26 listopada 2024

Od Song Ana — Wiara

Song An uniósł brwi i otworzył usta z zaskoczenia. Spodziewał się, że plan mistrza nie poszedł po jego myśli, jednak nie domyślał się takiego obrotu spraw.
— Czy to byłem…? 
— Pozwól, że dokończę — przerwał mistrz. Odgarnął włosy z czoła, zerknął na ucznia, wziął głęboki oddech i kontynuował swoją opowieść.


Napędzała mnie nowa wiara. Chęć odzyskania swojego ukochanego zachęciła mnie do dalszego działania. Musiałem przypomnieć stworzonemu bytowi, kim jest. Wierzyłem w to całym sobą.
Nowy Song Ning z ciekawością rozglądał się po mojej górze. Zaglądał w każdy róg, kręcił się po świątyni, zwiedzał wszystkie pokoje. 
— Podoba ci się? — pytałem, oprowadzając go po swojej domenie.
Mężczyzna ochoczo pokiwał głową. 
— Bardzo! — przytakiwał radośnie. 
— Tak sobie wyobrażałeś to miejsce? — ciągnąłem dalej, licząc, że dzięki temu Song Ning cokolwiek sobie przypomni. 
— Wyobrażałem? — zaskoczył się młody mężczyzna. — Nie wiem tego. Niczego sobie nie wyobrażałem. Jestem tutaj bardzo krótko.
Westchnąłem cicho. Proces odzyskiwania pamięci raczej nie może być łatwy. Musiałem dać Song Ning’owi trochę czasu.
Przez resztę dnia dużo mu opowiadałem. Wszystko, co tylko powinien wiedzieć. Przypomniałem mu o siostrze, rybach, wojsku, problemach z ojcem… Poczęstowałem go ulubionym winem. Zwracałem się do niego „Song Ning”. Nic z tego jednak nie pomagało. Byt pozostawał dalej niewzruszony. Utrzymywał, że nic nie wie, nic nie pamięta.
Ja jednak nie traciłem nadziei. Potrzebowałem tylko czegoś, co mogłoby sprawić, aby powrócił. Chociaż ciało to nie należało do Song Ning’a, wierzyłem, że użyta magia i sam charakter rytuału umożliwią odrodzenie się świadomości mężczyzny mojego życia. Cielesna powłoka przecież nie miała najmniejszego znaczenia.
Po licznych rozmowach, które niestety nie przyniosły oczekiwanych efektów, postanowiłem zabrać domniemanego Song Ning’a do jego dawnego domu. Wiedziałem, że miejsce to zmieniło się diametralnie, jednak zawsze istniała szansa na to, iż widok znajomej okolicy wzbudzi w nim zapomniane emocje. Moja wiara w to była naprawdę wielka. Czułem, że jeśli to nie zadziała, prawdopodobnie będę musiał pogodzić się z najgorszym…
Stanęliśmy nad rzeką. Młody mężczyzna przekręcił głowę i zerknął na strumień. Przyglądał mu się przez dłuższą chwilę w milczeniu. 
— Co to? — zapytał w końcu, przerzucając spojrzenie w moim kierunku. 
— To rzeka — wyjaśniłem spokojnie. — Łowiłeś tu ryby. 
— Co to ryby? — zwrócił się do mnie pełen zadumy. — Jak się je łowi?
Przymknąłem oczy. Nie miałem pojęcia, co robić. Liczyłem, że odwiedziny naszego ulubionego miejsca sprawią, że Song Ning przejrzy na oczy. Nie zostawiłem swojego rozmówcy jednak bez odpowiedzi. Wyjaśniłem mu też sprawy związane z wędkarstwem.
Później zabrałem go do miasteczka. Chociaż wyglądało już inaczej, a z domu zostały zgliszcza, nie mogłem przejść wobec tego obojętnie. Doprowadziłem Song Ning’a do zrujnowanej drewnianej chaty, 
— Mieszkałeś tu kiedyś — opowiadałem, pokazując mężczyźnie jego dawny dom. 
— Naprawdę? To nie wygląda na dobre miejsce do życia — stwierdził, lekko się krzywiąc. Cóż, nie mogłem się dziwić. Aktualnie z budynku nie zostało już zbyt wiele. 
— Zaufaj mi, wcześniej dom ten był dość przytulny — broniłem chatki Song Ning’a. — Na pewno by ci się spodobał. 
Niestety mężczyzna nie wydawał się był zbyt przekonany. Okrążył zrujnowaną chatkę, ale nie przywołała mu ona żadnych wspomnień. Najmniejszej emocji. 
Wróciliśmy więc na szczyt góry. Mniejsza wersja Song Ning’a wróciła do eksploracji świątyni, a ja przyglądałem się mu w konsternacji. Z pewnym żalem zdałem sobie sprawę, że moje przypuszczenia prawdopodobnie okazały się zawodne. To nie była osoba, której powrotu tak pragnąłem. Stworzyłem całkiem osobny byt, który okrutnym zrządzeniem losu wyglądał zbyt podobnie. 
Z żalem po raz pierwszy przyznałem, że to koniec. Song Ning odszedł i już nigdy nie powróci. Spróbowałem już wszystkiego, co mogłem, ale się nie udało.
 Ogarnęła mnie rozpacz. Uświadomiłem sobie, że moja walka dobiegła końca. A ja przegrałem. Nigdy więcej nie ujrzę Song Ning’a. Prawdę mówiąc, najpewniej załamałbym się wtedy. Zniknął w ciemności z nadzieją, że świat o mnie zapomni. Rozważałem to przez chwilę, gdy nagle ze świątyni wybiegła stworzona przeze mnie istota. 
— Do czego to służy? — wołał od wejścia, trzymając w dłoni świeczkę. Podniosłem na niego wzrok. 
— To świeczka — odpowiedziałem zmarnowany. — Jeśli ją zapalisz, da ci światło. 
— Zapalę? Jak?
Pośpiesznie wyjaśniłem, co mam na myśli i zademonstrowałem swoje słowa. Już chwilę później płomień wesoło lśnił na knocie. Młody mężczyzna nie potrafił oderwać wzroku od ognia. 
— To jest naprawdę niesamowite! — odparł w końcu. — Dziękuję, że mi to wszystko pokazujesz!
Poczułem zaskoczenie. Niespodziewanie ogarnęło mnie dziwne uczucie. Zerkałem na wpatrzonego w płomyk mężczyznę. Wcześniej chciałem go odwołać, ale teraz zdałem sobie sprawę, że jednak nie mogę tego zrobić. On mnie potrzebuje. 
— Jeśli masz na to ochotę, pokażę ci więcej niezwykłych rzeczy — zaproponowałem. Mężczyzna uniósł na mnie spojrzenie swoich fiołkowych oczu. 
— Tak, chcę zobaczyć wszystko!
Uśmiechnął się szeroko, a mnie napełniło ciepło. Nie były to jednak te same uczucia, które dzieliły mnie i Song Ning’a. Był on w końcu jedyną osobą, jaką kiedykolwiek kochałem. Zdawałem sobie jednak sprawę, że nie mogę do końca swoich dni pozostać sam. Nawet, jeśli moje serce było wierne i nigdy to się nie zmieniło, musiałem ruszyć do przodu. Tak jak wszyscy pozostali. Byt mógł pozostać ze mną jako ktoś, kogo nauczę tego, czego sam się nauczyłem. Ktoś, kto dotrzyma mi towarzystwa na samotnej górze i pociągnie moją historię dalej.
— Ale potrzebujesz imienia — przypomniałem sobie nagle. 
— Nie jestem „Song Ning”? — zdziwił się. — Nazywasz mnie tak odkąd się tu pojawiłem. 
— Nie, Song Ning’a już z nami nie ma. — Wypowiedziałem te słowa na głos czując, że pewien etap mojej egzystencji właśnie się zakończył. Nadszedł nowy czas. 
— To kim jestem? — powtórzył jedno ze swoich pierwszych pytań. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się przez chwilę. 
— Song An — zwróciłem się do niego. — Twoje imię to Song An.
Przynosząc pokój memu duchowi, miałeś zapewnić również spokój Song Ning’owi*. Wierzyłem, że tak będzie. Pamiętam, że uśmiechnąłeś się wtedy szeroko, mówiąc: 
— W porządku! Podoba mi się!
Wiesz, czasem myślę, że tak po prostu musiało być. Czuję, że nie pojawiłeś się bez powodu. Nigdy nie byłeś, nie jesteś i nie będziesz Song Ning’iem, ale to dobrze. Cieszę się, że jesteś tu dzisiaj ze mną. Nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek inny mógłby być moim uczniem.
Jestem pewien, że ty i Song Ning na pewno byście się bardzo polubili. Żałuję jedynie, że nigdy nie będzie dane się wam poznać.

*Jak ktoś jeszcze tego nie wie to „An” oznacza „Spokój”. Ogólnie w wolnym tłumaczeniu „Song An” to spokojna „Sosna”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz