27 listopada 2023

Od Raouna – Inna Saephia: Objawienie

Setki lat temu, kiedy ludność jeszcze nie była tak rozwinięta, jak w czasach dzisiejszych, na ziemiach Novendii stopę postawił Bóg Spirytyzmu Raoun. Przekroczył Bramę Światów, stanął wyprostowany, wziął głębszy wdech. Niemal całkiem przezroczysty koniec jego płaszcza zafalował lekko na wietrze, podobnie jak spuszczony fragment grzywki.
Przed nim roztaczał się urodziwy krajobraz szlaku górskiego. Drzewa gęsto porastały wzniesienia, chmury leniwie ciągnęły się po niebie, rozświetlanym przez poranne promienie słoneczne. Widok ze skalnej półki, na której się pojawił, był wręcz niesamowity. Jak na razie nowy świat robił na nim dobre wrażenie. Nie miał zbyt wielu oczekiwań, ale miło się zaskoczył. Celtrioz go niby przestrzegał, że musi uważać, bo niektóre wymiary mogą mieć swoje własne, odmienne dla Ma'ehr Saephii zasady, ale choć Raoun spędził tu tylko chwilę, czuł, że tutaj nie spotka go nic złego.
O tak, to był czas na wielką przygodę...!
— Chwała bogu!
Wzdrygnął się na niespodziewany okrzyk, odwrócił głowę.
Jego oczom ukazała się niemała grupa ludzi. Wszyscy zebrani byli przed Bramą Światów, z kolanami na ziemi, jakby się właśnie modlili do łuku. Wpatrywali się w Raouna niczym w obrazek, niektórzy z minami, jak gdyby przed nimi objawił się bóg... To znaczy, objawił się, ale Raoun nie wyjawił swojej tożsamości. Prawda? Jeszcze tego nie zrobił.
I wtedy absolutnie cała grupa złożyła mu głęboki aż do ziemi pokłon, robiąc to niemal synchronicznie. Bóg przeleciał po nich wzrokiem, uniósł brwi, nie ukrywając ani trochę zaskoczenia.
— Wiecie, że jestem bogiem? — wyślizgnęło się spomiędzy jego warg.
Nie, nie wiedzieli, na pewno nie...
— Ależ oczywiście! — zawołał jeden z ludzi, wydawał się być ich przedstawicielem.
Wiedzieli.
Czy to o tych zasadach mówił Celtrioz? Że przyjdzie sobie do losowego świata, a ludność tam z automatu go rozpozna? Nie mógł nawet poudawać przez chwilę śmiertelnika? Co za świat, zaraz stąd wyjdzie!
— W końcu miesiącami modliliśmy się o przybycie bóstwa, które się nami zaopiekuje.
Słysząc te słowa, spojrzał na śmiertelnika, który je wypowiedział.
Okej, może jeszcze na chwilę zostanie.
No, tego to się nie spodziewał. Kto by przypuszczał, że jego pierwszymi sekundami w nowym świecie będzie pokłon od dziesiątek śmiertelników, którzy od dawna wyczekiwali nadejścia nowego boskiego opiekuna? On na pewno nie. Tak w zasadzie to jak dużo wiedzieli? Czyżby to było w jakiś misterny sposób zaplanowane?
Spojrzał po ludziach, potem powrócił wzrokiem na przedstawiciela.
— Wiecie, jakim bogiem jestem? — spytał ostrożnie.
— Ach, nie — odparł stojący na przodzie mężczyzna w średnim wieku. — Lecz jeśli Pan będzie na tyle łaskawy i pobłogosławi nas tą wiedzą, będziemy czcić Pana do końca naszych dni!
O, podobały mu się te słowa. 
Nie wiedział, czy to, w jakim czasie, miejscu i okolicznościach się tu zjawił, było czystym przypadkiem, czy może jednak zrządzeniem losu; co do tego drugiego mógłby w sumie zapytać Tesdin. Jedno jednak było pewne: pojawiła się okazja, której nie można było przegapić. Po prostu się nie dało. Co tam, że opuścił Ma'ehr Saephię, bo chciał zakosztować życia bez oficjalnego tytułu boga. Ci biedni śmiertelnicy pewnie tak długo wyczekiwali nadejścia zbawiciela! Jak on miałby ich tak tu zostawić! Nie skorzystać z okazji, by sprawdzić, jak łatwo pójdzie mu manipulacja!
Wyprostował się dumnie, położył otwartą dłoń na klatce piersiowej.
— Jam jest Bóg Sp... — zaciął się wtem — Raoun! Bóg Raoun!
Pełnego tytułu nie musieli znać. Jego szybki, opracowany w ciągu ostatnich kilku sekund plan obejmował pewne sztuczki, które najlepiej się sprawdzą, jeśli nikt nie pozna jego prawdziwej tożsamości. W końcu jeśli zamierzał zostać świetnym bogiem, to musiał pomagać ludziom, a nie było nic prostszego niż wyciąganie z opresji, do której wcześniej samemu się wrzuciło. Świetna rzecz, a że akurat w rodzinnych stronach nie mógł zbyt często jej używać, postanowił spełnić swoje drobne marzenie.
Ludzie patrzyli na niego z uwielbieniem, chwilę później wykonali ponowny głęboki ukłon.
— Chwała Bogu Raounowi! — zawołali chórem.
Raoun uśmiechnął się, pomachał im.
Tak oto rozpoczęły się rządy Raouna w Riftreach.
Bianzh było niewielką wioską. Podobnie jak kilka innych znajdujących się w pobliżu. Niezbyt wygodne ukształtowanie terenu sprawiało, że Raoun nie mógł liczyć na gęstą sieć skupisk zabudowań, po których raz, dwa rozeszłyby się wieści o nowym bogu. W dodatku to zacofanie rozwojowe, era, która w Ma'ehr Saephii już lata temu zdążyła się zakończyć. Tutaj konie były wszystkim w kwestii podróży, zaś w rodzinnym wymiarze ludzkość powoli zapominała, jak one w ogóle wyglądały.
Ale nie traktował tego jako niewygodę. Wręcz widział w tym wyzwanie. Musiał przyznać, że tak wyglądający świat zdążył już mu nieco się zetrzeć z pamięci, więc taki widok przywoływał miłe wspomnienia. Ach, no i mógł spróbować swych sił w samodzielnym zdobywaniu wiernych. Nie potrafił ukryć, że u siebie to się jakoś specjalnie nie namęczył, bo podstawy załatwiła Pramatka, a reszta to już sama poszła. Tu to akurat zapomniał, jak wyglądały jego boskie początki. Status boga pamiętał tylko z bycia tym rozpoznawalnym wszędzie, ikoną mistycyzmu, własnych podobizn i posążków obecnych w każdym domostwie. Tak, to życie kogoś sławnego na cały świat!
Zajmowanie się wiernymi szło mu o wiele łatwiej, niż przypuszczał. Zaraz się doczekał własnej kaplicy, potem własnej świątyni. Inne okoliczne miejscowości, słysząc o dobrych wieściach w postaci nowego boga, szybko postanowiły przyswoić jego religię. A ile darów znosili! Mógł obejrzeć tyle rzeczy charakterystycznych dla tego świata! Sztuka, skarby kulturowe, jedzenie! Tylko co to za kwaśne żółte pomarańcze, które ktoś przytachał z dalekiego południa? Fuj, zabierać to i nie przynosić nigdy więcej!
Zabawa zabawą, jednak mimo wszystko nie mógł odrzucić faktu, że poza novendyjskim Bogiem Raounem był też maehrsaephskim Bogiem Spirytyzmu. Musiał od czasu do czasu zaglądać w rodzinne strony, pilnować, by śmiertelnicy stamtąd o nim nie zapomnieli. Jak, przegapić swoje własne święto? Hańba! Zawsze się zjawiał!
I przeskakując tak między światami, zdał sobie sprawę, że czas w Riftreach płynął inaczej niż w Ma'ehr Saephii. Wracał do domu tylko na jeden dzień, a gdy znów się zjawiał w Novendii, okazywało się, że minęły cztery dni. Choć zdążył już uspokoić tutejszych wiernych, którzy martwili się, że Bóg Raoun planuje ich opuścić, ta kwestia nie była dla niego w pełni wygodna. O czym w szczególności przekonał się dopiero potem. I później.
Tradycyjnie przeszedł przez Bramę Światów, zmierzył wzrokiem widok z półki skalnej. Wschodziło akurat słońce i przyjemnie go ogrzewało. Nie poprawiło to jednak w pełni jego nastroju. W Dush'eir Port ktoś narobił problemu i Boscy Słudzy potrzebowali jego pomocy; sprawę zdołał załatwić w tydzień, ale w Novendii zapewne minął miesiąc. A dla krótko żyjących śmiertelników to było całkiem sporo. Miał nadzieję, że przez ten czas nie wydarzyło się nic głupiego.
Zjawił się w swojej świątyni, ledwo wylądował w boskiej sali i stał się materialny, jak go zaczepił główny kapłan, który akurat w tym momencie sprawdzał, czy jego niesamowity Pan i Władca, Bóg Raoun wreszcie się zjawił.
— Panie, wróciłeś! — zawołał radośnie.
Stanął przed bogiem na pewną odległość, wykonał taktyczny ukłon „dziewięćdziesiątkę”.
— Trochę mi się przedłużyło, ale mam nadzieję, że nie zapomnieliście o mnie — rzucił Raoun, zgrabnie siadając na swoim tronie.
— Ależ gdzie, o Panie! My nigdy o Panu nie zapomnimy!
Na twarzy boga zatańczył lekki uśmieszek.
Przyszła pora na żmudną robotę, czyli wysłuchiwanie sprawozdania. Raoun nie lubił tego. Siedzenie i słuchanie, jak stary kapłan ględzi coś tam o jakichś sprawach, uch. Aż korciło go, by pójść coś zniszczyć, z kimś się pobić. Ale nie mógł po prostu zignorować raportu. Jeśli miał być w oczach wiernych przykładnym bogiem, to musiał chociaż tyle się postarać.
— Posłaniec przekazał, że po tym, jak Pan rozprawił się z Nocnym Przestępcą, mieszkańcy miasta Olrant i okoliczne wioski postanowiły przejść na Pańską wiarę — oznajmił kapłan.
Raoun założył nogę na nogę, pokiwał głową. Nie dziwił się, że przyszli do niego, w końcu to on załatwił tego całego zbira. Krótko po tym, jak sam go stworzył, ale tego to już nikt nie musiał wiedzieć.
— Bardzo dobrze — rzekł.
Tak, jego religia powinna się rozrastać. Nie musiała osiągnąć takiego poziomu, jak w Ma'ehr Saephii, ale potrzebował całkiem ładnej liczby wiernych, jeśli chciał prawilnie zaznajomić się z tutejszymi bogami. A chciał? Hm. Trochę. Nie zamierzał się z nimi zbytnio spoufalać, ale wypadałoby wiedzieć, na jakich mniej więcej zasadach działali. W razie czego.
— Ach, i jeszcze jedna sprawa, Panie.
Usłyszawszy te słowa, podniósł głowę znad guzika od kamizelki, którym się bawił. Posłał kapłanowi pytające spojrzenie, ruchem podbródka nakazał kontynuować.
— Od północy swoją wiarę rozprzestrzenia bogini Farvana — mówił dalej śmiertelnik.
— Tak, coś słyszałem o tym kiedyś — odparł Raoun.
— I postanowiła wesprzeć ludność z Pańskich północnych terenów...
Mężczyzna przerwał, gdy zobaczył, że bóg niespodziewanie zmrużył swoje oczy. Przełknął ślinę, odruchowo wykonał pospieszny ukłon.
Raoun krążył gdzieś po wnętrzu świątyni swoim białym wzrokiem, poruszył stopą nogi, której kostkę opierał na drugim kolanie. Po umyśle fruwały myśli badające sytuację. Skupiony był na tyle, że kapłan bał się wydać jakikolwiek dźwięk.
Nieprzenikniona cisza trwała z dobrą chwilę. Śmiertelnik przygryzł dolną wargę, zapewne zastanawiając się, czy powinien coś zrobić, gdy wtem Raoun zmienił swoją pozycję. Bóg założył drugą nogę na nogę, wziął nieco głębszy wdech, pokiwał głową.
— Opowiedz mi o tej Farvanie — powiedział spokojnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz