23 listopada 2023

Od Cheoryeona – Tajemnica

Tak w sumie, tak ogólnie, tak biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, wszystkie wady i zalety, wszystkie zady i walety, Cheoryeon lubił swoją pracę. Płaca nie była najwyższa, ale też nie najniższa. Czasami robił projekty, które wcale mu nie podchodziły, ale otrzymywał rekompensatę w postaci możliwości szybszego wychodzenia do domu oraz okazjonalnej pracy zdalnej. Inni jego współpracownicy nie mieli tak pięknie. Olivia stale podkreślała te całe koneksje, narzekała, że taaaaa, on to ma z górki na rowerze, a inni pod górkę w klapkach, coś tam, coś tam, bla, bla, bla, Cheoryeon miał to gdzieś.
Właśnie, tylko jak on zdobył koneksje?
Jasnowidz obdarzył krytycznym spojrzeniem siedzącego po drugiej stronie Louisa.
— Co?
— No, Olivia i Eddie ciągle coś mówią o tych całych koneksjach — zaczął tłumaczyć elf.
Ach, ta dwójka. Musieli uprzykrzać mu życie. Tyle paplali o tych koneksjach, aż w końcu Louis się zaciekawił. Bo po co, jak normalny człowiek, trzymać gębę na kłódkę, skoro można pleść jakieś głupoty i potem psuć reputację? A, no tak, nikt w tym zespole nie był człowiekiem. Wszystko jasne.
Dobra, jakoś musiał odratować sytuację. Nie znał długo Louisa, ale zdążył zauważyć, że elf był niecodziennie ciekawski. Co prawda, wydawał się być uczynny, pomocny i, em, rozumiejący, ale jak to Suyeon zwykle mawiała, przezorny zawsze ubezpieczony. Powinien wymyślić coś, dzięki czemu przyćmi uwagę kolegi. Coś, żeby tamten już więcej go o to nie pytał.
Szkoda tylko, że on nie potrafił być tak sprytny i mądry, co jego siostra.
Gdzie te wszystkie lata, które on przeżył?
Siedział chwilę cicho (widać, że nad czymś mocno się zastanawiał), w końcu rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Szefowa poszła na zebranie, Olivia do toalety, a Eddie zapalić, więc byli zupełnie sami. Powrócił wzrokiem na elfa, ręką nakazał mu się zbliżyć. Tamten bez wahania przyszedł i zajął miejsce swojej syreniej koleżanki.
Cheoryeon nachylił się do niego, szepnął:
— Zdradzić ci sekret?
Oczy Louisa się zaświeciły.
— Jaki sekret? — spytał.
— Ale to tajemnica! — Pogroził mu palcem. — Nikomu ani słowa!
— Milczę aż po grób! — Wykonał na ustach gest zasuwania ich zamkiem błyskawicznym.
Jeszcze trochę przybliżył się na obrotowym krześle do jasnowidza. Chłopak go jednak odepchnął kawałek. Ponownie się rozejrzał.
— Tak naprawdę... — zaczął.
— Naprawdę... — powtórzył za nim Louis.
— Nie mam żadnych koneksji.
Elf zamrugał parę razy.
— Co?
— No nie mam! Olivia i Eddie rozpuścili plotkę, bo po prostu zazdroszczą, że mam tak dobrze!
— To znaczy, że nie masz koneksji?
— Nie. To raczej oni mają antykoneksje! — Klasnął w dłonie. — Eddie ma zamkniętą opinię na temat muzyki i nie słucha niczego poza Voxem, a Olivia raz powiedziała, że BenJohn był ćpunem.
Usłyszawszy ostatnie słowa, Louis otworzył szeroko oczy, zakrył usta dłonią. Chwilę spoglądał tak na Cheoryeona, a gdy się opanował nieco, zapytał:
— Czyli chodzi o to, że szefowa jest fanką BenJohna, a oni nie?
— Tak! — Przytaknął żywiołowo, po czym poprawił grzywkę. — Szefowa jest bardzo wrażliwa na jego temat, bo bardzo go uwielbiała.
— Aaaaaaa, rozumiem.
— Rozumiesz? To wracaj do roboty.
Ruchem ręki odgonił młodego na swoje miejsce. Gdy oboje z powrotem siedzieli przy biurkach, kontynuował rysowanie. Pokolorował fragment obrazka, poprawił drobne niedociągnięcie, które dostrzegł.
Nie powiedział Louisowi prawdy, wróć, nie powiedział całej prawdy. Rzeczywiście Eddie miał dość wąskie preferencje muzyczne, pomijając, że on i tak dużo nie słuchał, a Olivia raz nieumyślnie palnęła głupotę o BenJohnie jako ćpunie i ostro dostała za to (takiej ilości pracy na tak krótki termin to Cheoryeon by nie przeżył). Ale to nie było wszystko.
Nie, chwila moment, w zasadzie to on zakrył drobnymi faktami kłamstwo. Przecież on naprawdę miał koneksje. Tylko to właśnie była jego tajemnica. Muhuhu.
Ach, tamte czasy. To był szalony dzień...



— Ma pan doświadczenie?
Zamrugał parę razy, spojrzał na siedzącą po drugiej stronie skromnego stolika stosunkowo młodo wyglądającą, przypominającą mu kogoś kobietę. Obracając w palcach długopis, spoglądała ona w lekkim zamyśleniu na CV.
Rozmowa o pracę nagle przestała być głupiutkimi pytankami dla powinności i wskoczyła na kolejny poziom. Cheoryeon od paru dni się stresował, to znaczy, szykował, odstawiając scenki z Suyeon. Siostra mówiła, że musi dostać tę robotę, bo to prawie cud, że zaprosili go na rozmowę. Nie mógł zwalić takiej okazji, ponieważ kolejna tak prędko nie nadejdzie.
Tylko czemu wszystko, co ćwiczyli, nagle wyleciało mu z głowy?
Siedział na tym niewygodnym krzesełku, będąc gotowy pobić się po łapach, byleby nie poluzować uwierającego go krawatu. Nienawidził w pełni formalnych ciuchów, były one takie niewygodne! Czemu nie mógł się ubrać po prostu schludnie? O co chodziło z tą całą „galowością”? Wszyscy narzekali na brak komfortu, a i tak ustanawiali taką głupią zasadę! Niech się zdecydują!
— Hm? — Wyprostował się, słysząc pytanie. — Właśnie przychodzę je zdobyć?
Rekruterka podniosła na niego wzrok znad kartek, delikatnie pokiwała głową.
— Czyli nie ma pan doświadczenia...
Zwalił, co nie? Zwalił. Ta, zwalił.
Okej, to było jednak trudniejsze, niż się mu wydawało.
Najbardziej dobijał go fakt, że Suyeon tyle czasu poświęciła, żeby mu wykładać, co powinien mówić, na co zwracać uwagę, w jaki sposób dobierać słowa, a jego mózg zrobił fikołka i wyrzucił te wszystkie informacje. Powinien zapamiętać chociaż jedną rzecz. Nie, nie pamiętał nic. I jeszcze zabawniejszy fakt: to była jego pierwsza ever prawilna rozmowa o pracę. W żadnym ze swoich poprzednich żyć nie przechodził przez coś takiego. Nawet jako Benjamin.
Kolejna partia ciszy ogarnęła pomieszczenie. Rekruterka błądziła wzrokiem po CV, nadal obracając długopis w palcach, Cheoryeon zaś zastanawiał się, czy gdyby teraz odchylił się gwałtownie na krześle i zarył głową w podłogę, to dostałby szansę cofnięcia się w czasie.
— Widzę, że nie ukończył pan żadnej szkoły wyższej.
Kolejne słowa z aurą zbliżoną do wyroku w sądzie lub przesłuchania na komisariacie w sprawie podejrzeń o morderstwo.
— Potrzebuję pieniędzy, więc uznałem, że szkoła wyższa to strata czasu — wypalił.
To nie zabrzmiało dobrze.
Serio, jakim cudem on jeszcze się trzymał? Jakim cudem nie skończył na ulicach? Jakim cudem miał wspaniałą siostrę, dom i kochającego zwierzaka? On powinien już dawno rozpocząć kolejne życie.
Pospiesznie rozejrzał się po pomieszczeniu.
Dobra, jeszcze nie czekał na niego żaden Ponury Żniwiarz.
Tak szczerze, tak w sumie, tak naciągając mocno całą sytuację, nie szło mu bardzo źle. Mógł już na samym początku walnąć taki tekst, dzięki któremu nie tylko nie dostałby roboty, ale też skończyłby za kratkami, ale dalej się trzymał, dalej tu siedział. Szansa istniała. Przynajmniej w to wierzył. A z niego nie była specjalnie wierząca osoba.
Pomasował kolana, na których trzymał dłonie już od dobrych kilku minut. Ręce mu się nie pociły, ale było mu trochę gorąco. Wziął nieco głębszy wdech, spojrzał na leżące na stoliku koło CV rysunki, które starannie wybrał, żeby udowodnić nimi swoje artystyczne zdolności. Cóż, najchętniej to by pokazał obrazy Finze'a Banggo, ale dobrze wiedział, że w ten sposób to jedynie szybciej zostałby stąd wyrzucony.
Przygryzł na moment dolną wargę, wziął kolejny głębszy wdech.
— Przyniosłem swoje prace — zaczął wolno — więc wierzę, że są one wystarczającym dowodem na to, że posiadam odpowiednie kwalifikacje.
Kobieta przeniosła swój wzrok na rysunki. Wzięła pierwszy z wierzchu do jednej ręki, nie przestając obracać długopis w drugiej.
— Są zadowalającej jakości, to prawda, choć styl wydaje się nieco przestarzały — rzekła.
Przestarzały? Przestarzały?!
— Niestety osoba, która ukończyła kierunek lub szkołę artystyczną i tak zwany samouk nie mogą zostać włożeni do tej samej szuflady — dokończyła.
Ha, żeby wiedziała, pod czyim okiem uczył się malować!
Gdyby Mistrz Reofols żył, Cheoryeon musiałby go szczerze przeprosić i błagać o przebaczenie.
— Co może pan powiedzieć o swoich wadach?
Wyprostował się nagle, przełknął głośno ślinę.
— Dla tej pracy mogę nie mieć żadnych wad! — zawołał.
— Obawiam się, że każdy ma wady, niezależnie od swojej woli.
Zwalił. Totalnie zwalił. Po bandzie zwalił. To już koniec, nie dostanie tej pracy, choćby się teraz zgiął w pół. Gdzie był, do cholery, ten Żni...!
Ciche pukanie rozległo się po pomieszczeniu; nim dwójka zdążyła zareagować, drzwi się otworzyły, w progu stanął mężczyzna, cały ubrany na czarno...
— AAAAAAA!
Zerwał się jak poparzony, niemal zleciał z krzesła.
Przyszedł po niego, przyszedł! To naprawdę koniec, kkeut, koniec, the end! Umrze, umrze! Zostawi Suyeon i Kamyka na pastwę losu! Zanim w nowym życiu dorośnie na tyle, by do nich wrócić, oni już zapomną o nim, a Kamyka to nawet nie będzie! Koniec, koniec, koniec!
Mężczyzna ze zdziwionym spojrzeniem przyjrzał się pogrążonemu w rozpaczy chłopakowi. Popatrzył na rekrutkę, spytał niemo, co z nim. Gdy kobieta westchnęła, pokiwał głową.
— Kiedy kończysz? — rzucił, jak gdyby nigdy nic.
— Zaraz — odparła.
— To daj znać, bo mam dla ciebie paczkę od kuriera.
— Dobrze.
Nieznajomy jeszcze raz spojrzał na jasnowidza, po czym wyszedł.
Cheoryeon podniósł wzrok na zamknięte drzwi.
Było blisko.
Czując, że rekrutka na niego spogląda, odchrząknął niezręcznie. Powoli się wyprostował, poprawił swoją marynarkę.
Okej, tej pracy to on na pewno nie dostanie.
Nie przypuszczał, że mógł tak łatwo wszystko zepsuć. Tyle trzeba było się namęczyć, jeśli chciało się coś dobrze zrobić, podczas gdy psucie przychodziło ot, tak. Na dobrą sprawę nawet palcem nie musiał kiwnąć. Samym swoim byciem rozwalał sobie życie.
O, rym. Widać, że z niego artysta, muzyk.
Nie, nie czas na takie bzdety.
— Dobra, na czym stanęliśmy? — rzuciła trochę od niechcenia rekrutka.
Niespodziewana muzyka przerwała rozmowę. Kobieta sięgnęła po swój telefon, popatrzyła na ekran, pospiesznie przeprosiła i wyszła z pomieszczenia, odbierając. Cheoryeon odprowadził ją wzrokiem z uniesionymi brwiami.
Przecież to był BenJohn!
Łał, jak dawno go nie słyszał u kogoś innego. Sam na okrągło puszczał jego utwory, czasem też przeplatały się w radiu, ale minęło sporo czasu, odkąd spotkał fana.
Chwila.
Kobieta wróciła do pokoju, jeszcze raz przeprosiła, tłumacząc się, że to był ważny telefon. Wróciła na swoje miejsce, odłożyła komórkę, zaś pochwyciła w dłoń długopis i, powracając do obracania nim, zmierzyła wzrokiem swoje papiery.
— Lubi pani BenJohna? — usłyszała.
Podniosła głowę, spojrzała na Cheoryeona.
— Lubię to mało powiedziane — zaczęła. — BenJohn był kimś niesamowitym. Najlepszy muzyk, jakiego kiedykolwiek widziałam. — Wtem odchrząknęła. — Ale to nie czas i miejsce na ten temat.
— Jestem BenJohnem.
Na te słowa uniosła brew.
Cheoryeon siedział nieruchomo.
Co on robił?! Czy chciał jeszcze większą ruinę z tego zrobić?! „Jestem BenJohnem”, no co to miało w ogóle być?! Serio zarył głową w podłogę i nawet nie zauważył?! Może wtedy, jak się wystraszył tamtego faceta? Ale nie pamiętał, żeby upadł? Oczywiście, że nie pamiętał! Czy on kiedykolwiek cokolwiek pamiętał?!
Rekrutka nie wyglądała na kogoś, kto ma w sobie choć trochę pozytywnych emocji.
— Nie mam nastroju na nieśmieszne żarty — powiedziała poważnie.
— Naprawdę jestem BenJohnem — przemienił się w zaciętą płytę.
Pustka w głowie. No po prostu pustka w głowie. Jego mózg nie mógł zrobić fikołka, bo go nawet nie było.
Kobieta przestała obracać w palcach długopis.
— Proszę pana, naprawdę nie życzę sobie, żeby pan naśmiewał się z...
— Pani list naprawdę mnie zainspirował.
Kilka sekund ciężkiej ciszy.
— O jakim liście pan...?
— „Drogi Benjaminie...”

Drogi Benjaminie,
Jestem Twoją fanką już od bardzo dawna – czasów, kiedy jeszcze nie byłeś światu znany, a nieregularne popołudnia spędzałeś na Placu Witolda, dzieląc się ze zwykłymi przechodniami swoją muzyką.
Pamiętam ten dzień, jakby to wydarzyło się wczoraj. Miałam wtedy szesnaście lat i byłam niezwykle buntującą się córką. Ciągłe sprzeczki z rodzicami sprawiały, że często wymykałam się z domu i szlajałam się po mieście do niedobrej dla dziecka pory. Przechodziłam właśnie z koleżankami przez plac, gdy usłyszałam muzykę. Twoją muzykę.
Śpiewałeś wtedy o tym, jak rodzice nie rozumieją i nie popierają Twoich marzeń. Twoje słowa okazywały wielką frustrację oraz chęć udowodnienia im, że się mylą w swoich poglądach, lecz melodia była nad wyraz spokojna. A gdy tylko skończyłeś grać, przerzuciłeś gitarę na plecy i oznajmiłeś zebranym słuchaczom, że musisz już iść, bo jest późno i rodzina na Ciebie czeka.
Nigdy nie przypuszczałam, że ktoś kompletnie mi nieznajomy kompletnie zmieni moje życie. Do dzisiaj mnie dziwi, jakim cudem ta jedna piosenka zwyczajnego nastolatka obróciła zbuntowaną licealistkę o sto osiemdziesiąt stopni. Być może dodatkowo pochwycił mnie Twój urok, haha! Ale główną rolę w tym repertuarze grała muzyka.
Benjaminie, masz ogromny talent i dar do zmieniania ludzi swoją twórczością. Mam nadzieję, że będziesz przez długi czas lśnił na scenie i sprawiał, żeby świat dla wielu stał się lepszy.

Na zawsze Twoja fanka,
Revena

Spojrzał na kobietę, zamarł.
Co on, do jasnej ciasnej, na wszystkich znienawidzonych bogów, narobił?!
AHAHAHAHAHAHA, taaaaaaak, supeerrrr, idealnie! Jak już miał jechać, to gaz do dechy! Niech powie jeszcze o tym, że jasno widzi, że pamięta inne poprzednie życia, że wszystko! Nie tylko był BenJohnem, ale na dodatek sławnym malarzem Finze'em Banggo! O, i otworzył do dzisiaj prosperującą restaurację! Niech powie wszystko, wszyściutko, wszyściuteńko!
To koniec.
Ujrzał łzę spływającą po policzku kobiety.
W jego głowie zapanowała absolutna pustka.
Cisza zrobiła się tak niezręczna, że w tym momencie pragnął, aby jednak przyszedł po niego Ponury Żniwiarz. Niech go zabierze w odmęty Zaświatów, rzuci na karnego jeżyka, żeby zastanowił się nad swoim zachowaniem. Na tyle minut, ile lat miała jego dusza. Nie, godzin. Nie, lat. Wieków. Zasłużył.
Czy on się nawalił? Czy w tym powietrzu był alkohol? Czy się naćpał? Czy do reszty zwariował? Czy wreszcie przekroczył singularity jego głupoty? Czy...?
— To... — cichy głos dosięgnął jego uszu.
Bardzo, ale to bardzo niepewnie spojrzał na kobietę.
— To naprawdę ty? — dokończyła.
— Ja? — Wskazał siebie palcem.
— Naprawdę jesteś Benjaminem?
Przełknął głośno ślinę.
Minęło kilkanaście minut. Drzwi od pomieszczenia w końcu się otworzyły, na korytarz wyszedł Cheoryeon. Bez jakiegokolwiek wyrazu na twarzy, w nieprzeniknionej ciszy poszedł do windy, zjechał na parter, a następnie opuścił budynek. Wykonał parę kroków przed siebie, gdy nagle się zatrzymał.
— JEDZIEMYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYY! — zawył na całe gardło, unosząc ręce ku niebu.
Przechodzący obok spojrzeli na niego, niektórzy się wystraszyli. Chwilę mu się przyglądali, część ostatecznie wróciła do swoich spraw, a część jeszcze trochę na niego patrzyła, zapewne zastanawiając się, czy dzwonić na numer alarmowy, jeśli tak, to na który i co powiedzieć.
— MAMY TO! O TAK! BĘDZIE HAJJJJJJJJJJJJJJJSSSS...!
— Zamkniesz się wreszcie?! — warknęła do niego starsza pani.
Zerwał się jak poparzony, stanął prosto niczym pal. Wykonał pospiesznie głęboki ukłon, cicho przeprosił i, nie czekając na reakcję nieznajomej, spokojnie (w tym przypadku aż nienaturalnie) poszedł.
Dostał pracę! Dostał pracę! Dostał, dostał, dostał pracę! Ale się cieszył! Przez chwilę myślał, że zwalił, potem, że totalnie zwalił, a na koniec usłyszał te najpiękniejsze słowa w tym roku: „Możesz zacząć pracować od jutra”. O tak!
To jakiś cud, że w tamtym momencie rozpoznał kobietę. Wiedział, że skądś ją kojarzył. Przecież to była jedna z pierwszych fanek BenJohna! Niewiele się zmieniła, odkąd ostatni raz ją widział. Ach, opłacało się jednak używać karty reinkarnacji na jego, heh, nowej szefowej!
To... To nie zabrzmiało zbyt dobrze.
Ale miał pracę! Wygryw! Suyeon tak się ucieszy!
— ŻE CO?!
Siostra stała oszołomiona, spoglądała na stojącego po drugiej stronie stolika w Pokoju Jasnowidza Cheoryeona. Chłopak splótł niezręcznie z przodu palce dłoni, przygryzł dolną wargę.
— Dostałem pracę... — wymamrotał.
— Zagrałeś na jej uczuciach! — rzuciła w niego, nakładając akcent na niemal każdą sylabę.
Suyeon jednak się nie ucieszyła. Ale co on złego zrobił? No, dobra, bez bicia mógł się przyznać, że tak, trochę... trochę zagrał na uczuciach szefowej. Ale to było dla wyższego dobra! Dla jego dobra! Dla jego i Suyeon dobra! Dla jego, Suyeon i Kamyka dobra! Sprawiedliwość na tym świecie nie istniała, więc po prostu musiał się jakoś dostosować! To znaczy, nie dostosować, tylko wykorzystać potencjał, to znaczy, zapewnić sobie lepsze warunki to życia, to znaczy...
— SUYEON! — zawołał niczym generał w wojsku.
— CHEORYEON! — wycedziła tamta.
Momentalnie spuścił głowę, cicho odchrząknął. Wyimaginowane psie uszy przyległy do głowy, a równie wyimaginowany ogon podkulił się między nogi.
— Ale udało mi się pracę dostać — zaskomlał.
Suyeon pokręciła głową w pewnym niedowierzaniu.
— Jak już twój mózg tyle się nagimnastykował, to mogłeś jeszcze poprosić o wyższą pensję!
— No wiesz, co, ja...
— Nie, ja serio mówię.
— Co?
Popatrzył na siostrę, otworzył szeroko oczy. Momencik, co się właśnie zadziało? Jego mózg nie wyrobił, zaraz mógł się przegrzać. Miał zaraz dostać czy nie? Chwila, stop, pauza, time. Gdzie te dodatkowe pięć minut na zastanowienie się, na przestudiowanie całej zaistniałej sytuacji? Jemu wypadła część punktów ilorazu inteligencji, musiał je odnaleźć i pozbierać.
Już ciężko stwierdzić, który raz z kolei Suyeon westchnęła.
— Dostrzegłeś okazję, wpadłeś na genialny pomysł, ale użyłeś go do rozwiązania tylko połowy zadania! — jęknęła, rozkładając ręce. — Trzeba było załatwić wyższą pensję, przecież potrzebujemy pieniędzy!
O cholera, chodziło o pieniądze! No jasne! Hahahaha, jak mógł zapomnieć! Pieniądze, racja! Przecież to one się liczyły!
Matko, jak dobrze, że tylko to spieprzył! Myślał, że Suyeon za wszystko się pogniewała.
Siostra zmierzyła wzrokiem jasnowidza, skrzyżowała ręce na piersi. Już ją nie obchodziło, w jaki sposób on dostał pracę. Liczyło się tylko to, że przynajmniej jedno z nich musiało wreszcie zacząć normalnie zarabiać. Tyle się wyniszczali przy dorywczych robotach, a teraz istniało ryzyko, że to nie wystarczy. Dobrze, że brat dostał pracę, nieważne, że wyrobił sobie koneksje. Teraz wystarczyło z niej wylecieć.
Cheoryeon chwilę trwał w ciszy.
— Popracuję trochę i poproszę o premię, dobrze? — powiedział łagodnie.
Suyeon dopiero po krótkim zastanowieniu pokiwała głową.
— Tylko się nie ociągaj — rzuciła poważnie.
— Tak jest! — zasalutował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz