Octavia miała wyjątkowo zły dzień. Seria niepowodzeń i nieszczęścia zaczęła się już w chwili, w której przy wstawaniu z łóżka poślizgnęła się na dywanie i uderzyła brodą w nocną szafkę. Upadek pozostawił po sobie wyjątkowo widoczne pęknięcie, ciągnące się aż do połowy prawego policzka. Świetnie, tyle było z jej dzisiejszych planów na skorzystanie z ładnej pogody i zwiedzenie miasta w poszukiwaniu wiewiórek, myszy i innych drobnych stworzonek, które w ostatnich miesiącach szczególnie przypadły dziewczynie do gustu. Odkąd tylko przybyła do tego świata, nie była w stanie pozbyć się zachwytu nad tymi małymi szkodnikami, bo właśnie tak nazywali ich wszyscy, których dotąd spotkała na swojej drodze. Kiedyś przeczytała w internecie, że przenoszą one wiele chorób, nawet tych śmiertelnych, jednak Octavia nigdy nie doznała (i nie dozna) zaszczytu przekonania się o tym na własnej skórze. Jej ciało nie było prawdziwe, nie podlegało takim samym zasadom, jak te należące do przedstawicieli innych ras. Usłyszała niegdyś, że jest to zarówno dar, jak i przekleństwo, przez które nigdy w pełni nie zasymiluje się z resztą społeczeństwa. Jednak gdyby miała być całkowicie szczera, nieszczególnie ją to obchodziło. Cieszyła się jedynie, że żadne zwierze nie zarazi ją wścieklizną, czy inną czarną śmiercią, dzięki czemu mogła głaskać je i podnosić do woli.
Kolejne niefortunne zrządzenie losu pojawiło się wraz z chwilą, w której opuściła mieszkanie, niezwłocznie kierując się do najbliższego parku. To z reguły tam znajdowała najwięcej drobnych stworzonek, które z przyjemnością dokarmiała przy każdej możliwej okazji. Gdy zobaczyła je po raz pierwszy te kilka miesięcy temu, niemal od razu skorzystała z dostępnych dla niej źródeł informacji, żeby dowiedzieć się, czym mogłaby je nakarmić, żeby ich przy tym nie zabić. To niemal komiczne, jak kruche okazują się żywe stworzenia. Kupiła więc kilka paczek najlepszych orzechów i ziaren, jakie tylko znalazła, wypychając nimi wszystkie możliwe kieszenie. Gdyby się wsłuchać, można by bez problemu usłyszeć, jak grzechoczą przy każdym gwałtowniejszym ruchu Octavii. Niestety pomimo przygotowania i dobrych chęci, dziewczyna nie spotkała w parku absolutnie żadnego szkodnika. Wałęsała się po okolicy od dobrej godziny, a jedynym, co udało jej się dostrzec, były spuszczone ze smyczy psy i bandy dzieci przekrzykujące się, jakby od tego zależało ich życie.
– I na co mi to wszystko. – Usiadła naburmuszona pod drzewem.
Nie dość, że zbiła sobie połowę twarzy, to jeszcze wyszła z domu na marne. Na co jej było takie pozbawione szkodników życie? Podniosła jeden z leżących nieopodal kamieni i bez namysłu cisnęła go przed siebie, używając telekinezy, by manipulować jego lotem. Nie było w tym większego celu, dziewczyna była zwyczajnie oburzona i znudzona. I właśnie wtedy, gdy chciała na dobre pozbyć się owego kamyka, spostrzegła swoje wybawienie. Cel, w poszukiwaniu którego opuściła mieszkanie i przeżyła godzinną katorgę. Szczura. Octavia zobaczyła szczura. Nie musiała się długo zastanawiać, nim szybkim krokiem podeszła do ławki, na której się znajdował. Początkowo zachowała dystans, jedynie wpatrując się w niego z oczami wielkimi jak pięciozłotówki, nim zdecydowała się ukucnąć tuż obok, powoli wyciągając dłoń w jego stronę.
– Cześć, mały. Ale jesteś przepiękny. – Brzmiała jak dziecko, które po raz pierwszy doświadcza cudów tego świata. – Co tutaj robisz? Jesteś głodny?
Nim szczur zdążył choćby zauważyć jej obecność, w jej uszach rozbrzmiał przeraźliwy wrzask. Dopiero w tamtej chwili Octavia zdała sobie sprawę, że szczur wcale nie siedział samotnie na ławce, a raczej leżał wygodnie na twarzy swojego właściciela, który obecnie wpatrywał się w nią, jakby co najmniej próbowała go zamordować.
– Cześć, to twój szczur? – zapytała, ignorując okoliczności, w jakiś się znalazła i wskazała na ściskane przez chłopaka stworzenie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz