Dla Hoshime zbliżał się jakże cudowny i upragniony dzień wypłaty, ale niestety wydawało się, że może przyjść za późno. Niby w Kyosei pieniądze nie były takim problemem, ale jednak za coś dom trzeba było utrzymywać, a ile można kłamać i oszukiwać, żeby dostać więcej czasu? No cóż, czas się mężczyźnie kończył i wypłata mogła nie zdążyć. Nie był biedny, ale ostatnio musiał remontować całą kuchnię po tym, jak Nezumi nielegalnie bawił się magią i przez przypadek spalił prawie wszystkie blaty, więc pieniądze poleciały w świat. Potem zepsuł się samochód i na obecną chwilę jeszcze stał pod domem, nieużywany, czekając na mechanika. Kupno używanego roweru było tańsze, ale wciąż pochłonęło pieniądze. Gwoździa do trumny dobiła wizyta u lekarza, bo Imugi potrzebował antybiotyków, więc i wizyta, i leki go jeszcze bardziej okradły. Teraz i może starczyło na jedzenie, ale na pewno nie starczyło na opłacenie domu. Wypłata za cholerę nie zdąży dojść.
Mężczyzna zastanawiał się nad pożyczeniem pieniędzy od swoich znajomych, ale nie czułby się z tym w porządku. Nie powinien prosić o tego typu pomoc, kiedy świat mu się wali, bo nie wiedział, czy będzie kiedykolwiek w stanie oddać.
Siedział w swojej nowo wyremontowanej kuchni, którą żałował, że nie zostawił na po wypłacie i rozmyślał nad sensem tego wszystkiego, kiedy do drzwi ktoś zapukał. Było to dość charakterystyczne pukanie kogoś, kto niekoniecznie przyjaźni się z kołatkami do drzwi (Hoshime odmawiał zainstalowania elektycznego dzwonka na rzecz oszczędzania prądu) i kto wstydzi się jeszcze odwiedzać innych mieszkańców Kyosei, bo nie potrafi mówić w ich języku. Hoshime był cierpliwy, umiał czekać, aż druga strona skończy swoją wypowiedź, więc stanowił jedną z niewielu osób, które zaprzyjaźniły się z Moshem. Imugi westchnął pełną piersią, zanim wstał do drzwi.
– Cześć, Mosh – przywitał się w przejściu z ryboludziem stojącym przed nim. Mosh był znacznie niższy, sięgał Hoshime do klatki piersiowej, dlatego gospodarz po kryjomu nieznacznie przykucał, by zmniejszyć między nimi odległość i tak nie straszyć gościa swoimi rozmiarami. Mosh wpisywał coś na telefonie, zanim kliknął ikonę głośnika i zaufał sztucznej inteligencji, by mówiła za niego.
– "Mogę wejść?"
– Jasne, wpadaj – Hoshime wykonał wyolbrzymiony ruch ręką, zapraszając gościa do środka. Odkąd Mosh otrzymał własny telefon, komunikacja z nim stała się o niebo łatwiejsza. Dowiedzieli się, że pochodzi ze Stellaire, stolicy Novendii, a jego imię pisze się "Moss," a nie "Mosh," ale tu stwierdził, że mu wszystko jedno. Pływał sobie w morzu koło Stellaire, kiedy głęboko pod wodą, tuż obok Mosha, otworzył się dziki portal i wciągnął go do środka. Różnica wód spowodowała, że stracił przytomność i obudził się w mini-szpitalu Kyosei, gdzie otaczali go obcy ludzie mówiący w nieznanym mu języku i w ogóle straszne rzeczy, szkoda gadać.
– Co tam? – Imugi starał się mówić w prostych zdaniach, które Mosh już rozumiał, albo przynajmniej mógł się domyślić, co znaczą. Pomagała również mimika twarzy i machanie rękoma.
– "Dziki portal się nie zamknął."
– Co?
– "Dziki portal. Gdzie przyszedłem. Nie zamknął się."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz