21 listopada 2023

Od Dantego – Zadanie

Kuttner nie miał w zwyczaju przeklinać, lecz ten uśmiech był zwyczajnie wkurwiający.
— Będę twoim stażystą — odparł jego właściciel, jakby wypowiedzenie jednej i tej samej kwestii po raz setny mogło rzeczywiście odmienić zdanie krawca.
— Nie — powtórzył uparcie.
— Tak — powiedział zawzięcie blondyn.
— Nie możesz się ze mną o to kłócić.
— Mogę i będę. — Krzaczaste brwi ściągnęły się gniewnie na ten akt arogancji, nim jednak zmiennokształtny wydobył z gardła dosadną naganę, zrugał tonem surowym i stanowczym młodzieniaszka, który miał czelność panoszyć mu się w zakładzie, drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, wpuszczając do środka kobietę. Światło błysnęło w szkłach, półuśmiech figlarnie się poszerzył. — Patrz tylko — rzucił, z gracją obracając się na obcasach w stronę kobiety. — Witam szanowną klientkę! W czym pomóc? Coś będziemy poprawiać? Ach, koszula, tak, widzę od razu, w ramionach za szeroka, prawda? No właśnie… Ja? Właśnie staż rozpocząłem tutaj, cudownie, ja wiem.
Ledwo się ta wyszczerzona gęba otworzyła, potok słów, słóweczek, komplementów począł się z niej wylewać, usta dalej zdobił ten uśmiech, ewidentnie hipnotyzujący rozmówczynię, Kuttnera złoszczący z każdą minutą coraz bardziej. Zacisnął szczękę, zakręcony wąs zadrżał gniewnie. Nie przerwał blondynowi, zza lady obserwował jego poczynania, i chociaż nie chciał tego przyznać, gnojek wiedział, co robił, w dodatku robił to dobrze. Gdyby zmiennokształtny nie trzymał się swojego twardego przekonania, żeby biznes prowadzić samemu, nie brać żadnej pomocy ani tym bardziej nieopierzonych stażystów oraz gdyby pan wkurwiający uśmiech nie przywitał go skrajnym brakiem kultury i nieokrzesania, może byłby skłonny go przyjąć. Lecz na pewno nie po tym karygodnym pokazie, nietaktownym wepchnięciu się między niego, a klientkę. Byle student, jakkolwiek uparty, nie był siłą zdolną go przekonać.


Chyba że tym studentem był Dante.
Kuttner szybko przekonał się, że ten pomylony wariat był definicją sztormu, któremu jeśli się nie poddasz, nie popłyniesz zgodnie z jego falami i kaprysami, on siłą ściągnie cię w upatrzonym przez siebie kierunku.
Dante przychodził jeszcze przez kilka dni, zawracając mu głowę swoim gadaniem oraz porywaniem klientów jak własnych, aż zmiennokształtny w przypływie narastającej frustracji wymamrotał pod nosem, że niech już będzie, niech tylko się zamknie na chociaż pięć minut i da mu pracować. Podziałało – syren nie dość, że się zamknął, to w dodatku posłuchał nowego szefa i udał się na zaplecze odgracić stare biurko, żeby stworzyć z niego swój pracowy kącik. Kuttner westchnął, krzywym spojrzeniem odprowadził młodego.
Tę bitwę może i przegrał, ale wojny nie zamierzał.


Skoro syreni cymbał tak bardzo chciał zostać u niego stażystą, Kuttner podjął wszelkie starania, żeby mu się tego odechciało.
Następnego poranka, gdy Dante zjawił się zakładzie, zmiennokształtny wysłał go od razu na drugi koniec miasta, żeby odebrał zamówienie z nowymi materiałami. Oczywiście, że mógł poprosić wcześniej o dostawę, i oczywiście, że tego nie zrobił, by móc kazać stażyście się tułać przez cały dzień po wyznaczonych przez niego celach. Pierwsza podróż miała zająć mu ponad godzinę, nawet jeśli wziąłby metro, potem miał jechać kolejne pół do innego punktu odbioru, bowiem jakimś dziwnym przypadkiem szef podał mu zły adres, a po południu musiał sobie radzić z dowożeniem ubrań do klientów, taka nowa usługa świadczona przez „Guziki w Herbacie”.
Miejska strzała okazała się niezwykle skuteczna, wytrzymałość syrena nie dała się zagiąć. Kuttner wpadł na inne pomysły.
Regularnie kazał mu sprzątać najmniejszy kąt zakładu, po czym wdziewał białą rękawiczkę i dokonywał dokładnego testu, który jeśli negatywny, równał się z zaczęciem całej pracy od nowa. Zmuszał do przychodzenia w weekendy, segregowania wszystkich tkanin, porządkowaniu papierkowej roboty, lecz nic na chłopaka nie działało. Burczał i prychał, ale po każdej wykonanej pracy przychodził do Kuttnera z krnąbrnym uśmiechem i pytał, za co ma teraz się zabrać.
Krawiec postanowił podjąć ostatnią, desperacką próbę wypłoszenia Dantego, zlecając mu niemożliwe do wykonania zadanie.
— Za tydzień przyjdą na pierwszą przymiarkę — powiedział, kładąc na biurku stażysty stosik solmarijskiej bawełny. Syrenie brwi podskoczyły w górę, wywołały lekki uśmiech na twarzy szefa. — Pięć koszul, zespół trzech kobiet i dwójki mężczyzn, wszyscy z innymi wymiarami, rzecz jasna. Jak się nie wyrobisz, to wylatujesz.
— A co jeśli się wyrobię? — Młody spojrzał na niego wyzywająco. Kuttner prychnął.
— To wtedy pomyślimy.
Nie zakładał, że Dante się wyrobi, dlatego w wieczór przed dniem przymiarki siedział przy ladzie zakładu, z zadowoleniem układając zamówienia względem priorytetowości na komputerze. To było to, ten pajac jeszcze nie skończył, tym w końcu miał go złamać, odzyskać swoje normalne, spokojne życie w pracy. Bez jego pyskatej mordy. Bez tego charakterystycznego uśmiechu. Bez stukotu obcasów i donośnego śmiechu. Bez kogoś, kto miał odwagę bez wyrzutów sumienia przygadać klientowi. Bez kogoś, na kim zaczął polegać.
Myszka się zatrzymała, satysfakcja nagle zniknęła, krawiec sposępniał. Dopiero pięć koszul rzuconych na ladę wyrwało go z zamyślenia.
— Uszyłeś je — szepnął, gładząc kciukiem szef pierwszej z wierzchu. Był schludny, dokładny, mogący robić za wiarygodną podróbkę jego własnej pracy.
— Nie wierzyłeś! — Roześmiał się syren, uderzając dłońmi o lakierowane drewno, szczerząc się od ucha do ucha. — Nie wierzyłeś, a ja zrobiłem!
Kuttner uniósł wzrok, mając nadzieję, że chłodna obojętność zakryje skromny podziw na dnie spojrzenia. Stażysta roześmiał się ponownie, pysznie uniósł podbródek, zaczepnie pytając:
— To za co mam się teraz zabrać?


Światło na tyłach zakładu wciąż się paliło, gdy Kuttner wrócił z pokazu. Delikatna łuna odbijała się w szkle witryny, łagodziła mrok spowijający ladę, fotele, liczne lustra i otwarte szafy z pokazowymi ubraniami. Zmarszczył brwi, przekręcił klucz, wszedł do środka, już obmyślając w głowie słowa krytyki dla niedokładności syrena, jego irytującego zapominalstwa, które tym razem przykładało się do zwiększenia kosztów za prąd. Zgaszenie małej lampki przy swoim miejscu pracy, czy prosił o tak wiele? Gdzie chłopak miał głowę, gdy wychodził z zakładu, pewnie myślał o kolejnej imprezie, taki z niego przykładny stażysta, nic tylko tańce hulańce mu były w głowie, albo…
Krawiec zastygł w pół kroku, zmarszczone brwi uniosły się w zdziwieniu, oglądając zdobiący zaplecze obrazek.
Potargane, złote loki spływały częściowo z ramion, opadały na biurko, zawijały się przy maszynie, przysłaniały większość twarzy, ułożonej na niedużym stosiku jedwabiu, wtulonej w niego policzkiem. W luźno rzuconej ponad głową dłoni spoczywały okulary, a spokojny, senny oddech unosił delikatnie w górę leżącą mu na barkach małą kotkę, skuloną między pasami włosów. Kuttner przekrzywił lekko głowę, mimowolnie się uśmiechnął, rozczulony. Biorąc Szpilkę, nie spodziewał się, że z jednego dziecka zrobią mu się nagle dwa na wychowaniu.
Zmienił plan, wymyślając teraz kazanie na temat etyki pracy i jak zakład nie jest sypialnią, w międzyczasie szukając w szafkach złożonego w kostkę, wełnianego koca. Ciemna zieleń rozlała mu się w dłoniach, załaskotała białymi frędzelkami. Kuttner okrył powolnym gestem plecy Dantego, podsunął go pod samo miejsce leżenia Szpilki. Musnął opuszkami łepek zwierzęcia, kotka poruszyła noskiem, lecz niczym więcej opiekuna nie przywitała, zbyt rozmarzona w rybim zapachu i wygodzie szerokich ramion. Znów się uśmiechnął delikatnie, zgasił tę nieszczęsną lampkę, udał w stronę schodów prowadzących do jego mieszkania na piętrze. Wszedł na pierwszy stopień, spojrzał jeszcze na śpiącą postać.
Mógł być wyszczekany, arogancki oraz zadziorny, ale zarazem było w Dantem coś, co sprawiało, że chciało się nim zaopiekować. Nieostrożny, z nieodgadnionym myślami, pomysłami skrytymi za różem szkiełek, łatwo pakował się w niebezpieczne sytuacje bądź siebie zaniedbywał, bo kierował się zawsze i wszędzie sercem, nie rozumiem. Obok słabszego w potrzebie nie przeszedłby obojętnie, nie pozwoliłby ukochanej osoby sponiewierać słownie ani tym bardziej fizycznie, zaś jeśli upatrzył sobie jakiś cel, wkładał w niego całą swoją energię, uparcie odmawiając poddania się, nawet gdyby logika kazała inaczej. I czasami na koniec dnia, wbrew temu, jak się zachowywał, Kuttner odkrywał, że miękło mu serce przez ten złoty kłębek chaosu, któremu chciał dać ciepło oraz ochronę, powiedzieć, że jest dumny z jego pracy, że widzi jego starania i je docenia. Nigdy by mu to przez gardło nie przeszło, lecz nim się obejrzał, zaczął troszczyć się o syrena w małych gestach. Jakby to też Dante na nim wymusił samą swoją obecnością, tak jak staż w zakładzie.
Prychnął, zostawił dzieciarnię na dole, po cichu udając się na spoczynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz