Jak już gdzieś tam indziej zostało wspomniane, w liceum spośród wszystkich chłopaków w klasie Cheoryeon był najniższy. I nie chodziło o to, że był niski, serio, sto siedemdziesiąt dwa centymetry to było coś (potem jeszcze urósł trzy, ha), lepiej niż sto sześćdziesiąt, tylko po prostu pozostali chyba codziennie zwisali do góry nogami z drabinek na sali gimnastycznej, aż ich siła grawitacji rozciągnęła. Że też jego do tego nie zaprosili! Też by sobie tak powisiał, byleby się wydłużył o te parę centymetrów.
Na bilansie szkolnym dostał po łbie za próbę oszukania poprzez stanie na palcach. Pielęgniarka tradycyjnie nie była w nastroju do zabaw, więc jak oberwał jej ręką w tył głowy, to przed oczami miał flashbacki z piłki na wu-efie. Kobieta pogroziła mu palcem, mówiąc, że niech się lepiej cieszy, że nie jest kurduplem, coś tam, coś tam, ale on czuł presję od swoich kolegów z klasy.
Ostatni apel w pierwszej klasie zakończył się w bardzo rozweselonej atmosferze w klasie 1C. Gdy przyszła pora na rozdawanie dyplomów i nagród za wyniki w konkursach, bliźniaki Moon tak często wychodziły na scenę, że w pewnym momencie dyrektor zażartował, że może powinni po prostu stać do samego końca. Zgarnęli wspólnie mnóstwo książek i gadżetów (które później w większości posprzedawali), z pełnymi torbami wyszli ze szkoły, a cała klasa najgłośniej im biła brawa, bo kij w oko kujonom z klasy A, którzy nie mieli na koncie tyle pierwszych miejsc.
Dlatego w drugiej klasie chłopaki wpadli na genialny pomysł.
Cała szkoła zebrała się w wielkiej auli. Większość uczniów zajęła krzesełka, reszta musiała stać z boku. Wybrana już wcześniej klasa poprowadziła apel na zakończenie roku szkolnego, niektórzy się trochę wynudzili, inni odespali, aż wreszcie przyszła pora na przemowę dyrektora. A potem na rozdawanie dyplomów.
— Dobrze, to na sam początek, kolokwialnie mówiąc, z grubej rury — zaczął dyrektor. — Międzyszkolny konkurs novendynistyczny. Jeden z naszych uczniów zdobył miejsce, a jest nim — dramatyczna pauza — Cheoryeon Moon!
Uczniowie zaczęli bić brawa, poza kujonami z 2A, gdy nagle drzwi wejściowe otworzyły się i na aulę weszła grupka wysokich chłopaków. Wszyscy ubrani w czarne garniaczki, z okularami przeciwsłonecznymi i słuchawką w jednym uchu szli przodem do reszty, niczym profesjonalni ochroniarze prowadząc niewysokiego kolegę z dłuższymi włosami i dwukolorowymi oczami.
Wszyscy na ich widok głośniej klaskali, niektórzy nawet gwizdali. Część nauczycielek się śmiała, pani od alchemii cykała fotki, znalazło się też parę oszołomionych twarzy, ale zostały one stłumione przez resztę.
Ekipa weszła na scenę, odeskortowali Cheoryeona aż do dyrektora. Mężczyzna zaśmiał się głośno na widok całej tej akcji, zażartował, że tak, taki skarb trzeba chronić. Wręczył jasnowidzowi dyplom razem z torbą pełną nagród, chłopak w pierwszej kolejności perfidnie obczaił, co był w środku, a potem stanął na środku. Przejął przemycony dla niego przez jednego z „ochroniarzy” mikrofon.
— Raz, dwa — rzucił cicho. — Dobrze! — powiedział głośnie, poprawiając palcem grzywkę, a następnie zwrócił się do widowni. — Tę nagrodę przede wszystkim dedykuję mojej siostrze, która zaraz dołączy do mnie na scenie, a także mojemu ukochanemu szczurowi, który jest najlepszym wsparciem mentalnym w trakcie nauki!
Inny „ochroniarz” okazał się trzymać w rękach gryzonia. Wystąpił naprzód, pokazał go wszystkim; pewien procent nauczycieli nie wyglądał na zadowolonych, ale oko im w kij, bo Cheoryeon zdobył zgodę od dyra.
Tak, tak w tym roku wyglądało szkolne rozdawanie nagród.
W następnym było o wiele lepiej.
Zbliżone okoliczności, trochę wcześniejsze ze względu na maturzystów, ale tak samo przynudzający apel. Bardzo zbliżona przemowa dyrektora, płynne przejście do rozdania nagród.
— Ponieważ, kolokwialnie mówiąc, zżera mnie ciekawość, pozwolę sobie rozpocząć w tym roku od Krajowego Konkursu Novendystycznego. — Odchrząknął. — Dwóch uczniów z naszej szkoły zostało laureatami. Pewnie możecie się domyślić, o kim mówię, ale i tak ładnie to ogłoszę: gratulacje dla Suyeon Moon i Cheoryeona Moon!
Po pomieszczeniu rozniosły się oklaski. I wtedy otworzyły się drzwi.
Na aulę weszli wysocy, młodzi czarodzieje, każdy w galowym odzieniu, cienkim, acz czarnym jak noc płaszczu, z okularami przeciwsłonecznymi oraz fedorą na głowie. Szli pewnym siebie, profesjonalnym krokiem, paru trzymało ostrzegawczo dłonie za plecami, jakby mieli zaraz wyciągnąć pistolety. A między nimi prowadzone były dwie niewysokie, niemal tak samo ubrane osoby.
Reakcja dokładnie taka sama (jeśli nie lepsza), co w zeszłym roku.
Bliźniaki stanęły pewnie na scenie, w wyćwiczony sposób zdjęły swoje fedory i rzuciły w przeciwne strony. Kapelusze poleciały, rozpłynęły się w powietrzu, ponieważ były niczym ponad dokładnymi iluzjami.
Dyrektor chwilę poświęcił na śmiech; gdy się już uspokoił, podszedł do grupy ze statuetkami.
— Hm, powinienem wręczyć osobiście czy dla bezpieczeństwa przekazać ochronie? — znów się zaśmiał.
Ostatecznie przekazał nagrodę bliźniakom.
Rodzeństwo poczekało, aż ich wierni mafiosi przemycą dla szefostwa mikrofony. Jeden z chłopaków już na zapas wystąpił bliżej ze szczurem w rękach na białej chuście.
— Te nagrody dedykujemy — zaczęła Suyeon.
— Sobie nawzajem i naszemu szczurowi! — dokończył Cheoryeon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz