Dante i Maeve przyglądali się w napięciu marsowej minie genashiego, czekając na ostateczny wyrok w sprawie. Ściągnięte brwi, zaciśnięte mocno usta nie wróżyły niczego dobrego, chociaż wyczerpali już wszelki arsenał pt. Zapałka tchórz, boi się odrobiny piasku i wody ze strony syrena, poprzez przeciągłe prooooszę, przecież będzie miło okraszone spojrzeniem wielkich, błękitnych ocząt wróżki, sytuacja wciąż nie była przesądzona. Ignis stał z ramionami splecionymi na piersi i popatrywał to na jedno, to na drugie, jakby oboje synchronicznie wręcz upadli na głowę.
– Na plażę? Wy wiecie, ile tam przy piasku wody jest? – zapytał jeszcze raz, wciąż marszcząc brwi.
– Właśnie tyle, ile trzeba, Zapałka – rzucił Dante. – W przeciwieństwie do ciebie najwyraźniej wiemy, czym jest plaża. – Pokręcił głową, jakby miał do czynienia z naprawdę ciężkim przypadkiem.
– Przecież nie musisz wchodzić do wody – powiedziała Maeve, chwytając za dłoń Ignisa i uśmiechając się do niego. – Zawsze można też posiedzieć na plaży. Pogoda taka piękna, piasek na pewno będzie rozkosznie parzył w stopy… – zaczęła, co syren skwitował jedynie prychnięciem.
– Słuchaj, albo idziesz, albo wybieramy się bez ciebie. I wierz mi, że bez obrabiania tego twojego chudego tyłka się nie obejdzie. – Spojrzał na genashiego znad okularów. Ten westchnął w końcu, czując, że został przegłosowany i nie ma innego wyjścia. – No dobrze, niech wam będzie.
Maeve klasnęła w dłonie z radości i objęła Ignisa za szyję, mocno go przytulając. Dante pokręcił głową na ten wybuch radości.
– No to pakuj kąpielówki, Zapałka. Nawet jeśli nie będziesz pływał, to nie możesz siedzieć na piasku w tych swoich wyciągniętych ze śmietnika dżinsach jak jakiś debil… którym co prawda jesteś, ale po co to pokazywać całemu światu. – Dante uśmiechnął się złośliwie do genashiego, nic nie robiąc sobie z karcącego spojrzenia wróżki.
– Naprawdę będzie fajnie – zapewniła Ignisa, choć jego mina wyrażała przynajmniej lekkie powątpiewanie w to stwierdzenie.
Bez względu na nastawienie uczestników wyprawy, pogoda zrobiła wszystko, aby naprawdę było fajnie. Błękitne niebo pozbawione było najmniejszej choćby chmurki, a nieograniczone niczym słońce zalewało złocistą plażę i leniwie wdzierające się na nią fale, zostawiając za sobą ciemny ślad. Mimo pięknej pogody na plaży nie było tłumów, które skoncentrowały się na tym bardziej popularnym i widocznym fragmencie. Maeve miała rację – rozgrzany piasek parzył bose stopy, gdy dzielnie maszerowali w poszukiwaniu tego idealnego miejsca, by rozłożyć koce i oznaczyć teren poprzez wbicie parasola w ziemię, zupełnie jakby oznaczali zdobycie nowej planety. Wkrótce kolorowe płótno dało odrobinę cienia, a plażowicze rozsiedli się na kocu, by nacieszyć oczy tym sielankowym widokiem i nasmarować się kremem z filtrem. Ignis rozłożył się na tej części koca, której nie chronił parasol.
Dante wciągnął powietrze do płuc tak mocno, jak tylko się dało. Wypuścił je z cichym, pełnym zadowolenia westchnieniem.
– Czujecie? – zapytał, mając na myśli zapach soli i wodorostów, dobiegający do nich znad wody. Ignis zmarszczył nieco nos.
– No. Trochę śmierdzi – przyznał. Dante spojrzał na niego z tym swoim irytującym uśmieszkiem. Dobrze wiedział, że genashi użyłby cięższych słów, gdyby nie towarzysząca im wróżka, właśnie grzebiąca w przepastnej torbie plażowej.
– Pachnie lepiej niż ty, Zapałka. To co, Maeve? Idziemy pływać? – zapytał. Jeszcze przed wyprawą na plażę obiecał wróżce, że nauczy ją tego. Maeve zerknęła niepewnie na Ignisa. Nie chciała, aby było mu przykro, że zostawiają go samego.
– W porządku, idźcie. Tylko się nie utop. A ty z kolei mógłbyś – rzucił, choć to były płonne nadzieje i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Był cholernym karpiem, a karpie mają to do siebie, że nie toną. Wróżka nachyliła się, całując genashiego w policzek, a później zerwała się z koca, by pognać z Dantem prosto do wody. Wyciągnął sfatygowany zeszyt i ogryzek ołówka, by zająć się czymś podczas plażowania. Poprawił okulary przeciwsłoneczne i wygodniej ułożył się na kocu.
Cichą dotąd plażę, kołysaną jedynie szumem fal, zalał pełen rozbawienia i radości śmiech. Woda była przyjemnie ciepła, a wróżkowe skrzydła okazały się idealnym narzędziem do ochlapywania nią Dantego, który nie pozostawał jej ani przez chwilę dłużny. Jednocześnie też okazały się znacznie utrudniać ruchy, co syren wykorzystywał przeciwko przyjaciółce. Zaskoczył ją kilka razy, nurkując głęboko i wynurzając się w najmniej spodziewanym momencie, wywołując krzyk zaskoczenia, a później kolejny wybuch śmiechu. Było coś fascynującego w tym, jak Dante poruszał się w wodzie zupełnie tak, jakby ta nie dawała żadnego oporu. Chodziła już wcześniej z Sapphire czy to na plażę, czy też na basen, jednak nieodmiennie robiło to na niej ogromne wrażenie.
Przemoczone i zmęczone skrzydła dziewczyny przylgnęły do jej pleców, by nadać jej nieco bardziej opływową sylwetkę. Dante jako nauczyciel miał naprawdę dużo cierpliwości, zresztą podobnie jak Maeve, wszak dla syrena nauka pływania była jak nauka chodzenia. Jego ciało po prostu wiedziało, co robić i trudno było to przełożyć na słowa. Po jakimś czasie w końcu udało się osiągnąć pewien sukces – wróżka przestała wyglądać jak topiące się kocię.
– Dobrze, może na razie wystarczy – powiedział, przyglądając się uważnie przyjaciółce, która łapała ciężko oddech jakby właśnie przebiegła maraton. Skinęła głową, drżącą z wysiłku dłonią odgarniając rudą czuprynę z czoła.
– Wracajmy do Ignisa – wydyszała i, wspierając się na syrenie, wyszła z nim na brzeg.
Wrócili na koc, gdzie wróżka od razu chwyciła za ręcznik, aby wytrzeć się dokładnie i nie kapać przypadkiem wodą na genashiego. Dante nie zamierzał ograniczać się w ten sposób. Po prostu zarzucił swoją złocistą grzywą, a krople wody zamigotały w słońcu i mało brakowało, a dosięgłyby genasiego.
– Nosz kur… – zaklął genashi, podrywając się, jakby coś go ugryzło. – Pojebało cię? – zapytał gniewnie. Dante jedynie roześmiał się głośno.
Wykończona wróżka usiadła na kocu. Objęła kolana ramionami i oparła na nich brodę, przyglądając się im z delikatnym uśmiechem na twarzy. Kłócili się, jak zwykle, jednak nie potrafiła czuć się z tym źle, doskonale wiedząc, że te wszystkie przytyki, złośliwości i odgrażania się wcale nie wynikają z niechęci, nie tak naprawdę. Choć żaden z nich za żadne skarby nie przyznałby się do tego na głos, to jednak lubili się i przed kim jak przed kim, ale akurat przed nią nie byli w stanie tego ukryć. Przymknęła nieco oczy, wsłuchując się w poddenerwowany ton Ignisa i rozbawiony Dantego, które mieszały się z cichym szumem morza, a uśmiech nie znikał z jej twarzy. Gdzieś ponad brzegiem rozległ się krzyk mew, a wiatr rozwiał jej włosy i smagnął rozgrzane policzki. Gdyby tylko mogła, zatrzymałaby tę chwilę na dłużej. Zatopiła w kropli żywicy, by nigdy nie zniknął ten moment, kiedy czuła się szczęśliwa, mając przy sobie tych dwóch wariatów, na których tak bardzo jej zależało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz