Wyciągnięcie Ignisa nad morze to był chyba jakiś cud. Seymour nie spodziewał się, że to się kiedykolwiek wydarzy, ale skoro Vox postanowili spędzić mały urlop na samym południu Solmarii, to widać Ignis uznał, że prędzej czy później chłopaki wyciągną go w stronę tego wrażego, niebieskiego, chujwieczego, jak to genashi łagodnie określił, i po prostu przestał się opierać.
Wbrew obawom, początek plażowania przebiegał zupełnie spokojnie. Ioannis wyciągnął się na ręczniku pod parasolem, stanowiąc ich dyżurnego strażnika wszystkich zgarniętych na plażę sprzętów. Arieth przypilnował, żeby na pewno wszyscy starannie natarli się kremem z filtrem, bo promieniowanie UV to nie przelewki, Raam zaraz znalazł sobie grupę amatorów siatkówki plażowej, a gdy stwierdził, że jest przewaga lasek w kostiumach kąpielowych, chętnie dołączył do wspólnej rozgrywki. Ignis wyciągnął się na swoim ręczniku, poza chłodnym cieniem parasola, wystawiając się idealnie na lejący się z nieba żar.
— Nie jest źle — mruknął w końcu, podkładając dłonie pod głowę, popatrując dookoła na resztę plażowiczów. — Gdyby tylko nie było tego całego morze, byłoby zupełnie miło.
— Zapałka, ty jak coś czasem powiesz, to nie ma co zbierać — prychnął Dante, stając w pobliżu ręcznika Ignisa, niezobowiązująco grzebiąc stopą w piasku. Pojedyncze ziarna, niesione ledwie wyczuwalnym wiatrem, pomknęły w stronę włosów wokalisty. Ignis zmarszczył brwi.
— Patrz, Karpiu, tyle wody – nie chcesz się popluskać? Odwiedzić rodzinkę? Wszystkie te krewetki i rozgwiazdy?
— Że ciebie w szkole nie uczyli, czym się różni rekin od rozgwiazdy, to nie moja wina, Zapałka, ale zgłoś się gdzieś, może rentę na to dostaniesz…
Seymour nie dosłyszał, co za dyskusja intelektualna znów się rozwinęła między Dantem i Ignisem. Odwrócił się do Virgila.
— Gotów?
Wilkołak mocował się z zapięciem pianki z tyłu, Seymour podszedł, złapał długi troczek.
— Pokaż, pomogę ci.
— Och, dzięki.
Wiadomo, ciepłe morze, ładne fale, przy wiecznie dobrej pogodzie można było trochę posurfować. Okolice promenady obfitowały w szkoły surfingu, można było zapłacić za indywidualne lekcje z instruktorem, można było wysłać dzieciaki, żeby pobawiły się na kolorowych deskach, można było też wypożyczyć sam sprzęt, jeśli ktoś w miarę wiedział, o co chodzi, i po prostu chciał oddać się swojemu hobby. Seymour doszedł do wniosku, że wylegiwanie się na ręczniku, pływanie i siatkówka to trochę za mało dla niego, że w sumie dawno nie surfował i że chętnie by do tego wrócił. Jakoś tak zaproponował Virgilowi, że mógłby go poduczyć i że łapanie fal jest fajne, wilkołak zaś o dziwo się zgodził, przyznał, że nigdy nie surfował, ale chętnie by spróbował.
Deski wypożyczone, pianki założone, Arieth jeszcze przypilnował, żeby nosy i policzki dodatkowo przesmarować kremem z filtrem. A potem obaj mężczyźni oddalili się w stronę morza, niosąc razem swoje deski.
Chwila wstępu teoretycznego na plaży, trochę słów o tym, jak deskę trzymać, jak nie dać się porwać falom i co zrobić, jeśli morze postanowi wyciąć jakiś numer i w końcu przyszło do samego łapania fal. Seymour początkowo porzucił swoją deskę gdzieś przy brzegu, zostając z Virgilem w płytszej części i skupiając się na tym, by wilkołak złapał chociaż jedną falę. Mężczyzna patrzył nieco niepewnym wzrokiem na kolejne białe bałwany mknące w ich stronę, a mokre od słonej wody włosy lepiły mu się do skroni. Odgarnął je z czoła, stanął nieco niżej na nogach, przygryzł wargi, mocniej ściskając deskę.
— Nie martw się, pomogę ci z timingiem.
— Aha — wykrzesał z siebie Vi, zerkając w szafirową toń.
A potem odpowiednia fala przybyła, podkradła się do tyłu deski.
— Wskakuj!
Virgil wciągnął się na deskę, Seymour pchnął go na falę, ta poniosła zestresowanego wilka w stronę brzegu. Vi niby leżał na piance, niby się trzymał, ale nogi mu latały, zaraz przeważyły deskę, ta zaś zaczęła skręcać, obracać się, niechybnie zrzuciłaby w końcu mężczyznę, gdyby nie zaryła w końcu w piasek plaży. Seymour przeskoczył parę bałwanów, szybkim krokiem dotarł do gramolącego się w płytkiej wodzie Virgila.
— I jak się podobało? Łapiemy następną falę?
Vi wyszczerzył do niego zęby.
— Pewnie!
Znów cofnęli się głębiej ku morzu, Vi udało się samodzielnie upolować parę fal, w końcu odważył się dźwignąć nieco, przyklęknąć na desce. Seymour jakoś tak zapomniał, że sam też miał się powygłupiać z falami, że w ogóle wypożyczył sobie deskę i tym podobne. Na tyle skupił się na tym, by instruować Virgila, że nie zauważył nawet, jak Dante wychynął z morskich kipieli tuż obok.
— Ma chłopak talent, nie? — spytał Seymoura, odgarniając z twarzy przemoczone loki.
— Dobrze mu idzie — odparł czarodziej. Syren błysnął kłami w uśmiechu.
— To co, jutro powtórka z rozrywki?
Seymour wzruszył ramionami.
— W sumie czemu nie?
Dante parsknął śmiechem, klepnął Seymoura w bark, zawołał do Vi.
— Słyszałeś? Czeka cię tygodniowy kurs surfingu!
Vi obejrzał się na nich, fala podkradła się znienacka, porwała deskę, a z deską i samego Virgila.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz