Głośno, tłoczno, upajająco szaleństwem nocy. The Web było jego nowym odkryciem i pokochał je od momentu przekroczenia bramki na wejściu.
Standardowa ekipa – miaucząca brygada wraz z Virgilem – nie miała nic do gadania, gdy syren zarzucił terminem na czacie grupowym, podał godzinę, lokal, po prostu zadecydował, a jego słowo w sprawie spotkań było prawem niepodlegającym dyskusji. Coś innego masz wpisane w kalendarzu? Przekładaj, Zapałka, i mnie nie wkurwiaj.
Parkiet żył, pachniał potem, podnieceniem, ekscytacją na każdy kolejnym utwór, który DJ z genialnym gustem muzycznym puszczał z głośników, nie zostawiając miejsca na żadną niechlujną pauzę między piosenkami. Skoki to było za mało, obroty nie wystarczyły, głos musiał na następny dzień mieć w sobie podźwięk chrypki lub całkowicie zaniknąć, dopiero wtedy Dante byłby ukontentowany z wyjścia poświęconemu czystej zabawie. No i jeszcze jakby dał radę pokonać Raama w popisie tanecznym, ale tego obiecali się podjąć zaraz po przerwie. Szybkie spojrzenie po grupie, każdy wciąż miał alkohol, syren więc sam ruszył do baru, biegnąc myślami w stronę tego absolutnie boskiego sangrii, może kapkę za szybko pochłanianego przez krawca. Ale tylko kapkę.
Dante przedarł się przez tłum, dotarł, oparł dłońmi o blat, śmiejąc się z cholera wie czego, ze wszystkiego i z niczego. Przeczesał potargane loki, uniósł w końcu błysk różowych szkiełek na barmankę pytającą się, co podać, oddychającą równie ciężko, co on, mimo to gotową przetańczyć drugie tyle po krótkim odpoczynku. Widział ją na sali, kojarzył z internetu, słyszał, jak ludzie gadają. Charakterystyczny półuśmiech wypłynął na usta.
— Sangri raz jeszcze. — Kobieta się odwróciła, zaraz znów ją przywołał. — Albo dwa. — Dwie pary urokliwych w swej upiorności oczu zmrużyły się lekko, posłała mu uśmiech, już znając jego następne słowa. — Trzy, bo jeden wypiję tutaj.
Trzy idealnie wypolerowane kieliszki stanęły obok siebie, czerwień nieznacznie ciemniejsza od mocnej szminki właścicielki przybytku wypełniła po kolei każdy z nich. Dante nawet nie poczekał, aż barmanka wrzuci do końca świeże plastry cytrusów do szkła, zgarnął pierwszy z brzegu, pociągnął długi łyk, westchnął usatysfakcjonowany.
— To będzie… — Terminal pojawił się w bladych dłoniach, to błogie westchnienie odeszło w niepamięć, zastąpione dramatycznym burknięciem.
— Och, kurwa, nie chce mi się wyciągać portfela. — Brwi kobiety uniosły się, spojrzenie pytało, czy ma wzywać ochronę, czy rozwiązanie tej sytuacji jednak magicznie się znajdzie. I oczywiście, że się znalazło, przecież Dante był profesjonalistą od wpadania na idiotyczne pomysły, alkohol jedynie uwydatniał tę cechę. — Może jakiś mały układ z nowym, szykującym się na bardzo wiernego, klientem? — Wyszczerzył się szeroko, ukazał drapieżne kły.
Nie sądził, że się zgodzi.
— Co masz na myśli? — odparła, nachylając się w stronę syrena. Może nie dostrzegła tego chwilowego zaskoczenia na twarzy, lecz bez wątpienia zwróciła uwagę na pewność siebie graniczącą z arogancją.
— Zrób jakąś swoją specjalność — rzucił szybko, wymyślając ten debilny układ, nie mając najmniejszego pojęcia, w co się właśnie pakuje. — Dojebanego drinka. Wykręcacza gęby trzy tysiące z dodatkowym pierdolnięciem. Jak go wypiję za jednym razem, to weźmiesz na koszt firmy moje zamówienie. Jak się poskładam, to doliczysz go do rachunku.
Kawałek się zmienił, ktoś nowy przypadł do baru, drugi barman wziął na siebie wszystkich klientów. Głowa kobiety pokiwała się w rytm muzyki, w rytm syreniego chaosu.
— Dobra. — Klepnęła dłonią w blat, przybiła ofertę. — Odwróć się i nie podglądaj, co dodaję.
Dante parsknął śmiechem, posłusznie zwrócił się twarzą w stronę parkietu, w swej cudownej nieświadomości wierząc, że z wiedzą czy bez niej, co znajduje się w szklance, wypije wszystko i spierdoli przed tym rachunkiem.
— Się robi, szefowo.
Lód, odgłosy mieszania, może bardziej powinien się na nich skupiać, podliczyć ilość odkręcanych butelek z alkoholem, ale atmosfera porywała, noga wybijała rytm dudniący w piersi, półuśmiech nie schodził z twarzy, jak zawsze krnąbrny, pozbawiony pokory.
— Pij, panie ładny. — Zerknął przez ramię, kieł błysnął bielą w świetle migającej na suficie lampie.
Odważnie, bez chwili wahania, złapał szklankę, przystawił ją do ust, gdzieś przelotnie zauważając, że zawartość była pięknie różowa, błyszcząca się małymi drobinkami. Jakieś słodkie cudo mu podsunęła, przynajmniej tak pachniało, tym na pewno nie miała szansy wygrać.
Smakowało jebanym spirytusem.
— Kurwa. — Syren zakrztusił się, ku uciesze barmanki postawił szklankę z powrotem na blacie, instynktownie przykładając dłoń do ust, próbując powstrzymać jakoś iluzję baniek mydlanych umykających z buzi przy każdym przekleństwie. — Ja pierdolę. — Bańka pękła. — Kurwa. — Pyk, pyk, popękały jeszcze dwie. — Chuj. Co ty tam dodałaś?
Odpowiedział mu uśmiech, skromny, delikatny, przebiegły.
— To już moja tajemnica.
— Kurwa.
— Długu ci nie anuluję, ale jak wypijesz do końca, to dam ci dziesięć procent zniżki. — Dante prychnął, odchrząknął, roześmiał się, słysząc własne słowa. — Za bycie nowym, wiernym klientem.
Dopił do końca, co by to jednak była za zabawa, gdyby poddać się miał po pierwszej porażce.
— Nie. — Palce zatrzymały się w połowie wstukiwania nowej ceny. — Jeszcze jedna próba.
A po niej była jeszcze jedna.
I kolejna.
I tak aż Charlie zaczęła zaśmiewać się z jego starań w pokonania jej na jej własnym, pajęczym terytorium.
— Jedenaście i pół procenta zniżki i powodzenia z dotarciem do swojego stolika. — Zlitowała się w końcu, odmawiając zrobienia kolejnego drinka mającego urazić syrenią dumę, pokrzywdzić bardziej ten nieszczęsny portfel, w końcu, z ociąganiem i masą rzuconych pod nosem przekleństw, wyciągnięty z kieszeni spodni.
Potem próbował wszystkich znanych sobie kłamstewek i uszczypliwych komentarzy, byle nie wygadać się chłopakom, że tyle go nie było, bo właśnie dał się ojebać z kretesem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz