– Co masz na myśli, mówiąc wyjebało prąd? – Głos Charlie był zdumiewająco spokojny. Na tyle spokojny, że w słuchawce na krótki moment zapadła głucha cisza. To był ten rodzaj spokoju, który zazwyczaj pojawiał się przed gwałtowną burzą siejącą zniszczenie bez żadnej litości, bo choć arachnesa zwykle do wielu spraw podchodziła na zimno, tak w kwestii klubu była bardzo przeczulona. Istnienie tego miejsca było w jakimś sensie spełnieniem jej marzeń, chociaż w jej marzeniach nic się nie psuło, dostawy były zawsze na czas, personel nie zawodził, a goście nie robili awantur psujących atmosferę. Było to zdecydowanie jedno z tych marzeń, przy których trzeba było ciągle dłubać i wspinać się na wyżyny kreatywności, jednak czy inaczej nie byłoby nudno? Ariel lubił to powtarzać i zwykle przyznawała mu rację, zwłaszcza gdy kryzys był już opanowany, a oni mogli się pośmiać z całej sytuacji. Trudno jednak było jej myśleć w ten sposób właśnie teraz.
– Nooo… wszystko zgasło, zaleciało spalonym plastikiem i… – Connor urwał, po czym roześmiał się nerwowo. – Wiesz, nie ma tego złego, nie? W końcu wszystko mogło pójść z dymem.
– Będę za pół godziny – powiedziała tylko, po czym rozłączyła się. Oczywiście, że jeśli coś miało się spieprzyć, to właśnie teraz.
Plakaty na mieście i wydarzenia w sieci o jednej z większych imprez w The Web wisiały już kilka tygodni. Puszki z fluorescencyjną farbą stały grzecznie w magazynie, DJ miał świadomość tego, jak bardzo nie chce zawalić, jeśli nie chce mieć kłopotów, oświetlenie, ochrona, zapasy przekąsek i alkoholu – tego całkiem typowego, jak również prawdziwych unikatów, które można było zdobyć tylko przy dobrych znajomościach. Jak na przykład te niewielkie, niepozorne wręcz buteleczki wypełnione gęstym jak syrop, ciemnoróżowym płynem o średniej mocy stu piętnastu procent. Charlie nie pytała, jak to w ogóle możliwe. Gdy tylko dowiedziała się o istnieniu tego specyfiku, po prostu uznała, że chce mieć go w swojej ofercie. To miała być impreza, o której będzie mówiła cała stolica, a może nawet i dalej. Czekała na to z niecierpliwością, wielokrotnie wyobrażała sobie, jak zajebiście będzie. I co? I oczywiście, że tydzień wcześniej musiało wyjebać prąd. Po prostu doskonale.
Liczyła na to, że mają jeszcze czas, żeby wszystko uratować. W klubie zjawiła się tak szybko, jak tylko mogła, nie łamiąc przy tym zbyt wielu przepisów drogowych. Do biura wpadła jak burza, zupełnie tak, jakby jej błyskawiczna obecność mogła cokolwiek zdziałać. Gdy jednak zobaczyła miny chłopaków, wiedziała, że nie pomoże.
– Instalacja padła. Trzeba wymienić kable – powiedział Ariel, stukając długimi palcami w wieko zamkniętego laptopa. – Elektrycy już byli i…
– Wyrobią się do przyszłej soboty? – przerwała mu Charlie, niemal przeszywając go na wylot spojrzeniem. Zaklinając go, żeby przytaknął, żeby jakaś wyższa siła sprawiła, aby powiedział, że no przecież, wszystko już załatwione…
– Nie ma szans. – Ariel nie poddał się jej zaklinaniu. Nie ugiął się też przed wściekłym i jednocześnie zdesperowanym spojrzeniem arachnesy. – Dwa tygodnie, jak nie dłużej.
Z Charlie uszło całe powietrze. Ramiona zgarbiły się. Ręce zawisły bezwładnie wzdłuż ciała. Opadła na kanapę, opierając czoło na dłoni.
– Charlie, to stary budynek, mówiłem ci już, że… – zaczął Ariel, jednak uniesiony palec arachnesy i krótkie spojrzenie Connora zamknęło mu usta. Zapadła cisza, której nikt nie ośmielił się przerwać. Czas jakby zatrzymał się, póki nie ruszył ponownie, gdy Charlie wyprostowała się z szerokim uśmiechem na twarzy. Connor i Ariel spojrzeli po sobie.
– Mam pomysł – powiedziała cicho. Im szerszy uśmiech pojawiał się na jej twarzy, tym większy niepokój malował się na twarzach obu panów. – No, do roboty. Mamy cholernie mało czasu. – Klasnęła w dłonie – Trzeba obdzwonić kilka miejsc.
– To zagrożenie pożarowe, Charlie – powiedział Ariel, przyglądając się licznym pudłom wypełnionymi świecami. – Serio chcesz puścić lokal z dymem? – Skrzyżował ramiona na piersi i uniósł brew, gdy arachnesa zbyła go machnięciem ręki.
– Daj spokój. Zachowamy wszystkie środki ostrożności.
– Ale łatwopalny alkohol i otwarty ogień plus tłum…
– Załatwię to, okej? – przerwała mu, wyraźnie zirytowana. – Ja wiem, Ariel, że ogrywasz mnie regularnie w szachy, ale serio nie jestem taka głupia. Ogarnę to, serio. – Pokręciła głową, znów wracając spojrzeniem do telefonu. Westchnęła cicho i wybrała numer.
– Dzień dobry, panie Goldworthy. Pilnie, rozpaczliwie wręcz potrzebuję pana chłopaków na sobotni wieczór… – powiedziała do słuchawki, po czym zerknęła znów na Ariela, który wciąż stał obok. – A ty co? Wydarzenie Friendsbooku i Fotogramie samo się nie zrobi. Plakaty tak samo. Do roboty! – Machnęła na niego ręką, jakby przeganiała natrętnego owada, wracając do rozmowy, którą musiała dobrze rozegrać. Wiedziała, że nie będzie łatwo, ale za wiele od tego zależało. Elf westchnął cicho i pokręcił lekko głową, wciąż niedowierzając, że ten szalony plan faktycznie może się udać.
Stary magazyn wyglądał naprawdę klimatycznie, rozświetlony tysiącami świec. Płomień każdej z nich był magicznie zabezpieczony, by najmroczniejsze scenariusze Ariela nie spełniły się i by nikomu nie stała się krzywda, a lokal, który był jej oczkiem w głowie, nie poszedł z dymem. Specjalne zaklęcie zadbało też o to, aby wosk nie topił się zbyt szybko, ale by klimatycznie zalał do pewnego stopnia gładki blat baru rozświetlony teraz ciepłym blaskiem ognia. Wiele długich, białych świec lewitowało pod sufitem, dając iluzję rozgwieżdżonego nieba. Charlie przysiadła na barze, rozglądając się z zadowoleniem po wnętrzu będącym teraz swoistym teatrem światła i cieni. Wyolbrzymione sylwetki szykujących się do występu muzyków tańczyły na ceglanych ścianach, gdy przygotowywali swoje instrumenty, by rozpocząć koncert. Tłum powoli wypełniał salę, a zachwycone i zaciekawione spojrzenia przybyszy wywoływały tym większy uśmiech na twarzy arachnesy. Gdzieś mignął jej blask dobrze jej znanych, różowych okularów. Syren prowadził przez tłum rudowłosą wróżkę i wskazywał na scenę, mówiąc coś do dziewczyny z tym swoim irytującym uśmieszkiem na twarzy.
– Chyba miałaś rację – Ariel nachylił się, aby usłyszała go przez wypełniający klub gwar.
– Oczywiście, że miałam. Nigdy we mnie nie wątp – odpowiedziała, z głośnym cmoknięciem całując go w policzek. Elf skrzywił się, po czym wyjął z kieszeni chusteczkę, by zmyć czarną szminkę z twarzy. Charlie roześmiała się cicho i znów spojrzała w stronę sceny, skąd zaczęły rozbrzmiewać pierwsze akordy gitary akustycznej. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy melodyjny, mocny głos wokalisty zagłuszył wszelkie rozmowy wśród tłumu.
Tomorrow will take us away far from home
No one will ever know our names
But the bards' songs will remain
Tomorrow all will be known and you're not alone
So don't be afraid in the dark and cold
'Cause the bards' songs will remain they all will remain
Tłum zebrał się przy scenie, dłonie ściskające długie, białe świece uniosły się wysoko, by zakołysać drobnymi, tańczącymi płomykami w rytm piosenki. Arachnesa oparła się o pierś elfa, przyglądając się temu z uśmiechem. Ten wieczór miał wyglądać zupełnie inaczej, to prawda. Jednak w tym momencie była nawet wdzięczna losowi, który ostatecznie przepalił kable, dając jej możliwość stworzenia czegoś zupełnie nowego, innego niż to, co robiły pozostałe kluby w mieście. Kto by pomyślał, że zniszczona instalacja może przerodzić się w całkowity sukces.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz