Był wczesny ranek, gdy Bashar stanął przed lustrem w łazience. Wycisnął nieco pasty, włożył szczoteczkę do ust, klik!, zabrzęczał silniczek szczoteczki.
Demon przyjrzał się swemu obliczu w lustrze. Tak, wyglądał na zmęczonego, ale bycie zmęczonym nie stanowiło dla lekarza nowości, zdawało się nieodłącznie wpisane w jego zawód. Biały kitel, stetoskop, zmęczenie. Podstawowy ekwipunek każdego medyka. Ale tym razem sponsorem tego zmęczenia nie był długi dyżur, wymagająca operacja albo uciążliwy pacjent. Nie – tym razem chodziło o coś innego, zaś Bashar, będąc demonem, nigdy nie przypuszczał, że dożyje momentu, w którym będzie go nawiedzał upierdliwy bożek. Raoun, bo tak się ponoć to skaranie nazywało, z wprawą dwunastoletniego łobuza naigrywał się z Bashara, a że skubaniec był niewidzialny, niematerialny i na dodatek potrafił sobie przejąć czyjeś ciało o wiele łatwiej, niż robił to demon, czyniło z niego utrapienie dalece przekraczające rozmiarami kamyk w bucie. Mężczyzna musiał naprawdę wziąć się za to i coś zrobić, ta sytuacja trwała już zbyt długo.
Osobną kwestią pozostawało jego gorsze samopoczucie. Bashar zrobił się bardziej opryskliwy, łatwiej było go zirytować, a jego anielska cierpliwość skracała się z każdym dniem. To jeszcze nie był aż tak wielki problem i na tym etapie lekarz wciąż uważał, że weźmie Raouna na przetrzymanie i będzie go tak skutecznie ignorował, że ten się w końcu złamie i pójdzie w diabły, czy z powrotem wczołga się pod jakiś kamień, spod którego go przywiało. Ale nie – gałgan był uparty jak osioł i uczepił się Bashara jak rzep psiego ogona.
Lekarz splunął pastą do umywalki, przepłukał usta i szczoteczkę. Jeszcze raz spojrzał w swe odbicie, przegarnął dłonią włosy. Nie, siwych pasm nie było, ale jeszcze parę takich akcji, jak ta z Kostkiem i Bashar nie mógł być pewny, czy jakieś się nie pojawią. Cóż, wyglądałby z nimi dużo poważniej i dostojniej, to prawda, ale demon nie przepadał za tym, by jego śmiertelna powłoka zbyt szybko zaczynała nosić ślady zużycia.
Mała przerwa między pacjentami była dobrą okazją do tego, by znaleźć jakieś informacje o tej podłej francy. Przecież na każdą przypadłość musiał być jakiś sposób, zaś Bashar nie zamierzał odpuszczać. Raoun nie nudził się swoimi genialnymi inaczej żarcikami, ale może dało się go jakoś przepłoszyć? Był przecież bezcielesną zjawą, a z boskich mocy została mu tylko nieziemska upierdliwość – musiało istnieć coś, co wyśle go z powrotem tam, skąd przyszedł, albo chociaż sprawi, że zainteresuje się czymś innym, niż nękanie Bashara. Lekarz otworzył przeglądarkę, wpisał „Raoun” w google.
—
Czy chodziło ci o „Rayon"?
— spytała uprzejmie przeglądarka, zaś Bashar stwierdził, że może i tak, może źle usłyszał jego imię. I kliknął niebieski link.
Internet zalał go falą informacji o włóknach wiskozowych, powstających na drodze chemicznej obróbki celulozy, pozyskiwanej z oczyszczonej masy drzewnej, najczęściej drzew iglastych, rzadziej zaś liściastych. Rayon stosowany był…
Lekarz westchnął, cofnął, ponowił pytanie. Dodał „bożek” do wyszukiwania i tym razem było trochę lepiej. To znaczy, pojawiły się trzy wyniki. Bashar kliknął pierwszy.
Strona o surowej estetyce z poprzedniej epoki Internetu poraziła go zwalistym blokiem tekstu, którego autor, z uporem godnym lepszej sprawy, poprzedzał każdy przecinek dodatkową spacją.
— Litości — westchnął demon, ale chcąc nie chcąc, wczytał się w koszmarnie sformatowany tekst.
Nic nie wynagrodziło jego męki, bo oto umysł pogrążył się w odmętach kiepsko napisanej historii o niejakim dzielnym Roaunie, a że w tekście występowało też i słowo „bożek”, oraz przekręcona wersja imienia głównego bohatera, usłużna wyszukiwarka stwierdziła, że przedstawi taki wynik Basharowi. Demon zamknął okno, mruknął coś w rozczarowaniu, przeszedł do drugiego wyniku.
Cokolwiek się tam znajdowało, przestało już istnieć, zaś domena, poświęcona niegdyś kwiatom ogrodowym, pozostała jedynie we wspomnieniach i niezaktualizowanych rejestrach jakichś zamierzchłych baz danych. I tak oto kolejny ze śladów się urwał, a mężczyzna zaczął powoli wątpić w powodzenie całej misji. Cóż, wiele nie zostało do przejrzenia – Bashar z ciężkim sercem zamknął okno i przeszedł do ostatniego z wyników.
Strona internetowa, stworzona chyba przez jakiegoś pasjonata, również nie wyglądała zbyt obiecująco – Bashar poklikał tu i tam, i przeczytał, że robiono ją na jakiś szkolny konkurs. Już miał zamknąć kartę, widząc, że i z tego nic nie będzie, gdy przeczucie kazało mu poklikać jeszcze trochę. Przebiegł wzrokiem jakiś fragment tekstu, w końcu złowił odpowiedni fragment.
Bóg Raoun – później nazwany bogiem opętywania; po raz pierwszy został zauważony w okolicach wioski Bianzh, tam też ostatni raz go widziano czterysta lat temu. Głównym punktem jego czczenia była Grota Bianzh. Obecnie nie objawia się w żadnym miejscu; niektórzy twierdzą, że „wrócił tam, skąd przybył”.
— Wielka szkoda, że teraz tego nie uczynił — burknął pod nosem Bashar, przenosząc spojrzenie na obrazek obok.
Archaiczna ilustracja przedstawiała jakiegoś egzotycznego jegomościa, który faktycznie mógł uchodzić za bóstwo – wysoki, umięśniony, z nienaganną fryzurą, stał dumnie na tle czegoś tak spikselowanego, że według Bashara mogło to być wszystko. Niemniej jednak sprawa wydawała się przesądzona. Bo bóstwo z ilustracji na pewno nie było Raounem, co do tego Bashar nie miał wątpliwości. Jego irytujący problem niespecjalnie przypominał mężczyznę z obrazka, więc widać z tym imieniem wcisnął mu kit, albo to była przypadkowa zbieżność imion. Demon stawiał na to drugie – zapomniane bóstwo z dziwnej strony internetowej zdawało się tak niszowe, że pewnie ten cholerny bożek nawet o nim nie usłyszał.
— Jakieś jego rzeczy są w muzeum, hm… — Demon przeleciał wzrokiem podpis, po chwili namysłu spisał adres muzeum w notesie, stwierdzając, że może się tam przejdzie. Ale tylko wtedy, kiedy będzie miał trochę wolnego czasu, bo jakoś wątpił, by cokolwiek udało mu się dzięki temu zdziałać.
Lekarz odchylił się na fotelu, spojrzał w róg ekranu i z pewną dozą rozczarowania zauważył, że oto skończyła się jego przerwa. A mógł iść coś zjeść albo chociaż rozprostować nogi…
Po serii kolejnych iście przedszkolnych żarcików, które Bashar starał się (z coraz większym trudem) ignorować, nastąpiło parę dni przerwy. Lekarz chciałby mieć nadzieję, że zwiastowało to koniec wygłupów Raouna, ale coś mówiło mu, że to raczej cisza przed burzą. Jakby tego było mało, jego stare i cudownie wygodne filcowe kapcie przetarły się przy podeszwie, co Bashar zauważył tego ranka i co skutecznie zepsuło mu humor na cały dzień. Cudownie.
Drzwi gabinetu otworzyły się z impetem, do środka wszedł nie kto inny, jak…
— Raoun. — Demon skrzywił się, wypowiadając imię. — Doskonale, cel osiągnąłeś, wspaniale działałeś mi na nerwy. Tygodniowy przydział wyrobiony, możesz iść na urlop. Brawo.
Bashar klasnął kilka razy, sugestywnie wskazał drzwi. „Doktor Newron” wziął się pod boki, uśmiechnął zupełnie jak nie on.
— Ha, w końcu jakaś reakcja! Ale tak się składa, że nie zamierzam nigdzie iść, a jako dobry neurolog…
— Neurochi…
— Człowiek działający na nerwy. — Zaznaczył głośniej Raoun, odchrząknął, klapnął na krześle naprzeciwko biurka. — Przyszedłem sprawdzić, jak miewa się mój pacjent.
Bashar skwitował to uniesieniem brwi.
— Jaki pacjent?
— Niejaki doktor Karim. — Bożek poprawił swój wyprasowany w kancik kitel. — W przeciwieństwie do niektórych, ja jestem odpowiedzialnym lekarzem i troszczę się o swych pacjentów.
— Sugerujesz, że ja tego nie robię?
— Pani Kościowska się skarżyła.
Może gdyby jego filcowe kapcie nadal były całe, Bashar nie miałby aż tak skwaśniałego humoru, a ta sytuacja miałaby kompletnie inny finał. Jednak demon od rana był nie w sosie i właśnie poszła mu żyłka.
— Nie jestem pediatrą i nie będę zajmował się dziecięcymi fanaberiami. Wracaj do swojej piaskownicy.
— Nigdzie nie będę…
Bashar trzasnął otwartą dłonią w blat, Raoun podskoczył na krześle.
— Bez przes…
— Zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz?
— Ja nie…
— Narażasz mi pacjentów!
„Doktor Newron” wydął usta.
— Przecież nic takiego nie…
— Owszem, tak. — Bashar zrobił efektowną pauzę, cisza ciążyła jego poirytowaniem. — Moja praca to diagnozowanie przypadłości mogących potencjalnie zabić człowieka, jeśli odpowiednio szybko nie podejmie się leczenia. A te przypadłości nie są takie proste do zdiagnozowania – nietrudno o pomyłkę, która może być śmiertelna w skutkach. Nie ma tygodnia, żebym nie miał w dłoni skalpela, ordynator potrzebuje mojej ekspertyzy na odprawach, mam pod opieką studentów i projekt badawczy.
— Może nie powinieneś brać tyle na siebie?
— Może nie powinieneś mi dokładać?
Znów zapadła cisza. „Lekarz” mierzył wzrokiem lekarza.
— Wyrzuciłeś mnie z ciała Giordano, chociaż nic złego mu nie zrobiłem. Potraktowałeś mnie jak pasożyta!
— Przecież jesteś pasożytem!
— Wypraszam sobie!
Ciche pukanie, drzwi się uchyliły, w wąskim przesmyku ukazała się zatroskana twarz Grace.
— Doktorze Karim…? — spytała, zerknęła na „doktora Newrona”, skinęła mu głową w powitaniu. — Pamięta pan, że dzisiaj omawianie budżetu…?
Bashar westchnął, skrzywił się, ucisnął palcami kąciki oczu.
— Pamiętam, dziękuję.
Grace ostatni raz popatrzyła po gabinecie, znów skinęła głową drugiemu lekarzowi – tym razem na pożegnanie – a potem z lekkim ociąganiem wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Bashar odetchnął głęboko.
— To się musi skończyć — powiedział już nieco spokojniejszym głosem. — Po prostu powiedz, czego do cholery chcesz, i miejmy to z głowy.
Raoun prychnął.
— Teraz chcesz się nagle godzić i układać?
— Nie przeciągaj struny — warknął demon.
„Lekarz” gniewnie skrzyżował ramiona na piersi.
— Proszę bardzo. Pozbawiłeś mnie możliwości cieszenia się smakiem potraw, to będziesz musiał to odkręcić.
Bashar skrzywił się jeszcze bardziej, zabębnił palcami po blacie.
— Chcesz substytutu, tak?
— Nie substytutu! Nie myśl sobie, że pozbędziesz się mnie jakimś przypadkowym nie-wiadomo-kim, i że wszystko będzie dobrze!
Doktor Karim nabrał głęboko powietrza i powoli, bardzo powoli, je wypuścił. W myślach przebiegł listę znanych sobie osób – takich, które mógłby opchnąć Raounowi bez wyrzutów swego demonicznego sumienia, a także takich, które bożek by w ogóle przyjął. Większość się nie nadawała, pod względem umiejętności kulinarnych albo zainteresowania jedzeniem jako takim, nie różnili się od zwykłych śmiertelników, których ten przedszkolak miał na pęczki. Nie, dziecko życzyło sobie czegoś z górnej półki, a biedy demon nie widział już innej drogi, jak w końcu wziąć i to życzenie spełnić.
— Emerytowany kucharz — powiedział w końcu.
— Emerytowany?
— To, albo idę do najpotężniejszego szamana w mieście, żeby raz na zawsze się z tobą rozprawił.
— Nie stać cię — prychnął gniewnie Raoun.
— Jestem onkologiem w prywatnej klinice. Zakład, że mnie nie stać?
Przez dłuższy czas Raoun milczał, mierząc Bashara urażonym spojrzeniem. W końcu fuknął pod nosem, pańskim gestem strzepnął z kitla niewidzialny pyłek.
— Pokażesz mi tego twojego kucharza. Wtedy zdecyduję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz