, zdał sobie sprawę, że podniósł okulary na wysokość czoła, usta zaś trzymał lekko rozwarte. Pozbierał się, szkiełka wróciły prędko na swoje miejsce, odwrócił głowę. — Wszystko w porządku?
— Tak, dlaczego nie? — prychnął śmiechem.
— Strasznie czerwony się zrobiłeś.
Syren wyprostował się, wierzch dłoni nerwowo zbadał policzki. Kurwa.
— Pierdolone słońce mocno świeci dzisiaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz