W pomieszczeniu panowała ciężka cisza, zakłócana jedynie miarowym tykaniem zegara ściennego. Promienie słoneczne wpadały przez odsłonięte okno, lecz mimo to wydawało się tu być ciemno. Wiszące na ścianie zdjęcie kadry nauczycielskiej z jakiegoś wydarzenia wyglądało na dziwnie mroczne: odnosiło się wrażenie, że obecni na nim czarodzieje ponuro spoglądali na to, co się właśnie działo.
W skórzanym fotelu zaraz przed biurkiem siedział dyrektor. Przyglądał się splecionym ze sobą palcom dłoni, jakby jego własne ręce były obecnie najciekawszą rzeczą w całym gabinecie. Podniósł wzrok na zegar, wziął głęboki wdech. Spojrzał w stronę znajdujących się po jego prawicy i lewicy, prostopadle do fotela dwie kanapy.
Jedną zajmował samotnie pewien uczeń klasy A. Głowę miał spuszczoną, oczy skupione na nieznanym nikomu innemu punkcie. Na przemian skubał zębami paznokieć kciuka i drapał lekko popękaną dolną wargę. Co pewien czas głośniej wypuszczał z płuc powietrze, okazjonalnie poprawiał nogi.
Na kanapie po drugiej stronie siedziały bliźniaki Moon. Oboje jak dwa klony wpatrywali się w ucznia, wręcz pochłaniali go wzrokiem. Byli znacznie spokojniejsi, lecz im również towarzyszyły negatywne emocje. Taką powagę nieczęsto się u nich widywało.
Cisza się dłużyła, nikt nie miał w planie wypowiedzieć choćby jednego słowa. W końcu jednak, niby w formie zbawienia, rozległo się pukanie do drzwi, które następnie się otworzyły. Do środka weszła niewysoka, średniego wieku kobieta, ubrana w elegancką koszulę, żakiecik, prostą spódnicę i szpileczki. Zajrzała do środka, gdy tylko dostrzegła ucznia klasy A, poderwała się niczym poparzona.
— Na bogów, Matthew, nic ci nie jest?! — zawołała troskliwie.
Podbiegła do chłopaka, złapała w dłonie jego twarz. Widząc, że był cały, w jednym kawałku, bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu, odetchnęła z ulgą. Jednakże to nie był koniec. Wręcz dopiero początek.
— Co ci się stało?!
Spojrzała na bliźniaki. Wyglądała, jakby zamierzała zaraz się na nich rzucić niczym dziki, rozwścieczony kot.
— To wy narobiliście problemu?! Gdzie wasi rodzice?! Zaraz z nimi porozmawiam!
— Proszę usiąść — odezwał się spokojnie dyrektor.
Kobieta popatrzyła na niego, o dziwo posłusznie zajęła miejsce obok swojego syna.
— Dobrze, możemy zacząć spotkanie — oznajmił mężczyzna.
Słysząc te słowa, matka uniosła wysoko starannie oskubane brwi.
— Jak to? — zdziwiła się. — Jeszcze nie przyszli ich rodzice!
— Suyeon i Cheoryeon nie mają rodziców.
Słysząc te słowa, wpierw wybałuszyła oczy, potem przeniosła wzrok na bliźniaki. Posłała im tak niesamowicie obrzydzone spojrzenie, że ktoś zastanowiłby się, czy ona patrzyła na dwójkę dzieci, czy stertę zgniłych resztek po jedzeniu w kontenerze za McRonald's. Na szczęście rodzeństwo Moon nie zraziło się, a spoglądało na nią z tą samą powagą, co wcześniej.
— Sieroty? — niemal wypluła te słowa mamuśka. — Widać po nich! Tylko pozbawiona rodziców dzieciarnia mogła dopuścić się czegoś takiego!
— Proszę się uspokoić. — Dyrektor ją kulturalnie uciszył.
Matka położyła torebkę obok siebie, zarzuciła włosami niczym prima donna.
Cheoryeon z trudem powstrzymywał się przed wydarciem na nią mordy.
Na przysłowiowym dywaniku u dyra siedzieli, ponieważ pobili się z obecnym tutaj uczniem. Do bójki doszło na szkolnym korytarzu, tuż przed konkursem, w którym między innymi ich trójka miała wziąć udział. Ciekawe: tacy spokojni, tacy przykładni, a tu walka w pilnowanych przez monitoring licealnych murach. Ostatecznie do konkursu nie doszło, został zawieszony, a oni trafili do gabinetu dyrektora, żeby rozwiązać problem. Tak, od razu przeskoczyli parę szczebli w ogarnianiu tego typu spraw w placówkach edukacyjnych, ponieważ matka Matthew telefonicznie oznajmiła, że takie rzeczy to od razu powinno się załatwiać u tego, kto najwyżej siedzi w szkole.
To był pierwszy raz od pewnego czasu, kiedy w życiu szkolnym dotknął bliźniaków fakt, że tutaj w przeciwieństwie do wielu dzieciaków byli sierotami. Oboje w duchu myśleli o tym, jak by to wyglądało, gdyby w gabinecie zjawili się ich rodzice. Na pewno by bronili swoich dzieci, wykłócając się z matką Matthew o to, kto tak naprawdę zawinił. Całymi sobą broniliby Cheoryeona i Suyeon, powtarzaliby, że oni nigdy bezpodstawnie nikogo by nie pobili. Rodzina Moon nie mogła się pochwalić bogactwem ani wpływami, ale miała siebie nawzajem, wiernych aż po grób.
Siebie, czyli obecnie tylko bliźniaki.
Brutalna prawda. Nie było nikogo, kto mógł tak zawzięcie im pomagać. Mogli polegać jedynie na sobie.
I tak też robili. Sami załatwiali wszelakie sprawy.
Dyrektor wolno usiadł prosto, a następnie nachylił się nieco w stronę ucznia klasy A.
— Matthew — zaczął. — Użyłeś zaklęć przeciwko rodzeństwu Moon.
— Słucham?! — oburzyła się matka chłopaka. — Niemożliwe! Mój synek nigdy by czegoś takiego nie zrobił!
— Ale taka jest prawda.
— Nie, to na pewno oni pierwsi zaczęli! — Wskazała dwójkę na drugiej kanapie.
Wtem Cheoryeon prychnął. Parodiując kobietę, również zarzucił włosami.
— A widziała to pani?!
Złapał za koniec swojej koszuli, podciągnął kawałek do góry, odkrywając brzuch z wielkim zaczerwienieniem. Suyeon z kolei podwinęła lewy rękaw, ukazując podobny ślad na chudym przedramieniu.
— Nie mogliśmy z tym iść do pielęgniarki, bo musi grać rolę jakiegoś głupiego dowodu! — zawołał jasnowidz.
— Ślady magii są jeszcze świeże, więc można porównać je z magią pani syna — powiedziała znacznie spokojniej Suyeon. — Jemu natomiast nic nie dolega. Kto zatem ma problem?
— Na pewno coś knujecie! — Pogroziła im palcem kobieta.
— Nie knują — zapewnił ją dyrektor. — Mamy również dowód w postaci nagrań. A kamery naszego liceum nie zakłamują obrazu.
Z tym już mamuśka nie mogła walczyć. Skrzywiła się na moment, cicho odchrząknęła. Nic nie odpowiedziała.
Reszta spotkania przebiegła już spokojniej. Co prawda, zajęła solidne dwadzieścia minut, lecz w końcu wszyscy zostali wypuszczeni i mogli się rozejść. Bliźniaki trafiły na czarną listę matki Matthew, ale czy mogły mniej się tym przejmować, niż już to robiły? Takie bzdety ich totalnie nie obchodziły, ważne, że udało im się ocalić honor. Honor sierot.
Konkurs ostatecznie się odbył, z dość sporym opóźnieniem, ale nic go nie powstrzymało ani zamieszani w konflikt uczniowie nie zostali zdyskwalifikowani. Stało się jednak coś niespodziewanego, ponieważ bliźniaki dobrowolnie zrezygnowały. Nie podały dokładnego powodu, powiedziały jedynie, że są zmęczone. Nauczyciel, który ich przygotowywał, próbował jeszcze namówić, ale nie dał rady.
Następnego dnia siedzieli tradycyjnie w klasie, czekając na lekcję. Cheoryeon coś bazgrolił po zeszycie, okazjonalnie wyglądając przez okno, Suyeon czytała wypożyczoną z biblioteki książkę, dopóki ktoś ich nie zaczepił. W tym samym czasie podnieśli głowy, ujrzeli nikogo innego, jak Matthew.
Chłopak stał nad nimi, potrzebował dobrych kilku sekund, żeby zebrać w sobie odwagę.
— Przepraszam — wydukał. — Za wczoraj. Za wszystko. Chciałem tylko was uśpić na trochę zaklęciem, ale wykonaliście unik i zaczęliście iść w moją stronę, a ja spanikowałem... I no...
Spuścił wzrok, splótł przed sobą palce dłoni.
Suyeon przyjrzała mu się, zamknęła książkę po wcześniejszym zaznaczeniu skrawkiem papieru strony, na której skończyła.
— Przeprosiny przyjęte — oznajmiła. — Nie oberwaliśmy mocno, też pielęgniarka nad uzdrowiła.
— Tylko na przyszłość staraj się unikać oczu, co? — rzucił Cheoryeon. — Bardzo je sobie cen... Ach! — Zarobił kuksańca od siostry. — Tak, przeprosiny przyjęte, jesteś wolny, możesz iść.
Matthew chwilę stał w ciszy. Przygryzł dolną wargę, wykonał głębszy wdech.
— Dziękuję — odparł.
Suyeon przytaknęła.
— Mógłbyś chociaż nam powiedzieć, dlaczego próbowałeś nas uśpić? — spytała spokojnie, unosząc brew. — Domyślam się, że chciałeś, abyśmy nie dali radę wziąć udziału w konkursie, ale o co dokładnie poszło? Aż tak to chyba nas nie hejtujesz. — Przyjrzała mu się dokładnie, unosząc nieco jedną brew.
— Nie, skądże! — Pomachał pospiesznie rękami w geście zaprzeczającym. — Wręcz was szanuję, naprawdę! Tylko... Po prostu... Cóż...
Rodzeństwo spoglądało na niego, bez słowa wyczekując odpowiedzi. W pewnym momencie pomyśleli, że się chyba jej nie doczekają; szykowali się nawet do powrotu do swoich wcześniejszych zajęć, lecz wreszcie usłyszeli:
— Dawno nie wygrałem żadnego konkursu i moja mama była mną bardzo zawiedziona. Powiedziała, że się staczam, więc chciałem jej udowodnić, że nic się nie zmieniłem. Ale wy wygrywacie wszystkie konkursy. Wiedziałem, że nie dam rady was pokonać... Przepraszam, postąpiłem jak ostatni idiota.
Cheoryeon pokiwał głową, kontynuował rysowanie.
— Masz u nas dług — rzucił.
— Cheoryeon! — Siostra popatrzyła na niego.
— No co? Zrezygnowaliśmy z konkursu, dzięki czemu wygrał. — Podniósł wzrok na Matthew. — Nie zapomnij o tym, oki?
— Nie zapomnę! — obiecał żywo tamten.
— I nie przejmuj się tym, co twoja matka mówi. To twoje życie.
Usłyszawszy te słowa, Suyeon posłała bratu badawcze spojrzenie.
Matthew był trochę niepewny, ale obiecał też drugą część. Jeszcze jeden raz przeprosił rodzeństwo, po czym pożegnał się z nimi i wrócił do swojej klasy. Krótko po tym rozbrzmiał dzwonek na lekcję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz