29 listopada 2023

Od Dantego do Hugona

Ostatni raz. Więcej tyle nie pije. Nigdy, kurwa, więcej.
Dante westchnął ciężko, zanurzył się głębiej w wodzie, oczy miał lekko przymknięte, nieprzytomnie patrzące po gładkiej tafli. Kogo on oszukiwał? Niezależnie od tego, jak morderczy kac miał go dopaść, z jaką potęgą zmieść z planszy, aż rzucało nim od mieszkania Raama, Virgila oraz Zapałki w alkoholowym zamroczeniu, syren wypiłby dokładnie to samo i tyle samo, narzekając w dokładnie ten sam sposób. Uśmiechnął się niemrawo. Może i teraz umierał, ale krzywa mina tego dogorywającego ogniska po strzeleniu strike na kręglach przez syrena, z całą kolejką kolorowych szotów w organizmie, niezgorzej rekompensowała mu wszystkie cierpienia.
Chociaż ten cholerny telefon mógłby naprawdę przestać dzwonić.
Za trzecim razem Dante po prostu nie wytrzymał, płetwa gniewnie walnęła na odlew w wannę, fala, która wezbrała po uderzeniu, prawie zamoczyła komórkę. Złapał ją na oślep, kliknął zieloną słuchawkę, nawet nie patrząc na numer.
— Czego? — warknął, przykładając palce do jednej skroni, próbując ulżyć zbolałej głowie. Nie kojarzył, żeby ostały się w szafce jakieś przeciwbólowe.
— Dante, kopę lat! — Już pożałował, że odebrał. Rozmówca miał niesamowicie irytujący głos jak na jego skacowane gusta. — Dobrze wiedzieć, że żyjesz!
Syren zamrugał zaskoczony, odsunął telefon od ucha, zerknął w końcu na imię dzwoniącego, lecz napotkał wzrokiem jedynie zbiór przypadkowym cyferek. Przyzwyczaił się, że ludzie raczej dzwonili do niego i dziwili się, że on jeszcze żyje, nie na odwrót. Momentalnie zrobił się podejrzliwym.
— Kto mówi?
— Weź, nie ściemniaj! — Mężczyzna dodał z lekką konsternacją: — Nie masz mnie zapisanego?
Zatem nie tylko głos miał irytujący. Dante zamknął oczy, zmarszczył brwi.
— Mam kaca giganta. — Ogon znów wierzgnął. — Jeśli w przeciągu kolejnych trzech sekund nie powiesz mi chociaż swojego pierdolonego imienia, to się rozłączę i zablokuję numer.
— Cholera, widzę, że się nic nie zmieniłeś… Maurycy, nie pamiętasz?
Zapadła niezręczna cisza.
— Jaki, kurwa, Maurycy! — Promieniujący z wnętrza czaszki ból odezwał się na nowo, krawiec zaklął raz jeszcze siarczyście, zacisnął zęby. Powinien był się uspokoić, ale złość na tego złamasa zwyciężyła. — Przespałem się chyba z jednym na zakończenie studiów, ale nie pamiętam, żeby był on tak wkurwiający, jak ty!
— No Maurycy kurier! — Rozmówca także podniósł głos, Dante nabrał niesamowitej ochoty, by mu przypierdolić. — Poznaliśmy się w „Dziewiątym Kręgu”, naprawdę nie pamiętasz?
Nagłe spięcie przebiegło przez bokserskie barki, powędrowało w górę przez kark, zagościło na twarzy. Nazwa klubu, w którym pracował parę ładnych lat temu, wyryła się zbyt dobrze w jego pamięci przykrymi wspomnieniami i koszmarami, by na samą wzmiankę o nim nie poczuł się niekomfortowo, nawet jeśli tylko przez chwilę, ulotną i trudną do zauważenia. Czasami wydawało mu się, że był już ponad to, że zostawił to dawno za sobą, a potem przeszłość doganiała go w najmniej oczekiwanych momentach, biorąc go z zaskoczenia w ciemnych uliczkach zapyziałej dzielnicy albo, tak jak teraz, w zaciszu jego łazienki. Westchnął, przetarł twarz dłonią. Gdzieś zawsze liczył się z tym, że od takich kontaktów nigdy nie dało się do końca uciec.
— Coś już bardziej świta — mruknął, ciekawość zaś bezwiednie obudziła się do życia w wścibskim umyśle, syren począł się zastanawiać, co akurat goniec półświatka po takim czasie od niego chce.
— To słuchaj, bo sprawę mam…


Zgodził się. Za powód nie wiedział, czy bardziej uznać fakt, że cały ten pomysł z założeniem własnego biznesu przez Maurycego w postaci osiedlowego spożywczaka wydał mu się niezwykle komiczny, czy może chciał siebie samego przekonać, że minione nie było już mu straszne, że potrafił sobie radzić z tą paszczą lwa, jaką były szemrane interesy, dużo lepiej w porównaniu do studenckich lat. Zapewnienia, że wszystko jest całkowicie legalne, zwyczajnie wyśmiał, obecność kolegi Maurycego na zmianie wcale nie poprawiła syreniej opinii, ale przytaknął, podroczył się trochę, powiedział, że niech będzie jego strata, a potem odstawił się w obcasy, długą, granatową spódnicę i piracką koszulę, podzwaniając złotem biżuterii na każdym kroku.
Dante zerknął na zaoferowaną mu dłoń, przeleciał wzrokiem po mężczyźnie. W innych okolicznościach pewnie przez myśl by mu nie przeszło, że Hugo jest jakkolwiek związany z frajerem, którego mieli nieszczęście nazywać szefem. Przypominał raczej wiecznego studenta, szczupłego od biegania z jednego kampusu na drugi oraz zjadania posiłków o wątpliwej jakości, lecz coś w bystrym spojrzeniu zielonych oczu mówiło mu, że pod tym niepozornym wyglądem kryje się człowiek z nie mniejszym zapałem do psocenia w każdej dziedzinie życia niż on. Dantemu wyrobił się w pewnym momencie życia osobliwy, wewnętrzny radar, który bardzo głośno pikał, ilekroć syren natrafił na łobuza swojego pokroju i teraz kontrolka wyraźnie dawała o sobie znać. Ciągnie swój do swego, jak to mawiają. Może to przez ten kolor włosów.
Dante obdarzył mężczyznę charakterystycznym półuśmiechem niezwiastującym niczego dobrego, ujął bladą dłoń w swój żelazny uścisk. Hugo spróbował odpowiedzieć mu równie silnym zaciśnięciem się palców, kącik syrenich ust powędrował wyżej w górę.
— Wystarczy Dante. — Zlustrował jeszcze ubiór Hugona, skrzywił się wyraźnie. — Widzę, że ciebie wciśnięto w tę paskudę nie fartuch. Gdzie mój piękny, różowy?
Maurycy westchnął, przypominając sobie batalię, którą musiał odbyć i ilość marudzenia, którą musiał znieść przez telefon, że krawiec nie zaczął dobrze harować, a szef sabotuje jego samopoczucie w pracy, bo syrenowi różowego ubioru się po prostu nie odmawia. Goniec sięgnął, wyciągnął fartuch z pudełka.
— No i to ja rozumiem. — Podniósł materiał do góry, obejrzał przelotnie, po czym założył, zawiązał w pasie. — Nie martw się, Huguś, mamy całą zmianę, coś też zrobimy z tym twoim.
Zielone spojrzenie błysnęło radośnie, trochę figlarnie.
— Zbawca!
— Ale będziecie pracować, tak? — wciął się Maurycy, niszczyciel dobrej zabawy.
Dante prychnął.
— Będziemy, będziemy, wyjmij kija z dupy, ja po prostu nie zamierzam przez sześć godzin…
— Osiem — poprawił go kurier.
— Osiem! Jeszcze lepiej! Przez osiem godzin patrzeć, jak mój zacny współpracownik popierdala w tym badziewiu. — Syren machnął pogardliwie dłonią na pracowe odzienie Hugona.
Mężczyzna żywo przytaknął, wymownie zerknął na pracodawcę.
— To dla wyników sprzedaży, próbowałem mu tłumaczyć.
— Właśnie! — Dante pacnął ręką w blat kasy, pokazał palcem to na Maurycego, to na blondyna. — Dla wyników, Huguś, święta prawda. My myślimy podobnie, wiesz? Podoba mi się to.
Któż by nie zaufał tym szerzącym się do siebie chłopakom? Dante nie mógł (prawie) pomyśleć o osobie zdolnej się oprzeć jego zabójczemu uśmiechowi, a co dopiero, gdy drugi taki pojawił się na horyzoncie. Jakby chcieli, to by nawet pęknięty kafelek komuś opylili.
— Mi też — poparł go Hugo.
— Mi chyba jednak nie — mruknął Maurycy.
Coś jeszcze pomarudził, ponarzekał, dwójka gotowa zgarnąć tytuł pracowników miesiąca klepała go łagodnie po plecach, to znaczy Hugo klepał łagodnie, Dante jak zwykle zgrywał głupa, że nie wyczuł własnej siły, w końcu wysłali szefa z uśmiechami na twarzy w stronę drzwi, gorąco zapewniając, że nie ma się o co martwić. I kiedy Maurycy zniknął z pola widzenia, prawdziwa zabawa mogła się rozpocząć, bo czym innym był pozostawiony w jego i Hugona rękach sklep nocny, jeśli nie doskonałym placem zabaw?
Wpierw, oczywiście, miały miejsce szeroko zakrojone ploty, nowa twarz bowiem, to były nowe fakciki, ciekawostki i cała masa spraw, w które Dante mógł wściubić nosa, obok tego zaś jeszcze mu się nie zdarzyło przejść obojętnie. Tytuł asystenta laboratoryjnego zrobił na nim pewne wrażenie, mykologia zdziwiła, nazwa naukowa ulubionego grzyba skutecznie zagięła syrena z wiedzą ograniczoną do muchomorów i pieczarek, nadrobił wyliczeniem ostatnio używanych materiałów w zakładzie. Pozachwycali się nad zdjęciami Borowika, Dante nie uwierzył, że ten słodziak mógłby sprawiać tyle problemów, Hugo wyjaśnił, że diabły przybierają najmilsze ludziom formy. Rozmowa dobrze się kleiła, piłeczka była sprytnie odbijana, choć niektóre pytania jego towarzysz zdawał się wymijać i omijać, woląc czasami posłuchać, niż opowiadać, ale syren nie wykazał ku temu przeciwwskazań, ciągnął pogawędkę dalej, dając popis swoje wiecznie niezamykającej się buzi.
Po pewnym czasie zabrali się również za ten nieszczęsny fartuszek Hugona, Dante od biedy wyciągnął z kanciapy białą nić i igłę, jego współpracownik zażyczył sobie na samym środku piersi dumnie wyszytego grzyba, takiegoż też dostał, a ciężko pracujący krawiec zaś został obdarzony ciepłym kubkiem kawy. Raz jeden zjawiła się jakaś kobieta, zgarnęła czteropak piwa, odmówiła grzecznie rzeczy z koszyczka, niezaszczycona nawet zerknięciem mroźnego błękitu na nią, ten był zbyt skupiony na grzybku. A potem, zmęczeni bezlitosnymi wymaganiami nocy, spróbowali skombinować sobie jedzenie. Za mikrofalę trzeba było poniekąd płacić, pracownicy jednak, jak to ustalili, jedna blond czupryna przytakująca drugiej, musieli mieć ją za darmo. Zgarnęli dwie zapiekanki z półki, rozsiedli się i Dante myślał, że wydłubie oczy facetowi, które właśnie szarpnął za klamkę i próbował przerwać ich należytą kolację.
— Dobry wieczór! — Zerwał się Hugo, odwrócił na moment od uruchamianego sprzętu. W mig przyjęta profesjonalna poza nie zrobiła większego wrażenia na delikwencie, jakoś ukradkiem spojrzał na nich, zniknął pomiędzy półkami.
Syren zmarszczył brwi, pacnął kolegę w rękę, gdy ten odpalał czas na mikrofalówce.
— Huguś — mruknął, odchylił się na obrotowym krześle mocniej. Słyszał szuranie butów klienta. — Gość nie wydaje ci się jakiś nie tego?
— Cóż, ma kaptur, duże kieszenie, chodzi nerwowo… — Realizacja uderzyła, blondyn odwrócił się w jego stronę. — Ooo.
— Ooo — powtórzył za nim syren, kiwając głową. — No właśnie.
— Nie za szybko wyciągamy wnioski?
Dante zerknął na ten skromny i tani podgląd z kamer zamontowanych w sklepie. Monitor, co zyskał drugie życie w biznesie Maurycego, pokazywał ziarnisty obraz mężczyzny sięgającego niepostrzeżenie dłonią po małą paczkę przekąsek, zaraz upchał ją do środkowej kieszeni bluzy. Tacy to w nocnym śmierdzieli problemem na kilometr.
— Na pewno nie tak szybko, jak ten chuj wyciąga łapy po czipsy — odpowiedział, już wstając z siedziska i kierując się, by zastawić sobą drzwi. W końcu Maurycy nie tylko zwerbował kasjera, ale również niezawodnego ochroniarza.
Na złodziejaszka nie musiał długo czekać. Niższy facet wychylił się z alejki, strzelił wzrokiem na boki, wylądował nim na górującej przy wyjściu postaci. Przestrach odmalował się na twarzy, oczy zamieniły się w dwa pieniążki, klient jednak się pozbierał, pomyślał pewnie, że jeszcze da radę z tego wybrnąć. Skierował się w stronę wyjścia, jak gdyby nigdy nic, spróbował przejść obok syrena. Dante zmienił nieco pozycję, wysunięty w prawo obcas stuknął jakoś groźnie.
— Tak bez płacenia wychodzimy? — zagadnął przymilnie rabusia, znajdującego się ledwie parę kroków przed nim.
Grdyka mężczyzny poruszyła się nerwowo.
— Nic nie wziąłem. — Parsknięcie śmiechem syrena speszyło złodzieja, poważna mina znów okryła się strachem.
— To pokaż kieszenie. — Dante wskazał na nie podbródkiem, postąpił do przodu. Niebezpieczny uśmiech tańczył na ustach.
Facet rozdziawił buzię, słowa krawca biorąc za swój sygnał do ucieczki w głąb sklepu.
— Łap go! — krzyknął do Hugona, blondyn czym prędzej rzucił się do pościgu, zmyślnie obierając trasę po przeciwnej do syrena stronie alejek.
— Zaraz go będę mieć! — Usłyszał syren, przeskakując nad powalonym przez rabusia kartonowym regałem z promocyjnymi kiełbaskami. Że też będą musieli jeszcze po nim sprzątać! — Mam go! — Hugo odezwał się zwycięsko, Dante wypadł w porę spomiędzy półek, by zobaczyć, jak złodziej szarpie się za złapany przez Hugo kaptur, a jego dwa guziki zdradziecko odpinają się, zostawiając syreniego współpracownika z kawałkiem czarnego materiału w dłoni. — Nie mam go!
— Ty skur… — Pobliźniona szczęka zacisnęła się, obcasy raźno ruszyły biegiem przez równoległą alejkę do tej, w której właśnie uciekał przestępca. Dante był szybszy, zakręcił idealnie, żeby zagrodzić dalszą drogę gościowi. Niedoszły klient poślizgnął się, wywrócił, wstał chwiejnie i ruszył z przeciwną stronę. — Chodź tu!
Rabuś obejrzał się przelotnie przez ramię na powiewający po bokach biegnącego syrena różowy fartuszek, nie miał jak zauważyć zamachu miotły. Wpadł wprost na jej twardy, niebieski plastik, aż krawiec wzdrygnął się na huk rąbnięcia, potem na padającego zbrodniarza, jęczącego ciężko z bólu i niemrawo kulącego się na podłodze. Dłonie powędrowały w górę, przycisnęły do miejsca mającego już niedługo okryć się sporym siniakiem.
Dante wyhamował, spojrzał zaskoczony na Hugona.
— To podziałało. — Prychnął drugi mężczyzna, z uznaniem spoglądając na swoją nową broń.
— To zajebiście podziałało. — Syren roześmiał się, głośno odetchnął, łapiąc oddech po biegu. Wygładził ubranie, poprawił włosy, dopiero zdecydował się zerknąć na poszkodowanego rabusia. — Dobra, to co… — Urwał, zmarszczył nos. Dlaczego nagle zaczęło mu pachnieć spalenizną? Zapałka wparował na posiadówę? — Czujesz to?
Hugo oparł sobie miotłę na ramieniu, zaciągnął się zapachem w powietrzu, jeden, drugi raz, zmrużył oczy, również zdziwiony.
— Jakby… — Dante nie skończył, blada, jasna łuna zatańczyło w różu szkiełek, przebijając się ponad regałem z makaronami, brzuch zaburczał od braku zapiekanki. — HUGUŚ, JEBANA MIKROFALA PŁONIE!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz