Nikt nie dawał młodym policjantom nie wiadomo jakich spraw.
Pierwszy miesiąc służby był dla Andrei niezbyt ciężki, niezbyt zajmujący, akurat taki na rozgrzewkę, ale ile można się rozgrzewać? Młoda policjantka czuła, jak niecierpliwość rośnie w piersi, wierci się gdzieś z tyłu głowy, bo nie po to wylewała tyle potu na treningach, nie po to przeszła przez całą szkołę policyjną, by zajmować się drobiazgami. Szarik podzielał jej nastrój, pies mruczał i skomlał cicho, trącał jej kolano nosem, gdy znów szli na deptak.
Stare miasto pełne było turystów o każdej porze roku, lecz w lecie ich tabuny przekraczały masę krytyczną. Ławice Senkawan, podążających za swym przewodnikiem, pojedyncze grupki studentów z Medwi, solmaryjskie rodziny, wielobarwne grupy z Bharatu, z Altan Pingyuan, z Yeongsanguk – wszyscy oni chcieli koniecznie zwiedzić najstarszą z dzielnic Stellaire, dopchać się do obleganych muzeów, wejść na zamek, zobaczyć nabrzeże. I wszyscy oni, nieznający obyczajów miejsca, niemających za grosz wyczucia cen, tak łatwo padali ofiarą przeróżnych drapieżników, grasujących w cieple letniego wypoczynku.
Byli ludzie oferujący zaplecenie uroczej bransoletki, takiej na szczęście, za jedyne parę funtów, byli i tacy, od których dało się kupić całe naręcze tanich breloczków, idealnych do tego, by przywieźć je rodzinie i znajomym. Nieco bardziej przebiegli byli ci udający głuchych i niemowy, zbierający fundusze dla inwalidów, proszący o podpisy na tysiąc razy kserowanej kartce. Wystarczyło odmówić, by zebrać nieco szarpnięć i krzywych grymasów, gdy biedna niemowa okazywała się całkiem biegła w słowach, kiedy trzeba było biednego turystę zwyzywać. Innym ciekawym przypadkiem wśród żyjących z turystyki przedsiębiorców byli ci, którzy obiecywali sprzedaż novendyjskiej waluty po okazyjnej cenie, tylko po to, by ich łatwowierny klient nabył bezwartościowe banknoty sprzed denominacji. Na to wszystko nakładali się kieszonkowcy, bez przerwy udzielający cudownych porad turystom, wpadający na nich, bądź skradający się tuż obok, gdy biedak stał w kolejce po lody, by sprytnym chwytem sięgnąć po niepilnowany portfel, odciążyć kogoś ze smartfona.
I co prawda wszystko to były przestępstwa, na które zdecydowanie trzeba było polować, ukrócić te obmierzłe procedery, to jednak Andrea czuła, że to jak ścieranie kurzów, gdy płonie cały budynek. Za każdym razem, gdy zatrzymywała mężczyznę z rulonem bezwartościowych banknotów, lub kobietę, która okazała się bardzo rozmowna, choć ponoć choroba odebrała jej tę zdolność, jej wewnętrzna potrzeba ryzyka, poczucia buzującej w żyłach adrenaliny, unosiła łeb, warczała z poirytowaniem. Nie do tego ją stworzono.
Tamtego dnia słońce przypiekało, promenada zaś była zatłoczona jak nigdy. Andrea podążała u boku Lucy, starszej policjantki z widokiem na nieodległą emeryturę, korpulentnej gnomki, niknącej kompletnie przy zwalistej sylwetce swojej podopiecznej. Miała wdrożyć ją w procedury, przyuczyć do prostych czynności, dać nieco czasu na oswojenie się z monotonią policyjnego reżimu.
— Nie robimy niczego sensownego — westchnęła Andrea, spoglądając na ziewającego Szarika.
— Jak to nie? — spytała gnomka. — Chodzimy po mieście, czasem kogoś złapiemy. Akurat, żeby nie wylecieć ani się nie przemęczyć. Nie narzekaj, nie wszyscy mają tak dobrze. Co, wolałabyś wlepiać mandaty za złe parkowanie?
Druga kobieta westchnęła ciężko. Frustracja narastała, choć Andrea powtarzała sobie, że młodzi policjanci nie biorą udziału w poważnych akcjach, że to jest naturalne, że ktoś tych naciągaczy musi łapać, a poza tym policjant zawsze musi być gotowy do działania, bo to, że deptak na starym mieście należy do jednych z najspokojniejszych miejsc w Stellaire, wcale nie oznacza, że nie wydarzy się coś niespodziewanego. Oczyma wyobraźni Andrea już widziała sceny rodem jak z jednego z filmów sensacyjnych, które tak chętnie oglądała. Oto jakiś szalony zamachowiec postanowił zaatakować niewinnych cywilów, ci zaś panikowali, nie wiedząc, co mają robić, i wtedy ona…
Szarik ziewnął przeciągle, trącił ją mokrym nosem w dłoń. Andrea zerknęła na niego, znów westchnęła, poklepała płowy łeb.
— Wybacz, szczeniaku, taki…
Klik.
Andrea odwróciła się, bystre spojrzenie w okamgnieniu odnalazło źródło dźwięku.
Elfka, raczej młoda, ale w przypadku tej rasy trudno było o precyzję w ustalaniu wieku na podstawie wyglądu, uzbrojona w aparat, celowała właśnie obiektywem w stronę Andrei i jej dwójki towarzyszy. Włosy związane w wysoki kucyk, czapka z daszkiem, wygodny i przewiewny ubiór, do tego lekko zużyte sandały i potężna, profesjonalnie wyglądająca torba, akurat taka, żeby zmieścił się aparat, obiektywy i czego tam jeszcze profesjonalni fotografowie potrzebowali. Lekki uśmiech błądził po twarzy elfki, zdawała się kompletnie nieporuszona tym, że obiekt właśnie ją zauważył. Andrea uniosła brew, ruszyła, w dwóch krokach znalazła się przy nieznajomej.
— Dzień dobry, posterunkowa Aragonés. Mówi pani po novendyjsku? Ekwilango? — spytała od razu.
— Bez problemu — odparła tamta, opuszczając aparat. — Ja po prostu robię zdjęcia.
— Tylko chętnym? — Andrea uniosła brew, Szarik zaś zajął się obwąchiwaniem torby nieznajomej, zaraz wrócił do boku policjantki. Ciemny ogon lekko merdał.
— Tylko mundurowym — poprawiła ją elfka, uśmiechając się szerzej. — Nic groźnego, proszę spojrzeć.
To powiedziawszy podsunęła Andrei aparat, wyświetliła ostatnie zdjęcia.
Widniała na nich Andrea, bojowo ustawiona względem padającego słońca, ze skupionym wyrazem twarzy, ze spojrzeniem utkwionym w dali – to poirytowanie nudą dodawało jej wyglądowi profesjonalizmu. Jeszcze parę takich zdjęć, w końcu zdjęcie, gdy Szarik kichnął jej w dłoń, Andrea zaś się roześmiała, na krótki moment porzucając swoją groźną minę.
— Same pani posterunkowej zdjęcia.
Starsza policjantka również podeszła, pokręciła trochę nosem, że jej zdjęć w ogóle nie ma i że nieznajoma skupiła się wyłącznie na młodzieży.
— No co poradzić — zaśmiała się fotografka. — Ja podrukuję te zdjęcia, będą na pamiątkę.
Elfka sięgnęła swojej przepotężnej torby, w dłoniach pojawiło się zabawne pudełeczko. Zaświeciło, zaklikało, a po chwili zrobione zdjęcie spoczęło w dłoniach policjantki, gotowe do tego, by oprawić je w małą ramkę, albo wcisnąć mężowi, niech nosi w portfelu.
— Podoba się? — spytała fotografka, biorąc się za drukowanie większego zdjęcia, tym razem z obiema policjantkami.
— Pewnie, świetne jest — odparła Andrea, popatrując na swą towarzyszkę.
— No, tu wyglądam super — powiedziała, uśmiechając się w końcu.
Lecz w tym momencie wzrok Andrei przykuł pewien szczegół, pewna grupa osób idąca gdzieś w tle, a szósty zmysł stróża prawa zabił na alarm. Kobieta poderwała głowę, rozejrzała się, złowiła wzrokiem ostatnią osobę z grupy, znikającą właśnie za zakrętem.
— Coś się stało? — spytała fotografka.
— Jeszcze nie — głos Andrei nabrał innej barwy — ale zaraz się stanie.
Fabuła opowiadania inspirowana kanałem na youtube, gdzie pan chodzi i robi fotki mundurowym, Printographer1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz