30 listopada 2023

Od Ignisa - Światło

Wyjście na scenę zawsze kojarzyło mu się z wejściem do pieca. Ciepłego, ale jeszcze nie gorącego, wypełnionego suchym drewnem, nie zaś ogniem. I to jego zadaniem było, by rozniecić ten żar i porwać z sobą ludzi tam, gdzie zabierze ich melodia.
Światła reflektorów oślepiały, krzyki fanów ogłuszały. Ignis pamiętał, jak pierwszy raz wyszedł na scenę i jak bardzo wtedy go to przytłoczyło – a przecież od tamtego momentu upłynęły całe lata, zaś jego widownia nie stanowiła wtedy nawet skromnego ułamka tego, ilu przyszło, by posłuchać go właśnie tego wieczora. Mężczyzna westchnął, uśmiechnął się, uniósł dłoń. Odpowiedział mu rozdzierający powietrze ryk entuzjazmu i oczekiwania. Gdyby wtedy, te lata temu, ktoś powiedział mu, jak daleko zajdzie, nigdy by mu nie uwierzył.
Ignis podszedł do mikrofonu, gitara luźno ciążyła mu na pasku. Jak dłoń starego przyjaciela, spoczywająca na ramieniu, zapewniała go, że przed widownią nie staje sam. Bo przecież była z nim muzyka. Mężczyzna uśmiechnął się.
Nie powiedział niczego do swoich fanów – nigdy nie zaczynał od słów ani powitań, pozwalając piosenkom brzmieć bez żadnych dodatków. Jego fani o tym wiedzieli – gdy tylko Ignis przystanął przy mikrofonie, ta wibrująca ciemność u jego stóp zamilkła, znieruchomiała i spięła się w oczekiwaniu. Po całym tym krzyku i lawinie hałasu, cisza zdawała się tak głęboka i nieprzenikniona, że aż dzwoniła w uszach, będąc antytezą dźwięku. I w tej ciszy, w tym czarnym bezmiarze pustki, wybrzmiały pierwsze akordy, gdy Ignis dotknął strun gitary.
Pół taktu, nie więcej. Tyle wystarczyło, by melodię rozpoznano, a tłum zawrzał entuzjazmem. Dołączył bas, perkusja i keyboard wraz z gitarą rytmiczną, a Ignis poczuł, jak jego serce przyspiesza. Słowa, które znał lepiej, niż własne imię, popłynęły same, rozpalając jego fanów, niczym żarzące się łuczywo.
Rozpoczął dobrze znanym ich kawałkiem, w sumie to flagowym utworem, a widownia falowała w rytm refrenu. Chwila moment i ciemność rozbłysła miriadem pojedynczych świateł, a nieprzeliczone zapalniczki, wzniesione w stronę nieba, pulsowały wraz z rytmem muzyki. Ignis śpiewał, zaś jego głęboki, nieco ochrypły głos, brzmiący w tle gorącem ognia, roztaczał się ponad głowami fanów, okrywając ich ciepłem magii. Jeden utwór wybrzmiał, kolejny zajął jego miejsce – tym razem żywszy, bardziej intensywny, wręcz agresywny. Widownia znów odpowiedziała, falowanie płomyków przeszło w pulsowanie, a Ignis odsunął się od mikrofonu, pozwalając refrenowi wybrzmieć, gdy śpiewały go setki gardeł. Ludzie płynęli wraz z dźwiękami, i on też się w nich zanurzał, pozwalając muzyce porwać go coraz bardziej i bardziej, ponieść coraz dalej.
Czas wydawał się jakimś nierealnym konceptem, gdy świat składał się ze złota, czerni oraz dźwięku, gdy powietrze było inkarnacją ognia. Ignis nie wiedział, jakim cudem pamiętał w ogóle kolejność utworów, które mieli zagrać – kompletnie zatracił się już w powodzi uczuć i melodii, nie pamiętał nic, poza tym, jak grać i śpiewać. Nie zwracał uwagi na iskry sypiące się po strunach, ani na płomień, który wylał się u jego stóp. Na wpół pijany emocjami, podążał za dźwiękiem i jego barwą, całkowicie poddając się temu, dokąd ten go zaprowadzi. I gdy wydawało się, że muzyka będzie trwała wiecznie, a dźwięki gitary nigdy się nie skończą, zapadła chwila ciszy.
Ignis uderzył w struny, rozległy się nieznane akordy.
Pół taktu minęło, potem cały, ale nikt nie rozpoznał utworu, nikt nie zaczął śpiewać. Chwila konsternacji, widownia zamarła, a potem wybuchła ogniem i krzykiem, niczym egzotyczny wulkan. Bo Ignis nigdzie nie powiedział, że ostatni kawałek będzie inny, że da fanom coś, czego jeszcze nie słyszeli.
Legenda narrat, sunt sapientes et fortes — zaintonował, ten jeden raz jego słowa padły w kompletną ciszę widowni. — Veniunt dracones, flamma ardens.
Widownia zafalowała, chłonąc nową melodię, kołysząc się w takt dźwięków. Kolejne akordy gitary brzmiały niczym rodzący się z majestatycznej piersi pomruk, a modulowany dźwięk klawiszy przywodził na myśl łopot wielkich skrzydeł. Jakiś dźwięk przetoczył się przez widownię, co poniektórzy próbowali dołączyć do Ignisa, plącząc nieco słowa i rytm. Ale mężczyzna się tym nie przejmował, jego wzrok podążał za kołyszącymi się miarowo płomykami zapalniczek, a muzyka sączyła się w rozgrzane serca i umysły.
Draconis, draconis, potentes et fieri… — Rozległo się, ale tym razem to nie Ignis śpiewał.
To widownia podjęła jego słowa, trzymane w dłoniach zapalniczki rozjarzyły się mocniejszym światłem. Ognie tańczyły, migotały w nocnej ciemności, a miarowy, pulsujący ruch tłumu brzmiał szelestem skrzydeł i głębokim pomrukiem. Ignis niemal zobaczył te mieniące się łuski i mocarne szpony.
A potem utwór dobiegł końca i smoki odleciały daleko w czerń firmamentu. Ignis, zmęczony do granic możliwości, skupiał się na tym, by zejść ze sceny pewnym krokiem. Nie do końca słyszał, jak widownia żegna go okrzykami, jak ludzie wciąż skandują Vox Metallica licząc na to, że zespół do nich wróci, że zagra jeszcze jeden kawałek.
Ignis zatonął za kulisami – ich ciemność zdawała się o wiele głębsza, niż zapamiętał. Wzrok mężczyzny zmętniał, te odległe światełka kontrolek dwoiły się i troiły, tańcząc jakiś niemożliwy taniec. Ledwie poczuł, jak czyjeś olbrzymie dłonie łapią go za ramię i jak ktoś holuje go w sobie tylko znanym kierunku. A potem Ignis siedział w jakimś jasnym pomieszczeniu, nie mając pojęcia, jak się tam właściwie znalazł. Jego chłopcy chodzili wokół niego, ale ciemność czaiła się na granicy widzenia, zaś głosy dobiegały jak zza grubej szyby. Zawsze po koncercie tak się czuł – wypalony i pusty – zupełnie tak, jakby tam, na scenie, zostawił własne serce, jakby oddał widowni całe swoje wnętrze.
Ignis popatrzył w dół, na swoje dłonie. Seymourzabrał mu gitarę, położył w bezpiecznym miejscu. A potem wcisnął w rękę szklankę z czymś gorącym.
— Pij, Ignis. Nie odjeżdżaj nam tutaj — I podniósł mu rękę, zmusił do wypicia zawartości szklanki.
Gorąca szkocka wlała się do gardła genashiego, momentalnie cucąc go i przywołując do rzeczywistości. Ignis nadal czuł się słaby, a podniesienie ręki zdawało się wysiłkiem ponad miarę, ale chociaż był w stanie unieść głowę, przytomniej spojrzeć na swój zespół. Na pozostałych twarzach widniały uśmiechy, choć w spojrzeniu czaiło się zmęczenie, a koszulki lepiły się do ciała, tak jak zawsze po koncercie. Teraz został im jeszcze jeden punkt programu, zanim będą mogli w końcu odpocząć.
Ochrzan od Norberta za wylecenie z nowym kawałkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz