Lewy sierp, prawy sierp.
Prawy prosty, lewy sierp, prawy górny.
Lewy prosty, prawy prosty, lewy sierp, prawy prosty.
Jeszcze raz.
Nie były to trudne kombinacje, łatwe i machinalne, niektóre instynktowne po tylu latach treningu, same wbijały się w worek. Musiał myśleć tylko o tym, by stać w pozycji, oddychać, patrzeć się przed siebie. Nic więcej. Żadnych emocji. Jedynie wyuczone ruchy.
— Dante?
Umysł zarejestrował głos Petrusa, ciało nie zareagowało, skupione na wykonywaniu ciosów, trzymaniu się kurczowo jedynej czynności, która dawała mu kojące poczucie otępienia.
— Tutaj. — Słowo ledwo przebiło się ponad dźwięki pięści uderzających w worek.
Trener stanął w pewnej odległości, obserwując go przez chwilę, w konsternacji czy zmartwieniu, nie wiedział.
Lewy sierp, prawy sierp.
— Nie idziesz do domu?
— Jeszcze nie.
Petrus przestąpił z nogi na nogę, podrapał się po karku, westchnął, nie mając pojęcia, co powiedzieć, o co zapytać, jak spojrzeć głębiej za to, co próbował ukryć mroźny błękit, lodowaty, pusty, niepodobny do wiecznie roześmianego syrena.
— Jadłeś coś? — Skinął kłamliwie głową, gest prawie wydał się zwykłym drgnięciem przy wyprowadzaniu uderzenia. — Siedzisz tu chyba od południa. — Nie zwrócił uwagi, że światło słoneczne w pewnym momencie zamieniło się na żarówki lamp, jedno i drugie na takie samo mu wyglądało. — Na pewno nie rozwaliłeś sobie dłoni?
Zatrzymał się w końcu, spojrzał na Petrusa. Uniósł owinięte w białą owijkę pięści, pokazał kostki, nie czekał na żadne potwierdzenie, że wszystko jest w porządku, bo nie było, wrócił po prostu do bicia worka. Trener nie mógł zobaczyć zmęczonych dłoni, ich startej skóry, nie mógł zobaczyć krwi, dopiero co Dante zmienił owijki na czyste, nieprzesiąkniete potem i szkarłatem na knykciach. Jedynym dziwem, że były białe – różowe zwyczajnie już wszystkie zabrudził.
Lewy sierp, prawy sierp.
— Zostawiam ci klucze. — Metal cicho zabrzęczał, położony na drewnianej ławeczce. — Zamkniesz klub, jak skończysz?
Czy mógł skończyć? Czy w końcu wyżyje się na tyle, że wybije całe cierpienie z siebie, pozbawi się wspomnień, zostanie kolejna zionąca nicością w nim pustka, którą będzie starał się przykryć czym popadnie?
— Zamknę, dzięki.
Lewy sierp, prawy sierp.
Trzaśnięcie drzwi.
Jeszcze raz.
Lewy prosty, prawy prosty-
Poturbowana żalem pięść w końcu się omsknęła, odmówiła posłuszeństwa. Ból z otarć rozproszył go, ręka prześlizgnęła się w bok po sztucznej skórze, Dante stracił równowagę, poleciał całym sobą na worek. Minęła sekunda, dwie, trzy, nic się nie działo, aż coś pękło na nowo w jego wnętrzu, trysnęła ropa z obrzękniętej rany, źle zagojonej, gnijącej, krzyknął przez nowe rozcięcie pogłębiające szramę na sercu. Kopnął kolanem, pchnął dłońmi, wrzeszcząc na czarny materiał coraz gorzej widoczny przez łzy, rozmywający się w zbierającej w oczach kurtynie smutku. Nie było już schematów, nie było bokserskiej zręczności, była nienawiść do samego siebie, przelewana w przypadkowe uderzenia, wyciągająca ostatnie siły z niego.
I tak upadł bez nich na ziemię, a niekontrolowane wycie rozpaczy skręcało targany szlochem brzuch, skręcało twarz w grymasie, gdy słone krople wsiąkały w miękką gąbkę. Wytarł nos w nadgarstek, próbował usta zakryć dłonią, lecz daremnie, bo krzyk zawsze znajdował ujście między palcami, nie zwierzęcia obdzieranego ze skóry, a człowieka z pożegnania. Bolały płuca, bolały oczy, bolała dusza.
Klęcząc tak, z ramionami kurczowo zaciśniętymi na brzuchu, czołem szukającym oparcia w podłodze, znów był tylko chłopcem, który nie dostał szansy na powiedzenie ostatniego słowa, który zwyczajnie pragnął się przytulić do szerokiej piersi Scali, poczuć, jak zgrubiała dłoń gładzi plecy, jak szczery ton każe sobie zaufać, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży, że jest z niego dumny, przecież tak dobrze sobie radzi, tak bardzo się stara. Uczucia rozrywały serce, nie twarde i nie nonszalanckie, lecz tak naprawdę delikatne i łagodne, wrażliwe na świat, który tak długo podpalał własnymi rękami, by potem lamentować nad zimnem popiołów.
Gorzkie łkanie wypełniało salę treningową, przerywane co jakiś czas drżącym szeptem:
— Przepraszam… Przepraszam… Przepraszam…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz