Mają trasę po Senkawie, krótką i na małych scenach. Prywatną. Ostatnia epka nie przyjęła się fantastycznie w świetle popularności, za co Artur bije się po piersi co noc, a Bernik świętuje. Bo kogo obchodzi kasa, gdy dzieciaki między piosenkami krzyczą o równych prawach, a po wyjściu z klubu plują na policję. Wilk też się dobrze bawi, będąc w środku konfrontacji.
Są w połowie soundchecku, kiedy Bernard dostaje wiadomość od Mathilde. Podrywa się tak szybko i nagle, że prawie wyrywa kabel z gitary. Głowa Ruh wysuwa się zza perkusji.
Bernard jest na automacie, zakłada bojówkę, wiąże glany. Wszystko jest za szumem. Wilka świerzbi potrzeba wyjścia na świeże powietrze, Bernarda na papierosa. A po głowie kręci mu się tylko jedno słowo: Mathilde, Mathilde, Mathilde.
– Muszę lecieć.
– Lecieć, czyli się odlać, czy zniknąć na trzy godziny? – pociąga nosem Artur.
– Spotkać z Tilde – odpowiada Bernard i po sali rozlewają się zmęczone jęki.
– Mamy soundcheck, do jasnej cholery. To naprawdę nie może poczekać? – to całe znikanie ewidentnie było ostatnio zbyt częste, bo nawet Sanji wydaje się poirytowany. Sanji, który zawsze ma głowę na karku – Pół godziny i będziesz wolny. Musimy ustawić poziomy.
– Płacimy technikom za dłubanie w nosie? Maja listę moich pedałów i przesterów, poradzą sobie.
– Próba, Bernard. Jesteśmy w środku próby – Jingyi burczy pod nosem, i to jest już koniec. Wszyscy przeciwko niemu. Cały zespół. Oczywiście.
Ale oni nie wiedzą, jak silna więź łączy go z Mathilde. Nigdy by nie zrozumieli.
– I tak wszyscy znamy te piosenki na pamięć. Wrócę na support.
Ignoruje kolejne protesty, zatrzaskując za sobą drzwi do klubu. Wilk podryguje, mięśnie tężeją. Powietrze jest miękkie, mokre, a buty chlupocą w kałużach, gdy Bernard biegnie, nie patrząc pod nogi.
Musimy porozmawiać. Prosta, przejrzysta wiadomość. Nic strasznego.
Nic strasznego, prawda?
Brzmi jak totalnie normalna rzecz, którą może napisać żona do męża. Są małżeństwem. Bernard jakoś w to nie wierzy, chociaż obrączka ciąży mu palec prawie pięć lat.
Z Mathilde widział się ostatnio ze dwa miesiące temu, kiedy między pisaniem kolejnych piosenek odwiedził ją w jej rodzinnym domu. Spędzili całą dobę, siedząc na kanapie, rozmawiając. Praktycznie bez przerwy. Nawet nie wiedział, że jest teraz w Tenjitsu. Może Artur kazał jej nic nie mówić, bo myślał, że Bernard nie pojawi się na żadnej próbie. W sumie miał racje. Mathilde jest latarnią, a Bernard głupią ćmą, gotowy zmiażdżyć sobie łeb, żeby tylko być jak najbliżej.
Wybrała dziwne miejsce na spotkanie. Galeria jest prawie pusta, choć nie dziwota, sztuka współczesna jest dość trudna do przełknięcia. Bernard widzi Mathilde, zanim udaje mu się nawet wejść do budynku — wiruje między płótnami, z palcami zawieszonymi w powietrzu, jakby mimo odległości i szkła czytała wszystkie obrazy dotykiem. Długie palto płynie za nią jak złożone skrzydła albo ogon. Mathilde nie jest trudna do rozpoznania w tłumie, teraz wręcz wydaje się mieć reflektor skierowany tylko na siebie.
– Hej – Bernard nie jest pewien, czy jest zdyszany, bo biegł, czy po prostu obecność Mathilde miażdży jego płuca tak bardzo, że nie potrafi wziąć normalnego oddechu.
– Misiek – Tilde nie wygląda na zdziwioną. Pewnie widziała go z daleka. Gładzi go lekko po policzku, ale ucieka wzrokiem. Coś jest nie tak, mruczy Wilk i hej, Bernard sam to zauważył. Nie jest aż taki głupi. W dodatku ma wystarczająco mózgu we łbie, żeby nie słuchać Wilka.
– Mówiłem, żebyś mnie tak nie nazywała – łapie ją za ręce. Każdy palec ma usłany pierścionkami jak zawsze. Chociaż z reguły czwarty zostawiała tylko obrączce, teraz ma na nim trzy sygnety. Mathilde ściska jego dłonie, ciągnie w głąb galerii, między zdeformowane, metalowe rzeźby. Wszystkie obrazy są dziwnie chłodne, samotne. Tilde prowadzi go pod jeden z nich, przedstawiający dziwnie zdeformowany krajobraz, z ledwo zarysowanymi postaciami po przeciwnych stronach, odwróconymi do siebie plecami.
– Wolisz Pieska? Wilczka?
Bernard musiał się dość mocno skrzywić, bo z ust Mathilde wyrywa się cichy śmiech.a
– Nie.
Chciałby uwierzyć, że wszystko jest okej, z chęcią żyłby w złudzeniu, że Mathilde przyciągnęła go tu bez większego powodu. Że coraz rzadsze listy nic nie znaczą, ot, zapracowanie. Wilk wije mu się pod skórą, szczerzy zęby, ślini paszczę, warczy, to jest jakiś podstęp. Ale Bernard woli mieć klapki na oczach i grzecznie podążać za głosem Mathilde, wiodącym go między obrazami.
– Mam nadzieje, że nie zerwałeś się tu jak głupi – Tilde wraca do wirowania dłońmi w powietrzu, refleksy od pierścieni odbijają światła lamp, grając cieniami na pobliskich płótnach.
Jestem głupi dla ciebie, Bernard chce powiedzieć. Przypomina mu się, jak Artur ciągnął go za włosy. Bo Artur i Bernard to mieszanka wybuchowa, wszyscy wiedzą, że skończy się eksplozją. Ale dla Mathilde mógłby stworzyć nową religię. Zburzyć miasta, spalić stare ikony. Rozerwać się na części.
– E, pół soundchecku. Co tam. Postawię piwo Arturowi, uspokoi się.
Mathilde marszczy brwi, zamiast wybuchnąć śmiechem. Co z reguły robiła, gdy Bernard żartował o zespole.
– Nie powinieneś rzucać wszystkiego, bo napisałam jedną wiadomość.
– Tyśka, jesteśmy małżeństwem. Oczywiście, że rzucę wszystko, żeby cię zobaczyć.
Mathilde przełyka ślinę, znów marszczy brwi.
– Bernard, ja… muszę ci coś powiedzieć.
Sala się nagle jakby wygłusza, wszyscy znikają. Jest tylko Mathilde i Bernard, stojący pod jednym z obrazów. Nic innego się nie liczy.
Mathilde zagryza wargę, odwraca wzrok.
– Jestem w ciąży.
Bernard ma wrażenie, jakby ktoś strzelił go porządnie w żebra. Mathilde mruży oczy, odwraca wzrok, żeby znowu wbić go w Bernarda.
– Nie jest twoje.
– Duh – wyrywa się Bernardowi. Jego mózg chyba przestał działać. I już nigdy nie zacznie.
Oboje wiedzieli, na co się piszą, otwierając związek. Tak po prostu było bezpieczniej. Bo kto wie, kiedy następnym razem się zobaczą, kto pojawi się po drodze. Mathilde wiedziała, że nie będzie widzieć Bernarda. Bernard wiedział, że nie będzie widzieć Mathilde. Ale to całe otwarcie miało znaczyć pozwolenie na przelotne, nietrwałe romanse. Nie na założenie z kimś rodziny.
Mathilde musiała pokierować go do najbliższej ławki, bo gdy wzrok Bernarda ponownie się wyostrza, siedzą w rogu. Mathilde odwraca wzrok, wykręca palce oparte na brzuchu. Jak tak się przyjrzeć, to faktycznie jest większy, nieco się wyróżnia w jej delikatnych proporcjach.
– Ile to… ile już? – Bernard nie ma zbytnio ochoty nic mówić. Ale fakt, że Mathilde chce o tym poważnie porozmawiać wróży, że cała sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana, niż się wydaje.
– Cztery miesiące. Może odrobinę więcej – Mathilde uśmiecha się pod nosem, spoglądając w dół. I to, kurwa, nie wróży nic dobrego.
Wilk wierci się pod skórą, wyje, mając ochotę coś rozerwać. Z każdą minutą Bernard skłania się coraz bardziej do stania po stronie pasożyta. Chyba po raz pierwszy w życiu.
Mathilde łapie go znów za ręce. Bernard chciałby jej mieć za złe, naprawdę. Ale wygląda na tak winną, ze swoimi zmarszczonymi brwiami i smutnymi oczami. Bernard nigdy nie mógłby się na nią zdenerwować.
– Nie planowałam. Nic. To nie tak miało być. Nie chciałam…
– Się zakochać?
Mathilde zamyka oczy, ściska ich dłonie.
– Poznałam go przypadkiem. I tak wyszło, że–
– Ani razu cię nie zdradziłem, wiesz? – przerywa jej Bernard, czując, jak z emocji drżą mu ręce – wiem, że mieliśmy zgodę i mogłem, ale ani razu.
– Artur?
– Artur to skurwiel, on się nie liczy.
Mathilde uśmiecha się pod nosem, tym swoim pięknym, łagodnym uśmiechem, Tym, którym mogłaby naprawić świat. Przynajmniej świat Bernarda.
– Wiem. Wiem, że nic nie zrobiłeś. Masz w sobie tyle miłości, wiesz? – wzdycha Tilde, wbijając wzrok w jedną z pobliskich rzeźb – I wszystko przelałeś na mnie.
– Za dużo? – musi brzmieć jak jakiś dzieciak, ale ma wrażenie, że stracił umiejętność składania sensownych zdań.
– Nie, nigdy nie za dużo. Tylko… tak bardzo chciałabym nadal to wszystko odwzajemniać.
Zapada cisza. Na tyle głośna, że Bernard słyszy, jak przełyka ślinę.
– Nie chciałam się w nim zakochać. Nie wiem, co to spowodowało. Nie wiem, czym on się różni od ciebie, co według mojego mózgu jest w nim lepsze – Mathilde snuje dalej, a Bernardowi dzwoni w uszach i ma dosyć, dosyć, dosyć, ale nie opuści Tilde na krok, dopóki ona tego nie zezwoli – Jak się okazało, że jestem w ciąży… Bernard, ja chcę z nim założyć rodzinę.
Mieli o założeniu rodziny wiele rozmów, każda z nich kończyła się konsensusem — są za młodzi, za dzicy, zbyt zajęci karierami. I oboje po prostu nie chcieli mieć dzieci. Może po prostu Mathilde nie chciała mieć rodziny z Bernardem.
– On zapewnia mi bezpieczeństwo. I może po prostu to wygrało nad wszystkim.
Bernard chciałby krzyczeć, tupać, tarzać się po ziemi, wyrywać włosy, że przecież mógłby spokojnie zapewnić Mathilde bezpieczeństwo. Gdyby o to poprosiła, odstawiłby zespół na dalszą płaszczyznę, znalazłby statyczną pracę. Kupiliby porządny dom, taki z ogródkiem i wszystkim. Wystarczyłoby jej słowo.
Dopiero po chwili do Bernarda dochodzi myśl, że może nie chodzi o finanse. Może Bernard jest po prostu niebezpieczny. Przez Wilka, przez niezrównoważone emocje i cały jego jebany charakter. Może Mathilde nigdy nie planowała być z nim do końca życia, może traktowała go jako jeden ze stopni na schodach. Może po prostu dobrze się z nim bawiła I tyle. Nie był niczym więcej.
Mathilde przyciąga go do siebie, tak blisko, że Bernard prawie siedzi na jej kolanach, skulony, z głową w jej piersi. Ma dziwnie zatkany nos. I wilgotne policzki.
– Nadal cię kocham, wiesz? Zawsze kochałam i zawsze będę – Mathilde wzdycha cicho, gładzi go po włosach – Tylko nie w ten sposób, w który chcesz.
Podnosi głowę Bernarda, spogląda mu głęboko w oczy. Bernard ma wrażenie, że rozpada się na kawałki. Starty ołówek, którego wióry Mathilde zawsze zbierała, gotowa pozbierać go do kupy. Tylko że Mathilde już nie będzie.
Ostatni pocałunek jest miękki, zalany goryczą. Smakuje wszystkimi wspomnieniami, jakby Mathilde chciała mu je dać jako namiastkę siebie.
Tilde podnosi się z ławki, nadal wbijając wzrok w Bernarda. Jej oczy są wielkie, zielone i smutne. Bernard musi wyglądać bardzo żałośnie, ale ta myśl nie przychodzi mu do głowy. Chyba stracił głos bo nic nie wydobywa się z jego ust, oprócz ciężkich oddechów. Ma wrażenie, że jest całkowicie pusty, jak porcelanowa figurka, która stoi na rogu półki. Tak blisko roztrzaskania się na drobne fragmenty, których nikt nigdy już nie sklei. Bo Bernard stracił swój klej, swoją lampę, swoje słońce.
– Przepraszam. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
Mathilde całuje go w czoło i odchodzi.
Bernard nie będzie płakał. Są w publicznym miejscu, Bernard jest jebanym metalowym gitarzystą, nie rozryczy się w środku galerii sztuki. Zaciska szczękę tak mocno, że ma wrażenie, że zaraz pękną mu wszystkie zęby. Paznokcie wbijają mu się w wewnętrzne dłoni, kiedy te mimowolnie formują się w pięści. Nie, Bernard nie będzie płakał.
Bernard płacze mimo to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz