Rozmowa telefoniczna zakończyła się, Souel popatrzył na ekran swojej komórki.
Czyli Merlin dostał dobrą ocenę. Dzięki niemu. Trochę dziwnie się z tym czuł. Ale przede wszystkim był szczęśliwy. Udało mu się pomóc uczniowi w potrzebie, sprawić, że tamten zdołał zaliczyć coś na lepszą ocenę. Możliwe, że będzie z niego nauczyciel. Uff, w takim razie on też miał szansę na okej życie.
Zdawał sobie sprawę, że nie mógł już teraz spocząć na laurach. To, że tym razem się powiodło, znaczyło, że będzie musiał się równie mocno postarać, żeby dalej szkolić Merlina. Doprowadzić to do końca, pomóc mu na tyle, żeby chłopak potem dobrze sobie radził. I żeby w przyszłości, gdy już Souel skończy studia, szepnął o nim parę miłych słówek, aby przyszła kariera elementarysty się rozwijała.
Jak tak w sumie o tym myślał, to zasłużył na coś słodkiego. Takie lody najlepiej. Ostatnio widział jakieś nowe w markecie; kupił wtedy limonkowe, ale obiecał sobie, że następnym razem weźmie arbuzowe.
O, to dobry pomysł. Lody. Może też skorzysta z okazji, że mamy wyjątkowo nie było w domu i na spokojnie sobie pójdzie na spacer.
Sobota szybko nadeszła. Całe rano Souel spędził w łóżku, nie robiąc absolutnie nic konkretnego poza oglądaniem serialu, ale w końcu musiał się zbierać. Zdobywszy w sobie odpowiednią ilość motywacji, poszedł ogarnąć sobie jakieś śniadanie, a następnie się umył.
Gdy był już ubrany w wygodny dres, spakowany, praktycznie gotowy do wyjścia, zszedł po schodach na dół. I tak, jak wcześniej matka siedziała u siebie w pokoju, tak teraz musiała być w salonie. Oczywiście, że go zauważyła. Ciężko nie dostrzec kątem oka przechodzącego chłopaka z metr osiemdziesiąt pięć wzrostu i niebieskimi włosami.
— Gdzie idziesz? — tradycyjne pytanie z jej strony.
— Spotkać się z kolegą — odpowiedział naturalnie Souel.
Kobieta przytaknęła, lecz wtem spojrzała na trzymaną w ręce syna torbę.
— Będziecie ćwiczyć? — dopytała.
Genashi spuścił pospiesznie wzrok na torbę.
— A, tak. Magię — dodał odrobinę niezręcznie.
— Dobrze, musisz się rozwijać. Kiedy wracasz?
— Potem idę do biblioteki — odparł pospiesznie.
Tak. Znowu użył karty idę do biblioteki. To była jedyna opcja, kiedy matka nie potrzebowała dokładnego czasu powrotu do domu. Wiedziała, że wtedy jej syn wróci przed zmrokiem. A jak coś się przedłuży, to Souel zawsze mógł jej wysłać wiadomość.
Zgrabnie unikając ciągnięcia konwersacji, czym prędzej założył buty i po chwili znalazł się na zewnątrz.
Dopiero, gdy był już na miejscu, zdał sobie sprawę, przyszedł przed czasem. Co więc zrobił? Jak to, co, położył się na trawie. Musiał odpocząć. Jazda autobusem taki kawał potrafiła go wymordować, więc dzisiaj postanowił zrobić pożytek ze swoich długich nóg, ale, bogowie, to był porządny kawałek do przebycia, tym bardziej, że niepotrzebnie całą drogę się spieszył. Że też nie wziął ze sobą swojej hulajnogi! Czasami nie myślał. Po treningu wróci prosto do domu i nie będzie nic robił do wieczora.
Poczuł burczenie w kieszeni, wyciągnął komórkę. Przeczytał wiadomość.
Wyrobisz się z treningiem do naszego
spotkania czy mogę inaczej zagospodarować
swoim dniem?
Super, zapomniał, że miał się dzisiaj jeszcze spotkać z Cheoryeonem. Wziął głębszy wdech, po chwili stukania palcami w ekran odpisał:
Wyrobię.
Chwila, skąd wiesz, że jestem na treningu?
Ach.
No tak.
Cieszę się, że sam sobie odpowiedziałeś
To kiedy będziesz?
18?
K
Skupiając się trochę za bardzo na Merlinie, zapomniał, że przecież umówił się z Cheoryeonem na rysowanie Władcy Powietrza. Brunet bardzo chciał wykonać jego portret, a do tego potrzebował dokładnych instrukcji przyjaciela. Też powiedział, że przy okazji poćwiczy rysowanie pod presją w postaci obserwatora. Jakby już nie miał tak wyrobionego ego, żeby go to nie ruszało. Ale dobra, niech robi, co chce. Obiecał, że prześle gotowy rysunek. Souel z pewnością go wydrukuje, ładnie obramuje i powiesi na ścianie. Najlepiej nad ołtarzykiem. Też zapisze wersję cyfrową na komórce, to będzie miał ładny obrazek na prowizoryczne ołtarze, które stawiał na dachach budynków.
— Przepraszam za spóźnienie! — usłyszał wtem.
Było to dość niespodziewane, a ponieważ przez zamyślenie nie usłyszał kroków ani nie wyczuł nadchodzącej osoby, zerwał się jak poparzony prawie do pozycji siedzącej. Odruchowo zgasił ekran komórki, podniósł wzrok na stojącego nad nim Merlina. Chłopak podpierał się rękami na kolanach, chwilę poświęcił na wyrównanie oddechu.
Souel powoli wstał, otrzepał ubrania. Przejechał ręką po włosach, zgarnął jeden listek trawy. Grzywka przypadkowo odsłoniła na krótko fragment czoła, na którym dalej widniał plaster. Technicznie nie był on potrzebny; pod nim krył się jedynie strup otoczony pożółkłym siniakiem, lecz widok ten nie należał do kojących oczu, a w obawie przed martwieniem czarodzieja genashi zadecydował, że będzie zakrywał ślad, dopóki sam nie stwierdzi, że niewiele już widać.
— Nic się nie stało, nie musisz przepraszać — odpowiedział spokojnie. — Nie czekałem długo.
— Na pewno? — dopytał Merlin.
— Na pewno. Gotowy na trening?
— Tak.
Na początku dwójka zrobiła sobie krótką rozgrzewkę. Souel nie był pewien, co będą robić, więc uznał, że lepiej w razie czego porozciągać trochę ciało. Merlin szybko pokazał, że nie był wielbicielem takich ćwiczeń, lecz starał się, jak mógł, żeby tego tak bardzo nie wyjawić... przy Souelu, który również ukrywał, że nie lubił rozciągania. On jednak, żeby sobie dowalić, rozciągał się na tyle często, żeby zawsze być przynajmniej częściowo przygotowanym. Najbardziej lubił ćwiczenia w pozycji leżącej, aczkolwiek nie chciał kazać czarodziejowi tarzać się po ziemi, więc z nich zrezygnował.
Zaczęli od szlifowania tego, co ostatnio robili. Tradycyjne odbijanie balona na pozbycie się zbędnych myśli, potem tarcze, a po nich rozpraszanie wiatru. W ten sposób mijał im czas.
Gdy nadeszła pora na przerwę, oboje usiedli na rozłożonym przez Merlina kocu. Uczeń sięgnął do swojej torby, z której wygrzebał jakieś plastikowe pudełko.
— Ch-Chcesz może ciastko? — usłyszał Souel.
Odwrócił głowę, odsunął od ust butelkę, z której pił wodę.
— Sam upiekłem — powiedział nieśmiało Merlin, unikając kontaktu wzrokowego. — T-To znaczy nie tak całkiem sam, bo mama sprawdziła, czy wszystko... dobrze wyszło... Ale są dobre... Tak myślę... Masz może alergię na czekoladę?
— Nie — odpowiedział.
— To dobrze. Bo upiekłem czekoladowe.
Wyciągnął nieco ręce z pudełkiem w zamiarze poczęstowania towarzysza. Tamten wyprostował się, zakręcił butelkę i schował ją do torby, a następnie spuścił wzrok na ciastka. Nie były one idealnego kształtu na miarę najlepszej cukierni w mieście, ale nie rozwaliły się ani nie miały nigdzie przypaleń. A Souel to i tak nie był typ osoby, która jakoś szczególnie zwracała uwagę na wygląd jedzenia. Wszystko na koniec i tak będzie jedną papką w żołądku.
Ostrożnie wziął do ręki ciastko z wierzchu, tak, aby palcami nie dotknąć pozostałych, cicho podziękował. Chwilę na nie patrzył, po czym bez skrupułów włożył całe do ust. Kilka sekund przeżuwał, gdy nagle otworzył szeroko oczy.
— Mmmm! — Zasłonił dłonią usta. — Bardzo dobre!
W reakcji na te słowa oczy Merlina się zaświeciły.
— Naprawdę? Nie są za słodkie? Za twarde? Za miękkie?
— Nhhm. — Pokręcił głową. — Są naprawdę dobre!
Dokończył żucie, całość przełknął. Tymczasem Merlin znów podsunął mu pudełko, proponując następne. Gdy Souel wziął kolejne ciastko, on sam również wybrał jedno. Tak oto spędzali przerwę.
— Chciałem kiedyś nauczyć się piec — zaczął Souel, czując, że trzeba coś zrobić z ciszą. — Nie wychodziło mi jednak, więc się poddałem. Wystarczy mi, że mama często piecze. O, następnym razem ja przyniosę ciastka. Co prawda, nie będą moje, ale wierzę, że posmakują.
— Ach, nie musisz, naprawdę — powiedział pospiesznie Merlin. — Przyniosłem ciastka, bo... bo to tak nie wypada korzystać z nauki bez... odwzajemnienia się...
— A tam, jedzeniem trzeba się dzielić. Jedząc coś wspólnie lepiej smakuje.
Merlin nie odpowiedział na tę wypowiedź, lecz pokiwał głową w geście zrozumienia.
Chwilę jeszcze tak siedzieli, po czym Souel zaproponował kontynuację treningu. Poinformował czarodzieja, że będą musieli skończyć o siedemnastej, ponieważ potem miał spotkanie. Z tą wiedzą Merlin postanowił bardziej się przyłożyć do dalszej części treningu.
Genashi zadecydował, że poćwiczą przenoszenie na wietrze niewielkich, stosunkowo lekkich przedmiotów. Nauczył chłopaka, że nie wystarczy sam powiew pchający obiekt, ale potrzeba też manewrowania atomami powietrza, które utrzymają cel. Nie było to nic łatwego, więc się nie zdziwił, kiedy Merlinowi nie wychodziło, ale ucieszył się, że nie doszło do żadnej tragedii. Młody czarodziej był spokojniejszy.
Obserwował skupiającego się w pełni na swojej mocy ucznia, gdy nagle kątem oka dostrzegł ruch. Obrócił głowę, popatrzył na miejsce, z którego jakaś sylwetka zniknęła za drzewami. Chwilę tak patrzył, po kilku sekundach wrócił wzrokiem na Merlina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz