Ustawione na sztaludze płótno zdawało się pochłaniać światło wiszącej pod sufitem lampy. Szarości, głęboki czerń i granat układały się w kształt, który można było rozpoznać tylko wtedy, kiedy spoglądało się na obraz kątem oka. Przy najmniejszym mrugnięciu rozmywał się, tracił ostrość, poruszał się niczym żywy, próbując umknąć w cień, uciec przed zdradzieckim blaskiem żarówki. Naigrywał się z niej, własnej twórczyni, w tych wszystkich plamach nakreślonych nerwową, drżącą ręką, skutecznie ukrywając rysy twarzy, bo bez wątpienia musiała to być twarz. Tylko twarz, nawet ta ukryta w ciemności, mogła mieć parę krwistoczerwonych oczu przeszywających ją na wylot.
Żaden z obrazów nie wywoływał w niej takich uczuć i emocji, jak właśnie te. Wiele ich już stało, opartych o ściany pracowni farbą do ściany, aby nie musiała ich oglądać. Aby nie patrzył na nią ten ktoś, kogo przecież musiała dobrze znać, bo przecież w innym przypadku zimna obręcz strachu nie zaciskałaby się na jej sercu, gdy patrzyła w te oczy, a jednak zapytana, nie potrafiłaby odpowiedzieć, kogo przedstawia to płótno, namalowane w takim pośpiechu i jakiejś desperacji. Musiało powstać, podobnie jak każde poprzednie, bo tylko w ten sposób była w stanie zamknąć oczy bez strachu, że pod powiekami zobaczy właśnie jego.
Ruchem pędzla i farbą w płótno wsiąkały jej koszmary. Ten, w którym uciekała przed kimś przez ciemny las, gdzie każdy odgłos przeszywał zimnym dreszczem i poczuciem, że jest obserwowana. Słyszała wtedy śmiech, głośny, okrutny, pełny zadowolenia. A na końcu widziała te oczy. Czerwone, spragnione jej cierpienia oczy.
Starała się nie wyglądać na przestraszoną, gdy patrzyła na swój własny obraz, nie dawać mu powodu, aby drwił z niej i karmił się jej strachem.
– Kim jesteś? – zapytała po raz kolejny, jednak skryta w czerni i szarości postać milczała złośliwie. Nie chciała pomóc jej rozgryźć tej zagadki. Postąpiła krok w przód, splatając ramiona na piersi i rozmazując czarną farbę na piżamie. Przechyliła lekko głowę, próbując zwyciężyć ten pojedynek na spojrzenia. Przegrała. Jak zwykle.
Westchnęła i zdjęła ze sztalug niedoschnięty obraz. Nie zależało jej na tym, by farby nie rozmazały się, by nie uległ zniszczeniu. W głębi serca pragnęła spalić wszystkie te portrety, których obecność prześladowała ją nieustannie, jednak nie potrafiła się do tego zmusić. Zupełnie jakby postać, którą przedstawiały, sobie tego nie życzyła, a ona nie była w stanie się sprzeciwić.
Jednym szarpnięciem zerwała stare prześcieradło z innych obrazów, ustawionych równo pod ścianą, każdy tyłem do pokoju. Dołożyła do nich kolejny, po czym starannie nakryła je znów prześcieradłem. W tym dziwnym, otępiającym spokoju umyła pędzle, zmyła czarną i szarą farbę z dłoni, szorując je dokładnie, aby nie pozostała najmniejsza plamka.
Wychodząc z pracowni, obejrzała się jeszcze przez ramię na stos ukrytych pod prześcieradłem koszmarów. Były tam wszystkie. Czerwone oczy, zakrwawione, białe dłonie. Samotna postać w głębokim, ciemnym lesie pełnym potworów. Czy jeśli pozwoliłaby, by strawił je ogień, pozbyłaby się ich raz na zawsze?
Sięgnęła do przełącznika światła. Pracownię zalała czerń, a gdy oczy przywykły do ciemności, pojawił się zarys sztalugi, przy której jeszcze przed chwilą siedziała, a która wyglądała teraz jak potwór o długich, chudych rękach i nogach. W rogu czaiła się garbata bestia, będąca przed chwilą starym, odrapanym przez koty fotelem.
Zamknęła za sobą drzwi, zostawiając to wszystko w niewielkim pokoiku i ruszyła do sypialni. Sen zaczął ciążyć na powiekach, kierował ją ku porzuconemu kilka godzin wcześniej łóżku. Koszmary nie wrócą. Zostawiła je za drzwiami, uwięzione w płótnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz