31 lipca 2023

nowalijkowe

nowalijka

nowalijka

30 lipca 2023

your favourite eldritch horror

Groteska

.groteska

Haunted by memories that linger like a softly uttered curse

Ilara Rackham
Wiek: 28 lat
Data urodzenia: 26.10
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek (czarodziejka)
Pochodzenie: Luminaria, Solmaria
Zawód: Niegdyś parała się piractwem oraz szeroko pojętą przestępczością. Obecnie prowadzi życie akademickie, marząc o zrobieniu doktoratu i publikacji licznych prac naukowych. Niestety na ten moment musi pogodzić się z trwonieniem pozostałych jej, nielegalnie zgromadzonych, oszczędności i dorabianiem w leżącej nieopodal uniwersytetu kawiarni.
Opis: CEO of Useless Lesbian Corp, nad którą nieustannie unosi się czarna chmura traum i smutków. Z przyjemnością jednak wyjdzie z tobą na piwo (jest to wręcz zalecane), wywoła bójkę w barze, rozwikła tajemnicę, w którą absolutnie nie powinna wścibiać własnego nosa, a jeśli tylko ładnie poprosisz, to upiecze ci wszystko, co tylko sobie wymarzysz.

Nie ma rzeczy niemożliwych. Są tylko mało prawdopodobne

Maeve Everett
Wiek: 25 lat
Data urodzenia: 24.04
Płeć: kobieta
Rasa: fae (wróżka)
Pochodzenie: oficjalnie Novendia, Stellaire (dziki portal)
Zawód: Aktorka teatralna
Opis: Promyczek słońca, któremu czasem umykają nawet najbardziej oczywiste rzeczy. Krótkie przebłyski dawnego życia uwiecznia na obrazach, które zajmują jeden z pokoi w jej domu na drzewie.

Kłopot z życiem polega na tym, że nie ma okazji go przećwiczyć i od razu robi się to na poważnie

Queen of Rats

_queenofrats

urlop do odwołania

Od Ignisa – Jak breloczek dostał

Starał się nie prosić za często Seymoura o to, by czarodziej pomógł mu z ukryciem twarzy, ale po prostu się nie dało. Ignis trochę za dużo ostatnio wychodził, każde wyjście zaś było ryzykiem, że ktoś go zaczepi, muzyk zrobi wokół siebie zamieszanie i paparazzi będą mieli święto. Już parę razy się to zdarzyło – może nie skończyło się problemami, ale Ignis musiał przystanąć, pouśmiechać się, dać przytulić, złożyć gdzieś autograf, w efekcie spóźniał się na trening, czym ucieszył Dantego. Syren mógł wtedy radośnie wrzepić mu dodatkowe minuty tempówki („Minuta zapierdolu za minutę spóźnienia. Co, Zapałka? Nie patrz się tak na mnie, tylko zasuwaj!”), a potem drwić z niego, kiedy Ignis ledwo dawał radę dowlec się do szatni. Muzyk lubił swoich fanów, a spotkania z nimi stanowiły bezcenne źródło blasku mieszkającego w jego sercu. Ale głowa wiedziała, że spotkania takie, gdy miały miejsce poza ustalonym miejscem i porami, mogły potoczyć się w nieładnym kierunku.
Dla niewtajemniczonych, porzucenie przez Seymoura magii na rzecz muzyki, mogłoby się wydawać po prostu nieco ekscentrycznym wyborem kariery. Mężczyzna wybrał hobby zamiast normalnej pracy, i w tym przypadku akurat dobrze na tym wyszedł, będąc dowodem na to, że da się osiągnąć w życiu sukces, zajmując się czymś tak mało intratnym, jak sztuka. Lecz Ignis, podobnie jak reszta zespołu, wiedzieli dobrze, że za owym ekscentrycznym wyborem kariery stoi nieco dłuższa historia, zaś niechęć Seymoura do posługiwania się magią sięga głęboko. Drugi gitarzysta nie rzucał zaklęć, jeśli nie było to konieczne – Ignis chyba nigdy nie widział go, żeby telekinetycznie coś do siebie przywołał – wolał raczej wybebeszyć szuflady w poszukiwaniu otwieracza, niż magicznie pozbyć się kapsla z butelki piwa. O tworzeniu magicznych przedmiotów, czy byłyby to drobne amulety, czy coś poważniejszego, nie było nawet mowy.
Tamtego dnia Seymour dołączył do niego na tym rytualnym, popołudniowym papierosie, którego Ignis wypalał w przerwie między próbami.

28 lipca 2023

Od Merlina do Souela

Oczywiście, że jak tylko zaczęli nowy temat, to Merlinowi od razu beznadziejnie szło. Jemu zawsze beznadziejnie szło, przynajmniej na początku. Potem czasem było znośnie, nie aż tak tragicznie albo no od biedy ujdzie. Chłopak przywykł już do tego, choć w większości przypadków sprawiało to, że od razu tracił serce do przedmiotu i do tego, czego miał się uczyć – ta samonapędzająca się zależność sprawiała, że naprawdę dobre oceny były dla niego jedynie marzeniem, a nauka stanowiła najczęściej jedno wielkie pasmo udręki. Z Souelem było inaczej – bo chociaż Merlin zaczynał tak, jak zawsze, czyli beznadziejnie, to jednak genashi go nie strofował ani nie załamywał rąk, tylko cierpliwie tłumaczył i chwalił, choć nie było za co. To zaś zdawało się ściągać młodego czarodzieja z jego zwyczajowych torów, prowadzących w stronę niechęci i braku wiary we własne możliwości, a zamiast tego motywowało go, by spróbować ponownie i nie zrażać się, jeśli kolejna próba również okaże się porażką. Bo przecież jeśli powtórzy dane ćwiczenie wystarczająco wiele razy, w końcu zacznie mu ono wychodzić, magia go posłucha i chłopak opanuje zaklęcie, chociaż wcześniej wydawało się poza jego możliwościami.
Oczywiście, że powietrze nie chciało go początkowo słuchać. Lecz gdy ten cienki folder, który Merlin miał przenieść z jednego miejsca na drugie („Jest lekki i ma dużą powierzchnię, zaczniemy od niego, będzie ci łatwiej”), znowu zakołysał się i zjechał w trawę, chłopak wcale nie westchnął ciężko, nie machnął dłonią i nie stwierdził, że nie ma co próbować znowu, bo i tak nie zda. Nie, Merlin zawinął zjeżdżające mu rękawy flaneli i podjął kolejną próbę przelewitowania tego nieszczęsnego folderu. Bo niby dawał sobie radę z telekinezą, ale ten czar działał na innych zasadach, o co innego chodziło, na czym innym trzeba było się skupić. Merlin westchnął. Magia była serio skomplikowana.

27 lipca 2023

Od Dantego – Stado koni

Palec niecierpliwie stukał w plastik drzwi samochodu, zaraz dołączyła do niego reszta, ale i tym się szybko znudziły, przejechały po całej długości, ściągnęły jakiś paproszek. Dante westchnął ciężko, odchylił mocniej oparcie fotela, przymknął oczy.
— Grace…
— Już niedaleko.
— Już to mówiłaś.
— Bo pytasz się mnie co chwila.

Od Bashara do Dantego

Dante – zdawałoby się, niewyczerpane źródło przeróżnych problemów – z westchnieniem usiadł na kanapie, odchylił się, łokciem wsparł gdzieś o zagłówek.
— Że panu doktorowi to się nie nudzi, tak mnie zawijać i odwijać z tych bandaży — wymruczał, zerkając na Bashara. Lekarz nie odpowiedział – usiadł przy nim, pochylił się, przypatrzył szwom na żebrach.
Nic się nie przesunęło ani nie odkleiło, rozcięcie szybko wypełniło się różową, delikatną tkanką, podbiegło po brzegach czerwienią i fioletem, lecz te rozmywały się już w spokojniejszą żółć i zieleń. Dante regenerował się błyskawicznie, jego proweniencja robiła swoje, część zasług Bashar przypisał jednak tym eksperymentalnym opatrunkom. Algi przyłożone na syrenie ciało musiały skutecznie działać. Powinien wspomnieć o tym swym znajomym.
— Nie naruszyłeś szwów, dobrze.
— Przecież pan doktor powiedział, żeby uważać, to uważałem — odparł Dante, pochylając się nieco. — Wszystko robię tak, jak pan doktor mówił. Potrafię być grzeczny.
Bashar podniósł na niego zmęczone, podszyte powątpiewaniem spojrzenie.
— To siedź spokojnie. — Lekarz odkręcił tubkę jakiejś maści, wycisnął nieco na palec. — Będzie trochę zimne.
— Postaram się nie płakać.

Od Dantego do Bashara

Gdyby tylko wszystko mogło potoczyć się te kilka lat temu tak samo, jak tego wieczoru.
Bójka przeszła w ciężkie i dotkliwie pobicie szybko, zostawiając ciało z nowymi bliznami do wygładzenia, a umysł z powracającymi wyrzutami sumienia. Pracował od niedawna w klubie, podobnie jak tamten chłopak, szef kazał odebrać jakieś pieniądze, bo część ciemnego elementu, który trzymał w ryzach, się zdecydowanie spóźniał z wypłatami i opierdalał. Jak mu było, temu chłopakowi, Stelio? Spiro? Chyba Stelio. Czuł się źle z tym, że nie pamiętał, czuł, że powinien. Wykłócali się trochę, przecież ochroniarze byli od czegoś innego, ludzi od brudnej roboty nie brakowało, ale jedno groźne spojrzenie pracodawcy, jedno to wymagające wymierzone w hybryda przez jego syna, Erichtho, i odmowa nie była możliwa. Więc poszli. O własnych nogach wrócił tylko jeden.

26 lipca 2023

Od Bashara do Dantego

Bashar spodziewał się wielu rzeczy, ale nie tego. Niemalże słyszał ten złośliwy chichot losu, przewrotnego i wrednego, cieszącego się z jego upokorzenia, upajającego tym, że powinien mu podziękować. Bo ta sytuacja mogłaby się potoczyć o wiele, wiele gorzej, gdyby nie pojawienie się tego jednego mężczyzny – bodaj ostatniego, którego lekarz życzyłby sobie widzieć.
Tych jedynych w swoim rodzaju okularów, charakterystycznego głosu i burzy złotych loków nie dało się pomylić z niczym, jednak to, co potem nastąpiło, sprawiło, że Bashar zaczął się zastanawiać, czy jego problematyczny pacjent nie ma czasem brata bliźniaka. Takiego zdolnego gołymi rękami rozprawić się z pięcioma napastnikami, natłuc im rozsądku do głowy i bardzo skutecznie wytłumaczyć, dlaczego Bashar jest ostatnią osobą, na którą powinni podnieść rękę. Lekarz spodziewał się raczej, że mężczyzna ograniczy się do zadzwonienia po policję, albo zrobienia innej normalnej i logicznej rzeczy, jaką zrobiłby człowiek w podobnej sytuacji. Ale nie – jak zwykle postanowił zrobić coś kompletnie sprzecznego ze zdrowym rozsądkiem, wyjętego prosto z fikcji literackiej.
Lekarz wiedział, że pacjent o siebie dbał, ale trochę nie spodziewał się, że osłuchiwana niedawno klatka piersiowa zawdzięcza swój wygląd treningowi boksu.
Krok za krokiem, pacjent niósł go w stronę właściwej klatki schodowej, Bashar zaś zastygł, oparty o szerokie ramiona, starając się trzymać własny środek ciężkości sztywno, w jednym miejscu, ułatwiając pracę noszącemu i jednocześnie uparcie nie patrząc na niego. Lekarskie ucho mimowolnie wsłuchiwało się w oddech, szukając w jego przyspieszonym rytmie niepokojących dźwięków.
Dotarli do drzwi od klatki.

Od Dantego do Bashara

Charon I Filippa, energiczny duet niewiele młodszy od Dantego, pracujący w tym samym zakładzie krawieckim, miał bardzo specyficzny gust do miejsc, w których spędzali swoje wolne wieczory. Hybryd zawsze chętnie dawał im się wyciągać na przeróżne ekspedycje do najbardziej zapyziałych i zapomnianych przed bogów barów i klubów, do których przez myśl mu by nie przeszło, żeby nogę w nich postawić. Nigdy jednak go nie zawiedli, jeśli chodziło o dobrą zabawę, ten wieczór nie był wyjątkiem.
Melina, bo inaczej się nazwać tego lokalu nie dało, szczyciła się krzywymi, chybotliwym stolikami, obdartymi dawno z farby ścianami, zaś podłoga doznała mycia może raz, na bar można było nakładać wycinki z gazet bez obawy, że któryś odfrunie, bo się nie przyklei. Mimo to ta obskurność gdzieś ginęła wśród dźwięków akustycznej gitary, muzyki na żywo serwowanej przez pewną brunetkę. Dziewczyna sunęła placami po strunach, umilając czas klienteli żwawymi piosenkami, paroma autorskimi, paroma popularnymi, dobrze znanymi, dzięki czemu tłum się ożywił, przyłączył do śpiewania. Rzuciła ukradkowe, radosne spojrzenie w stronę Dantego, który zdecydowanie najgłośniej darł się na jednym refrenie. Było miło, tylko dlaczego ta przeklęta speluna musiał znajdować się w takiej dziurze miejskiej?

Od Bashara do Dantego

— Och, jakie śliczne kwiaty pan doktor dostał!
Bashar podniósł zmęczony wzrok na wchodzącą do gabinetu Grace. Kobieta uśmiechała się pogodnie, jej spojrzenie tchnęło szczerością i niewinnością.
— To od ulubionego pacjenta?
Lekarz westchnął, zmarszczył brwi.
— Od problematycznego hipochondryka, owszem. Jeśli na następną wizytę też przyniesie jakieś kwiaty, to nie ręczę za siebie.
Pielęgniarka uniosła brwi.
— Nie lubi pan ciętych kwiatów?
— Nie o to chodzi. — Mężczyzna wstał, rozprostował nogi, obszedł biurko. — Ja już nie wiem, co on próbuje mi przekazać.
— Powiedziałabym, że to wyraz wdzięczności, nie jest tak?
Grace wzięła się za porządkowanie kart pacjentów na biurku, położyła na blacie jakąś teczkę z dokumentami.
— Tu mi pan doktor podpisze.

Od Dantego do Bashara

Nie, to już nie było zwykłe odrzucanie zalotów, zgrywanie niedostępnego, wielce oburzonego doktorka. Nie było naturalnej oziębłości, irytacji ukazującej się przez zmarszczkę na czole, nie było stanowczego zaprzeczenia, lecz ignorancja pod przykrywką lekarskich formułek i eleganckich zwrotów. Karim wszedł na teren bitewny, dyktując prawem pierwszego, lepiej przygotowanego przeciwnika reguły rozgrywki. Wiedział, czego spodziewać się po pacjencie i skrupulatnie to wykorzystał, obracając sytuację na swoją korzyść, schował się za listą skierowań, jakby to sama boska tarcza miała go chronić. Chciał grać? Proszę bardzo, mogli grać. Jeśli doktorek myślał, że poszedł we właściwą stronę, rzucając wyzwanie jego charakterowi, spodziewając się, że ta prosta zagrywka zadziała, to powinien był od razu dać mu skierowanie na każdy możliwy oddział w tym przeklętym szpitalu, umówić go do najmniej dostępnego w całym mieście lekarza i zalecić wypełnianie książeczki z ciśnieniem lub poziomem cukru przez przynajmniej sześć miesięcy, zanim hybryd pojawi się znowu, bowiem trafił czerwoną płachtą w samiusieńkie bycze rogi… Nie, trafił w samo żądło skorpiona, dając sobie możliwość na krótki tryumf. Dante zamierzał z wręcz pedantyczną dokładnością zadbać o właściwe wykorzystanie swojego ruchu. Karim rzucił swoje karty na stół, a przekonanie o ich wysokiej wartości aż doprowadziło do opuszczenia na moment gardy profesjonalizmu i odesłania pacjenta z ulgą w duchu. Ręka hybryda pozostawała jednak wciąż zakryta, a wraz z nią krętacko upchane w rękaw asy.
Odchrząknął, przywołał na twarz zabójczo rozkoszny uśmiech.
— Ach, ja już dokładnie wiem, co pan doktor robi… — Westchnął, oparł głowę na jednej dłoni, przekrzywił ją leciutko.

Od Bashara do Dantego

— Och, w to nie wątpię. — Bashar zmrużył oczy. — Do wyjścia.
— Dużo dalej. — Mężczyzna obdarzył go jeszcze szerszym uśmiechem, nachylił się w jego stronę. — Mama zawsze mi mówiła, bym podążał za marzeniami.
— Proszę w takim razie wybrać takie osiągalne.
Stan przedzawałowy teatralnym gestem chwycił się za pierś, opadł głębiej na krzesło.
— Panie doktorze, to bolało!
„Doskonale. Apap i do domu,” chciał powiedzieć Bashar, lecz nie zdążył. W gabinecie rozległo się pukanie.

Od Dantego do Bashara

Jarzeniówki witały bladym światłem w kolejnych korytarzach, witała ich okazyjnie reszta personelu medycznego, prowadząca go pielęgniarka zamieniła kilka słów z koleżanką, ruszyli dalej. Ludzie przysypiali na krzesełkach w przejściu, ktoś się przyciszonym głosem kłócił, ktoś się przez łzy zaśmiał. Zerkał co jakiś czas w mijane twarze i okna, nie skupiał jednak na niczym konkretnym uwagi, roztrząsał w głowie niedawne badanie. Choć w kwestii zbajerowania doktorka nie osiągnął za wiele, każde spojrzenie, jakim został obdarowany, było warte wszelkich podjętych przez niego starań. Zirytowanie i zdenerwowanie w oczach rozbrajało, podjudzało do dalszych wybryków i zaczepek. Normalny człowiek zrozumiałby przekaz, ustąpił lub zmienił ton, ale nie Dante, którego aż bolało z zachwytu, który natrafił na coś nowego, co zakręciło w głowie, zaciekawiło. Nie mógł tego prędko z rąk wypuścić.
Hybryd przypomniał sobie jedną z reakcji lekarza na podryw, przyłożył sobie dłoń do ust, żeby powstrzymać śmiech, niewiele mu to pomogło. Ciche prychnięcie wydostało się spomiędzy palców.
Pielęgniarka odwróciła się, spojrzała na pacjenta niezrozumiale.
— Wszystko w porządku?
Spróbował się uspokoić powolnym wydechem, uśmiechnął się do niej przymilnie.
— W jakim najlepszym — odparł, dochodząc do wniosku, że doktorek wyglądał całkiem uroczo, gdy się złościł.

Od Ignisa – Bożyszcze (II)

Ignis był zbyt pijany, by przyszło mu do głowy, że jeśli Norbert dowie się o jego nauce boksu, najpewniej sam przywali mu równie skutecznie, co Raam kiedyś. Albo od razu wrzuci do wanny pełnej wody, na jedno wyjdzie. Ale słowo się rzekło, Ignis obiecał się uczyć i obiecał nauczyć.
Uderzył, Dante zablokował, drgnienie mięśni przebiegło przez bark, gdy hybryd zatrzymał wdrukowany w ciało odruch kontry.
— O, widzisz? Jak chcesz, to potrafisz. Jeszcze zrobimy z ciebie prawdziwego faceta.
Ignis wywrócił oczami, instynktownie opuścił dłonie, nabrał tchu, by coś powiedzieć.
Dante zareagował w okamgnieniu. Genashi nie zdążył się zdziwić, gdy pięść mężczyzny wyhamowała o włos od jego nosa.
— Kto powiedział, że możesz opuścić gardę? — Roześmiał się syren.
— Ignis, gość cię prawie w zęby trafił, a ty żeś nawet nie drgnął — zauważył Seymour.
— Jaja ze stali albo brak refleksu. — Wtrącił perkusista.
— No raczej, że to drugie.
Ignis rzucił im gniewne spojrzenie.
— Odważne słowa jak na leszczy w łatwopalnych ciuchach.

Od Dantego – Bożyszcze (I)

— Mocne osiem na dziesięć.
— No co ty gadasz, Raam.
— No widziałeś te nogi?
— Ale ty to się jednak nie znasz, wiesz?
— Ściągnij te debilskie cyngle, to może sam zobaczysz.

Od Ignisa do Dantego

Ignis naprawdę starał się nie być uprzedzonym, ale ich stylista tego nie ułatwiał. Żywiołak zmarszczył brwi. Wyraźnie czuł coś odpychającego, odstręczającego, wydobywającego się z postaci owego Dantego, którego Norbert tak im polecał, a sam Ignis po prostu zaakceptował, nie przeglądając nawet portfolio mężczyzny, nie interesując się jego dorobkiem, choć dobrze wiedział, że ubrania to też był odłam sztuki. Po prostu… Ignis się nim nie zajmował. Pozostawał świadomie ślepy na wszystko to, co oferowała moda, preferując ubrania, które po prostu sprawiały, że nie dostawał mandatu za publiczne obnażanie się. I może czasem odróżniały go od bezdomnego, ale to tylko dlatego, że nie wydzielał żadnego przykrego zapachu. Długie lata, gdy był Scaldorem Fuegisem, dziedzicem gargantuicznej fortuny i doskonale prosperującej firmy, sprawiły, że miał awersję do nadto wymyślnych ubrań, wartych najczęściej więcej, niż materiały i poświęcony im czas. Z jednej strony była jego artystyczna dusza, która rozumiała, że rzeźba, malarstwo albo moda wcale nie ustępowały muzyce, z drugiej zaś były jego osobiste przekonania i doświadczenia, oraz ta niewyjaśniona niechęć skierowana w stronę krawca. Mężczyzna nie poprawił sytuacji swoim komentarzem, Ignis zjeżył się i już miał odpowiedzieć coś zgryźliwego, gdy do akcji wkroczył Ioannis.
— Też jestem ciekaw stroju Ignisa. W końcu to nasz wokalista.
— Ale nie dominuje za bardzo rankingów popularności — wtrącił Seymour.
Prawda, że spośród członków Vox Metallici Ignis zawsze zajmował pierwsze miejsce, ale czarodziej twardo następował mu na pięty.
— Nie wszystkie — wtrącił krawiec, wcale nie poprawiając swojej sytuacji. — Nie chciałbym zapomnieć… znajomy prosił mnie o autograf.
Ignis skinął głową – tyle razy już podpisywał różne rzeczy, nie robiło mu różnicy, by złożyć autograf na jakimś kolejnym przedmiocie. Lecz ku zaskoczeniu żywiołaka, Dante nie wyciągnął niczego w jego stronę, skupił się za to na Seymourze. Czarodziej uśmiechnął się trochę zbyt szeroko, złożył podpis nieco zbyt zamaszyście, potem siedział nadto wyprostowany, z nadmiernie wypiętą piersią. Żywiołak wywrócił oczami.

Od Dantego do Ignisa

Koła roweru leniwie kręciły się po brukowanej uliczce, właściciel różowej strzały ledwo co trzymał kierownicę jedną ręką, palce lekko muskały gumową rączkę. Ze słuchawek leciała melodia popowego klasyka, sielska i kojąca, łagodna dla skacowanej głowy. Pojazd to odbijał się od jednego krawężnika, to od drugiego, okazyjnie przejeżdżające samochody musiały czekać, aż blondyn wyrówna tor jazdy, da im przestrzeń do przejechania. Kierowcy nie omieszkali podzielić się z nim gestem mówiącym więcej niż tysiąc słów, na co odpowiadałam im tym samym, z cieniem zmęczonego uśmiechu.
Gdyby cokolwiek to zmieniło, pokazałby także środkowy palec słońcu. Nie było nawet tak ciepło, ale niebo było przejrzyste, ani jednej chmurki, zapraszając niemiłosierne promienie do drażnienia jego cierpienia. Przednio się bawił poprzedniego wieczoru z Virgilem i paroma jego znajomymi, zaprosili go do jakiegoś baru specjalizującego się w wysokoprocentowych piwach sprowadzanych za granicy, takich ciemnych i ciężkich, grzechem więc byłoby im odmówić. Dante miał jednak paskudną tendencję do dobijania się po takich wypadach, wychylając w wannie jeszcze po jednej butelce szampana, czasami nawet więcej, co było ostatnim gwoździem do trumny następnego ranka. Za każdym razem sobie powtarzał, że już więcej sam w domu nie będzie pił po powrocie z imprezy i za każdym razem popełniał dokładnie ten sam błąd.

Od Bashara do Dantego

Bashar zmierzył mężczyznę spojrzeniem medyka, który na izbie przyjęć widział już po prostu wszystko. Podryw nie mógł wywrzeć już gorszego wrażenia, a gdyby wzrok mógł zamrażać, demon powinien otworzyć jakiś instytut krioterapii, na pewno byłby oblegany.
— Co pan pił?
— Eliksir miłości. — I znów ten olśniewający uśmiech.
— Coś procentowego?
— Miłość upaja najmocniej.

Od Dantego do Bashara

— No i ona wtedy do mnie, że to ja jestem nienormalny i że ja powinienem się leczyć…
— Ją to powinno się leczyć, najlepiej w izolatce zamknąć. — Dante przerwał mu, wychylił kolejny kieliszek czystej, rozgrzało, zaszczypało w gardle. Nie skrzywił się nawet, poprosił barmana o to samo.
— Bez przesady. — Oliver wywrócił oczami. — Miała swoje momenty, ale ogólnie się dogadywaliśmy.
— Przysięgam, jeszcze raz udasz, że laska nie była chodzącą czerwoną flagą, to ci przywalę.
Niższy mężczyzna odchylił głowę w geście bezsilności, westchnął, lecz wątły uśmiech błąkał mu się po ustach. Dokładnie tego oczekiwał po tej rozmowie, że ktoś w końcu weźmie jego stronę w tej historii, nieważne, co powie, chociaż Dantego szczerze nie mogła bardziej już nie obchodzić cała ta sytuacja. Zwykle plotkarz, tego dnia nie miał ochoty na spoufalanie się i wyciąganie pikantnych sekrecików z fotografa. Gdzieś na samym początku wywodu zgubił się w tym, kto na kogo nakrzyczał, co kto komu wysłał, jednym uchem informacje wpadały, drugim wypadały. Jego zaangażowanie w rozmowę ograniczało się do komentowania byłej Olivera, nagadał na nią trochę tego, trochę tamtego. A gdy coś pomieszał, jego kolega śmiał się tylko, mówił, że pewnie już za dużo tej wódki poszło.

Od Bashara do Dantego

Z roku na rok ze służbą zdrowia było coraz gorzej.
Bashar pamiętał, jak to wyglądało jeszcze te parę lat… no dobrze, parę dekad temu. Wtedy, gdy sam był uznanym kardiochirurgiem. Medycyna nie była aż tak rozwinięta, brakowało tego cudownie nowoczesnego i inteligentnego sprzętu, przeszczepy wielu organów nadal pozostawały w strefie marzeń, a na wyniki badań krwi trzeba było tyle czekać. Wydawałoby się, że skoro technologia nie pomagała tyle, co obecnie, to życie lekarza musiało być jednym pasmem niekończącej się pracy i biegania od pacjenta do pacjenta. Że czasu wolnego było tyle, żeby może wypić jedną kawę, zjeść pół kanapki i już, trzeba było lecieć dalej, bo ktoś potrzebował pomocy, a lekarzy nie było wcale aż tak wielu. Paradoksalnie, przez to, że lekarzy nie było aż tak wielu, jakoś bardziej szanowano ich pracę, nikt nie burczał i nie irytował się o to, że pan doktor nie ma czasu, albo że musi wziąć i po prostu odpocząć. W obecnych czasach zaś od ludzi wymagało się nadludzkiej produktywności, a wymaganie to dotyczyło również i lekarzy. Technologia poszła do przodu, wiele rzeczy łatwiej było zrobić, diagnostyka stała się precyzyjniejsza i jednocześnie bardziej różnorodna. Więcej osób kończyło studia medyczne, było więcej personelu, do tego jeszcze powstawały te wszystkie prywatne kliniki – wydawałoby się, że tyle rzeczy odciążało lekarzy i umożliwiało im spokojną pracę, ale nie. Było dokładnie na odwrót.

Od Ignisa do Dantego

Ignis był przekonany, że ten pomysł to jakiś rodzaj wysublimowanej zemsty Norberta za to, co zrobili na ostatnim koncercie.
Norbert Goldworthy, ich bardzo systematyczny i twardo stąpający po ziemi manager, dbał usilnie o to, by Vox Metallica nieprzerwanie utrzymywali się na szczytach list przebojów i jednocześnie nie pakowali w żadne nadto skomplikowane problemy, które nadszarpnęłyby reputację zespołu. W tym celu mężczyzna starannie planował, kiedy mają wyjść kolejne płyty zespołu, komu udzielić wywiadów, gdzie koncertować, jak przygotować spotkania z fanami i tym podobne. Mężczyzna był artystą jeśli chodzi o żonglowanie terminami i kwotami, z prawdziwą wirtuozerią balansował pomiędzy daniem zespołowi wystarczająco dużo czasu i swobody na to, by ich kreatywność nie spadła ani krztynę, a tym, by zaspokoić przeróżne potrzeby fanów, producenta i kogo tam jeszcze. Ignis sam nie znał pełnego zakresu obowiązków Norberta, i jeśli miałby być ze sobą szczery, to wolał tego nie zmieniać.


Ich ostatni wyczyn, czyli wylecenie z nową, niezapowiedzianą piosenką, na dodatek o mocno politycznym wydźwięku, sprawiło, że Norbert niemalże dorobił się siwych pasm, usiłując obrócić całą sytuację na korzyść Vox Metallici, a także udowodnić wszystkim wokół, że to wszystko to była całkowicie zaplanowana akcja. Draconis miało być jednym z utworów krążka De Draconibus, który Norbert szacował, że wyjdzie zimą pod koniec roku, tymczasem zaś Ignis z zespołem zagrali go na koncercie zimę wcześniej, wywracając do góry nogami cały plan Norberta. Obecnie utwór miał się pojawić jako singiel, a żeby pojawił się jako singiel, trzeba było go między innymi nagrać w paru wersjach. Tym Vox Metallica się nie przejmowali – mieli pomysły, muzyka była ich żywiołem, wystarczyło tylko grać i nagrywać. Problem był tylko taki, że singiel nie mógł składać się z gołej płyty w plastikowej okładce i koniec. Trzeba było czegoś więcej, czegoś nowego i to takiego, co zachwyci fanów.

On był z tych siedmiu szturmujących króli Stubramne Teby; pychą zaślepiony

Dante Aemilia Selachinius
Wiek: 31 lat
Data urodzenia: 23.10
Płeć: mężczyzna
Rasa: hybryda syreny i wampira
Pochodzenie: Novendia, Stellaire
Zawód: krawiec
Jego Miłość: Bashar Karim
Cytaty w karcie: Dante Alighieri
Opis: Kochanie jednego mężczyzny, także skończony idiota, który chętnie i sprawnie przemebluje każdemu twarz, kto odważy się podnieść rękę na jego bliskich lub słabszych, oczarowując przy tym publiczność lśniącym ubiorem czy gracją, z jaką trzyma się na obcasach. Jeśli usta nie wygięły się w ten zabójczy półuśmiech, który nie zwiastuje niczego dobrego, a różowe szkiełka nie błysnęły zawadiacko, to masz jeszcze szansę uciec przed jego ciętym językiem i niewyżytą naturą.

25 lipca 2023

Mumrik, co na zimę nie odchodzi

vicrik

vicrik

Otwarcie

Jak by to było, gdyby magia istniała? Gdyby nasz zwyczajny świat zamieszkiwali nie tylko ludzie, ale i przedstawiciele obdarzonych magią ras? Jak by to było, gdyby biologii uczyła cię zmiennokształtna, gdyby dało się kupić małego smoka jako zwierzątko domowe, a twój najlepszy kumpel potrafił zmienić się w olbrzymiego wilka?
W Riftreach to możliwe – tutaj magia i technologia współistnieją, tworząc świat o niespotykanej różnorodności. Od skutych lodem gór Medwii, gdzie krasnoludzcy inżynierowie zajmują się wydobyciem platyny i vibranium, aż po piaszczyste plaże Solmarii, gdzie syreni przewodnicy oprowadzą cię po barwnych rafach koralowych – każda z krain oferuje coś innego, pozwalając zwiedzić najdalsze zakątki świata. Spotkajmy się w Stellaire, najbardziej kosmopolitycznej metropolii świata, gdzie do szkoły można polecieć na miotle, a wampir może być bibliotekarzem.

Dołączysz do nas?

22 lipca 2023

Od Bashara do Raouna

Boga driftu karetkowego nadal trzeba było wytłumaczyć, bo kierowca nie pamiętał, by łapał za kółko, Bashar zaś pozostawał z tyłu, starając się zabezpieczyć pacjenta i nieprzytomną kobietę. Do szpitala zajechali w rekordowym tempie, strategicznie paląc gumę na skrzyżowaniach, mknąc po torach tramwajowych i ogłuszającym wyciem syreny, by utorować sobie drogę naprzód
Oczywiście, że się czepiali, bo przecież opętany przez Raouna mężczyzna nie miał prawa jazdy, ale od czego był obecny przy całym zdarzeniu onkolog? Wystarczyło nieco okrągłych zdań i wypełnienie raportu zgodnie z odgórnymi wytycznymi, by nikomu nie przyszło do głowy dalej się czepiać, szczególnie, że przecież w całej tej kabale brał udział lekarz, do tego taki o nieposzlakowanej opinii, jaki więc sens miało kwestionowanie jego ekspertyzy? Bashar pouśmiechał się, ponaciskał lekarskim spojrzeniem i twardą logiką, i wszelkie raporty zaraz zostały przyklepane przez odpowiednie piony szpitala.
Pacjent przeżył, zaś profesjonalnie udzielona pomoc i błyskawiczne przetransportowanie go do szpitala odegrały kluczową rolę w dalszej rekonwalescencji. O więcej Bashar nie mógł prosić, pozostało mu jedynie okiełznanie tego bałaganu pod względem formalnym, lecz demon nie przez takie problemy administracyjne przechodził i całość udało się w końcu okiełznać. Uff.

20 lipca 2023

Od Raouna – Avoir

Tego dnia Raoun nie miał zbytnio planów. W sumie najczęściej robił rzeczy spontanicznie, ale tym razem jakoś nie przychodziło mu nic konkretnego do głowy. Bashar korzystał z wolnego, siedział więc w domu i robił same nudy, dlatego bóg odrzucił pomysł zajrzenia do niego; zresztą, niech spracowany lekarz ma choć trochę czasu na odpoczynek. W ten oto sposób udał się tam, gdzie go nogi zaprowadziły, a zaprowadziły do dobrze znanego mieszkania Kanno.
Przeniknął przez ścianę do środka, skierował się w stronę kanapy, przy której na stoliku leżała jego komórka, gdy nagle usłyszał dobiegający z sypialni szmer. Zaciekawiony tym poszedł do pokoju i ujrzał czarodzieja, który właśnie zakładał na siebie dość formalną marynarkę.
— Wziąłeś wolne? — spytał. — I gdzie się tak stroisz? — Zmierzył go wzrokiem z góry na dół.
Kanno zastygł na moment w bezruchu, po czym spojrzał na swoje odbicie w lustrze.
— Masz rację, przesadzam — to powiedziawszy, zdjął marynarkę i odwiesił ją do szafy.
Wyciągnął burgundową koszulę, założył na czarny sweter i, zapiąwszy od dołu na połowę guzików, schował do szarych spodni. Poprawił kołnierzyk, zagarnął kosmyk włosów za ucho.
— Dzisiaj mam zjazd rodzinny — poinformował boga.
Raoun przytaknął. Wtem uniósł brew.

Od Raouna do Bashara

Pastele.
Raoun dziwnie się ucieszył na widok takiego daru od śmiertelnika Bashara. Głównie dlatego, że nie spodziewał się tego jakże wspaniałego gestu. Dawno niczego od nikogo nie dostał. Aż przypomniały mu się lata jego świetności, kiedy wierni z Bianzh znosili mu dary. Nie, lepiej, czasy, kiedy tłumy ludzi pielgrzymowały do jego głównej świątyni w Ma'ehr Saephii, żeby złożyć mu ofiary w postaci różnych fajnych rzeczy oraz dobroci, a także pomodlić się o opiekę nad tymi, co odeszli. Ach, jak bardzo za tym tęsknił...
Potrząsnął głową, wrócił do malowania.
Nie miał wcześniej do czynienia z pastelami, musiał więc przed rozpoczęciem malowania przejrzeć kilka obrazów i filmików z nimi w roli głównej. Do tego, tradycyjnie, pożyczył sobie komórkę młodego chłopaka, którego opętywał, obiecując mu w duchu (jakby tamten mógł go usłyszeć), że nie będzie zaglądał w miejsca prywatne.
Nie dał jednak rady uniknąć spojrzenia na tapetę, która była zdjęciem właściciela smartfona z jakąś podobnie wyglądającą dziewczyną. I choć obydwoje nosili okulary przeciwsłoneczne, bóg potrzebował tylko kilku sekund zastanowienia, żeby zrozumieć, skąd oni tak znajomo wyglądali. Wszedł na aparat, odwrócił kamerę, żeby zobaczyć twarz chłopaka.

Od Bashara do Raouna

Doktor Newron stał sztywno, jego wzrok nie odrywał się od nagrania z monitoringu.
— Ja… chyba muszę usiąść. — Wydusił neurochirurg.
Bashar przyciągnął jakieś krzesło, podstawił mężczyźnie. Newron klapnął na nie ciężko.
— Nie wierzę w to. — Słowa ledwo przeciskały się przez zaciśnięte gardło. — Przecież ja… Ja nawet nie… — Krótki gest w stronę ekranu. — Ja bym muchy… To po prostu…
Urywane zdania rozbrzmiały chaotycznie w pokoju ochrony. Jeden z trójki ochroniarzy wciąż popatrywał na Newrona z mieszaniną zaskoczenia i podziwu. Bashar położył dłoń na ramieniu drugiego lekarza.
— Sam przecież wiesz, co adrenalina potrafi zrobić z człowiekiem.
— Tak, prawda, ale ja tego nie pamiętam! — Neurochirurg spojrzał na Bashara z niepewnością i przestrachem.

19 lipca 2023

Od Raouna – Biznesplan (5/5)

Półmrok panujący w pomieszczeniu zbywało światło wielu świec. Stały one na półkach, na szafkach, na niskim stoliku, jedna, największa znajdowała się na podłodze. Wszystkie nudno białe, bez jakichkolwiek zdobień. I dobrze, bo reszta pokoju krzyczała aż kolorami. Barwne obrazy, wielka podobizna półnagiej bogini, pstrokate dywaniki, wstążeczki, inne duperele. Zapalone kadzidło pilnowało, by zapach kojarzący się większości ze starym kościołem nigdy z tego miejsca nie znikał – niejedna osoba zalecała właścicielowi pozbycie się go.
Na jakimś cudem niewygodnej poduszce siedział szaman. Chował właśnie jakąś kartkę do z pozoru zwyczajnej koperty, którą następnie ładnie ułożył na stoliku. Wyprostował się, wziął nieco głębszy wdech. Dokładnie w tym momencie jego oczy błysnęły na biało.
Szaman zamrugał parę razy; dobrze wiedząc, co się mniej więcej wydarzyło, od razu spuścił wzrok na blat stolika w poszukiwaniu notki od Wielkiego Ducha. Szybko dostrzegł kopertę, lecz otworzył szeroko oczy, gdy ujrzał na niej duży napis: Wypowiedzenie. Pospiesznie wziął ją do ręki, wyciągnął ładnie złożoną kartkę, którą następnie zaczął czytać.

Od Raouna – Biznesplan (4/5)

Raoun przyjrzał się kobiecie, uniósł na moment jedną brew. Szczerze mówiąc, tuż przed przybyciem klientki rozmyślał pójście sobie. W końcu ile można siedzieć u szamana? Przecież było jeszcze tyle rzeczy do robienia! Na przykład sprawdzenie, co tam u starego dobrego lekarza, podenerwować Kanno, opętać kogokolwiek innego, zjeść zupę z pierogami u cioci Oledii... Właśnie, dawno tam nie był. Będzie musiał wpaść w najbliższym czasie, inaczej właścicielka zapomni o jego istnieniu.
Szaman spojrzał na klientkę, wyprostował się, pytając:
— Jaka to pilna sprawa?
— Mój syn ma jutro egzamin na prawo jazdy — zaczęła tamta — i musi zdać. Normalnie dobrze jeździ, ale w trakcie egzaminu tak się stresuje, że już cztery razy oblał. Panie, ja nie mam tyle pieniędzy, żeby mu fundować kolejne podejścia! On musi zdać, żeby wreszcie iść do pracy jak normalny człowiek!
Wysłuchawszy jej, szaman pokiwał głową. Raoun jednak wątpił, że mężczyzna wszystko zrozumiał.
— Cóż, jako szaman mogę przygotować talizman przynoszący szczęście. Pani syn jednak musi uwierzyć w jego moc, żeby...

Od Raouna do Bashara

Kelnerka zaprowadziła dwójkę nowych gości restauracji do wolnego stolika. Wręczyła im po jednej karcie dań, a następnie, wykonawszy lekki ukłon, odeszła.
Mężczyźni pochwycili menu i zaczęli przeglądać propozycje. Młodo wyglądający, czarnowłosy lekarz spokojnym spojrzeniem lustrował nazwy, podczas gdy zajmujący miejsce po drugiej stronie, zdecydowanie starszy mężczyzna zmarszczył swoje krzaczaste brwi.
— Ło cię pierdziulę — rzucił. — Czuję się, jakby mieliby mi tu wystawić rachunek za samo siedzenie. Lekarze naprawdę tyle hajsu zarabiają? Najwyraźniej nie wszyscy. — Popatrzył przelotnie na Bashara.
Demon obdarował go krytycznym spojrzeniem. Nie skomentował jednak ostatniego zdania tamtego.
— Dlatego załatwiliśmy kogoś, kto pokryje koszty. — Ruchem głowy wskazał ciało, które opętywał bóg.
Tak, specjalnie wcześniej się rozejrzeli dobrze po doktorach, żeby znaleźć kogoś, kto wyglądał na osobę z przynajmniej czterema zerami na koncie bankowym. Nie musieli długo szukać, ponieważ szybko wypatrzyli samotnego, siwego już lekarza, który na dodatek nie wydawał się być uczestnikiem konferencji. No najlepszy kandydat, jakiego mogli znaleźć! Raoun tylko na jego wiek narzekał, ponieważ niezbyt przepadał za opętywaniem osób starszych. Na szczęście ten śmiertelnik nie wydawał się jeszcze cierpieć na popularne dolegliwości związane z wiekiem. A na pewno miał się lepiej od Wiśniewskiej.
Oboje znów chwilę trwali w milczeniu. Wpatrywali się w swoje karty dań, aż w końcu zadecydowali, co zamówią. Raoun gestem zawołał kelnerkę.

Od Bashara do Raouna

Nie było go podejrzanie długo.
I o ile ostatnio, kiedy Raoun zniknął na dłużej, Bashar czuł przemożną ulgę, uwolniwszy się od pranków upadłego bożka, o tyle teraz demon autentycznie się zaniepokoił. Za bardzo przyzwyczaił się już do tego, by polegać na Raounie opętującym Eachana i asystującym mu przy operacji. W sumie było to ciekawe – Raoun wyglądał na kogoś, kto nudzi się daną rzeczą po ledwie paru minutach, jednak gdy przychodziło do wielogodzinnych operacji, zachowywał takie samo skupienie na samym początku, co i na końcu, nie pozwalając myślom się rozproszyć i bezbłędnie wkładając w dłonie Bashara odpowiednie instrumenty. Demon nie wiedział, czym to wytłumaczyć. Widać Raoun był tym typem osoby, która potrafiła osiągnąć niesamowite wyniki, ale tylko wtedy, gdy temat ją interesował. Inaczej – można było pęknąć i nie osiągnąć po prostu niczego.
Lekarz złapał się na tym, że zerkał uważniej w oczy doktora Newrona, starając się wybadać, czy za sterami siedział neurochirurg, czy też jednak Raoun. Za każdym razem jednak ciało należało do prawowitego właściciela, Bashar zaś starał się nie krzywić i nie irytować tym faktem. Potem zaczął wpatrywać się mocniej w Grace, próbując dostrzec w jej zachowaniu jakichkolwiek odstępstw od normy, aż w końcu padło na grupę lekarzy-rezydentów, wciąż uczących się swojego fachu. Ale nic, pustka i cisza. Onkolog chodził po szpitalu poirytowany, częściej narzekał na swych instrumentariuszy, brał dyżury o najdziwniejszych porach.
A potem do jego gabinetu wpadł ten pacjent. Bashar podniósł na niego wzrok.

18 lipca 2023

Od Raouna – Biznesplan (3/5)

Raoun wziął głębszy wdech, powoli poruszył się na poduszce.
Coś... nowego? Cóż, chciał, żeby przyszedł ktoś z czymś innym niż problemy małżeńskie czy prośby o szybkie wróżenie, ale... Nie, nadal to było zbyt blisko. Teoretycznie bardzo podobne. Ale niech już będzie. Załóżmy, że mimo wszystko różniło się od reszty.
— Hm... — wykonał pauzę na dwie sekundy. — Czyli mówisz, że borykasz się z toksycznym związkiem.
Dziewczyna niepewnie przytaknęła. Cały ten czas unikała kontaktu wzrokowego.
— Tak — odpowiedziała cicho. — Chcę zerwać z Tobielem, to znaczy moim obecnym chłopakiem, ale... nie mogę.
Raoun pokiwał głową w geście zrozumienia sytuacji.
Ach, co za biedna śmiertelniczka! Nie mogła się wyrwać z toksycznej relacji, przez co cierpiała niemiłosiernie! Spojrzeć tylko na nią i od razu serce się krajało!
To na pewno nie były myśli Raouna. To znaczy! Nie można z niego robić takiej znieczulicy. W końcu był bogiem i to nie byle jakim – Bogiem Spirytyzmu; jednym z tych, którzy przebywali najbliżej ludzi. Taki Celtrioz, na przykład, mało czasu spędzał wśród swoich wiernych, ba, on to sobie gdzieś szedł hen daleko, do kompletnie innych światów, a jeden to mu się szczególnie spodobał i ostatnio spędzał tam równie tyle czasu, co w rodzinnych stronach.
Właśnie, może Raoun napisze do niego kolejny list, żeby Celtrioz przestał go ignorować i wreszcie odpisał. Nie od tego byli kumple, żeby jeden miał wywalone na drugiego.
Ale wracając do obecnej sytuacji.
Poprawił swoją pozycję, odchrząknął głośno.
— Nie bój żaby! — zawołał. — Przyszłaś z tym do idealnej osoby, albowiem przez usta tego szamana przemawia Wielki Duch!

Od Raouna – Butelka

Raoun siedział przy stole po turecku i w ciszy próbował przeglądać Internet na swojej komórce. Z kompletną myślową pustką w głowie przewijał stronę z jakimś artykułem, palec wskazujący co pewien czas nonszalancko przenikał przez urządzenie, za każdym razem ciągnąc za sobą ciche syknięcia i pomrukiwania spod nosa. Używanie komórki w niematerialnej formie nie było takie łatwe. Szczerze mówiąc, momentami miał ochotę rzucić urządzeniem w pieruna. Ale gdyby mógł to zrobić, to by już dawno miał rozbity ekran.
Usłyszał dźwięki towarzyszące otwieraniu drzwi do mieszkania. Gdy po nich nastąpiło kilka kroków, bóg, nie odrywając nawet wzroku od ekranu, puścił w eter:
— Wróciłeś?
Nie otrzymał odpowiedzi, na co nie zwrócił uwagi.
Dalej przeglądał stronę, gdy nagle rozległ się cichy stuk. Podniósł głowę, ujrzał stojącą przed nim butelkę wódki. Uniósł brwi, przeniósł wzrok na Kanno, który wyciągnął z szafki kuchennej dwa kieliszki i postawił je na stole: jeden przed sobą, drugi przed nim. Ze zrezygnowanym westchnięciem usiadł na krześle naprzeciwko, odkręcił butelkę, a następnie polał im obu.
Raoun wyprostował się na krześle, poprawił swoją pozycję.

Od Raouna do Bashara

Bashar nie był głupi. Po akcji na sali operacyjnej na pewno się domyślił, że Raoun miał swoje limity. Osobiście bogu niezbyt się to podobało, głównie dlatego, że nie lubił zdradzać komukolwiek swoich aktualnych słabości; już bez tego inni, widząc go w takim stanie, brali za co najwyżej cień boga. Dzielenie się ograniczeniami wcale tutaj nie pomagało.
Nic jednak nie mógł na to poradzić, zwłaszcza że odkrycie przez lekarza tego sekretu było zaledwie kwestią czasu. Czuł, że bawiąc się w doktora wcześniej czy później limit opętywania wyjdzie na jaw. Nie przypuszczał jedynie, że nastąpi to tak szybko.
Jeszcze ta cała prośba. Jak bardzo się w głębi cieszył, że nie był bogiem, który musiał spełniać życzenia. Pramatka wykonała świetną robotę, dając swoim bogom w pełni wolną wolę. Aczkolwiek nie mechanizm próśb w tym momencie zaprzątał mu umysł, a same słowa Bashara: dowód na to, że wiedział coś o limicie, ale też dziwnie dobrane, w sposób... niepodobny do niego.
— No nic, idę — rzucił lekko, wstając. — Mam inne sprawy na głowie. A ty sobie posiedź i podumaj. Mam nadzieję, że na następny raz bardziej ochoczo skorzystasz z mojej pomocy. I że się nie będziesz tyle zamartwiał śmiercią pacjenta, inaczej przykry z ciebie lekarz — dodał na odchodnym.
Bez jakiegokolwiek pożegnania odwrócił się na pięcie i opuścił gabinet, tradycyjnie przenikając przez drzwi.

Od Bashara do Raouna

Musiał radzić sobie sam.
Powiedzmy, że nie pierwszy raz rzeczywistość prezentowała mu taki obrót wypadków, gdy demon musiał załatwiać jakieś sprawy w pojedynkę, ale na litość – były przecież jakieś granice! Bashar życzyłby sobie braku tego typu rzeczy akurat wtedy, gdy był nad stołem operacyjnym, a jego pacjent radośnie tańczył na granicy między tym światem a następnym. Z drugiej strony – miał co chciał. Za bardzo polegał na pomocy Raouna, choć dobrze wiedział, że bezcielesny bożek to wcielenie czystego chaosu, podążające wyłącznie za swoimi zachciankami i chwilowymi nastrojami, a demon po prostu o tym zapomniał, zwiedziony tym, jak Raoun precyzyjnie asystował mu przy operacjach. I proszę, takie były tego efekty.
— P-panie doktorze? — Eachan wpatrywał się w niego oczami okrągłymi jak spodki. — Limit tiopentalu? Tak?
— Nie — warknął demon, marszcząc brwi. — Pinceta.
— Co?
— Pinceta — powtórzył.
Eachan popatrzył na swoje ręce, popatrzył na stojący zaraz obok stolik na kółkach, na którym spoczywała charakterystycznie seledynowa płachta przetykana lśniącym srebrem narzędzi chirurgicznych. Po chwili wahania wziął jedno, ostrożnie podał Basharowi, jakby w ręku miał nie metal, ale cieniuteńkie szkło. Demon zgarnął tę nieszczęsną pincetę, wprawnym ruchem naciągnął pierwszy szef, zaczął przecinać nitki.
Ten delikatny, różowawy fragment tkanki, ledwie co uformowany w miejscu cięcia, zaczął pękać i rozłazić się z ledwie słyszalnymi mlaśnięciami, gdy podtrzymujące ciało szwy stopniowo lądowały w podstawionej w pobliżu nerce.
— Kleszcze.

17 lipca 2023

Od Raouna do Bashara

Spotkanie lekarzy zakończyło się w formalnej atmosferze, wszyscy zaczęli wychodzić. Bashar, tak jak pozostali, również opuścił pomieszczenie, zaczął iść wolnym krokiem w kierunku swojego gabinetu, gdy nagle ktoś go zatrzymał.
— Panie doktorze.
Odwrócił głowę, jego oczom ukazał się Eachan. Przyjrzał mu się uważnie, po postawie mógł stwierdzić, że to był ten prawdziwy.
— Czy naprawdę muszę asystować panu przy tych wszystkich operacjach? — spytał dość niepewnie młody lekarz. — To znaczy, to dla mnie ogromny zaszczyt operować z kimś takim jak pan, ale... — chwilę się wahał — nie mam pewności siebie...
Bashar przez kilka sekund zastanawiał się nad swoją wypowiedzią.
— Najszybciej się nauczysz, pobierając nauki bezpośrednio od kogoś doświadczonego — rzekł ostatecznie.
— To prawda. Ale sęk w tym, że... nie pamiętam ostatniej operacji...
Na te słowa doktor Karim spojrzał dosyć wymownie w bok.

Od Bashara do Raouna

Niespodziewany zawał serca, jaki przeżył pan Wazo, był Basharowi nie na rękę z bardzo wielu względów. Oczywiście, że Raoun nie zostawił go w spokoju, wychodząc z założenia, że skoro nie dostał tego, czego wymagał (nawet jeśli nie była to wina Bashara), to nadal ma prawo robić, co chce i wygłupiać się w szpitalu. Lekarz na tym etapie tracił nadzieję na to, że cała sytuacja będzie miała jakieś dobre i sensowne rozwiązanie. Gdzieś tam w głębi serca pojawiła się przykra myśl, że od tej pory Raoun zostanie czymś na kształt ducha nawiedzającego szpital (ze szczególnym uwzględnieniem doktora Karima), i naprawdę trzeba będzie egzorcysty, żeby sobie z tym poradzić.
Sytuacja się przeciągała, Wazo zdawał się niespecjalnie zainteresowany tym, by wrócić w końcu do żywych i wziąć się za gotowanie yeongsańskich potraw dla Raouna. Bashar kupił już nawet tę nieszczęsną książkę i wok – oba te prezenty jak na razie zalegały u niego w mieszkaniu, czekając na moment, gdy w końcu demon będzie mógł przekazać je kucharzowi wraz z radą, że yeongsańskie potrawy są dobre na serce, obniżają cholesterol i przedłużają życie, byle tylko mężczyzna nie postanowił rzucić woka w najdalszy kąt szafek kuchennych, a samej książki użyć jako podpórki pod telewizor.
Raoun chyba znudził się nieco wycinaniem mu kolejnych pranków, czy jak się ta nowomodna działalność nazywała, a zamiast tego coraz więcej kręcił się wraz z doktorem Newronem, albo zalegał nie wiadomo gdzie, gdzieś w dalszych trzewiach szpitala, nie wchodząc Basharowi w drogę. Lekarz zastanawiał się, czy jest to preludium do tego, by bożek stracił zainteresowanie służbą zdrowia i jej pracą (a głównie pracą pewnego konkretnego onkologa), czy też może chodziło o coś innego. Demon czuł w kościach, że znając jego szczęście, ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna i ta relatywna cisza, to tak naprawdę cisza przed burzą.

16 lipca 2023

Od Raouna – Biznesplan (2/5)

Stał w autobusie, nie mogąc przytrzymać się słupka utrzymywał równowagę siłą woli. Gdyby miał przy sobie komórkę, z pewnością przeglądałby w niej Internet, lecz ze względu na okoliczności mógł jedynie zapuścić żurawia w ekran smartfona stojącej obok dziewczyny i razem z nią oglądać TickTocki (na szczęście miała ona dobry gust, bo zamiast tańców wyświetlały się jej memy). Czasem się zaśmiał z jakiegoś filmiku, w międzyczasie odrzucał negatywne myśli związane z tym, że musiał polegać na śmiertelnikach.
Tak właśnie mijał mu czas.
Pojazd zatrzymał się na przystanku, dosiadło się kilka osób; ruszył dalej, gdy nagle ktoś wstał i zaczął po kolei podchodzić do każdego pasażera. Raoun spojrzał na mężczyznę, szybko się domyślił, że był to kontroler biletów. Powrócił do oglądania TickTocków.
Nieznajomy podszedł do dziewczyny, poinformował o sprawdzaniu biletów. Tamta szybko pokazała mu swój, zapisany w komórce, już miała wracać do wcześniejszej, znacznie lepszej czynności, lecz niespodziewanie usłyszała:
— Proszę bilet do kontroli.
Odwróciła głowę, posłała mężczyźnie pytające spojrzenie.
— Już dałam? — odparła wyraźnie zdziwiona.
— Ach, to nie do pani — tłumaczył — to do stojącego obok pana.
Dziewczyna rozejrzała się, wydawać by się mogło, że przeszedł ją dreszcz. Szybko oddaliła się na kilka kroków. Raoun podążył za nią wzrokiem, zmarszczył nieco brwi w geście niezadowolenia.
Ciche odchrząknięcie dotarło do niego zza pleców. Odwrócił się, popatrzył na stojącego przy nim kontrolera. Tamten ruchem głowy wskazał trzymane w ręku urządzenie.
— Proszę pokazać bilet do kontroli.

Od Raouna do Bashara

Do mieszkania pachnącego starocią, przepełnionego meblami sprzed lat weszła starsza kobieta. Między jej nogami przemknął ostrzyżony na niemal łyso w torsie, z potarganymi włosami na głowie terier, który od razu skierował się do salonu i wskoczył na wyścieloną starym kocem kanapę. Staruszka zamknęła drzwi, gdy wtem jęknęła głośno z bólu.
— Ach, cholera, to kolano, ajjjjjj! — zawołała. — Nie powinienem zbiegać po tych schodach.
Siedzący w jej ciele Raoun skrzywił się niemiłosiernie. Pokuśtykał do salonu, nie dał jednak rady dojść do kanapy; zostawił Wiśniewską samą z tym zadaniem. Stanął obok niej, wyprostował się, przestąpił z nogi na nogę.
— No, od razu lepiej — powiedział do siebie.
Ignorując wijącą się z bólu staruszkę, wyszedł na korytarz. Szybkim krokiem zszedł po schodach, już miał wejść do mieszkania Wazo, gdy nagle wyskoczyli medycy z noszami i przeniknąwszy przez niego, zaczęli schodzić na sam dół. Bóg podążył za nimi wzrokiem, dopóki nie stracił ich z pola widzenia, a następnie udał się do środka.

Od Bashara do Raouna

Bashar z prawdziwą radością powitał powrót ciszy i spokoju, jaki wiązał się z zaspokojeniem fanaberii Raouna i tym, że bożek przestał go nawiedzać. W końcu lekarz nie musiał się już martwić koniecznością znoszenia obecności dodatkowej osoby w swoim gabinecie – i to jeszcze wtedy, kiedy badał pacjentów! – będzie mógł w końcu skupić się na tym, żeby postawić właściwą diagnozę i rozwiązać problem, z jakim dany śmiertelnik się do niego udał, bez bycia rozpraszanym niepotrzebnymi komentarzami i wtrąceniami. Ciekawe, co by ten cały Raoun zrobił, gdyby Bashar był ginekologiem? Teraz demon nie patrzył na każdego ze swych kolegów po fachu z podejrzliwością, próbując dostrzec w ich oczach ten charakterystyczny błysk, który świadczyłby o tym, że ich wola nie należy do nich samych, albo starając się dostrzec drobne nieścisłości i anomalie w ich zachowaniu. Tak, w ten sposób mógł pracować – zajmując się tylko tym, co miał wypisane w kontrakcie i nie musząc cały czas oganiać się od tej upstrzonej, bezcielesnej muchy.
Dzień za dniem, Bashar coraz bardziej przyzwyczajał się do swej normalnej, pozbawionej dziwnych zjawisk rutyny. Grace zauważyła, że lekarz nie marszczy już tak często brwi, że jego ramiona nie są już wiecznie spięte, a on sam wraca powoli do swojego zwyczajowego stylu bycia. Cokolwiek go tam dopadło i martwiło, pielęgniarka sądziła, że już na dobre minęło. Bashar też miał taką nadzieję. Tylko adres tego nieszczęsnego muzeum, nadal nabazgrany gdzieś w rogu notesu, stanowił przypomnienie o tym, że miał zerknąć w przeszłość i proweniencję Raouna, jednak Bashar doszedł do wniosku, że nie ma co tego robić. Skoro bożek zajął się swoją nową zabawką, nie powinien go już więcej niepokoić.
Prawda?

Od Raouna – Władca gołębi

Spokojnego dnia, który później okazał się być tylko pozornie spokojny, w przyjemnej aurze wolnego od pracy oraz akompaniamencie muzyki klasycznej Kanno stał przy ekspresie, czekając na swoje latte. W ręku trzymał książkę, w której autor podważał wszelakie teorie i poglądy; czytał akurat rozdział, gdzie negowane było istnienie duchów. Nie był wielbicielem ani utworu, ani samego twórcy, zwłaszcza że w wielu momentach się nie zgadzał z nim, ale mimo wszystko lubił poznawać opinie innych. Poczuć tę pewną satysfakcję, że istnieją osoby głupsze od niego. Bo jak można nie wierzyć w duchy? To to samo co nie wierzyć w wampiry.
Gdy jego kawa wreszcie była gotowa, złapał kubek za ucho, pociągnął pierwszy łyk.
Poranek mu mijał bardzo miło, spokojnie...
— Kanno!
— Czego? — burknął pod nosem.
— Chodź ze mną na rynek.
Słysząc te słowa czarodziej odwrócił głowę, spojrzał na stojącego przy granicy aneksu kuchennego Raouna.
No i po spokojnym poranku.

15 lipca 2023

Od Souela do Merlina

Rozmowa telefoniczna zakończyła się, Souel popatrzył na ekran swojej komórki.
Czyli Merlin dostał dobrą ocenę. Dzięki niemu. Trochę dziwnie się z tym czuł. Ale przede wszystkim był szczęśliwy. Udało mu się pomóc uczniowi w potrzebie, sprawić, że tamten zdołał zaliczyć coś na lepszą ocenę. Możliwe, że będzie z niego nauczyciel. Uff, w takim razie on też miał szansę na okej życie.
Zdawał sobie sprawę, że nie mógł już teraz spocząć na laurach. To, że tym razem się powiodło, znaczyło, że będzie musiał się równie mocno postarać, żeby dalej szkolić Merlina. Doprowadzić to do końca, pomóc mu na tyle, żeby chłopak potem dobrze sobie radził. I żeby w przyszłości, gdy już Souel skończy studia, szepnął o nim parę miłych słówek, aby przyszła kariera elementarysty się rozwijała.
Jak tak w sumie o tym myślał, to zasłużył na coś słodkiego. Takie lody najlepiej. Ostatnio widział jakieś nowe w markecie; kupił wtedy limonkowe, ale obiecał sobie, że następnym razem weźmie arbuzowe.
O, to dobry pomysł. Lody. Może też skorzysta z okazji, że mamy wyjątkowo nie było w domu i na spokojnie sobie pójdzie na spacer.

Od Raouna do Bashara

Bashar już miał dość Raouna, co tamten oczywiście zauważył wieki temu, lecz bóg potrafił być na tyle uparty, że nie zamierzał się łatwo poddać. I jeszcze lekarz śmiał go straszyć jakimś tam szamanem! I co z tego, że go było stać na super-duper-hiper wywalonego w kosmos szamana? Nie było stuprocentowej pewności, że ten super-duper-hiper wywalony w kosmos szaman da radę pokonać kogoś takiego jak Raoun. Nawet, jeśli bóg utracił część swojej prawdziwej potęgi, jako istota z innej rzeczywistości mógł się okazać odporny na szamańskie sztuczki... To znaczy, Kanno jakoś trzymał go w ryzach, ale nic, co czarodziej przygotował, nie dawało oczekiwanych efektów na długo. Starannie wykonane talizmany działały tylko ze względu na brak ciała.
Postanowił jednak pozostawić doktora z zadaniem znalezienia mu nowego konesera kulinarnego. Jak zabrał jednego, to musiał dać innego, tak to właśnie działało. I przy okazji Raoun mógł mu jeszcze trochę uprzykrzyć życie.
— Daję ci czas do jutra — powiedział, wstając. — Albo mi go przyprowadzisz, albo będziesz musiał dalej znosić moje przezabawne dowcipy.
— Przezabawne... — mruknął pod nosem Bashar. — Nie dam rady go tu zaprowadzić, ludzie nie przychodzą do lekarza, bo tak — dodał głośniej.
Raoun na moment wydął usta. W końcu prychnął.
— To niech ci będzie. Zaprowadzisz mnie do niego po swojej zmianie.
Nie mówiąc nic więcej, odwrócił się na pięcie i nonszalanckim krokiem opuścił gabinet.

Od Merlina do Souela

Merlin przypomniał sobie te zabawy, które uskuteczniał jako dziecko, a które najlepiej szły jesienią albo zimą. Wiatr wiał, zagarniał z sobą suche liście albo śnieg, tworząc z nich tańczący tuż nad chodnikiem wir. Mały Merlin lubił trafić tak, by wskoczyć w sam jego środek i udawać, że to wokół niego to wszystko tak fajnie lata. Powiew najczęściej niemal od razu się wtedy rozpraszał, porzucając wokół liście i śnieg, nie przejmując się ganiającym za nimi dzieciakiem. Może czasem zostawał trochę dłużej, ale chłopak sam nie był pewien, czy to dlatego, że wiatr miał taki kaprys, czy może dlatego, że on sam już wtedy używał magii w intuicyjny, niekontrolowany sposób. Tylko w takim razie, dlaczego niby jego magia by tak logicznie i łagodnie działała?
— W sumie to mam pytanie — odezwał się nagle Merlin. Souel uniósł brwi.
— Słucham?
— Wiesz, bo jak ty z tą magią powietrza… znaczy, ja wiem, że jesteś genashi powietrza, i w ogóle, ale no… Bo chciałem po prostu no, wiedzieć, czy ten… Czy czasem ogarniasz to tak dla sportu i frajdy? Tak no… tak po prostu, bo to lubisz. Magię powietrza.
Brawo, Spellman, nagroda za najbardziej nieskładne pytanie roku wędruje do ciebie.

Od Bashara do Raouna

Był wczesny ranek, gdy Bashar stanął przed lustrem w łazience. Wycisnął nieco pasty, włożył szczoteczkę do ust, klik!, zabrzęczał silniczek szczoteczki.
Demon przyjrzał się swemu obliczu w lustrze. Tak, wyglądał na zmęczonego, ale bycie zmęczonym nie stanowiło dla lekarza nowości, zdawało się nieodłącznie wpisane w jego zawód. Biały kitel, stetoskop, zmęczenie. Podstawowy ekwipunek każdego medyka. Ale tym razem sponsorem tego zmęczenia nie był długi dyżur, wymagająca operacja albo uciążliwy pacjent. Nie – tym razem chodziło o coś innego, zaś Bashar, będąc demonem, nigdy nie przypuszczał, że dożyje momentu, w którym będzie go nawiedzał upierdliwy bożek. Raoun, bo tak się ponoć to skaranie nazywało, z wprawą dwunastoletniego łobuza naigrywał się z Bashara, a że skubaniec był niewidzialny, niematerialny i na dodatek potrafił sobie przejąć czyjeś ciało o wiele łatwiej, niż robił to demon, czyniło z niego utrapienie dalece przekraczające rozmiarami kamyk w bucie. Mężczyzna musiał naprawdę wziąć się za to i coś zrobić, ta sytuacja trwała już zbyt długo.
Osobną kwestią pozostawało jego gorsze samopoczucie. Bashar zrobił się bardziej opryskliwy, łatwiej było go zirytować, a jego anielska cierpliwość skracała się z każdym dniem. To jeszcze nie był aż tak wielki problem i na tym etapie lekarz wciąż uważał, że weźmie Raouna na przetrzymanie i będzie go tak skutecznie ignorował, że ten się w końcu złamie i pójdzie w diabły, czy z powrotem wczołga się pod jakiś kamień, spod którego go przywiało. Ale nie – gałgan był uparty jak osioł i uczepił się Bashara jak rzep psiego ogona.
Lekarz splunął pastą do umywalki, przepłukał usta i szczoteczkę. Jeszcze raz spojrzał w swe odbicie, przegarnął dłonią włosy. Nie, siwych pasm nie było, ale jeszcze parę takich akcji, jak ta z Kostkiem i Bashar nie mógł być pewny, czy jakieś się nie pojawią. Cóż, wyglądałby z nimi dużo poważniej i dostojniej, to prawda, ale demon nie przepadał za tym, by jego śmiertelna powłoka zbyt szybko zaczynała nosić ślady zużycia.

Od Souela – Wybrane listy (2)

13 lat
Drogi Władco Powietrza Aerindzie,
Piszę do Ciebie, ponieważ... chcę przeprosić. Tyle czasu myślałem, że nie odpisujesz mi, bo nie chcesz, ale tak naprawdę nie możesz. Dopiero teraz sobie przypomniałem Twoje słowa. Powiedziałeś, że mogę do Ciebie wysyłać listy, ale nie będziesz w stanie mi odpisać, ponieważ nie jestem taki, jak Ty. Jestem głupi... Nie wierzę, że obraziłem się za coś takiego. Naprawdę bardzo przepraszam. Proszę, wybacz mi. Od tej pory będę regularnie się do Ciebie modlić. Postawię u siebie w pokoju ołtarzyk na Twoją cześć. W sumie już to zrobiłem.
Przez ostatnie lata wiele się zmieniło. Ukończyłem szkołę podstawową i teraz chodzę do gimnazjum. Mama zapisała mnie na dodatkowe lekcje z kontrolowania powietrza, ale niezbyt za nimi przepadam. Trener nie jest najlepszy mimo tego, jak go chwalą. Choć myślę, że to dlatego, że dla mnie nic nie zastąpi Twoich nauk.
Z Hianem w ogóle nie rozmawiam. On już jest w liceum. Nie tylko ma dużo nauki, ale po prostu mnie nienawidzi. Nie umiemy się dogadać w żadnej sprawie. Wydaje się mi zazdrościć, lecz to kiedyś było bardziej widoczne. Teraz chyba nienawidzi mnie z nawyku.
Tęsknię za Tobą. Chciałbym się z Tobą spotkać. Żeby nie zapomnieć Twojego wyglądu, zrobiłem sobie krótki opis ze schematycznymi szkicami i co jakiś czas na niego spoglądam. Miło by było, gdybym mógł się z Tobą zobaczyć, lecz rozumiem, że nie jest to możliwe.
Mam nadzieję, że się nie gniewasz za brak odzewu przez ostatnie lata. Jeszcze raz bardzo przepraszam.

Souel

Od Raouna – Kryształowa Wieża

Ciszę panującą w mieszkaniu przerwał powtarzający się dźwięk dzwonka. Kanno odłożył książkę, wcześniej zaznaczając zakładką stronę, na której skończył, po czym sięgnął po swoją komórkę. Spojrzał na ekran, zmarszczył minimalnie brwi. W końcu odebrał i włączył tryb głośnomówiący.
— Słucham — rzucił krótko, z powrotem biorąc do ręki książkę.
— Hej, Kanno — usłyszał po drugiej stronie głos Yen. — Masz dzisiaj wolne?
— Zależy, co chcesz.
Z komórki wydobyło się westchnięcie.
Ta, Kanno to był ten typ osoby, której czas wolny zdecydowanie zależał od okoliczności powiązanych z innymi. W końcu nie mógł powiedzieć, że nie ma nic do zrobienia, nie wiedząc nawet, czego ktoś od niego chciał. Co jak Yen próbowała go namówić na coś głupiego? Na to nie mógł sobie pozwolić.
— Bo wiesz, wraz z Leą chcemy zrobić kampanię Kryształowej Wieży — powiedziała Yen. — Mieli do nas dołączyć inni znajomi, ale się wysypali, więc czy nie chciałbyś pograć?
Ho, ho, Yen naprawdę myślała, że wspaniały, wcale nie szamanistyczny czarodziej Kanno Avoir poświęci swój cenny dzień wolny od pracy, ażeby pojechać do jej mieszkania i pograć z nią w pół planszową grę fabularną, którą ona sama zaprojektowała na podstawie innej, popularnej gry fabularnej?

14 lipca 2023

Od Raouna – Duch, szaman i kwiatek

Życie było beznadziejne.
Raoun siedział na ławce, jęknął głośno i przeciągle. Rozejrzał się po parku, w którym obecnie przebywał. Pogoda dopisywała: słońce świeciło, choć nie grzało go w twarz, wietrzyk delikatnie powiewał, choć nie bawił się jego włosami. Spuścił wzrok na skaczące po chodniku wróble; poruszył nogami, lecz ptaki kompletnie go zignorowały, a niektóre nawet nonszalancko przeniknęły przez buty. Widząc to westchnął ciężko.
Minęły trzy pory...
Wróć, tutaj funkcjonowały miesiące.
Szybko policzył na palcach.
Minęły cztery miesiące odkąd uwolnił się z zapieczętowania. Ten czas pozwolił mu na przyzwyczajenie oczu do nowej odsłony świata: do widoku samochodów, szklanych wieżowców, ludzi z komórkami i słuchawkami. Czasami czuł się, jak gdyby od zawsze miał do czynienia z wysoko rozwiniętą technologią. Jakby od dawna już żył w tej rzeczywistości. A mimo to z jednym się jeszcze nie pogodził.

Od Souela do Merlina

— Ach, no i po co ja się zgodziłem?
Odchylił się do tyłu na krześle, jęknął głośno z pewną rozpaczą.
Niespodziewanie przeżywał dzisiejszą rozmowę z nauczycielką licealistów. Jak... On... Go... Co się stało, że się zgodził na dodatkowe szkolenie? Coś go opętało czy jak? Robił wszystko, żeby mieć te praktyki za sobą i wrócić do swojej dobrze znanej rzeczywistości, a skończył zgadzając się na prywatne zajęcia z uczniem, któremu moc dosłownie wymknęła się spod kontroli. Merlin? Tak miał na imię? Po wszystkim wychowawczyni jeszcze zaczepiła go na odchodnym i szybko powiedziała, kim jest ten dzieciak, a także poleciła studentowi uważać... Czy Souel umrze? Czy oberwanie czymś w głowę było tylko zwiastunem?
— Będzie mi bardzo miło, jeśli będę mógł to zrobić — przedrzeźnił samego siebie.
Westchnął ciężko.
— Oj nie martw się, nie będzie tak źle.
Spojrzał na ekran swojego laptopa, gdzie widoczna była rozmowa wideo z przyjaciółmi. Popatrzył na widniejącą na tle doklejonych efektami specjalnymi drzewami Leę, która posyłała mu pocieszający uśmiech. Dziewczyna zawsze starała się myśleć pozytywnie i wspierać innych, nawet jeśli sama nie mogła zbytnio nic zrobić. 
— Oby nie było tak źle — odparł niezbyt przekonanym tonem Souel.

Od Raouna do Bashara

Z ust Raouna wydobywał się głośny, wręcz nieopanowany śmiech. Zgiął się w pół, łapiąc rękami za brzuch; mało brakowało, a upadłby na podłogę.
Na początku nawet nie miał tyle nadziei, że jego plan wypali. Poruszanie szkieletem było dla niematerialnego bytu trudniejsze niż mogło się wydawać, zwłaszcza że kilka razy prawie się zrujnował. Gdyby Bashar go zauważył, plan spaliłby na panewce szybciej niż się pojawił. Na szczęście udało mu się – stworzył scenę Kostuchy sięgającej po duszę.
Nagłe stuknięcia zwróciły jego uwagę. Wyprostował się nieco, spojrzał na pacjenta. Mężczyzna zerwał się jak poparzony, poślizgnął na wykładzinie, omal nie upadając, a gdy stał już na nogach, wystrzelił niczym z procy, wypadł z wrzaskiem na korytarz i tyle go widziano.
— Ty, patrz, uciekł-HAHAHAHA! — znów wybuchł śmiechem.
Och, to chyba był najlepszy prank, jaki kiedykolwiek zrobił. Mogło z nim konkurować tylko opętanie zmarłego w trakcie pogrzebu.
— O, Pramatko! — zawołał, próbując się uspokoić. — O, Najwyższa Złota Boginio Pramatko! Popłakałbym się, gdybym mógł. — Otarł z oka wyimaginowaną łzę. — Och, jak dobrze, że brzuch nie może mnie rozboleć. Och...
Zamilkł, lecz to nie był koniec, ponieważ kilka sekund później ponowił śmiech, który trwał jeszcze z dobrą chwilę.

od Merlina do Souela

Merlin Prospero. Jego rodzice musieli mieć doprawdy świetną zabawę, dając mu imiona po dwójce najpotężniejszych magów, jacy chodzili po świecie, zdolnych machnięciem dłoni zdziałać wielkie cuda. Merlin, jak na razie, zdolny był machnięciem dłoni zdziałać tylko wielkie przypały. To serio nie była jego wina! Po prostu… Po prostu nie zapanował nad własną magią, tą naturalną i przyrodzoną, z którą przyszedł na świat, i która obudziła się u niego jakoś abstrakcyjnie wcześnie, aż wszyscy w rodzinie byli zaskoczeni. Tą samą, nad którą pracował, by umieć się nią posługiwać, tak samo, jak umiał posługiwać się własnymi dłońmi czy stopami. Nie no, to totalnie była jego wina. Znowu.
Nauczycielka dobrze o tym wiedziała. Zawsze, jak coś się bardziej sypnęło, to on był w samym centrum. Nigdy nie panował dobrze nad zaklęciami, większość prac i projektów zaliczał ledwo-ledwo, najczęściej żebrząc u kogoś o pomoc. Sióstr miał aż dziewięć, miał też ciocie, rodziców, no i swoje nerdowe kółko ogarniętych ludzi, zawsze skorych do pomocy i wyciągnięcia go za uszy z tarapatów, więc było kogo męczyć i maglować o wsparcie. Ale żeby tak samemu stanąć naprzeciwko problemu? Katastrofa murowana.

Od Bashara do Raouna

— Zawołać następnego pacjenta? — spytała Grace.
To ona zawsze zajmowała się pacjentami Bashara – przynosiła karty do gabinetu, umawiała wizyty, przypominała pacjentom, żeby zabrali ze sobą kartę z ubezpieczeniem zdrowotnym albo wyniki badań. Teoretycznie powinna wraz z Basharem siedzieć w gabinecie i skrupulatnie wprowadzać wszystkie niezbędne dane do komputera, ale jak łatwo się domyślić, demoniczny doktor wolał takie rzeczy robić sam.
— Tak, niech wejdzie.
— Nie, niech poczeka.
Doktor Karim zerknął przelotnie w stronę swojego biurka, wrócił spojrzeniem po Grace.
— Jak pan doktor sobie życzy — odparła pielęgniarka, również zerkając w stronę biurka, ale skoro nie dostrzegła tam niczego ciekawego ani niepokojącego, skinęła Basharowi głową i zaraz zniknęła za drzwiami.
Lekarz oparł się plecami o zamknięte drzwi, zmarszczył brwi, z naganą spojrzał na Raouna.

Od Raouna – Biznesplan (1/5)

Rytmiczny dźwięk dzwonków roznosił się po całym pomieszczeniu, równie mocno co zapach kadzideł, z początku aż duszący. W środku panował półmrok, kontrolowany jedynie świecami, lecz wciąż dało się dostrzec gorączkę setek kolorów i wzorów atakujących z niemal każdej strony.
Pod wielkim obrazem przedstawiającym misterną półnagą postać jakiegoś bóstwa przy niskim stoliku na wyszytej złotą tylko z koloru nicią poduszce siedział pstrokato ubrany szaman. Żywiołowo wymachiwał dzwoneczkami, mrucząc pod nosem coś niezrozumiałego. Wybrał wolną ręką z miseczki garść ryżu, sypnął nią na blat. Kilka ziaren spadło na nogi zajmującej miejsce po drugiej stronie osoby.
Klientem był młody chłopak o ciemnych, sięgających ramion włosach. Siedział po turecku, dosyć krytycznym wzrokiem obserwował ruchy szamana. Patrzył na niego, patrzył, na sekundę spojrzał w stronę wyjścia.
Szaman poprzesuwał ziarna ryżu, z dobrą chwilę się w nie wpatrywał, jakby miał je zaraz zjeść. Chłopak również spoglądał na stół, sam próbując coś dostrzec.
— Jak masz na imię? — to pytanie wybiło go ze skupienia.

13 lipca 2023

Od Souela – Wybrane listy (1)

7 lat
Drogi Władco Powietrza Aerindzie,
To mój pierwszy list do Ciebie. Nie wiem co w nim napisać. Mam się dobrze. Rodzice mnie znaleźli i jesteśmy razem. Mama bardzo płakała gdy mnie zobaczyła ale już się czuje lepiej. Ale dalej się o mnie martwi. Gdy jej mówię że się mną zająłeś pyta gdzie jesteś i czy może Cię spotkać. Nie wiem co odpowiedzieć. Czy mógłbyś tu przyjść? Poznasz moją mamę i tatę i brata. Mama robi bardzo dobre ciastka i herbatę.
Czekam na odpowiedź.

Pozdrawiam
Souel

Od Souela – Skok

Dzisiejszy dzień był stosunkowo chłodny. Słońce kryło się za chmurami, jak gdyby się obraziło na świat, nie spuszczając na ziemię żadnego, choćby najmniejszego promienia, który mógłby rozgrzać twarze. Szarość wydawała się nie mieć końca, a wiatr sprawiał, że nikt normalny nie myślał o rozpięciu swojej kurtki.
Idealny wręcz dzień, by się gdzieś przejść.
Souel założył wygodny szary dres, do sznurka od kaptura bluzy przywiązał koniec czarno-czerwonego pióra. Zarzucił na siebie krótką kurtkę, oczywiście nawet nie myślał, żeby ją zapiąć. Poprawił swoją fryzurę, by nie wyglądała jak u kogoś, kto dzisiaj jeszcze nie ruszał włosów, przełożył przez ramię torbę nerkę, po czym opuścił swój pokój.
Zbiegł po schodach, w chwilę znalazł się w przedsionku. Nie było jednak mu dane w ciszy przyszykować się do wyjścia, ponieważ ledwo zatrzymał się przy butach jak usłyszał:
— Idziesz na trening?
Powstrzymał wykrzywienie ust w lekkim zniesmaczeniu.

Od Raouna – Pomocny obywatel(?)

Drzwi od niewielkiego pomieszczenia powoli się rozsunęły, do środka wszedł detektyw. Od razu ujrzał stojący w samym centrum stół, przy którym już ktoś siedział. Przeniósł wzrok na średniego wieku mężczyznę, zajadającego się całkiem sporej wielkości kawałkiem steka; gdy tamten go zauważył, wyprostował się i odłożył nóż, po czym wskazał ręką wolne siedzenie naprzeciwko niego.
— Dzień dobry, proszę siadać — powiedział pogodnie.
Detektyw posłuchał go. Czym prędzej zajął miejsce.
— Dzień dobry — przywitał się cicho.
— Proszę jeść póki ciepłe — polecił mężczyzna, kontynuując jedzenie.
W odpowiedzi detektyw wziął do ręki sztućce. Zaczął powoli kroić mięso, ukradkiem obserwował tamtego.
Nie wierzył, że został zaproszony na wspólny posiłek z dyrektorem filii firmy, którą on ze swoim zespołem próbował nakryć na stosowaniu przekrętów oraz unikaniu płacenia podatków. Jeszcze kilka dni temu zjawił się w jego biurze z nakazem przeszukania oraz konfiskaty, a dzisiaj wieczorem siedział z nim przy jednym stole, jedząc wspólny posiłek. Momentami cała ta sytuacja wydawała mu się absurdalna.
— Jeszcze raz przepraszam za kłopot — usłyszał.
Podniósł głowę znad talerza, spojrzał na dyrektora.
— Ach, to my powinniśmy przeprosić za to całe śledztwo — odpowiedział pospiesznie.
— Policja tylko wykonywała swoją pracę. — Chwilę jadł w zamyśleniu, po czym dodał: — Najważniejsze, że sprawa się rozwiązała i to było jedynie nieporozumienie.
— Tak. Jeszcze raz przepraszam w imieniu policji.
Choć detektyw skinął nisko głową, nie potrafił odpędzić myśli dotyczących całej sprawy, nad którą jeszcze dzisiaj rano pracował. Był pewien, że dyrektor działu produkcji Oliar Benoth coś ukrywał, że jakiś przekręt się chował w działaniu firmy. Ślady jednak zostały zatarte tak szybko, że policja nie dała rady kontynuować śledztwa i jeśli ktoś z mundurowych nie został przekupiony to firma była niezwykle dobra w chowanego.
Westchnął cicho, spojrzał na ledwo ruszony stek na swoim talerzu.
Chyba nici z rozwiązania zagadki...

Od Raouna do Bashara

Siedział na kozetce po turecku, niby obserwując wizytę Giordano, lecz wzrok miał odrobinę nieobecny.
Dobra, pora na małe ułożenie wszystkich dotychczas zebranych informacji.
Raoun chciał samodzielnie załatwić sprawę Massimo, lecz Bashar Karim, lekarz, który akurat przyjął krytyka na wizytę okazał się być dosyć sprytny i odkrył, że swego stopnia celebryta już kilkukrotnie padł ofiarą opętania. Co więcej, wnioskując po wypowiedzi o boskiej cierpliwości niesamowicie szybko domyślił się, że istota opętująca to najprawdopodobniej bóstwo.
Jak w ogóle można tak wpaść?

Od Souela do Merlina

Souel tłumaczył akurat pewnej uczennicy, jak manipulować wielkością tarczy, gdy nagle poczuł porywisty wiatr. Odwrócił głowę...
I zamarł.
Przed jego oczami szalał wir. Cięższe przedmioty przesuwał, podczas gdy lżejszymi ciskał w pobliskie osoby, wywołując w ten sposób istny chaos. Uczniowie popadli w panikę, większość spoglądała na Souela – jedynego tutaj dorosłego. Souel zaś był w czystej trwodze, a w jego umyśle złowieszczo tańczyła karta Odwróconej Wyspy.
Czyli ostatecznie doszło do tragedii.

Od Ignisa – Ioannis (I)

Dziennikarz siedział w doskonale oświetlonym, interesująco zaprojektowanym fotelu. Przymknął oczy, pozwalając makijażyście poprawić jeszcze jego wygląd, strzepnąć jakieś niewidzialne pyłki z mankietu i dodać nieco pudru na samym czubku nosa. Mężczyzna denerwował się, czuł to dobrze znane, charakterystyczne uczucie ściskające go gdzieś w brzuchu, jakie pojawiało się w jego ciele przed każdym ważnym i trudnym wywiadem. Dobrzy bogowie, że Miroulis się w ogóle zgodził na ten wywiad – przecież to był cud. Znany malarz odmawiał każdemu czasopismu, każdej stacji telewizyjnej, każdemu serwisowi informacyjnemu, a tymczasem proszę – oto ich mały kanał został zaszczycony obecnością wielkiego artysty. Dziennikarz wytarł dłonie o spodnie. Ręce miał po prostu mokre.
— Idzie — usłyszał tuż przy swoim uchu, drgnął, zerwał się na równe nogi.

Od Ignisa – Ubi verba moriuntur, musica loquitur (II)

Pan Macleod zostawił mu ten cienki zeszyt z utworami, przykazał ćwiczyć piosenkę o kotku. Dla Scaldota było to za mało.
Rodzice dawali mu mnóstwo swobody – każdego dnia miał całą jedną godzinę czasu wolnego, który mógł przeznaczyć na to, na co akurat miał ochotę. Tego dnia zaś, Scaldor miał ochotę przeznaczyć swój czas na muzykę.
Kotek szybko mu się znudził – melodia nie stanowiła wyzwania, nie było w niej nic ciekawego. Ale chłopiec nie wiedział, co innego miałby zrobić, jaką melodię zagrać. Pan Macleod niczego więcej mu nie powiedział, nie zostawił wskazówek, zaś Scaldor nie czuł się pewnie, by robić cokolwiek bez obecności nauczyciela. Ale ten zeszyt z utworami kusił, kusił też sam kształt fortepianu – z uchylonym skrzydłem, z niewiadomego przeznaczenia pedałami, do których Scaldor przecież nie sięgał swoimi krótkimi, dziecięcymi nóżkami.
Kotek wybrzmiał po raz ostatni tego dnia, Scaldor zdjął dłonie z klawiatury, zadyndał nogami. Popatrzył przez pewien czas w ustawione na pulpicie nuty, a potem wyciągnął do nich rękę. Zawahał się, dziecięce palce na moment zatrzymały się tuż przy papierze. A potem Scaldor przewrócił stronę. Może pan Macleod nie będzie zły, że popatrzy sobie, co będzie na następnych zajęciach.

Od Bashara – Czym dla ciebie jest łuk?

Bashar stał na przystanku, trzymając w dłoni swą torbę lekarską, bez przekonania zerkając na telefon i próbując sprawdzić, kiedy przyjedzie jego autobus.
Operację udało mu się skończyć o czasie, czternasta była zupełnie przyjemną godziną na powrót do domu, Bashar nie narzekał. Pogoda nie do końca dopisywała – postanowiła uraczyć przechodniów lodowatym wiatrem, siekącym deszczem, śniegiem i pochmurnym, ciemnym niebem. Lekarz poprawił kaszmirowy szalik, spróbował postawić kołnierz wełnianego płaszcza, lecz niewiele to dawało. Mężczyzna westchnął, stanął plecami do wiejącego bezlitośnie wiatru, jego wzrok padł na słup ogłoszeń.
Chaotycznie przylepione, częściowo podarte i potargane kartki, reklamowały przeróżne rzeczy. Wymiana okien, skup antyków, klub jeździecki, kominiarz, deratyzacja, automechanik, aikido dla dzieci. Bashar mimowolnie zerkał na niektóre reklamy. Wolał wyjąć czytnik, zająć się książką, lecz aura na to nie pozwalała, on nie miał parasola, a nikt nie pomyślał, by na przystanku postawić wiatę. Demonowi nie pozostało nic innego, jak wcisnąć głowę ramiona, czekać cierpliwie na przyjazd tak wyczekiwanego autobusu.
Zima jak co roku zaskoczyła drogowców. Autobus spóźniał się, pewnie utknął gdzieś w korku, turlał się zbyt wolno po śliskim asfalcie. Dla zabicia czasu Bashar zaczął spacerować w tę i z powrotem, starając się wybrać takie tempo, by zacinające deszcz i śnieg za każdym razem trafiały w plecy. Wychodziło różnie.

Od Bashara do Raouna

Bashar odchylił się na krześle, złożył dłonie w kontemplacyjnym geście i wpatrzył się w swego „oponenta”.
Jego oponentem najczęściej była choroba – bezrozumna siła, która trawiła ciało jego pacjenta, będąc utrapieniem dla śmiertelnika i świetnym wyzwaniem intelektualnym dla demona. Bashar lubił pozastanawiać się nad tym, jak użyć swoich mocy w najbardziej przewrotny sposób i sprawić, by naturalne dla jego rodzaju niesienie destrukcji przynosiło poprawę zdrowia pacjenta. Teraz zaś postanowił użyć owego doświadczenia w radzeniu sobie z chorobami, by wykurzyć nieproszonego lokatora z ciała pana Giordano. Byt, czymkolwiek był (choć Bashar miał już pewne przypuszczenia), zachowywał się niczym pasożyt. Z jakiejś przyczyny postanowił opętywać niczego nieświadomego mężczyznę w momencie, gdy ten zajmował się degustacją potraw, poddając w wątpliwość surowy i profesjonalny osąd słynnego krytyka kulinarnego.
Bashar zastanowił się wpierw nad tym, czy pan Giordano nie ma przypadkiem jakichś wrogów i przeciwników kulinarnych, którzy rozsierdzeni jakimś jego dawniejszym osądem, postanowili zdyskredytować mężczyznę i zrujnować jego reputację. To byłoby prawdopodobne zachowanie śmiertelników, a przynajmniej tak uważał demon, kładąc większy nacisk na te negatywne emocje i złorzeczenie drugiej stronie, niż spodziewając się czegoś innego. Ale skoro tak, to byt zapewne nie działałby w pojedynkę, zaś biorąc pod uwagę to, jak cudownie potrafił utrzymywać pozory, na tym etapie już dawno wysypałby się z jakiejkolwiek współpracy i dyskredytowania pana Giordano. Czyli problem tkwił gdzie indziej.
Lekarz przechylił głowę, wpatrzył się w swego „pacjenta” nieco dłużej i intensywniej – akurat tyle, by stało się to niekomfortowe dla strony oglądanej, zaś strona oglądająca mogła wysnuć jakieś wnioski.

Od Merlina do Souela

Oczywiście, że ten przeklęty balon musiał mu uciec, a w zamian za to chłopak dostał do ręki najbardziej pożądany balon w całej sali – ten trzymany przez Souela. Merlin już czuł na plecach te zazdrosne spojrzenia, rzucane mu przez damską część klasy. I jakby tego było mało, mieli się jednak klepać. Czy ten dzień mógł być jeszcze gorszy?
Chłopak nie miał czasu, by się nad tym zastanowić. Jego klasa w okamgnieniu podzieliła się na pary, on zaś musiał działać równie szybko.
Guinevere i Bernadette oczywiście były razem, tak jak zawsze, według tej niepisanej zasady, która panowała w jego małej, nerdowej grupie. Merlin zerknął w stronę Hawthorna – to on był zawsze jego parą, nigdy nie było inaczej. Ale oto wydarzyło się niespodziewane, a raczej typowy pech Merlina znów zaatakował.
Luciana wystartowała do Souela, zatrzepotała rzęsami, zmięła rąbek spódniczki i wyznała, że nie ma pary i czy pan profesor byłby może skłonny…

Od Merlina – Nie mój smok, nie mój problem

Merlin wszedł do domu, odwiesił kurtkę, zaczął ściągać buty…
— Co ci w ogóle przyszło do głowy? — Krzyk mamy dobiegł jego uszu.
— Bo ty się nigdy na nic nie zgadzasz!
— Nie robię tego bez powodu!
— To teraz się musisz zgodzić!
— Nie ma mowy! Masz go oddać!
— Na pewno nie!
Drugi glan wylądował w tłumie innych butów, Merlin cichcem spróbował przemknąć przez duży pokój. W środku – pole bitwy, w której udział brali wszyscy.

12 lipca 2023

Od Souela do Merlina

Ponownie stanął przed grupką, jeszcze upewnił się wzrokiem, że wszyscy mieli nadmuchane balony. Gdy ostatnia osoba skończyła wiązać supełek, przeszedł do dalszej części zajęć.
— Chciałbym sprawdzić, czy umiecie utrzymać balon w powietrzu bez dotykania go — oznajmił.
Złapał do ręki swój, bez podrzucania go sprawił, że wzbił się lekko do góry i zgrabnie zawisł nad jego dłonią.
— Na ogół stosunkowo proste ćwiczenie, ale chciałbym zobaczyć, jak wy sobie z nim radzicie. Jeśli czujecie się pewni, możecie spróbować nim poruszać. Starajcie się nie wywoływać silnych, gwałtownych ruchów. Liczy się płynność — dorzucił.
Mocą wiatru zaczął przesuwać swój balon raz w prawo, raz w lewo. Drobnym gestem przeniósł go nad drugą dłoń, a potem spuścił obie ręce wzdłuż ciała i stanął obok. Cały ten czas pierścienie w jego oczach delikatnie świeciły.
Uczniom polecił wykonywać na dobry początek wolne, niewielkie ruchy. Gdy wszyscy przeszli do ćwiczenia, udając, że ich obserwuje, chwilę poświęcił na przerwę.

Od Raouna do Bashara

Ile Raoun by dał, by móc w tym momencie uderzyć się dłonią w czoło.
Najpierw lekarz zasypał go imionami szamanów, które nawet pół razu nie obiły mu się o uszy, a teraz zagarnął jak brud zmiotką z postacią z gry. Normalnie aż potrzebował chwili, żeby przestudiować całą sytuację oraz oszacować, jak głęboko wpadł w bagno (chyba po pas). Niestety, nie mógł sobie pozwolić na namysł, ponieważ im później się odezwie tym gorzej dla niego. A musiał szybko jakoś, jakimś cudem uratować sytuację...
Czekaj, czy on...?
O nie.
Czyżby lekarz wiedział, że to Raoun sterował ciałem Giordano? To znaczy nie, że Raoun, tylko ogólnie krytyk był teraz opętany. W zasadzie to niemałe były szanse, że doktorek już się czegoś domyślał. Zadał pytania-pułapki; zresztą, Massimo coś pewnie mu nagadał, a lekarze przecież nie byli tacy głupi. Czyli w dużym skrócie Raoun wpadł. Wspaniale.
Ale na razie coś sprawdzić.
— Postać z gry? — zapytał, udając oburzenie. — Poszedłem do prawdziwej osoby!
— Mhm — odparł spokojnie doktor, przytakując — i musiał pewnie zrobić naprawdę dobry cosplay.
Raoun już miał odpowiedzieć, lecz zamilkł na wpół wdechu.

Od Merlina do Souela

Wspomnienie o tym, że magii powietrza można użyć w walce, od razu przywołało traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa Merlina. Chłopak dorastał w otoczeniu swych dziewięciu sióstr, z których każda potrafiła stać się potworem w ludzkiej skórze, jeśli ktoś ją sprowokował. A że owej prowokacji nie musiało być dużo, Merlin często lądował w opałach, na które wcale się nie pisał. Konwencja genewska zabraniała krzywdzenia cywilów w trakcie wojny, ale jego jakże cudowne siostry nie stosowały się do żadnej z konwencji.
Merlin pamiętał, jak był jeszcze małym pacholęciem, a jego o dwa lata starsza siostra, Melpomene, czyniąca dramat i tragedię ze wszystkiego, postanowiła zabrać mu jego ulubioną podusię w jednorożce. Merlin wiedział, że nie można bić dziewczyn, nawet jeśli to są własne siostry, a poza tym zawsze wiedział, że w starciu z którąkolwiek nie ma żadnych szans, więc od razu poszedł wypłakać się mamie w spódnicę. Za ów naturalny dla pokrzywdzonego dziecka akt został nazwany przez rodzoną siostrę podłym kapusiem, skarżypytą, wstrętną łajzą i mamałygą, a potem Melpomene, w przypływie typowego dla siebie dramatycznego gniewu, posłała jego podusię na najwyższą gałąź drzewa. Podusia się porwała, tata musiał ją ściągać, polować na latające resztki watoliny i zaszywać wszystko, bo Merlin poryczał się tak, że dostał czkawki, a potem mama się wkurzyła i wszyscy mieli szlaban. Chłopak pamiętał z tamtej sytuacji głównie to, że czuł się pokrzywdzony i niesprawiedliwie potraktowany. Samo wspomnienie już go stresowało.