Łuna jest dość starą stacją, która przeżyła swoje, więc w sumie nie dziwota, że ma problemy z dostarczaniem prądu. Ale trzeci dzień z rzędu? Błagam.
Największym problemem nie jest sam brak prądu (bo jakimś cudem dystrybutory mają swój własny akumulator. Bernard nadal nie sczaił, jak to wszystko działa, bo kupił Łunę parę dni temu), tylko podejście okolicznych elektryków do tej sprawy.
– Jak to, koniec dnia pracy – Bernik rzuca okiem na zegar wiszący nad kasą, którego wskazówki są ledwo widoczne w półmroku. Nawet nie minęła siedemnasta, a już zaraz będzie ciemno. Nienawidzi życia na północy – Przecież odebraliście telefon.
– Panie, jest za dziesięć. Jak my już wyjdziemy z biura, to będzie po piątej. Pyk, koniec dnia. Nie płacą nam za nadgodziny. Zadzwoń pan jutro, czy coś.
Bernard fuka pod nosem, obserwując, jak słońce nieubłaganie cwałuje ku horyzontowi.
– Naprawdę nikomu nie wyjebały korki po piątej? Serio?
Odpowiada mu głucha linia.
Bernard rzuca telefonem.
Z chęcią olałby to wszystko i wrócił do domu, ale Łuna i tak nie jest otwarta całą dobę, więc żeby opłacało się ją w ogóle mieć, Bernard powinien popracować przynajmniej parę godzin. Żeby nie wyszło net zero albo co gorzej, na minusie. A skoro dystrybutory cały czas działają, to jest szansa, że pojawi się chociaż jeden zagubiony podróżnik z głodnym bakiem. Oby tylko był chętny zapłacić gotówką.
Pierwszą godzinę Bernard spędza, kręcąc się bez powodu po Łunie. Puszcza przez telefon muzykę, chociaż głośnik na nim dawno się przepalił, więc wszystko brzmi, jak puszczane przez wiatrak. Rzucenie nim o ścianę też nie pomogło. W końcu postanawia trochę ogarnąć sklep, posprzątać, choć w półmroku ledwo co widzi, co ma pod nogami.
Na zapleczu znajduje świeczki. Masę świeczek. Cholera wie, czemu poprzedni właściciele chcieli sprzedawać świeczki na stacji benzynowej, ale w bezprądowej sytuacji Bernarda karton wydaje się zbawieniem. Słońce już dawno zaszło, a najbliższa uliczna lampa rzucała tylko cienie na budynek, za daleko oddalona, żeby być jakimkolwiek źródłem światła.
Więc Bernard porozstawiał po sklepie świeczki.
Jak już skończył, to Łuna wyglądała bardziej, jak pokłosie demonicznego rytuału jakiegoś lewego czarodzieja, ale przynajmniej nie musiał macać na ślepo, gdzie co jest. Pal licho Wilcze wyostrzone zmysły, mimo lat, Bernard wciąż nie jest przyzwyczajony do tego, że widzi w ciemności. Woli tradycyjne źródła światła. I hej, świece = atmosferka.
Jako że popracował (rozstawienie i zapalenie jakichś dwudziestu świeczek liczy się jako praca, przynajmniej według jego obolałego kręgosłupa), Bernard wyciąga z jednej z lodówek przebrzydliwie słodką sodę. W nagrodę. Tylko–
– Szlag – puszka jest w temperaturze pokojowej. No tak, brak prądu oznacza też brak zasilania do wszystkich lodówek i zamrażarek – Szlag!
Jedną z rzeczy, które faktycznie kupił jako zaopatrzenie sklepu, były lody. Czemu? Cholera wie, po prostu wpadł do dyskontu, zobaczył lody, i pomyślał, że to przecież ta rzecz, którą ludzie kupują podczas przerw w długich podróżach. Oprócz napojów i orzeszków oczywiście. No i paliwa. Ale może Bernard jest po prostu uprzedzony swoimi własnymi podróżami, godzinami w zapchanym, dusznym vanie, gdzie jakakolwiek chłodna rzecz była zbawieniem.
Bernard wyciąga wszystkie (na szczęście tylko dwa, nie chciał się przekupić na pierwszych zakupach dla stacji) opakowania lodów, układa je na ladzie.
– Świetnie.
Nie wyglądają tak źle, ba, nawet się nie roztopiły. Tylko pudełka są pokryte warstwą wilgoci, z ciężkimi kroplami mącącymi nazwy smaków. Straciatella i sorbet z mango. Jeszcze godzina, może dwie, i roztopią się na tyle, że nie będą nadawały się do sprzedaży. Co znaczy, że ma dwie opcje. Albo je wyrzuci, albo zje. Teraz.
– Przynajmniej nie są bakaliowe – mruczy pod nosem, wyciągając spod lady łyżkę. Bateria w telefonie dawno mu już padła, ale obok sztućców turystycznych znajduje krzyżówkę i długopis.
Ustawia wszystko w równej linii na blacie i okrywa się kocem, który jeszcze chwilę temu przykrywał pudło po świeczkach na zapleczu.
Nikt tego dnia nie odwiedza Łuny, a Bernard spędza wieczór samotnie, pośród świeczek, rozwiązując stare, zwietrzałe krzyżówki i zapychając się lodami. I w sumie wcale mu taki wieczór nie przeszkadza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz