Śmiertelnicy od zawsze byli ciekawskimi istotami. Musieli zadawać dużo pytań i szukać na nie odpowiedzi, zdobywać wszystkie zakamarki świata, do których zaglądać nie chciałoby żadne zwierzę, ustanawiać miliony rekordów, a potem je podbijać. Wiecznie nienasyceni, wiecznie chcieli więcej. Więcej pieniędzy, więcej wiedzy, więcej doświadczeń i odkryć. To była więc tylko kwestia czasu, kiedy grupa odkrywców i badaczy w ramach projektu na temat szukania śladów przeminionych społeczeństw odnajdzie coś, co na setki lat utknęło między kartami historii.
Wybrali się gdzieś w dzicz, na pogranicze Novendii z Medwią. Przemierzali górski szlak, przedzierali się przez las, zgodnie z lokalnym przewodnikiem i wskazaniami tutejszych kierując się w stronę lata temu opuszczonej wioski. Według historii mieszkańcy wyprowadzili się, ponieważ opuściła ich boska istota, która sprawowała nad nimi pieczę. O wiosce zapomniano, lecz teraz ktoś na nowo ją odkrył i poinformował o tym badaczy ze stolicy.
Pierwsze godziny spędzili na oglądaniu starych, już powoli pochłanianych przez naturę domostw. Robili zdjęcia, zabierali wszystko, co nadało się do dalszych badań oraz wystawienia w muzeum. Poza mniejszą grupką, która postanowiła wspiąć się wyżej.
Niespodziewanie dorwała ich ulewa. Drzewa nie dawały wystarczającej osłony, a do wioski był kawałek drogi. Cała ekipa rozglądała się dookoła, z początku nie dostrzegając żadnego potencjalnego schronienia. Pojawiły się nawet myśli, że chyba będą skazani na powrót w ulewie do obozu, który rozbili dobre pół godziny drogi stąd.
— Pani Eislinm, widzę grotę! — zawołał wtem najmłodszy z badaczy.
Dowodząca grupą kobieta podążyła wzrokiem za palcem, którym mężczyzna coś wskazywał. Rzeczywiście za drzewami kryło się wdrążenie w skale, idealne, by w nim przycupnąć i przeczekać deszcz. Zarządziła więc udanie się do niego.
Już mieli wchodzić do środka, lecz odbili się od niewidzialnej ściany. Zdziwieni jak jeden mąż zmierzyli wzrokiem wejście od dołu do góry. Eislinm wyciągnęła rękę; otworzyła szeroko oczy, gdy jej dłoń dotknęła gładkiej powierzchni, na której rozpłynęły się kręgi niczym na tafli wody po uderzeniu o nią kropli.
Niewidoczna bariera dzieliła wnętrze groty od reszty świata, nie przepuszczając nikogo ani nic. Co to mogło oznaczać? – pytali siebie nawzajem badacze. I choć ta grupa była mieszanką rasową, wszyscy w tym momencie mieli podejście do sprawy wyjątkowo ludzkie. Cokolwiek kryła barykada, ich zadaniem było odkrycie tego.
Nie mogąc znaleźć innego schronienia, musieli wrócić do obozu, lecz gdy tylko przestało padać, zebrali pozostałych członków wyprawy, którzy przebywali w wiosce, wzięli ze sobą wszystko, co potrzebne i udali się znów pod grotę. Stoczyli dość żmudną walkę z barierą, wytrwale stawiającą opór, lecz zmuszona została ustąpić, gdy po dwóch tygodniach do akcji wkroczył dość potężny czarodziej. Bańka prysnęła, ukazując badaczom to, czego wcześniej nie mogli dostrzec.
Ujrzeli niewielki ołtarzyk, otoczony wieloma wiekowymi przedmiotami, będącymi najprawdopodobniej darami dla bóstwa, którego kiedyś czcili mieszkańcy upadłej wioski. Dokładnie wszystko obejrzeli, zrobili dziesiątki zdjęć i po podjęciu wspólnej decyzji postanowili zabrać, co się dało. W końcu to były cenne zabytki, poszerzające wiedzę o dawnych ludach, a że samo bóstwo już od wieków ani razu się nie ukazało, przedmioty oficjalnie nie należały do nikogo.
Najbliżej groty znajdowało się miasto Run'avh, tam więc zabrano znaleziska i wystawiono po raz pierwszy. Niedługo potem pewne muzeum w Stellaire wykupiło część, w tym niewielki gliniany posążek. Siedząca na tronie postać umięśnionego mężczyzny, odziany w gustowny, acz podkreślający jego sylwetkę strój i z wielkim mieczem w prawej ręce, którego koniec klingi opierał się o podstawę.
Na wystawę przybyło wiele osób. Było nawet kilka szkolnych wycieczek, z czego jedna zapisała się szczególnie w pamięci.
Trzask.
Wszyscy zebrani na sporej sali zamilkli, jak jeden mąż spojrzeli w stronę, z której dobiegł ten niewróżący niczego dobrego dźwięk. Większość zamarła, widząc dwóch chłopaków stojących nad rozbitym posążkiem, który zapewne jeden z nich strącił. W muzeum zapadła grobowa wręcz cisza. Nie trwała ona jednak zbyt długo.
— CO ŻEŚCIE NAROBILI?!
Nauczycielka wypadła przed tłum, twarz jej na przemian była blada i czerwona. Stanęła przed chłopakami, wyglądała, jakby za chwilę miała ich rozerwać na strzępy własnymi rękami.
— Zgłupieliście do reszty?! — wrzasnęła, spomiędzy jej warg złowrogo błysnęły wilkołacze kły.
— T-To on! — zawołał w panice jeden z chłopaków, wskazując palcem drugiego. — On to rozbił!
— Jak śmiesz mnie tak zdradzić?! — wybuchnął tamten. — Popchałeś mnie jak ostatni dupek, którym swoją drogą jesteś!
— To ty jesteś taką waloną ofermą...!
— ZAMKNĄĆ SIĘ, WY DWAJ! — Gdyby tylko to było możliwe, z uszu nauczycielki z pewnością zacząłby ulatywać dym. — KTO TO TERAZ ODKUPI?! WASI RODZICE?! SZKOŁA TEŻ SIĘ MA DOŁOŻYĆ?!
— Proszę pani — wtrąciła się jedna z uczennic — nie wiem, czy można odkupić eksponat z muzeum.
— Nie pomagasz, Julio!
W kilka minut zjawiła się ochrona wraz z innymi pracownikami muzeum, którzy musieli się tłumaczyć, dlaczego nie zabezpieczyli odpowiednio posążka. Atmosfera w sali zrobiła się ciężka, poboczni obserwowali i szeptali między sobą, choć z czasem zostali wyproszeni.
Nikt nie widział podnoszącego się z podłogi wysokiego mężczyzny.
Z cichym jękiem podparł się rękami. Był niesamowicie osłabiony, przez pewien czas nie był nawet pewny, czy zdoła wstać. W końcu jednak powoli stanął na nogach. Zmarszczył brwi, skrzywił się wyraźnie.
— Gdzie ja jestem? — mruknął do siebie.
Rozejrzał się dookoła. Zmierzył wielką salę wzrokiem, popatrzył na stojące w jednym skupisku osoby, gorączkowo o czymś dyskutujące. Nie obchodził go jednak temat, za bardzo był skupiony na własnym problemie.
Nie czuł bólu ani zmęczenia, ale też nie czuł się dobrze. Coś było nie tak. Coś ważnego. Niezbyt zbalansowanym krokiem ruszył gdzieś przed siebie, pół-peleryna zafalowała za nim, lecz nie na powietrzu. Minął parę przechodniów, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Dostrzegł dość spore drzwi wyjściowe, korzystając z tego, że były otwarte, wyszedł na zewnątrz.
Nieznany mu, głośny, niemal drażniący dźwięk prawie go wystraszył. Podniósł głowę, gdy nagle zamarł.
Po jakiejś gładkiej drodze przemieszczały się dziwaczne środki transportu. Poruszały się na czterech kołach, burcząc i trąbiąc, ich metaliczne nawierzchnie odbijały światło słoneczne. Rozejrzał się znów, dostrzegł wielkie szklane konstrukcje, piętrzące się na wiele metrów. Gdzie on był, co to było za miejsce? Jak on tu trafił? Nie pamiętał, żeby w tym świecie coś takiego istniało.
Popatrzył na ludzi. Nosili trochę niecodzienne stroje, wielu z nich trzymało w rękach jakieś prostokątne tabliczki: jedni przy uchu, inni wpatrywali się w nie i uderzali palcami, a najdziwniejsi śmiali się do nich. Ktoś koło niego przeszedł z białymi kulkami w uszach, dzieciak w śmiesznej czapce przejechał bokiem na desce na dwóch kółkach. Tyle niezrozumianych rzeczy, że już dawno powinna go rozboleć głowa.
Ale nie bolała.
Nie pozostało mu nic innego, jak zapytać, gdzie był. Podszedł do pewnej dziewczyny o nienaturalnie niebieskich włosach.
— Ej... — zaczął.
Ku jego sporemu zdziwieniu tamta kompletnie go zignorowała; poszła dalej, nawet się nie odwróciła. Podążył za nią wzrokiem, unosząc brwi.
— Hej! — zwrócił się do jakiegoś mężczyzny.
Otrzymał dokładnie taką samą reakcję. Przygryzł dolną wargę, spojrzał na nieznajomego spod byka.
— Jak śmiesz mnie ignorować! — fuknął podniesionym tonem, goniąc za nim. — Ty wiesz, z kim masz do czynienia...?!
Wyciągnął rękę, by go złapać za bark, lecz niespodziewanie przeniknęła ona przez ciało. Zatrzymał się, otworzył szeroko oczy.
Spróbował zaczepić inną osobę, lecz z tym samym skutkiem. Ale to jeszcze nie był problem. Dobrze wiedział, co to znaczyło. Wystarczy, że...
Nie.
Coś było nie tak.
Nie czuł bólu ani zmęczenia.
Ani niczego.
— EJ, WY! — wrzasnął na całe gardło. — SŁYSZYCIE MNIE, WY NĘDZNI ŚMIERTELNICY?!
Nikt mu nie odpowiedział. Nikt nawet się nie obejrzał. Było źle. Było bardzo źle. Co się stało? O co chodziło?
I wtedy sobie przypomniał. Przypomniał sobie, co się stało, o co chodziło.
Ale od początku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz