Centrum handlowe wręcz pękało w szwach, co było jej zdecydowanie na rękę. Nikt nie zwracał uwagi na jedną, chudą nastolatkę w chaotycznym morzu istot polujących na kolejne okazje i promocje, przepychających się wśród innych, niemal torując sobie drogę łokciami, gdy wypatrzyli na kolejnej witrynie coś, co całkowicie skupiało ich uwagę – na tyle, że nie dbali o to, czy nikogo przypadkiem nie rozdepczą. Albo czy nie stracą portfela. Charlie płynnie przemykała w tłumie, szukając dogodnej okazji, a wsunięcie dłoni do rozchylonej torby czy kieszeni płaszcza było wręcz dziecinnie łatwe. Dwa wypchane banknotami, skórzane przedmioty już spoczywały na dnie szarej, sportowej, zdecydowanie za dużej na nią kurtki, gdy wchodziła do równie zatłoczonej, odurzającej zapachami drogerii.
Zerknęła na własne odbicie w jednym z niedużych lusterek znajdujących się przy krzykliwych szafach z kosmetykami. Długi, ciemny warkocz zwisał smętnie na ramieniu, a pojedyncze kosmyki włosów, które uciekły z fryzury, wisiały smutno wokół białej twarzy arachnesy. Nienawidziła tego warkocza, który w sierocińcu był szczytem ekstrawagancji. Opiekunki dbały o to, by wszystkie dzieciaki wyglądały jak od linijki. Szare ubrania ze sztywnego, nieprzyjemnego w dotyku materiału, które masowo dostawali z centrum charytatywnego, chłopcy byli regularnie strzyżeni, a dziewczyny miały być gładko, schludnie uczesane. Arachnesa miała cienkie, ale gęste włosy i gdy była młodsza, czesanie było istnym koszmarem. Gdy tylko jedna z opiekunek chwytała w dłoń szczotkę, Charlie wiedziała, że musi się przygotować na bolesne szarpanie. W końcu nie było czasu pieścić się z każdym kołtunem i splątaniem. W końcu na uczesanie czekało wiele dziewczynek, a wychowawczyń było niewiele.
Zawinęła kosmyk za ucho, przyglądając się swojej bladej twarzy. Gdy była w sierocińcu za wszelką cenę starano się z niej zrobić kogoś normalnego, a przecież nie była normalna. Jej związek z pająkami, czarno-czerwone oczy, ten cichy, płynny chód budziły niechęć w największych dziwakach zamieszkujących dom dziecka. Z czasem przestała z tym walczyć. O wiele łatwiej i zabawniej było ten strach podsycać. Sprawiać, by nikt nie odważył się z nią zadrzeć, nawet Patty. Jedyną osobą, która nie dopatrywała się w niej potwora, była Emma. Ale ona odeszła. Zniknęła bez słowa, nie zostawiając choćby najmniejszej karteczki z wyjaśnieniem, pożegnaniem… czymkolwiek.
Sapnęła cicho. Rozluźniła palce, które bezwiednie zacisnęły się we wnętrzu kieszeni kurtki, nie mogła teraz myśleć o tej głupiej małpie. Nie była warta nawet jednego wspomnienia. Musiała się skupić, jeśli nie chciała dać się złapać. I lepiej się pospieszyć nim zacznie zwracać na siebie niepotrzebną uwagę obsługi sklepu.
Nachyliła się bardziej w stronę lusterka, wygładzając i tak ulizane już włosy. Zasłoniła sobą wnętrze szafy i płynnym, szybkim ruchem chwyciła jedną z pomadek, od razu pakując ją do kieszeni. Odsunęła się od szafy i przeszła dalej, przeciskając się przez tłum dziewczyn testujących kredki do oczu i uśmiechnęła do wyraźnie zmęczonego ochroniarza. Spojrzał na nią, nie odwzajemniając grymasu.
Nieśpiesznie przechodziła kolejnymi alejkami, czasem wpychając się między kupujących, czasem tylko zaglądając im przez ramię, gdy tylko dostrzegła, że trochę pieniędzy wylądowało w ich kieszeniach. W końcu dotarła do działu pielęgnacji włosów. Bez większego zainteresowania przyglądała się kolorowym butelkom z szamponami i odżywkami. Na dłużej zatrzymała wzrok na farbach. Te w odcieniach blondu i brązów ani trochę jej nie interesowały. Zdecydowanie bardziej jej uwagę przykuły opakowania kuszące fioletami, czerwieniami czy zielenią. Niewiele myśląc, sięgnęła po rozjaśniacz i białą farbę do włosów. Chwilę później w jej dłoni wylądowały też nożyczki. Tego nie chowała po kieszeni. Część rzeczy, mniej poręcznych do ukrycia, zamierzała kupić. W końcu całkiem nieźle się podczas tego wypadu obłowiła. To nie był jednak koniec zakupów. Nie zamierzała dłużej ukrywać tych wszystkich różnić, równać się do szarego, przeciętnego człowieka, w szarych ciuchach z niewygodnego materiału i gładko zaczesanymi włosami. W końcu miała okazję wyglądać tak, jak tego chciała, pokazać prawdziwą siebie. I zamierzała z tego skorzystać.
Część rzeczy wylądowało w foliowej reklamówce spakowanej przez kasjerkę. Te wyniesione bez jej wiedzy, pozbawione zabezpieczeń, spoczywały bezpiecznie w kieszeniach kurtki. Charlie minęła ochroniarza jak gdyby nigdy nic i znów wmieszała się w płynący w różnych kierunkach tłum ludzi.
Motelowy pokój nie był szczytem marzeń, jednak był zdecydowanie lepszym miejscem niż wspólna sypialnia w sierocińcu. Miała do własnej dyspozycji małą, błagającą wręcz o remont łazienkę, podwójne łóżko, nieco zarwane w jednym miejscu, ale mogła zająć je całe. Szyba w oknie była pęknięta, podobnie jak zaśniedziałe lustro nad umywalką ozdobioną rdzawymi zaciekami. Żarówka migotała nieco, dając wnętrzu nieco upiornego charakteru, ale ani trochę jej to nie przeszkadzało. Była zbyt podekscytowana tym, co zamierzała właśnie zrobić.
Reklamówka wylądowała na łóżku. Charlie od razu wydobyła z niej wszystkie specyfiki do włosów i nożyczki. Od razu poszła do łazienki, przelotnie czytając instrukcje na opakowaniach, choć nie skupiała się na nich bardzo mocno, dochodząc do wniosku, że jakoś to będzie. W końcu wszystko byłoby lepsze od tego, co miała na głowie teraz.
Nie wahała się ani chwili, gdy włożyła warkocz między ostrza nożyczek. Kilkoma mocnymi, stanowczymi ruchami obcięła go tuż przy szyi. Roześmiała się cicho, gdy opadł na podłogę. Przyjrzała się sobie w lustrze, wręcz z fascynacją przeczesując palcami kosmyki, które rozsypały się wokół jej twarzy. Cięcie było strasznie krzywe, jednak nie miało to najmniejszego znaczenia. Było inaczej. Było wbrew zasadom, które wpajano jej właściwie od zawsze. Na tym jednak nie zamierzała poprzestać. Przez chwilę wyrównywała pasma, w skupieniu wystawiając czubek języka między wargi. Ostatecznie efekt mogła określić jako nie jest źle i wtedy w ruch poszły rozjaśniacz i farba. Wkrótce malutką łazienkę wypełnił ostry zapach amoniaku, a szarą koszulę zdobiły mniejsze i większe plamy, które już nigdy nie miały zejść. Nic straconego. W końcu i tak miała iść do śmieci.
Nawet w migoczącym świetle żarówki widziała, że jej dziełu było daleko do doskonałości. Nie wszystkie kosmyki były śnieżnobiałe, część z nich mogłaby porównać do kurczaka w pełnym słońcu, ale przedstawiały pełny zamysł, który chciała osiągnąć. Włosy były krótkie, czarno-białe (powiedzmy) z równym (powiedzmy) przedziałkiem pośrodku. Usta pokryła krwistoczerwona pomadka, a dwie pary oczu podkreśliła czarną kredką.
Wyglądała strasznie i gdzieś w głębi serca zdawała sobie z tego sprawę. To jednak nie było w stanie przyćmić jej radości. Nie mogła powstrzymać uśmiechu na myśl, jaką minę zrobiłyby wychowawczynie, gdyby ją taką zobaczyły. Raz na zawsze mogła zapomnieć o sierocińcu, o Emmie, o wszystkim, co do tej pory ją ograniczało. Była wolna i nareszcie mogła być sobą, rozgrywać ten świat na własnych zasadach. I tylko to tak naprawdę się liczyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz