26 listopada 2023

Od Charlie – Drzewo [AU]

 Podobno przyjaźń między Ślizgonami a Gryfonami była niemożliwa. Jak się jednak okazywało, waśnie między Godrykiem Gryffindorem a Salazarem Slytherinem nie miały najmniejszego znaczenia, zwłaszcza wtedy, kiedy chodziło o podtrzymywanie wieloletniej tradycji jednoczenia się w celu utrudniania życia staremu Filchowi, zapełniania mu kartoteki i kolekcjonowania kolejnych szlabanów, które trzeba było przetrwać z godnością. 
– Zupełnie jakby to była nasza wina, że na terenie szkoły posadzono to krwiożercze drzewo. To stary Dumbel powinien czyścić te kociołki, nie my – burknął Dante, przyglądając się swojej szczotce, w tej chwili oblepionej bliżej niezydentyfikowaną mazią. Siedzący za biurkiem profesor Bashar podniósł na nich spojrzenie rubinowych oczu, wystarczające, aby radosne trio pokornie spuściło głowy na wysoki stos umazanych różnymi substancjami kociołków. 
A wszystko zaczęło się od niewinnego zakładu o jednego galeona. Po skończonych zajęciach z transmutacji wyszli na zalane słońcem błonia, by nieco odpocząć przed czekającą ich lekcją eliksirów – zdecydowanie ulubionymi zajęciami Dantego, choć na pewno nie z powodu precyzyjnego odmierzania oczu żuka czy obrzydliwej ropy z czyrakobulwy. Żart o tym, że jeden pełny aprobaty uśmiech profesora Karima był wart więcej niż tysiąc punktów dla Gryffindoru nie pojawił się bez powodu. Mieli dla siebie zaledwie dwie godziny, ale to w zupełności wystarczyło, aby wpakować się w jakieś kłopoty. 
– Słyszeliście o tym, że w korzeniach Bijącej Wierzby jest wejście do tunelu, który prowadzi do Wrzeszczącej Chaty? – zapytała Charlie, przyglądając się wysokiemu, sękatemu drzewu. Giętkie gałązki poruszały się leniwie i nie sposób było zgadnąć, czy porusza nimi ciepły wiatr, czy też wierzba sama nimi kołysze z tylko sobie znanego powodu. Siedzący obok Ignis i Dante również spojrzeli w tamtym kierunku. Genashi wzruszył ramionami. 
– Nie zdziwiłbym się w sumie. W Hogwarcie jest wiele tajemniczych przejść. Zupełnie jak w posągu tej jednookiej wiedźmy na trzecim piętrze. Prowadzi prosto do Miodowego Królestwa – zauważył, wystawiając ponownie twarz do słońca. 
– O ile posągi bywają nieszkodliwe, tak co za wariat umieszcza przejście w takim miejscu? Prędzej dostaniesz się do pani Pomfrey niż do Wrzeszczącej Chaty tą drogą – stwierdził Dante, przyglądając się nieufnie drzewu, które otrząsnęło się nagle. Charlie spojrzała na gryfona, a na jej usta wpełzł uśmiech. 
– Charlie… – zaczął Ignis, ale ślizgonka nie zwróciła na niego uwagi.
– Myślałam, że Gryffindor to dom ludzi odważnych, a nie tchórzy bojących się drzewa – powiedziała lekko, krzyżując ręce na piersi i dumnie patrząc na Dantego. Kącik ust drgnął, gdy różowe szkiełka okularów zwróciły się w jej stronę. 
– Że niby co? – zapytał, wyzywająco wysuwając podbródek. – Że niby mam się bać kilku badyli? Chyba cię pojebało. – Poderwał się z trawy, na której przysiedli wcześniej i ściągnął z siebie czarną szatę, a następnie podwinął rękawy białej koszuli. 
– To co, może mały zakładzik? O galeona – Charlie również się poderwała, a wyzywający uśmieszek nie schodził z jej ust, jedynie podjudzając syrena. 
– Słuchajcie, zaraz musimy iść na eliksiry, to naprawdę nie jest dobry… – zaczął Ignis, ale Dante prychnął tylko.
– Nie miaucz, Zapałka. Zdążę zrobić trzy rundki wokół tego cholernego drzewa, zanim ty się po dupie podrapiesz. – Odparł, rozciągając się już przed wyzwaniem. Charlie uniosła brwi. 
– Pewnie, że zdążysz zrobić trzy rundki. Gdy gałęzie będą cię odbijać między sobą jak piłeczkę – zakpiła. 
– Słuchaj no, ty oślizgła… – Dante wskazał na nią palcem. Ignis jedynie przewrócił oczami. Nadejdzie dzień, gdy idioci się w końcu pozabijają, lub, co gorsza, ich wyleją, a on kompletnie nic nie mógł na to poradzić.
– To co. Bieg do pnia, dotykamy tamtego sęka – powiedziała, wchodząc w słowo Dantemu i wskazując na miejsce, o które jej chodziło – i z powrotem? Wygra ten, kto nie oberwie i kto pierwszy wróci do Zapałki. 
– Zgoda – Dante przybił zakład i oboje ustawili się do startu. 
– Nie wiem, kto was pozbiera spod tego drzewa, ale na pewno nie będę to ja – oznajmił Ignis, jednak po raz kolejny został zignorowany. 
–Weź, przydaj się na coś i daj znak do startu. – Dante zerknął nieufnie na Charlie, która pomachała do niego, wciąż uśmiechając się złośliwie. Ignis westchnął. Wstał z trawy i stanął nieco z przodu pomiędzy Charlie a Dantem. Wyciągnął różdżkę i uniósł ją.
– Do startu, gotowi… – Z końca jego różdżki trysnęły czerwone iskry, a ślizgonka i gryfon ruszyli do biegu. 
Wierzba musiała wyczuć zbliżające się ofiary, bo gałązki zadrżały w ekscytacji, a co grubsze konary zatrzeszczały, zupełnie jakby rozgrzewały się do tego, aby dobrze im przygrzmocić. Charlie zacisnęła zęby, widząc, jak długie nogi gryfona przebierają ze zdumiewającą prędkością, wyprzedzając ją znacznie. Gdyby po prostu mieli się ścigać od punktu a do punktu b, nie uwzględniając żadnych przeszkód, przegrałaby z pewnością. Jednak wtedy nie podjęłaby się tego wyzwania. Nie brała udziału w czymś, w czym nie mogła zwyciężyć. W przeciwieństwie do Dantego. 
Syren zaklął i zatrzymał się gwałtownie, gdy konar kształtem przypominający maczugę, wbił się w ziemię tuż przed nim, rozbryzgując trawę i grudki piasku. Uskoczył w bok, gdy z głośnym jękiem drewna kolejna gałąź próbowała go uderzyć na odlew i wyrzucić daleko na błonia. Charlie zgrabnie przeskoczyła nad gałęzią, która usiłowała ją podciąć, nawet nie zwalniając. Zaśmiała się głośno, zostawiając gryfona w tyle. Odskoczyła przed świszczącą w powietrzu witką, która o mało nie chlasnęła ją w twarz. Gdzieś za ich plecami rozległy się podekscytowane krzyki, oklaski i gwizdy, kolejni ślizgoni i gryfoni wykrzykiwali imiona swoich faworytów, choć chyba nie do końca było dla nich jasne, jakie są zasady tego dziwnego wyścigu. Najważniejsze było to, żeby wygrał Dante. Albo Charlie, w zależności od tego, jakie barwy reprezentowali kibice. 
– Uważaj na siebie, Dantuszka, bo kolejny mecz quidditcha rozegra się bez ciebie. Choć może wtedy w końcu byście wygrali – roześmiała się ślizgonka. Przylgnęła do ziemi, gdy gruby konar śmignął tuż nad jej głową. Nie czekała jednak, aż przeleci, a chwyciła go mocno, przylegając do chropowatej powierzchni kory. 
– Mówisz z własnego doświadczenia, co? Może tego galeona dałaby ci drużyna, żebyś w końcu odeszła z drużyny? – krzyknął niezrażony Dante. Chociaż stracił na prędkości, to jednak nie wyglądał na zmęczonego unikaniem kolejnych gałęzi.
Nie odpowiedziała mu. Spięła się, wpatrzona w sęk, który był ich celem. Odepchnęła się mocno od gałęzi, gdy ta świsnęła tuż obok pnia i, korzystając z impetu nadanego przez drzewo, uderzyła dłonią w sęk drzewa. Krzyknęła z radości, odwracając się w stronę Dantego i wtedy zauważyła, że gałęzie nagle zamarły w bezruchu. 
– Co jest, kurwa? – zapytał Dante, który był już w pół uniku przed kolejną gałęzią, którą wręcz zamroziło. Stuknął w nią palcami i spojrzał na Charlie, która tylko wzruszyła ramionami. 
– Aaaa… a więc tak to działa… – roześmiał się Dante i niemal z czułością poklepał gałąź. Minęła chwila, nim oboje zwrócili uwagę na to, że zrobiło się… cicho. I wcale nie chodziło o to, że drzewo przestało złowieszczo trzeszczeć.
Obejrzeli się w stronę Ignisa. Ślizgoni i gryfoni zniknęli, jakby ich nigdy nie było, jednak do widowni dołączył jeszcze ktoś. Dante i Charlie spojrzeli po sobie. Nie musieli nic mówić. Czekały ich kłopoty. I to poważne kłopoty.
– Panno Merimange, panie Selachinius, pozwólcie tutaj – powiedział profesor Karim, przyglądając im się z niepokojącym spokojem. – Czy możecie mi powiedzieć, co się tutaj wyprawia?
– Nooo… my… – zaczęła Charlie, spoglądając to na Dantego, to na Ignisa, który stał obok profesora eliksirów, a jego mina irytująco mówiła a nie mówiłem?.
– To drzewo jest starsze niż wy oboje razem wzięci. I bardzo niebezpieczne. Zdajecie sobie sprawę, jak źle mogło się to wszystko skończyć, gdyby któraś z tych gałęzi was trafiła? – zapytał, nie czekając na dalsze wyjaśnienia. Zerknął na całą trójkę i pokręcił głową. – Może szlaban nauczy was trochę rozumu. Dziś wieczorem, zapraszam do mojego gabinetu. I cieszcie się, że to na tym się skończy – powiedział, posyłając im jeszcze jedno pełne rozczarowania spojrzenie i odwrócił się w stronę zamku.
– No super. Mam nadzieję, że jesteście z siebie zadowoleni – powiedział Ignis. – Miałem inne plany na ten wieczór…
– A co? Randeczka z tą puchonką ci przepadnie? – zapytał Dante, posyłając mu złośliwy uśmiech. Ignis burknął coś tylko pod nosem, aby karp zamknął gębę.
– No nic. I tak było warto. Wisisz mi galeona – powiedziała Charlie, uśmiechając się do Dantego. 
Wieczorem, zgodnie z poleceniem, zjawili się w gabinecie profesora Karima. Mina zrzedła całej trójce, gdy zobaczyli stare kociołki ubabrane różnymi, zaschniętymi substancjami. Profesor Karim wręczył każdemu po szczotce, jasno dając do zrozumienia, że po różdżki nie mają nawet co sięgać. Cóż. Chyba nigdy się nie nauczą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz