Niespodziewany zawał serca, jaki przeżył pan Wazo, był Basharowi nie na rękę z bardzo wielu względów. Oczywiście, że Raoun nie zostawił go w spokoju, wychodząc z założenia, że skoro nie dostał tego, czego wymagał (nawet jeśli nie była to wina Bashara), to nadal ma prawo robić, co chce i wygłupiać się w szpitalu. Lekarz na tym etapie tracił nadzieję na to, że cała sytuacja będzie miała jakieś dobre i sensowne rozwiązanie. Gdzieś tam w głębi serca pojawiła się przykra myśl, że od tej pory Raoun zostanie czymś na kształt ducha nawiedzającego szpital (ze szczególnym uwzględnieniem doktora Karima), i naprawdę trzeba będzie egzorcysty, żeby sobie z tym poradzić.
Sytuacja się przeciągała, Wazo zdawał się niespecjalnie zainteresowany tym, by wrócić w końcu do żywych i wziąć się za gotowanie yeongsańskich potraw dla Raouna. Bashar kupił już nawet tę nieszczęsną książkę i wok – oba te prezenty jak na razie zalegały u niego w mieszkaniu, czekając na moment, gdy w końcu demon będzie mógł przekazać je kucharzowi wraz z radą, że yeongsańskie potrawy są dobre na serce, obniżają cholesterol i przedłużają życie, byle tylko mężczyzna nie postanowił rzucić woka w najdalszy kąt szafek kuchennych, a samej książki użyć jako podpórki pod telewizor.
Raoun chyba znudził się nieco wycinaniem mu kolejnych pranków, czy jak się ta nowomodna działalność nazywała, a zamiast tego coraz więcej kręcił się wraz z doktorem Newronem, albo zalegał nie wiadomo gdzie, gdzieś w dalszych trzewiach szpitala, nie wchodząc Basharowi w drogę. Lekarz zastanawiał się, czy jest to preludium do tego, by bożek stracił zainteresowanie służbą zdrowia i jej pracą (a głównie pracą pewnego konkretnego onkologa), czy też może chodziło o coś innego. Demon czuł w kościach, że znając jego szczęście, ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna i ta relatywna cisza, to tak naprawdę cisza przed burzą.
— Żeby tylko nie zrobił czegoś naprawdę głupiego — mruknął pod nosem Bashar, nim spakował swoją torbę i ruszył w stronę domu, kończąc swoją pracę na tamten dzień.
Poza tym jego życie mniej więcej wróciło do normalności. Wiśniewska dalej wyglądała przez okno, oceniającym spojrzeniem mierząc każdą osobę przechodzącą przez podwórko i lejąc wodę na głowy kopiących puszkę dzieciaków. Wojtuś dalej ujadał za każdym razem, gdy przychodził listonosz z emeryturą albo gdy panowie z MPO rozprawiali się z wiecznie przepełnionymi śmietnikami. A także ze stu innych okazji, najczęściej takich, które przypadały o nieludzkich porach i skłaniały pana Orłowskiego, do znęcania się nad kaloryferem, byle w końcu na klatce zapanował sąsiedzki mir i porządek.
Tamtego dnia Bashar dostrzegł jakąś zabłąkaną nitkę wystającą z jego filcowego kapcia. Demon niefrasobliwie złapał ją, pociągnął i oczywiście popruł obuwie tak, że po założeniu wystawał mu cały duży palec. To właśnie wtedy lekarz wiedział już, że jego najbliższy dyżur wcale nie będzie spokojny. Nie spodziewał się jednak, że ten jeden dyżur będzie stanowił preludium do długiej i wieloczęściowej symfonii, w której nie każdy element będzie mu się podobał.
— To jest jakaś kpina — warknął, marszcząc brwi tak mocno, że niemal zetknęły się ze sobą.
Dawno nikt nie widział doktora Karima tak głęboko zdenerwowanego, ale nie było czasu na to, by roztrząsać nastrój onkologa. Sam Bashar miał wrażenie, że kiedy tylko ta operacja się skończy, on sam będzie potrzebował chyba nitrogliceryny. A zaraz potem – szybkiego telefonu do szamana. Lekarz był gotów obsypać gościa złotem, jeśli tylko udałoby mu się pozbyć tego cholernego klauna w postaci Wielkiego Wrzoda Raouna.
Lekarz odsunął płat skóry, zablokował retraktor. Błysnęła biel kości.
— Kleszcze.
W dłoni poczuł znajomy chłód ciężkiego metalu. Przyłożył ostrza do żeber, tuż przy mostku. Chrupnęło.
— Skalpel.
Cienki i delikatny niczym liść, zalśnił srebrem na tle wszechobecnej czerwieni wnętrza ludzkiego ciała. Obite w wypadku serce drżało spazmatycznie, jakby cofając od zimnego narzędzia, które miało je ocalić. Bashar wrócił myślami do tamtego czasu, gdy był kardiochirurgiem. Nosił wtedy inne miano, a i czasy były inne – dawniejsze, prostsze, pozbawione wielu z osiągnięć techniki i medycyny. To, co teraz było rutynowym zabiegiem, kiedyś wydawało się nie do pomyślenia. Jak ten czas szybko mijał.
— Ssanie.
Ssak pojawił się tuż przy ostrzu, gotów do pracy nim jeszcze skalpel zagłębił się w tkance. Bashar odetchnął, gładko naciął powierzchnię mięśnia. Spiętrzony w sercu nadmiar krwi lunął purpurowym wodospadem, sprawnie zbierany przez przygotowany ssak. Coś zaburczało i zabulgotało w maszynie, a doktor Karim wyciągnął dłoń po kolejne narzędzia.
— Kleszczyki.
Odpowiedni rozmiar spoczął w oczekujących palcach. Demon pochylił się nad rozwartą klatką piersiową, przebił ciało, coś w nim zmienił i naprawił. Sterylną melodię pracującego sprzętu przerywały mokre akordy przecinanej tkanki i metaliczne szczęknięcia jałowych narzędzi. A potem rozcięte serce na powrót się zasklepiło, krawędzie rany zszyte rozpuszczalną nicią. Jeszcze tylko zasłonić je na powrót żebrami, jeszcze tylko okryć skórą, gdy czyjeś dłonie wyjęły z ciała retraktor. Ostatnie szwy i Bashar się odsunął, westchnąwszy głęboko, gdy kto inny zajął się założeniem opatrunku.
Oczy „Eachana” błysnęły wesoło.
— Widzisz? Daliśmy czadu! Mówiłem, że teamwork zadziała.
Bashar zmierzył go spojrzeniem zdolnym zeszklić skałę.
— Do mojego gabinetu. Już.
Każda kropka niosła ciężar lanego ołowiu.
— O-ho-ho, pan doktor dzisiaj wielce nie w sosie!
Tak, jego „asystent” miał na twarzy maskę, ale demon oczyma wyobraźni już widział te wyszczerzone w uśmiechu zęby. I czuł, że jeszcze trochę i chyba coś go naprawdę trafi.
Gdy drzwi gabinetu zamknęły się za dwójką mężczyzn, Bashar podszedł do swojego biurka, oparł się o nie całym ciężarem. A potem odwrócił do Raouna, westchnął ciężko.
— Co ci w ogóle przyszło do głowy? — spytał, starając się zachować spokój.
— Jak to co? — Bożek wzruszył nieswoimi ramionami. — W ogóle – co to za pytania? Powinieneś mi podziękować!
— Podziękować? Za co?
— Za uratowanie życia tamtego kierowcy!
Bashar skrzywił się.
— Chyba nie tobie, tylko mnie!
— Ej, zapominasz, że jestem bogiem – Wielkim Raounem!
— Doskonale. A teraz zacznij zajmować się tym, czym bogowie powinni się zajmować, zamiast uprzykrzać mi życie!
Raoun wydął wargi, skrzyżował ramiona na piersi.
— Ile pychy! Wydaje ci się, że wszystko, co robię, robię z twojego powodu? I tu się mylisz! — Mężczyzna wyciągnął dłoń, wskazał palcem Bashara, niemal dźgnął go w pierś. — Staram się pomagać ludziom! Tak, jak powinni robić to bogowie! Troszczyć się o nich, ratować przed zagrożeniem, chronić przed nieszczęściem i bólem. Nie pomogłem dzisiaj? Nie ocaliłem życia śmiertelnika?
— Ja je ocaliłem.
— Ale z moją pomocą!
Lekarz nabrał głęboki oddech, a potem wypuścił go powoli, tak samo jak na zajęciach jogi.
— To był przypadek.
— Nie sądzę.
Na krótki moment zapadła cisza.
— Nie możesz opętywać sobie losowego człowieka i pakować się na operację! Przecież nie masz pojęcia, co robić!
— Mam! — Raoun wziął się pod boki. — Mówiłem ci, że oglądałem już operacje i wiem, do czego to wszystko służy! Te całe ssaki, skalpele i retraktory! Wiem, co podać, żeby było dobrze!
— Bycie lekarzem to nie obejrzenie paru filmików na AllTubie!
— Nie oglądałem filmików na AllTubie! — Raoun tupnął nogą. — Nie tylko. Oglądałem, ale też patrzyłem na różne operacje. Wiedziałeś, ile operacji jest w tym szpitalu każdego dnia? Nawet w nocy coś się dzieje!
Bashar westchnął, nie liczył już nawet, który raz tego dnia.
— To nie oznacza, że możesz przejmować cudze ciało i asystować przy operacji! Coś takiego wymaga studiów i nie bez powodu bycie asystentem wymaga egzaminu i bycia przyjętym przez ordynatora!
— Oj tam, głupie wymogi. — Bożek prychnął, machnął dłonią. — Przecież widzisz, że się nie sprawdzają. Ten cały… — urwał, zerknął na własną plakietkę — …Eachan… przecież on tam prawie odleciał na sam widok skalpela. Nie było krwi, nie było niczego groźnego, a gościowi już miękły nogi. I to niby jest facet po tych całych studiach?
— Ale przynajmniej wiedział, co ma robić!
— Ale tego nie zrobił!
Demon doszedł do wniosku, że naprawdę potrzebuje urlopu.
— To, że ten jeden raz ci się coś udało, nie oznacza, że uda ci się za każdym razem i że ja w ogóle na to pozwolę!
— A co masz tu do pozwalania?!
Lekarz zmarszczył brwi. Znów i jeszcze mocniej.
— Powiem wszystko ordynatorowi.
— Stwierdzi, że oszalałeś i to ty potrzebujesz iść do lekarza.
Doktor Karim zacisnął szczęki. Raoun miał rację – jeśli ordynator nie widział Raouna i jeśli nie zechciałby wynająć kogoś zdolnego potwierdzić obecność bożka w szpitalu, to Bashar wyszedłby na czubka, któremu należy się spokojny urlop w psychiatryku.
— Po co? — spytał w końcu lekarz. — Po co to wszystko robisz?
— Żeby pomagać ludziom. Żeby tworzyć pomost i połączenie — odparł Raoun bez zająknięcia. — Przecież widzisz, że wszystko dobrze idzie.
— Przypadkiem!
— Jakim przypadkiem? Moją ciężką pracą!
Bashar ucisnął kąciki oczu.
— Przecież mówię ci, że nie możesz robić tego, co dzisiaj – opętywać losowych ludzi i udawać, że pomagasz.
— Ale przecież dokładnie to dzisiaj zrobiłem! — Raoun się zaperzył. — Udało mi się z panią Wiśniewską i nitrogliceryną…
— …bo powiedziałem ci, co masz robić — odparł Bashar, Raoun zaś kontynuował niezrażony.
— …i udało mi się dzisiaj, bo wiedziałem, co robię.
Znów zapadła cisza. Bashar czuł, że chyba zaraz eksploduje.
— Obiecaj, że to był ostatni raz, kiedy coś takiego robisz.
— Nie ma mowy — Raoun znów skrzyżował ramiona na piersi, wydął wargi. — Ty po prostu nic nie rozumiesz!
— Och, doprawdy?
— Doprawdy! Mówię ci przecież, że oglądałem już operacje i wiem, co mam robić. Mogę ci pomóc! Mogę pomóc ratować ludzi! Nie o to ci przypadkiem chodzi? Po co w ogóle jesteś lekarzem?!
Demon nabrał tchu.
— Żeby ratować ludzi, ale nie będę przecież zgadzał się na twoje idiotyczne pomysły!
— Nie są idiotyczne!
— Są!
— Nieprawda!
— Prawda!
— Nieprawda!
I w tym momencie do gabinetu weszła Grace.
— Doktorze…? — Jej spojrzenie przebiegło między onkologiem i jego asystentem. — Pamięta doktor o tej operacji o czternastej? Guz na kręgosłupie, kobieta, pięćdziesiąt dwa lata?
Bashar nie miał innego wyboru, jak tylko przywołać na twarz neutralny i spokojny wyraz.
— Tak, pamiętam. Dziękuję.
Grace zerknęła to na doktora Karima, to na jego „asystenta”, w końcu cofnęła się i zamknęła za sobą drzwi. Basharowi naprawdę było szkoda kobiety – była dobra, sumienna i skrupulatna. Naprawdę nie musiała użerać się z Basharem i jego problemem.
Mężczyźni wrócili do dyskusji.
— To ma się skończyć — powiedział twardo Bashar, krzyżując ramiona na piersi.
— Skończyć? Nie wiesz, o co prosisz. Ale nie martw się, śmiertelnicy najczęściej nie wiedzą, o co proszą, a zadaniem bogów jest, by dać im to, czego potrzebują, a nie to, czego chcą i wydaje im się, że jest dla nich dobre. — Raoun podparł biodra dłońmi, wyraźnie zadowolony ze swej jakże filozoficznej przemowy, zaś Bashar zaczął zastanawiać się, gdzie wcisnął swój ketonal. — Od dzisiaj będę ci pomagał przy operacjach i będziemy stanowili doskonały team.
— Wolne żarty.
— Wolisz gościa, który niemal mdleje, jak zatnie się papierem? — Raoun uniósł brew z powątpiewaniem. — Bo dokładnie takim człowiekiem jest Eachan.
— Wolę człowieka, który studiował medycynę.
— Eachan studiował medycynę i co mu to dało? Nic! Głowa napakowana faktami, ale zero umiejętności. — Raoun posłał mu uśmiech, który nie wróżył niczego dobrego. — Ja to co innego.
— Głowa pusta, ale umiesz kroić szparagi?
— Szparagi, serca i inne organy! A jeśli mi nie wierzysz, to przynajmniej odróżniam ssak od szczypczyków, mogę je podać! Miałeś dzisiaj dowód, nie powinieneś wątpić!
Bashar przesunął dłonią po twarzy. Żył już długo, na przestrzeni jego życia wydarzyło się tyle rzeczy. Widział już wojny, rewolucje, niezwykłe odkrycia i nieprzeliczoną liczbę innych rzeczy, które wymagały jego uwagi. Nigdy jednak nie spotkał się z czymś tak problematycznym, jak upierdliwy bożek.
— Mam taką propozycję — powiedział Raoun, zaś Bashar dobrze wiedział, że po prostu będzie musiał się zgodzić. — Będę opętywał tego gościa.
— Eachana.
— Tak, Eachana. I będę ci pomagał przy operacjach.
— Dopóki będziesz sobie dawał radę — zastrzegł Bashar, unosząc palec na podobieństwo surowego nauczyciela.
— Dopóki będę sobie dawał radę — przystał Raoun. — Ale będę sobie dawał radę, nie musisz się martwić.
Onkolog ucisnął palcami kąciki oczu. Nie, nie widział wyjścia z tej sytuacji. Jedyna opcja to było pozwolić Raounowi dokazywać. Ten zaś widząc, że dopiął swego, wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Widzisz? Teamwork to jest to!
Sala konferencyjna tonęła w półmroku, rozświetlonym tylko pobladłym przezroczem rzuconym na płachtę. Wokół stołu grono lekarzy, każdy w fartuchu, każdy z tym nieodzownym zmęczeniem wymalowanym na twarzy. Asystent kliknął coś w komputerze, slajd przeskoczył, pokazał następny przypadek.
— Otorbiony fragment tkanki łącznej z lewej strony szczęki. Najpewniej pourazowy, wynik histopatologii wskazuje na zmianę złośliwą, potencjalnie niebezpieczną, ale to nie jest trudny przypadek. — Ordynator przesunął spojrzeniem w stronę młodszych lekarzy. — Podręcznikowy właściwie.
— Ja się tym zajmę — odezwał się niespodziewanie Bashar.
— Doktor Karim? Ja uch… może lepiej byłoby pozostawić tego pacjenta w rękach kogoś z nowej części zespołu. Pana doświadczenie i ekspertyza będą potrzebne przy trudniejszych przypadkach, a takich mamy jeszcze kilka…
— Nic nie szkodzi, mogę wziąć trochę więcej operacji.
Ordynator poprawił się na krześle, poprawił też i okulary.
— Niemniej jednak nalegałbym, żeby zostawić ten przypadek innym, pozwolić im nabrać doświadczenia i renomy.
— Och, ależ nabiorą doświadczenia i renomy, ale nie podczas tej operacji. Chciałem ją przeprowadzić razem z moim asystentem, obecnym tutaj Eachanem.
Wywołany mężczyzna, do tej pory siedzący gdzieś w kącie sali, ale na pewno daleko od ważnych osobistości i mądrych głów przy stole, uniósł się lekko, skinął głową. W panującym w sali mroku ledwo było to widać. Bashar kontynuował.
— Młodzi lekarze powinni zacząć nabierać doświadczenia jak najszybciej, powinni asystować przy operacjach i oglądać tyle przeprowadzanych zabiegów, ile tylko mogą. Niczego nie nauczą się z samych książek.
Ordynator podrapał się po głowie, w końcu pokiwał nią z uznaniem.
— Widzę, że dodatkowe zajęcia ze studentami i obecność szkieletu dydaktycznego w gabinecie obudziły w panu żyłkę dydaktyka. Bardzo dobrze, skoro tak, to w takim razie doktor Karim zajmie się tym guzkiem.
Bashar odetchnął, odchylił się na krześle. Miał wrażenie, że ta cała żyłka dydaktyczna to mu zaraz pójdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz