29 listopada 2023

Od Raouna – Inna Saephia: Druga szansa

Raoun zamierzał bacznie obserwować poczynania Farvany. Już nawet ułożył solidny plan. W zasadzie to nie było zbytnio czego układać. Krótka piłka: wykorzysta niewiedzę osób z tego świata na temat jego mocy. Nikt tutaj nie miał pojęcia, że jedną z podstawowych jego umiejętności było opętywanie. Hm, jakby tak się zastanowić, to nikt ogólnie nie wiedział o jego umiejętnościach. Wierni jedynie widzieli jego niezwykłą sprawność fizyczną, a także „teleportację” (po prostu nie mogli dostrzec formy niematerialnej). Sytuacja wręcz idealna. W Ma'ehr Saephii też dawał radę oszukiwać ludzi, ale do tego potrzebował trochę wymyślniejszych sposobów. Tutaj natomiast mógł bez jakiegokolwiek problemu działać.
Opętał kogoś ze służby na dworku, gdzie postanowiła zatrzymać się Farvana. Obserwował boginię z oddali, nie chcąc, by przypadkiem wyczuła charakterystyczne dla potężnych bytów ogromne pokłady energii. Nie wiedział, czy tutejsi bogowie mieli zdolność rozpoznawania podobnych sobie, więc wolał nie ryzykować. Nie przeszkadzało mu to jednak ani trochę. Zasięg był dobry.
— A ty czemu nie pracujesz?
Przestał wyglądać zza rogu, odwrócił się, ujrzał średniego wieku służkę. Kobieta pacnęła go, to znaczy opętywaną przez niego pokojówkę po głowie.
— Miałaś iść zaprosić Wspaniałą Farvanę na dół do jadalni!
— Co? — zdziwił się Raoun.
— Żadne co, tylko ruszaj się!
Popchnęła go w stronę drzwi do sypialni Farvany. Bóg pospiesznie czmychnął z ciała pokojówki. Dziewczyna zamrugała parę razy, rozejrzała się dokoła. Została jeszcze raz pogoniona przez starszą służkę, pospiesznie udała się we wskazanym kierunku.
Raoun odprowadził ją wzrokiem, zmrużył nieco oczy w zamyśleniu.
Od paru dni kręcił się po dworku, lecz Farvana jeszcze nie wykonała swojego ruchu. Jeśli nie przesiadywała w okazałym, dobrze zadbanym ogrodzie, delektując się herbatą, to uczestniczyła w rozmowach z tutejszymi. Raz tylko udała się do miasta, ale nie zrobiła nic konkretnego poza tym swoim objawieniem. Co za nudziara. Jak na taką ładną boginię jej życie było pozbawione smaku. Spodziewał się, że zaraz zacznie działać, albo sprowokuje Raouna poprzez kontynuację rozpowszechniania wiary, złotopłomienizmu (co za głupia nazwa). Ale nie, po prostu się relaksowała.
A może jednak jakimś trafem wzięła słowa boga do serca? Będąc szczerym, nie posądzałby jej o tak wspaniałomyślny gest, ale milenia życia sprawiały, że wiedział, jak działało życie i nigdy nie można było twierdzić, że szanse na coś nie istniały. Poza tym nie znał dobrze Farvany – jakby tak na to spojrzeć z odpowiedniego kąta, to w ogóle. Może jednak miała w sobie trochę inteligencji? Miło by było. Takie dogadywanie się z kimś tutaj mogłoby mu pomóc w niektórych interesach.
Wtem przed nim pojawiła się z ognistym efektem zwinięta w rulon kartka. List. Uniósł brwi, wyciągnął rękę, by go złapać, lecz ten nonszalancko przeniknął i opadł na podłogę. No tak. Bóg upewnił się, że nikogo nie było w pobliżu, po czym stał się materialny. Podniósł list, zaszył się w jakimś pustym pokoju, żeby tam na spokojnie, w ciszy przeczytać.
Szanowny Władco Dusz Raounie,
Problem w Dush'eir Porcie niestety nie został do końca rozwiązany. Hilaed, którego rozproszyłeś, okazał się być pułapką. Choć wiele dusz dalej jest po Twojej stronie, dość spora grupa zaczęła się buntować. Boscy Słudzy mogą ich powstrzymać, lecz tylko na pewien czas. Potrzebujemy Twojej wielkiej mocy, która zajmie się problemem.
Proszę, wróć do Ma'ehr Saephii, żebym mógł omówić z Tobą szczegóły.

Dougal
Pięknie, ciąg dalszy kłopotów w Dush'eir Port. Nie dość, że tydzień użerał się z jakimś śmiertelnikiem, bo ludzie prosili go, żeby dał mu szansę, to jeszcze teraz za zmarłym poszła cała zgraja innych zmarłych. Nie mogli po prostu siedzieć grzecznie na swoich niematerialnych tyłkach? Albo chociaż kiedy indziej zawracać Bogu Spirytyzmu głowę. Że też akurat jak on tu próbował przejrzeć auranthijską boginię! Zrobił coś złego Tesdin, powiedział jakieś bzdury, że los mu ostatnio nie sprzyjał?
Były jednak rzeczy ważne i ważniejsze. A do ważniejszych z pewnością należała Ma'ehr Saephia. Ba, zawsze będzie stała na pierwszym miejscu. Raoun był rodowitym Maehrsaephijczykiem, do tego ogromnym patriotą, więc nie mógł tak po prostu odłożyć spraw swojej ojczyzny na potem, bo się chciał pobawić w tajnego agenta w jakimś innym, losowym (dosłownie) świecie.
Schował list do płaszcza, westchnął cicho.
No nic, dom wzywał.
Tym razem zeszło mu znacznie dłużej. Gdy tylko uporał się z problematycznymi duszami, uderzyła w niego rzeczywistość, która oznajmiła, że hej, to pora jego święta. Przygotowania zajęły z dobre dwa tygodnie, jeszcze tydzień poszedł na samo świętowanie. Żeby nie było, bawił się świetnie, jak zawsze zresztą na swoim święcie. Ale gdy wszystko powróciło do codziennej normy, ostatnie dekoracje zostały zdjęte, a przyszykowane na biesiady góry jedzenia wreszcie zniknęły, wtedy dopiero zdał sobie sprawę, ile czasu musiało minąć w Riftreach. Dla bogów raptem mrugnięcie okiem. Dla krótko żyjących śmiertelników znacznie więcej.
Oby wierni się od niego nie odwrócili. Mówił kapłanom, że przez jakiś czas go nie będzie, lecz ach, to poszło pewnie za daleko. Ludzie w niektórych kwestiach potrafili być jeszcze mniej niecierpliwi od niego.
Nie pozwalając, by jeszcze więcej czasu upłynęło, użył klucza, żeby dostać się do Międzywymiaru. Szybko go naładował, podleciał do portalu prowadzącego do Riftreach.
Przekroczył Bramę Światów, znalazł się tradycyjnie na tej urokliwej półce skalnej. Słońce akurat chyliło się ku zachodowi, powoli żegnając tereny swymi promieniami. Odruchowo przygryzł dolną wargę.
— Panie, wróciłeś! — usłyszał.
Spojrzał za siebie, dostrzegł klęczącego po drugiej stronie łuku głównego kapłana, który właśnie odprawiał tutaj regularne modły w czasie nieobecności boga. Czyli jeszcze o nim nie zapomnieli. Uff, jak dobrze! Już się martwił. Jeszcze miał swoich wiernych! Mógł dalej tu działać jako Bóg Raoun! I co ty na to, Farvano?!
Odwrócił się płynnie do śmiertelnika, stanął prosto. Cicho odchrząknął.
— Mam nadzieję, że moja nieobecność nie przysporzyła kłopotów — rzekł dostojnym tonem.
— Ależ nie, Panie! — zapewnił go kapłan.
Ach, jakże kochał te słowa! Bardzo dobrze się zajmował swoimi wiernymi, oj, bardzo dobrze! Pramatka byłaby z niego dumna, gdyby się dowiedziała, że tak samodzielnie potrafił zdobyć lud i się nim opiekować. Kto wie, może to był dopiero początek jego świetlanej kariery? Może niedługo będzie miał pod dłonią wszystkie ziemie na tym świecie? Aj, nie trzeba było! Jemu naprawdę wystarczał ten kawałek! Ale gdyby śmiertelnicy nalegali... Cóż, musiał być dobrym bogiem!
— Pod Pańską nieobecność Wspaniała Farvana wszystkim się zajęła!
Zamrugał parę razy, uśmiech jeszcze z chwilowym opóźnieniem widniał na jego twarzy, nim zniknął. Posłał kapłanowi pytające spojrzenie.
— Co? — rzucił.
— Zrobiła tyle dla nas, zwykłych ludzi! — odparł radośnie mężczyzna. — Przekazała złoto na rozbudowę miasta, wsparcie okolicznych wiosek! To, co zostało, przeznaczyliśmy na budowę kaplicy ku jej czci.
Chwila moment, momencik, chwileczkę, co tu się właśnie zadziało? Co zrobiła Farvana? Na co wierni przekazali złoto? Jego wierni? Na jego terenach? Podczas jego nieobecności?
— Nie było mnie tylko trzy tygodnie — rzekł trochę niepewnie.
— Ach, nie, to nie były trzy tygodnie. — Ukłonił się kapłan. — Rozumiem, że dla nieśmiertelnych bogów czas płynie zupełnie inaczej i w pewnym momencie mogą się pogubić, to nic złego. Ale minęły w rzeczywistości trzy miesiące.
Tak, wiedział doskonale, że minęło tutaj więcej niż w Ma'ehr Saephii. Ale aż tyle go ominęło? Nie było go trzy miesiące – to wcale nie tak dużo. A jego ludzie przez ten czas sprzedali dusze Farvanie. Ze wszystkich bogów Farvanie! Mógł to być ktokolwiek inny, ale nie ona! Przecież powiedział jej ostatnio, że jeśli się stąd nie zabierze, to gorzko tego pożałuje, a ta postąpiła całkowicie odwrotnie! Ha, tylko czekała, aż Raoun na trochę zniknie! Jeśli myślała, że on odszedł, bez pożegnania zostawiając ten świat na pastwę smutnego losu, to była najgłupszą boginią, jaką kiedykolwiek przyszło mu poznać! Większej nieszanującej własnego życia idiotki nie widział na oczy!
Kapłan wpatrywał się w milczącego, ze wzrokiem gdzieś utkwionym w tylko sobie znanym kierunku boga. Choć śmiertelnik kochał być świadkiem boskiego majestatu, zdołał wyczuć, że atmosfera w tym miejscu uległa zmianie, postać boga stała się... mroczniejsza. Być może to było przez witającą świat noc, która niemal całkiem przepłoszyła światło słoneczne, lecz w tym momencie obawiał się tego, co mogło się zaraz wydarzyć.
Pozwolił sobie podejść bliżej o jednej krok. Wykonał pospiesznie ukłon, znów spojrzał na boga.
— Panie?
Raoun jeszcze trochę stał w bezruchu. W końcu poruszył źrenicami, popatrzył w kolejny nieznany nikomu innemu punkt. Zmrużył jedno oko, zacisnął dłoń w pięść, a następnie wycedził przez zęby:
— Farvana...



Kolejny piękny dzień Bogini Złotego Płomienia zakończyła w równie piękny sposób. Udała się na dworek, tym razem innego arystokraty. Weszła do przydzielonej jej sypialni, nalała z butelki do lampki czerwonego wina. Podeszła do otwartego wyjścia na balkon, wyjrzała przez nie na widniejące w dolinie między górami, rozświetlone złotymi latarniami miasto. Uśmiechnęła się szeroko do siebie, pociągnęła łyk alkoholu.
— Widzę, że dokonałaś mniej przyjemnego dla siebie wyboru.
Odruchowo stanęła prosto, bowiem nie spodziewała się żadnego gościa płci męskiej w swojej sypialni. Po głosie jednak bez problemu odgadła w myślach, kto postanowił uraczyć ją swoją obecnością. Odwróciła się na palcach, spojrzała na opierającego się kawałek dalej o ścianę Raouna.
— O, jesteś? — spytała lekko. — Myślałam, że wreszcie zrozumiałeś, gdzie twoje miejsce i wróciłeś tam, skąd przybyłeś.
Bóg cicho parsknął, lecz nie był w równie dobrym humorze, co przy pierwszym ich spotkaniu. Nawet nie próbował tego ukryć.
— Mówiłem, że masz się wynieść po dobroci, albo ja ci pomogę — rzekł niby lekko, ale z nutą groźby.
— Naprawdę? — Położyła na swoim mostku dłoń w geście udawanego przejęcia. — Byłam przekonana, że mówisz o sobie, zwłaszcza że po tej całej paplaninie sam zniknąłeś.
W odpowiedzi na tę kwestię pokiwał głową. Naprawdę nie lubił rozmów z Farvaną. O ile można to było nazwać rozmową. Ktoś mógłby stwierdzić, że oni gustownie skakali sobie do gardeł. Kłócili się na podobnym stopniu, co arystokracja. Lecz jednocześnie bez problemu dało się dostrzec, że nie należeli do arystokracji. Byli ponad nimi. Byli bogami.
Odbił się od ściany, stanął na wyprostowanych nogach.
— Oddawaj moje ziemie — jeszcze nie brzmiał tak poważnie, jak naprawdę potrafił. — Moich wiernych.
— Kiedy ja ci ich nie zabrałam — broniła się z uśmiechem Farvana. — Cywile chcieli jedynie kogoś, kto będzie sprawował nad nimi pieczę. A ponieważ nieznany światu bóg ich opuścił, Wspaniała Farvana postanowiła przygarnąć te biedne duszyczki.
Słysząc ostatnie słowo, Raoun nie mógł się powstrzymać przed parsknięciem; zaraz za nim nastąpił klarowny śmiech. Bóg śmiał się tak przez kilka sekund; złapał się za brzuch, otarł wyimaginowaną łzę. Niespodziewanie zamilkł, spojrzał spod byka na boginię.
W mniej niż sekundę znalazł się tuż przed nią. Wysoki, umięśniony górował nad o niemal głowę niższą kobietą. Spoglądał prosto w jej oczy – kontrastujące z czarnymi tęczówkami, chłodne, przenikliwie białe, lekko świecące źrenice były w stanie dostrzec nawet duszę kryjącą się pod fizyczną powłoką.
Pogadanka już się skończyła. Jego cierpliwość sięgała granicy.
— Nawet nie wiesz, z jak wielką chęcią złamałbym cię na pół niczym suchą gałązkę — wycedził, prawie wypluł te słowa. — Ale w życiu nie może być wszystko tak łatwe, bo wtedy nie ma zabawy. Ostatnia szansa: zabieraj siebie i ten swój moczopłomienizm z zasięgu mojego wzroku i nigdy więcej nie stawiaj swojej zajeżdżającej spalenizną stopy na moich terenach, bo w chwili, w której znów zobaczę jakiekolwiek efekty twojego ognia, dopilnuję, żebyś nigdy więcej nie ujrzała światła swoich płomieni.
Spojrzał na trzymaną w dłoni bogini lampkę wina. Zgrabnie przejął ją do swojej ręki, wyprostował się, powąchał alkohol. Nawiązał ponowny kontakt wzrokowy z kobietą i, nie odrywając go, wypuścił naczynie, które ze szklanym hukiem uderzyło w podłogę, razem z cieczą się rozbryzgując. Wino poplamiło buty oraz stopy Farvany, ubrań Raouna nie tknęło, ponieważ bóg w ostatniej chwili stał się na moment niematerialny.
Ciężka atmosfera pomiędzy boskimi istotami była niemal namacalna, napięcie prawie dało się dostrzec gołym okiem. Ten wieczór nie mógł się skończyć dobrze. Po prostu nie mógł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz