18 listopada 2024

Od Seymoura – Zadanie (I)

Im częściej Vi go odwiedzał, tym intensywniej Seymour myślał o tym, że wspólne mieszkanie byłoby po prostu zajebiste.
Siedzieli razem, na kanapie, Seymour przewalał się w jednym końcu, Vi w drugim. Nogi splątały się gdzieś w środku, czarodziej uśmiechał się lekko czując, jak stopa rzeźbiarza błądzi gdzieś w okolicach jego kolana. Blade palce przebiegały po gryfie gitary, kabel plątał się nieco, podłączony do instrumentu, rozdzielony ku dwóm parom słuchawek. Seymour brzdąkał, sobie a muzom, pogrążając się w czymś pomiędzy solo a wariacją, lepiąc ze znanych melodii jakąś pozbawioną puenty muzyczną opowiastkę. Vi słuchał, trochę się kiwał, trochę obracał rysik w palcach, co jakiś czas przykładał go do tabletu, kreślił parę kresek. W sumie to nie robili niczego konkretnego, ot, spędzali razem popołudnie, po prostu ciesząc się swoją obecnością i tym, że nikt nie każde im niczego robić.
Seymour mógłby spędzić tak wieczność, lecz w końcu coś kazało mu się ruszyć, a był to jego własny brzuch, odzywający się burczeniem. Vi, ze swym czułym słuchem i skupieniem na wszystkich potrzebach swego czarodzieja, podniósł wzrok znad ekranu, zerknął na Seymoura, ściągnął słuchawki z uszu.
— Głodny? — spytał, stopa przesunęła się mocniej po nodze, przyciągając uwagę muzyka.
Seymour zdjął dłonie ze strun, a dźwięk ucichł kompletnie, gdy też zsunął słuchawki.
— Trochę. Zamówię coś — powiedział, rozglądając się za telefonem. Wzrok padł na stolik, mężczyzna już wyciągał się w stronę urządzenia. — Nie wiem, może dzisiaj coś rodzimego? Co byś powiedział? Widziałem, że otworzyli nową restaurację w okolicy, może robią jedzenie z dowozem…
Vi pokręcił głową.
— Zawsze coś zamawiamy – może spróbowalibyśmy po prostu coś razem ugotować?
Czarodziej zamarł z telefonem w garści.
— Ale że my dwaj?
— Pewnie — Vi odłożył tablet, zaczął gramolić się z kanapy. — Zobaczymy, co masz w kuchni. Na pewno uda się coś wymyślić… Robiłeś ostatnio jakieś zakupy?
Seymour zawahał się, nim odłożył do reszty gitarę.
— Nie wiem, Raam tam coś kupował, chyba jeszcze zostało…
Niezrażony ostrożną odpowiedzią, Vi udał się w stronę lśniącej nienaganną czystością, nowoczesnej kuchni, przeszedł się między wyspą kuchenną i zlewem, dotarł do lodówki. Otworzył drzwi, zerknął do środka.
Warzyw było po horyzont, do tego jeszcze wybór serów, ale większą część zajmowały jednak butelki z piwem. Wilkołak parsknął śmiechem, pogrzebał trochę tu i tam.
— O, jest kawałek wołowiny, trochę kurczaka, dobrze… Nie no, robiłeś zakupy, dobrze zaopatrzona ta lodówka.
— Tak? — zdziwił się Seymour, zarobił lekko zaskoczone spojrzenie od Vi. — Tak, pewnie. Robiłem zakupy.
— No widzisz, to damy radę coś upichcić. Gdzie masz suche rzeczy?
— W szafie? — odparł czarodziej, nie do końca będąc pewnym, o co się go pyta.
Vi westchnął, wybrał się na rajd po szafkach. Talerze, garnki, więcej talerzy, jakieś filiżanki, trochę sprzętów kuchennych, w końcu…
— Ach, tu są. O, ale wybór przypraw! — Vi przykucnął, wyciągnął część armii słoiczków i saszetek. — Jesteś dobrze przygotowany.
— Raam nie rusza garnków, dopóki nie ma odpowiedniej mieszanki chuj wie ilu przypraw więc… — Czarodziej wzruszył ramionami, dołączając do Vi w kuchni.
— Jakoś mnie to nie zdziwiło. — Słoiczki wróciły na swoje miejsce, Vi wyprostował się, podrzucił w dłoni paczkę senkawańskiego makaronu, spojrzał na Seymoura. — Co byś powiedział na jakiś stir-fry z tym kurczakiem? Widziałem, że masz brokuły i marchewkę, byłoby w porządku z makaronem.
— Na pewno nie wolisz po prostu zamówić? — Seymour jakoś słabo protestował. — Wiesz, zanim zrobimy, potem trzeba będzie zmywać…
— Nie, co ty. Gotowanie jest w sumie fajne, i jeszcze nigdy razem nie gotowaliśmy. — Vi posłał mu uśmiech. — Obiecuję, że będzie dobre i nie nabałaganię.
Muzyk parsknął śmiechem, skinął głową.
— Niech będzie, jak już tak bardzo chcesz, to gotuj.
— Hej, ale nie zostawisz mnie z tym samemu, prawda?
— Nie, no co ty… — Seymour podszedł, stanął przy blacie, oparł się o niego biodrem, nonszalancko włożył dłonie do kieszeni. — Coś tam mogę pomóc…
— Świetnie — Czarodziej zabił buziaka w policzek. — To mam dla ciebie pierwsze zadanie – zajmij się makaronem, a ja przyprawię kurczaka.
— Jasne. — Uśmiech, okraszony tym buziakiem, wcale nie wyglądał na wymuszony.
Vi zakręcił się po kuchni, zaraz znalazł deskę, namierzył noże, ucieszył się z wygodnej rączki i diabelnie ostrej krawędzi. Kurczak momentalnie wylądował w zgrabnych kostkach, opakowanie poleciało do śmieci. Wilkołak upolował mąkę, zarządził się z przyprawami, w międzyczasie patelnia znalazła miejsce na kuchni. Seymour wpatrywał się w opakowanie.
— Seymour? — Vi wybił go pytaniem z zamyślenia. — Wstaw wodę, przecież tu masz garnek.
— Tak, wstawię wodę.
Czarodziej wziął garnek, zmierzył wnętrze spojrzeniem, podszedł do zlewu i…
— Bo tu w sumie nie jest napisane, o jaką wodę chodzi.
Vi obejrzał się przez ramię, na moment odwracając wzrok od rozgrzewającego się oleju.
— Co? — spytał ze zdziwieniem.
— No czy z kranu, czy na przykład destylowaną…
Wilkołak patrzył na niego przez moment, nim parsknął śmiechem.
— Tak, na pewno chodzi o destylowaną. Każdy gotuje makaron w wodzie destylowanej, jak inaczej. — Mężczyzna machnął dłonią w stronę zlewu. — Nalej z kranu, tylko pamiętaj, żeby osolić.
— Ale nie podali objętości…
— Pod ucho nalej, będzie w porządku.
Seymour zastygł nad zlewem, trzymając garnek w jednej dłoni, drugą kładąc na kurku z wodą. Nie poruszył się, Vi zaś nie zauważył tego głębokiego zamyślenia, buszując po lodówce, wyciągając warzywa.
— Przesuń się z garnkiem, opłuczę tylko… Seymour? — Wilkołak posłał mu zaskoczone spojrzenie. — Nawet nie wstawiłeś tego makaronu.
— Nie napisali, ile tej soli dać — bąknął czarodziej.
Przez moment wilkołak lustrował go wzrokiem, metaliczne spojrzenie badawczo przesuwało się po twarzy muzyka, szukało szafirowego spojrzenia.
— Seymour?
— Hm?
— Ty coś kiedyś gotowałeś?
Chwila zawahania, Seymour zainteresował się czymś za oknem.
— Kiedyś coś tak… — Mruknął nie do końca składnie. — Oglądam, jak Raam gotuje, to coś tam wiem i umiem. Teoretycznie.
Vi patrzył na niego przez moment, w końcu uśmiechnął się, pokręcił głową, podszedł bliżej. Wyjął paczkę makaronu z dłoni, wyjął też i garnek, obdarzył usta pocałunkiem.
— To teraz będziesz patrzył, jak ja gotuję i potem będziesz wiedział, jak sobie stir-fry samemu zrobić. Teoretycznie.
— Teoretycznie. — Burknął Seymour, lecz uśmiechnął się zaraz, wolna dłoń przebiegła do wilczego biodra. — Będziesz mnie uczył?
— Z przyjemnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz